Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Białoruskie standardy

Nadesłany przez Marek Szewczyk 4.01.2016, 14:20:00 (3049 odsłon)

Bartosz Jura napisał na swoim blogu tekst pt. „O nowym starym parajeździectwie”. Zapoczątkował nim sporą wrzawę w internecie. Wiele osób bierze w obronę Natalię Kozłowską, wybraną niedawno menedżerem parajeździectwa. Ona sama też się broni, odpowiadając na FC panu Jurze. Ten z kolei polemizuje z nią i jej adwokatami.

Mnie zaś cała ta sytuacja skłoniła do napisania poniższego tekstu. Tekstu, który od dawna dojrzewał we mnie, a który dotyczy największego problemu naszego środowiska – konfliktu interesów!



Pozostańmy jeszcze na chwilę przy problemie świeżo wybranej menedżerki parajeździectwa. Obrońcy pani Kozłowskiej wspierają ją mniej więcej tak: rób swoje i nie przejmuj się tym, co pan Jura pisze; już sam fakt, że działasz na rzecz parajeździectwa jest z gruntu pozytywny, więc cię w tym wspieramy. A co do pana Jury – kto to jest? Nic nie zrobił dla jeździectwa, dla ujeżdżenia, sam nie wyszkolił żadnego konia, nie mówiąc o tym, żeby swojego konia oddać do dyspozycji zawodnika niepełnosprawnego, nie ma więc prawa zabierać głosu, nie ma prawa krytykować. Nie jest dla nas żadnym autorytetem, więc tym bardziej niech nie zabiera głosu.

 

Nie tędy droga – proszę Państwa! Mamy demokrację. Każdy może się wypowiadać. Nieważne kim jest i co do tej pory zrobił, istotne jest to, co mówi, czy pisze. A najważniejsze jest to, czy ma rację, czy nie. Czy zwraca uwagę na istniejący problem, czy szuka dziury w całym.

A jak jest w przypadku Natalii Kozłowskiej?

Pani Natalia uprawia ujeżdżenie. Dosiada konia Emol, którego – o ile się nie mylę – sama doprowadziła do szczebla tzw. małej rundy. Sportowy poziom, jaki reprezentują wspólnie (zawodniczka – koń) nie rokuje nadziei na medal mistrzostw Polski w ujeżdżeniu, o starcie na igrzyskach olimpijskich nie wspominając. Wygląda na to, że pani Natalia postawiła sobie za cel, że jednak wspólnie z Emolem na igrzyska pojadą, tyle że na igrzyska paraolimpijskie. Oddała więc swego konia do dyspozycji zawodniczce niepełnosprawnej i zajęła się trenowaniem tej pary. Efekty są: Karolina Karwowska zajęła na Emolu 9. miejsce na zeszłorocznych mistrzostwach Europy w paraujeżdżeniu. Nie jestem biegły w wynikach tej konkurencji w Polsce, ale zdaje się, że jest to najlepszy rezultat w historii startów polskiego reprezentanta na imprezie tej rangi.

Jak pisze p. Kozłowska w polemice z p. Jurą, Karolina Karwowska jest obecnie 58. w rankingu paraolimpijskim, a na paraolimpiadzie będzie miało prawo startu 78 zawodników uprawiających parajeździectwo, czyli ujeżdżenie dla niepełnosprawnych.  Wygląda więc na to, że jest duża szansa, aby po raz pierwszy polski zawodnik niepełnosprawny wystartował na paraolimpiadzie w konkurencji parajeździectwo.

Jeśli się tak stanie, a jak każdy normalny miłośnik jeździectwa będę trzymał kciuki, aby tak się stało, będzie to piękne spełnienie marzeń zawodniczki, jej trenerki i właścicielki konia zarazem. Będzie to osiągnięcie wyznaczonego sobie celu, a ponieważ jest to cel bardzo ambitny, więc tym bardziej trzeba wspierać i zawodniczkę, i trenerkę, i właścicielkę konia, aby się im udało. Nie ma nic negatywnego w tym, że panie Natalia Kozłowska i Karolina Karwowska do tego celu dążą. Górnolotnie mówiąc, jest to piękne dążenie. Start na igrzyskach jest wszak najwyższym celem, jaki sobie może postawić sportowiec.

  

Problem więc jest nie w ambicjach i marzeniach pań Kozłowskiej i Karwowskiej. Problem w tym, czy powołanie Natalii Kozłowskiej na funkcję menedżera parajeździectwa w Polsce jest dobrym pomysłem.

Nie personalia, a zasada

Ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że jest pomysłem złym. I nie chodzi tu o osobę. Chodzi o zasadę. Gdyby zarząd PZJ powołał na tę funkcję inną panią, nazwijmy ją Kowalską, a byłaby ona osobą, która w swoim ośrodku jeździeckim prowadzi jednego czy nawet dwoje albo troje zawodników uprawiających paraujeżdżenie, byłoby to takim samym błędem.  Błędem, gdyż na dzień dobry powstaje konflikt interesów. Jak wiadomo, na sport niepełnosprawnych z ministerstwa sportu są do „wyrwania” duże pieniądze, tym większe, jeśli się pojawia szansa na start na paraolimpiadzie. Z kolei grono niepełnosprawnych uprawiających w Polsce paraujeżdżenie jest bardzo skromne.

 

Jak osoba, która w swoim ośrodku, na swoim koniu szkoli jednego zawodnika z największymi szansami na start w paraolimpiadzie, ma zachować neutralność i w pełni obiektywnie traktować pozostałych zawodników, w tym decydować o rozdziale pieniędzy z ministerstwa na członków kadry, będących de facto konkurentami jej zawodnika? Musiałaby być aniołem. A te latają wysoko w niebie. Po ziemi zaś stąpają ludzie ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami. Ludzie, którym zawsze najbliższa będzie ich własna koszula.

  

Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? Przecież jeśli zarząd PZJ mianowałby menedżerem parajeździectwa inną panią, związaną z innym ośrodkiem, gdzie uprawiane jest parajeździectwo, też byłby konflikt interesów. Zgoda. Przecież grono osób, które się tym sportem para i się na nim zna, jest bardzo wąskie i każda z tych osób jest związana z jakimś ośrodkiem, w którym uprawia się parajeździectwo. Zgadza się. Czyli wygląda na to, że zarząd nie miał innego wyjścia, jak wybrać kogoś tego grona, z góry wiedząc, że stworzy to sytuację konfliktu interesów.

 

I tutaj powiem – nieprawda. Rządzący polskim jeździectwem mają możliwość sięgnięcia po inne rozwiązanie. Rozwiązanie nie rodzące konfliktu interesów. Jakie? Przykłady podam w końcowej części tego tekstu.

Czy tak musi być?

Teraz chcę zwrócić uwagę na coś innego. Na powszechność myślenia typu: konfliktu interesów nie sposób w naszym środowisku uniknąć, więc nie ma sensu walczyć z tym zjawiskiem. Przykłady konfliktu interesów mamy na każdym kroku i na każdym szczeblu. Od zarządu PZJ poczynając.

 

Jak wiadomo, obecnie wiceprezesem PZJ ds. sportowych jest Henryk Święcicki. Wraz z rodziną jest właścicielem (dzierżawcą?, zarządcą? - tego dokładnie nie wiem) majątku o nazwie Pałac Baborówko, na którym to majątku działa też Stowarzyszenie Jeździeckie Baborówko. Jego prezesem jest Henryk Święcicki, a w 3-osobowym zarządzie zasiadają jeszcze: Henryk Jan Święcicki (syn) oraz Paweł Hubert Warszawski (zięć). Zarówno majątek, jak i klub sportowy to typowy interes rodzinny, jakich wiele w Polsce i w polskim jeździectwie. W samym fakcie, że ktoś wraz z rodziną prowadzi jakiś biznes, a także stowarzyszenie sportowe, nie ma niczego nagannego.

 

Problem zaczyna się, kiedy do władz związku sportowego zostaje wybrany ktoś, kto jest osobą prowadzącą działalność gospodarczą związaną bezpośrednio z realizacją przez ten związek jego zadań statutowych. Ustawa o sporcie z 2010 roku tego zakazywała. Zapis ten był jednak dość ogólny i być może nie doszło do złamania zapisów ustawy o sporcie, która obowiązywała w momencie, kiedy Henryk Święcicki był wybierany na zjeździe PZJ (listopad 2014) do zarządu PZJ (ustawa ta została znowelizowana 22 IX 2015).

 

Obecnie odpowiedni zapis brzmi tak (rozdział 3, artykuł 9, pkt. 3:

3. Członek zarządu polskiego związku sportowego nie może:
1) łączyć tej funkcji z funkcją w innych władzach tego związku, z wyjątkiem pełnienia funkcji delegata na walne zebranie członków albo delegatów polskiego związku sportowego zwołane dla wyboru władz tego związku;
2) być osobą prowadzącą działalność gospodarczą związaną z realizacją przez ten związek jego zadań statutowych;
2a) posiadać w spółkach prawa handlowego prowadzących działalność gospodarczą związaną z realizacją przez ten związek jego zadań statutowych więcej niż 10% akcji lub udziałów przedstawiających więcej niż 10% kapitału zakładowego – w każdej z tych spółek;
2b) być wspólnikiem spółki osobowej prawa handlowego prowadzącej działalność gospodarczą związaną z realizacją przez ten związek jego zadań statutowych;

  

Przytaczam ten zapis także z myślą, że powinien być powszechnie znany wszystkim, którzy będą głosować na poolimpijskim zjeździe wyborczym w 2016 roku, i którzy będą się chcieli ubiegać o miejsce w zarządzie bądź fotel prezesa.

A gdzie duch prawa?

Wróćmy jednak do konkretnej sytuacji, do wyboru pana Święcickiego do zarządu PZJ. Poza literą prawa jest jeszcze duch prawa. Nie ulega wątpliwości, że w każdej sytuacji, kiedy zarząd PZJ musi podjąć decyzję, czy dane zawody umiejscowić w Baborówku czy w innym ośrodku pretendującym też do roli gospodarza tej imprezy, bądź rozstrzygnąć konflikt dotyczący terminu zawodów, w którym Baborówko i jeszcze jakiś inny klub chciałyby zorganizować zawody, staje w bardzo niezręcznej sytuacji. Zawsze kiedy podejmie decyzję na korzyść Stowarzyszenia Baborówko, narazi się na zarzut działania w trybie konfliktu interesów. To jest nieuniknione.

 

Przypomnijmy: w 2015 roku finał OOM przydzielony został do Baborówka. Gdyby taką decyzję podjął zarząd, w którego składzie nie byłoby prezesa Stowarzyszenia Sportowego Baborówko, wszyscy przyjęliby tę decyzję ze zrozumieniem i spokojnie. Wszak Stowarzyszenie Baborówko dało się poznać jako dobry organizator zawodów, więc decyzja o przyznaniu im, a nie innemu ubiegającemu się o to samo klubowi, tej dużej i ważnej imprezy, ma merytoryczne podstawy. Kiedy jednak decyzję taką podejmuje zarząd, którego wiceprezesem jest prezes Stowarzyszenia Baborówko, rodzi to podejrzenie popierania „swoich”. Jest to sytuacja z tzw. korupcjogennych. I nie chodzi tylko o podejrzenie wręczania jakichś korzyści majątkowych współdecydującym (od tego podejrzenia jestem w tym konkretnym wypadku bardzo daleki), ale o to, że decyzja mogła zapaść nie na podstawie przesłanek merytorycznych, a na zasadzie: jak wy mnie teraz poprzecie, to ja wam się  zrewanżuję w innej, ważnej dla was sprawie.

 

Myślenie tego typu ma prawo rodzić się w głowach tych, którzy tę sytuację obserwowali z boku. Właśnie po to, aby nie tylko takie podejrzenia nie powstawały, ale przede wszystkim, aby nie powstawały sytuacje korupcjogenne, znowelizowana została ustawa o sporcie. Zapewne na zasadzie lepiej chuchać na zimne i nie doprowadzać do stwarzania okazji, bo jak wiadomo „okazja czyni złodziej”. A że w sporcie tak właśnie się działo, dzieje i zapewne będzie jeszcze długo działo, najlepiej świadczą przykłady potężnych afer korupcyjnych w FIFA (Szwajcar Sepp Blatter) czy w lekkiej atletyce, gdzie członkowie zarządu z samym prezesem IAAF włącznie (Senegalczyk Lamine Diack) brali pieniądze za tuszowanie dopingu u rosyjskich sportowców.

Nie są to więc urojone obawy. Nie wolno pozwalać na powstawanie sytuacji korupcjogennych, trzeba też poświęcać dużo czasu i energii na to, aby tworzyć skuteczne mechanizmy zapobiegające korupcji.

 

Inny przykład konfliktu interesów w przypadku Baborówka. Chodzi o wykreślenie z kalendarza międzynarodowych majowych zawodów w WKKW zaplanowanych w tym roku w Białym Borze, a pozostawienie w tym samym terminie zawodów w Baborówku. Przez jakiś czas w obu tych miejscach zgłoszone były do FEI zawody międzynarodowe w WKKW w terminie 27-29 maja. Warto przypomnieć, że majowy termin był przez wiele lat „przypisany” do Białego Boru, a Baborówko „swój Festiwal WKKW” organizowało w lipcu. Oczywiście, nic nie jest wieczne. Działacze z Baborówka postanowili przenieść Festiwal na maj, a z kolei Biały Bór przez jakiś czas nie organizował w ogóle zawodów w WKKW, a poza tym zalega PZJ z opłatą za organizację zawodów z przeszłych lat.

Jednak i w przeszłości było więcej, i obecnie są nadal organizatorzy, którzy zalegali i zalegają z opłatami na rzecz PZJ za prawo organizacji zawodów międzynarodowych, a nie spotkało ich to, co spotkało Biały Bór – wykreślenie ich zawodów z kalendarza.

 

Kiedy na spotkaniu 2 grudnia na warszawskim Torwarze zapytałem prezesa PZJ, dlaczego wykreśla się Biały Bór, a pozostawia Sopot, który przecież też zalega ze spłatą organizacyjną za CSIO 2015, Michał Szubski odpowiedział tak:

Nie jest chyba tajemnicą, że od długiego już czasu Biały Bór boryka się z kłopotami finansowymi. Wpisanie do kalendarza kolejnych zawodów w tym ośrodku powiększyłoby dotychczasowe zadłużenie, a Zarząd tego nie chce. Z Sopotem natomiast mamy nadzieję zawrzeć ugodę o spłacie długu – trwają w tej sprawie negocjacje. Muszą uregulować swoje długi do CSIO 2016 (cytat z protokołu ze spotkania na Torwarze zamieszczonego na stronie internetowej PZJ).  

 

Rodzi się pytanie – a czy z Białym Borem nie dało się rozmawiać o zawarciu ugody co do spłaty długu? Czy w ogóle była taka wola? Rodzi się podejrzenie, że nie. Że skoro Baborówko „czatowało” na wskoczenie w majowy termin, skwapliwie wykorzystano okazję, aby nie próbując nawet rozmów z Białym Borem, skorzystać z pretekstu ich długu, wyrugować ich z tego terminu. I nie zmienia faktu takiego podejrzenia nawet to, że kiedy na zebraniu zarządu PZJ głosowana była ta kwestia, Henryk Święcicki „nie brał udziału w głosowaniu” – jak można wyczytać w protokole nr 18.

To tylko gest. Elegancki gest, co warto podkreślić, bo w naszej rzeczywistości normą jest to, że zainteresowani głosują w swojej sprawie i nikogo to nie dziwi. Ale tylko gest, bo zapewne w dyskusji nad tą kwestią i w całym procesie przygotowywania tej decyzji pan Święcicki brał udział. No chyba, że zawsze kiedy o tej sprawie była mowa, wychodził na papierosa i nigdy (także w prywatnych rozmowach z pozostałymi członkami zarządu) nie zabierał w tej kwestii głosu. Ale w to nie wierzę. Jeśli było inaczej, jeśli się mylę, proszę pana Henryka o wyraźne wyartykułowanie tego, a wówczas publicznie go przeproszę. 

 Ja poprę ciebie, a ty mnie

W polskim jeździectwie znane mi są rzadkie przypadki korupcji typu, że ktoś (trener) brał pieniądze pod stołem od kogoś innego (rodzic lub właściciel konia) w zamian za korzystną dla tego dającego owe pieniądze decyzję. Nie będę tego wątku rozwijał, bo jak powiedziałem były to sytuacje bardzo rzadkie i należą (mam nadzieję) bezpowrotnie do historii.

Zająć się trzeba sytuacjami znacznie groźniejszymi, bo powszechnymi tu i teraz. Sytuacjami typu: ja poprę ciebie, a ty w zamian za to poprzesz mnie. Sytuacjami, kiedy standardy, jakie u nas obowiązują, pozwalają (tolerują), aby osoby powołane na jakieś stanowisko, wykorzystywały piastowanie tego stanowiska także do popychania swojej kariery w innym obszarze.

 

Ponownie powołam się na pana Bartosza Jurę. Swego czasu na swoim blogu pisał tak:

Menadżerem ujeżdżenia w Holandii jest znany sędzia ujeżdżenia. Od czasu kiedy został menadżerem przestał sędziować i prosi co roku FEI o zawieszenie wymogów dot. sędziów, ponieważ nie jest w stanie się z nich wywiązać. Podobnie było w wielu innych przypadkach na całym świecie - w USA, Francji, ... Ale nie w Polsce. Menadżerem i trenerem są sędziny. Nie mają one problemu z sędziowaniem członków KN lub kandydatów, których wybierają. Nie czują konfliktu interesów.

  

Popieram w całej rozciągłości zdanie pana Jury w tej materii. Mało tego, pozwolę sobie rozszerzyć ten katalog pozostawania w konflikcie interesów przez menedżera jakiejś konkurencji w sytuacji, kiedy jest też aktywnym sędzia w tejże.

Z jakich jeszcze innych powodów sędzia powinien albo w ogóle zawiesić swoje sędziowanie, albo ograniczyć je tylko do sędziowania za granicą, kiedy zostaje wybrany menedżerem danej konkurencji? To oczywiste - ze względu na relacje, jakie powstają między menedżerem a organizatorami zawodów.

 

Jednym z zadań menedżera jest albo być obiektywnym arbitrem, albo służyć swoim bezstronnym zdaniem zarządowi PZJ w sytuacjach konfliktu między organizatorami zawodów, kiedy chodzi o sporny termin w kalendarzu. Kiedy chodzi o opiniowanie, czy temu organizatorowi w ogóle można powierzyć zorganizowanie zawodów danego szczebla? Przecież co roku zjawiają się nowi organizatorze, co roku zdarzają się sytuacje, że ci „starzy” aplikują o zawody wyższego szczebla niż dotychczas, a wówczas menedżer ma podpowiadać zarządowi, komu można zaufać, a komu nie.

Jak menedżer ma być tym bezstronnym arbitrem w sytuacji, kiedy u jednego z tych organizatorów regularnie pracuje jako sędzia, a u drugiego nie. Menedżer, który sędziuje za wynagrodzeniem u danego organizatora zawodów, staje się jego pracobiorcą, a organizator staje się jego pracodawcą. To właśnie klasyczny przykład konfliktu interesów. Menedżer nie może być pracobiorcą u żadnego organizatora zawodów! W każdym razie nie powinien być pracobiorcą u żadnego organizatora zawodów!

 

W Holandii takie standardy obowiązują, bo tam obowiązują standardy zachodnioeuropejskie. U nas nie obowiązują, bo w polskim jeździectwie bliżej nam -  niestety – do standardów białoruskich.

 

Oto ich bardzo czytelny przykład. Obecny menedżer WKKW, kiedy tylko dostał nominację na tę funkcję, powołał m. in. do Komisji WKKW jako reprezentanta organizatorów dyrektorkę ośrodka, który jest numerem 2 jeśli chodzi o liczbę organizowanych zawodów WKKW. Z organizatorem nr 1 jego drogi (niegdyś bliskie) się rozeszły, więc trzeba było sobie zabezpieczyć miejsce, gdzie będzie można regularnie sędziować. A sędziowanie jest największą i nigdy nie zaspokojoną pasją obecnego menedżera WKKW. Powołał więc panią dyrektor do Komisji WKKW, a ta mu się odwdzięcza oferowaniem mu tak pożądanego przez niego sędziowania.

Proszę zwrócić uwagę: wystarczyłoby, aby menedżer WKKW zawiesił sędziowanie tylko na zawodach WKKW rozgrywanych w Polsce (nieważne, czy krajowych, czy międzynarodowych) – a i tak pozostałoby mu sporo innych sędziowań (skoki, zaprzęgi) – to wówczas powołanie do Komisji WKKW pani dyrektor każdy tłumaczyłby sobie jej talentami organizacyjnymi, które menedżer chce wykorzystać w pracach Komisji. Nikt nie miałby podstaw do innych przypuszczeń. Ponieważ jednak tak nie jest, wszyscy widzą, bo jest to czytelne jak na dłoni, że chodzi właśnie o układ: ja poprę ciebie, a ty mnie. To też jest korupcja, tyle, że nie wyrażona w postaci pieniędzy, a w postaci wymiany innych korzyści, choćby w zaspakajaniu ambicji.

 

Kiedy aktywny sędzia zostaje menedżerem, jego pozycja na rynku sędziów gwałtownie wrasta. Każdy organizator chce mieć menedżera po swojej stronie. Nawet jeśli akurat w tym momencie niczego od niego nie potrzebuje, to przecież za chwilę może będzie potrzebował jego poparcia. A wówczas lepiej, aby menedżer był już związany z danym ośrodkiem nicią wielokrotnego sędziowania, niż był neutralny, albo – co gorzej – związany taką nicią z innym, konkurencyjnym ośrodkiem.

To są właśnie te białoruskie standardy, które wszyscy tolerujemy. Zwróćmy uwagę: zarówno poprzednia pani menedżer konkurencji ujeżdżenia była aktywną sędziną, jak i obecna nią jest. Jest nim także menedżer WKKW.

 

Z takim samym mechanizmem mamy do czynienia w sytuacji obecnego sekretarza generalnego, który jest aktywnym gospodarzem toru. Mogę w tym momencie skopiować słowa, które napisałem powyżej i je tutaj wkleić:  jak sekretarz generalny, a więc osoba, która stoi bardzo wysoko w hierarchii PZJ i ma do wypełnienia ważne zadania, w tym także byciem arbitrem w sporach między organizatorami zawodów, może być jednocześnie pracobiorcą u niektórych z nich! Trudno o bardziej wyrazisty przykład konfliktu interesów!

 Ojciec – syn oraz…

Przykładów konfliktu interesów w polskim jeździectwie mógłbym wymieniać jeszcze wiele. Przypomnę tylko dwa.

Kiedy Marek Kaźmierczak został wybrany na menedżera skoków, jego oponenci, a miał ich (i ma) wielu, podnosili głównie zarzut jego słabych kwalifikacji trenerskich. Twierdzili, że przy jego wyborze złamane zostały warunki konkursu, bo nie spełniał wyszczególnionych kryteriów, jakie menedżer miał spełniać. Nie mogłem się temu nadziwić, bo to była nieprawda. Marek Kaźmierczak akurat warunki podane w tym konkretnym konkursie spełniał, bo to, czego mu brakowało, było ujęte w zbiorze „warunki pożądane”, a nie w zbiorze „warunki konieczne”. Mnie zadziwiło i nadal zadziwia, że nikt nie podnosił kwestii konfliktu interesów – przecież jest oczywiste, że do tej funkcji nie powinien w ogóle mieć prawa startować ktoś, kogo syn jest w kadrze narodowej w tej konkurencji. I to nie tylko prawa moralnego, ale także formalnego. Wielkim błędem tych, którzy tworzyli warunki konkursu, jest to, że tego nie przewidzieli i nie zapisali.

 

Czy to było tylko zwykłe przeoczenie, czy też świadome zaniechanie? Może właśnie o to chodziło, aby jednego ze swoich (jednego z hermanowiczów, którzy doprowadzili do zmiany składu zarządu na zjeździe w listopadzie 2014 roku) nagrodzić za jego wysiłki – tego nie potrafię rozstrzygnąć. Wołałbym pozostawać z myślą, że to było tylko niedopatrzenie.

  

To taki kolejny przykład, że nasze standardy są bliższe tym białoruskim niż tym, jakie obowiązują w cywilizowanych krajach. I nie zmienia tego faktu, że akurat ojciec nie musiał i nie nadużywał swej pozycji, by popychać karierę sportową syna. Michał Kaźmierczak dba o nią sam i to bardzo skutecznie. A kiedy doszło do tego, że ostatecznie wystartował na ME z powodu kontuzji koni innych zawodników, była to sytuacja, że to bardziej polska ekipa potrzebowała Michała Kaźmierczaka z jego nowym, mało jeszcze doświadczonym koniem, niż on potrzebował tego startu. Ale to nie zmienia sytuacji (i mojego zdania), że Marek Kaźmierczak nie powinien mieć w ogóle prawa startu w konkursie na menedżera konkurencji skoków, właśnie z uwagi na potencjalny konflikt interesów, czyli z uwagi na to, że jego syn był kadrowiczem.

… zawodnik

Z kolejnym konfliktem interesów mamy do czynienia w powożeniu zaprzęgami – menedżerem tej konkurencji jest bowiem czynny zawodnik. I choć jego osoba nie wywołuje takich negatywnych emocji, jak były już menedżer skoków, to jednak jak się dobrze ucho przyłoży, można usłyszeć głosy ze środowiska zaprzęgowego, że nie jest to komfortowa sytuacja. Choćby takie: ponieważ menedżer startuje dwójkami, to pary są faworyzowane finansowo (więcej startów dofinansowywanych przez PZJ w 2015 roku) w stosunku do singli, które mają zdecydowanie większe szanse na medale MŚ. A propos ostatnich MŚ, gdyby sam usunął się w cień jako zawodnik, czyli wystartował, ale tylko indywidualnie, polski zespół zająłby 6. miejsce, a z nim w składzie zajął miejsce 8.

Być może w przypadku menedżera zaprzęgów nie ma mowy o konflikcie ze środowiskiem dlatego, że nie bardzo było widać kogoś innego, kto mógłby i chciałby tę funkcję pełnić. No właśnie i tu dochodzimy do zasadniczego pytania: czy jesteśmy skazani na menedżerów?

Rozwiązania doraźne i…

Jak wybrnąć z tego zaklętego kręgu konfliktu interesów? Czy to w ogóle jest możliwe?

Jest możliwe, jak najbardziej. Rozwiązania są dwojakiego rodzaju: doraźne i systemowe.

Zacznijmy od tych doraźnych.

 

I zacznijmy od sekretarza generalnego. Zrozumiałe, że kiedy Łukasz Jankowski został sekretarzem generalnym, nie chciał całkiem porzucić swego dotychczas podstawowego zajęcia, czyli stawiania parkurów, co nawiasem mówiąc, robił i robi bardzo fachowo. Wiadomo, posadę sekretarza generalnego można stracić, a po kilku latach niestawiania parkurów, wypada się z gry, z rynku. Można stracić uprawnienia. Jakie było rozwiązanie?

 

Proste: zarząd PZJ powinien postawić sprawę tak, na czas, kiedy jesteś sekretarzem generalnym, nie możesz stawiać parkurów w Polsce. Nie mamy zaś nic przeciwko temu, abyś w ramach urlopu stawiał parkury zagranicą. Mało tego, zarząd mógłby nawet po kumotersku pomóc sekretarzowi generalnemu, aby uzyskać u zaprzyjaźnionych federacji zaproszenia dla sekretarza generalnego do stawiania parkurów na zawodach tam organizowanych.

W ten sposób i wilk syty, i owca cała: unikamy konfliktu interesów, a sekretarz generalny podtrzymuje swoje uprawnienia jako gospodarz toru.

 

To rozwiązanie jest nadal do zastosowania. Prezes Michał Szubski przyznał w wywiadzie, jakiego udzielił Sławomirowi Dudkowi ze „Świata Koni”, że widzi ten konflikt interesów, przeszkadza mu on i zapowiadał, że to w jakiś sposób rozwiąże w nowym, czyli 2016 roku. No to Panie Prezesie – podpowiadam rozwiązanie.

 

Nadal można zastosować podobne rozwiązania w przypadku konfliktu interesów, w jakim są menedżerowie konkurencji, którzy są jednocześnie aktywnymi sędziami. Wystarczy, aby na czas, kiedy pełnią funkcję menedżera, nakazać im zawiesić sędziowanie w kraju. Poza Polską nie sobie sędziują ile chcą. Jeśli nie mają uprawnień sędziego międzynarodowego, to trudno. Do sędziowania można powrócić po kilku latach, z tym jest łatwiej, niż z powrotem na rynek gospodarzy toru, bo sędziów zawsze potrzeba więcej niż parkurmajstrów.

A cóż, jeśli po postawieniu tego warunku, obecni menedżerowie zrezygnują? No cóż, będziemy mieli wówczas jasną odpowiedź, dlaczego w ogóle zdecydowali się podjąć tej funkcji? Co było dla nich ważniejsze, czy kierowanie konkurencją, czy popychanie swojej kariery sędziowskiej?

… i systemowe

O tych rozwiązaniach pisałem już w tekście pt. „O konkursach na menedżerów” (25 XI 2015). Do szczegółów odsyłam do tego artykułu. W skrócie przypomnę o co chodzi: polskiemu jeździectwu nie są potrzebni półprofesjonalni menedżerowie konkurencji, którzy de facto nadal są działaczami społecznymi, pozostającymi z różnych powodów w konflikcie interesów. Są potrzebni stuprocentowi zawodowcy, czyli wysokiej klasy fachowcy zatrudnieni w biurze PZJ, odpowiednicy dyrektorów departamentu w FEI, czyli Johna Roche'a, który kieruje skokami, Tronda Asmyra, który kieruje ujeżdżeniem, Katrin Norinder, która zawiaduje WKKW, czy Bettiny de Rham, która kieruje departamentem zawiadującym zaprzęgami, reiningiem i woltyżerką.

 

Gdybyśmy mieli polskiego odpowiednika Tronda Asmyra, z jego uprawnieniami i kwalifikacjami, nie byłoby problemu dodać mu kwestię parajeździectwa. Zapewne bez większych problemów pokierowałby sprawami tego liczącego w polskich warunkach zaledwie kilka, najwyżej kilkanaście zawodników środowiska. Bo o co w gruncie rzeczy chodzi? Aby obiektywnie i sprawiedliwie pokierować rozdziałem pieniędzy, jakie można uzyskać z ministerstwa sportu na parajeździectwo. Aby obiektywnie i sprawiedliwie wytypować zawodników do kadry narodowej i do ekipy na zawody międzynarodowe. Aby stworzyć obiektywne i sprawiedliwe kryteria powoływania zawodników do kadry narodowej i do ekipy na zawody międzynarodowe. Aby obiektywnie i sprawiedliwie rozsądzać ewentualne spory między ośrodkami, w których szkolą się zawodnicy uprawiający tę konkurencję. Natalia Kozłowska, która jest przedstawicielem jednego z kilku takich ośrodków, nie jest i nie będzie w stanie robić tego ani obiektywnie, ani sprawiedliwie. 

 

Gdybyśmy mieli polskiego Johna Roche’a, nie byłby potrzebny menadżer ani w postaci ojca jednego z zawodników kadrowych, ani w postaci osoby, która do tej pory była trenerem w jakimś ośrodku, która trenowała do tej pory jakiś zawodników. Nie chciałbym być źle zrozumiany. Nie krytykuję wyboru Macieja Wojciechowskiego na menedżera konkurencji skoków. Biorąc pod uwagę to, z czym mieliśmy do czynienia do tej pory, to z czym mamy do czynienia w innych konkurencjach, jest to postęp. Jest to wybór dobry. Ale nie jest to wybór najlepszy. I znowu, nie chodzi o osobę, a o zasadę. Tylko zatrudniony na całym etacie w PZJ fachowiec, który nie będzie już związany z żadnym ośrodkiem, ani z żadnymi zawodnikami, może zapewnić fachową, bezstronną obsługę konkurencji skoków.

 

Gdybyśmy mieli polskiego Tronda Asmyra, nie byłoby potrzeby oddawać spraw ujeżdżenia w ręce czynnej sędziny i trenerki, co z założenia jest generowaniem konfliktu interesów.  Gdybyśmy mieli polską Katrin Norinder, nie musielibyśmy oddawać spraw WKKW w ręce czynnego sędziego, a do tego ojca zawodnika, co z założenia jest generowaniem konfliktu interesów. Gdybyśmy mieli polską Bettine de Rham, nie musielibyśmy oddawać spraw polskich zaprzęgów w ręce czynnego zawodnika, co z założenia jest generowaniem konfliktu interesów. Gdybyśmy…. itd., itp.

Paradoks

Ale nie mamy. I nie widać żadnej siły, żadnego środowiska, które widziałoby potrzebę wprowadzenia takich zmian. Zmian niezbędnych, aby uniknąć niszczącej siły konfliktu interesów.

Bo kto miałby dążyć do takich zmian? Prezes PZJ, który jest właścicielem ośrodka jeździeckiego? Nawet jeśli ten akurat ośrodek nie organizuje zawodów jeździeckich szczebla ogólnokrajowego i nie ubiega się o środki z PZJ, ani o miejsce w kalendarzu centralnym, to sam fakt, że jego właściciel jest jednocześnie prezesem PZJ, jest z zasady konfliktem interesów. Wiceprezes PZJ ds. sportowych, który jest w ewidentnym konflikcie interesów?

Całe środowisko, w którym większość jest w mniejszym albo większym konflikcie interesów, jeśli nie na poziomie ogólnokrajowym, to na poziomie lokalnym?

 

A jednak nie tracę nadziei, że może kiedyś dojrzejemy jako całe  środowisko do tego, aby sprawy na poziomie taktyczno-operacyjnym powierzać tylko i wyłącznie fachowcom zatrudnianym na etacie w biurze PZJ, a działaczom społecznym pozostawiać jedynie sprawy strategiczne w postaci ogólnego nadzoru wybieralnych członków zarządu, sprawy statutu, i sprawy kontroli w postaci komisji rewizyjnej. 

Tylko fachowość i zawodowstwo może dać nam tak wyczekiwany przez wszystkich postęp. Ale do tego potrzeba odwagi. Bo do tego potrzeba odjąć sobie władzy i przekazać ją fachowcom. Sam byłem i jestem działaczem społecznym i wiem, że nie po to się człowiek staje działaczem społeczny, aby komuś oddawać władzę, a po to, aby ją dzierżyć, napawać się nią i ewentualnie czerpać z niej korzyści. Jeśli nie wprost materialne, to w każdy razie ambicjonalne.

 

Swoją drogą to paradoks. Z jednej strony ambicje nas wszystkich, ludzi działających na rzecz jeździectwa, są motorem wszelkich działań w tym obszarze, a z drugiej strony wielkim hamulcem postępu. 

Marek Szewczyk

 

 

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 30.08.2016, 18:30  Uaktualniono: 30.08.2016, 18:35
 Odp.: Białoruskie standardy
Pisze Pan "Efekty są: Karolina Karwowska zajęła na Emolu 9. miejsce na zeszłorocznych mistrzostwach Europy w paraujeżdżeniu. Nie jestem biegły w wynikach tej konkurencji w Polsce, ale zdaje się, że jest to najlepszy rezultat w historii startów polskiego reprezentanta na imprezie tej rangi."
Wlasnie! nie jest Pan biegły w wynikach tej konkurencji!
Aneta Matysiak zajęła 8 miejsce w programie dowolnym w Mistrzostwach Świata w Belgii w 2003 roku i m.in. dlatego byłam w Atenach
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 08.01.2016, 19:26  Uaktualniono: 09.01.2016, 9:53
 Jeszcze o konflikcie interesów
Przypomnę sytuację z 2014 roku. Menadżerem dyscypliny "parajeździectwo" był czynny sędzia. Nikomu z nas, zawodników, nie przyszło do głowy mówienie o konflikcie interesów. Dlaczego? Bo wszystkie decyzje podejmowała 5cioosobowa Komisja. Zapaleńców, pracujących charytatywnie.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 07.01.2016, 1:43  Uaktualniono: 07.01.2016, 9:50
 Odp.: Białoruskie standardy
Powtarzam mój wpis na FB

Nie ma żadnego skandalu w paraujeżdżeniu. Skandalu dopatruję się w systemie, który nie pozwala na normalną pracę.

PZJ dysponuje bardzo ograniczonymi środkami finansowymi i nie może zatrudniać na kluczowych pozycjach niezależnych specjalistów. Związek zajmuje się wieloma konkurencjami, a co za tym idzie zachodziłaby konieczność zatrudnienia wielu fachowców. Na to Związku nie stać. Koniecznym więc jest działanie w formule wolontariatu w oparciu o ludzi wywodzących się ze środowiska. Wiele osób podejmuje takie działanie z chęci zaspokojenia próżnej ambicji. Część działaczy podejmuje się pracy na rzecz związku z uwagi na wypłacane wynagrodzenie, a jeszcze inna część z uwagi na korzyści wynikające z powiązania interesów ośrodków będących ich własnością z działalnością Związku.

W tym nie ma nic złego. Od zarania ludzkości we wszystkich działaniach kierujemy się albo chęcią zysku, albo ambicją, a czasami jednym i drugim. Zło tkwi w systemie, który pozwala na wynaturzenia. W prywatnych firmach zarządy i rady nadzorcze chcą i potrafią kontrolować działanie podległych im zespołów, które charakteryzują się takimi samymi cechami jak zespół ludzi pracujących dla PZJ. Różnica jedynie polega na tym, że zarządy firm chcą kontrolować bo leży to w ich interesie, a zarząd w PZJ chce mniej bowiem nie można oczekiwać, że zarząd będzie działać wbrew własnym interesom.

Taki system jest chory i przyczynia się do kreowania plotek, podejrzeń i pomówień. Również ułatwia działania rzeczywiście naganne. Ten system został wykreowany przez nas samych i tylko my sami możemy go naprawić, jeżeli tylko zechcemy. Całą reszta proszę Państwa jest wodosłowiem.

Wojciech Pisarski
Odpowiedz

Autor Wątek
marek_szewczyk
Wysłano: 06.01.2016, 11:13  Uaktualniono: 06.01.2016, 11:13
Webmaster
Dołączył: 23.05.2013
Skąd:
Liczba wpisów: 653
Dystępny!
 PS
Dziękuję i za to sprostowanie oraz przepraszam także Anetę Matysiak, że nie pamiętałem o jej starcie w Atenach. Marek Szewczyk
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 06.01.2016, 10:12  Uaktualniono: 06.01.2016, 11:10
 Sprostowanie numer 2
Umknął również start Anety Matysiak na Paraigrzyskach w Atenach.
Odpowiedz

Autor Wątek
marek_szewczyk
Wysłano: 05.01.2016, 12:20  Uaktualniono: 05.01.2016, 12:20
Webmaster
Dołączył: 23.05.2013
Skąd:
Liczba wpisów: 653
Dystępny!
 Dziękuję i przepraszamDzię
Dziękuję za sprostowanie i przepraszam Patrycję Gepner, że zapomniałem o jej starcie na paraolimpiadzie. Marek Szewczyk
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 04.01.2016, 21:51  Uaktualniono: 04.01.2016, 23:58
 Małe tylko sprostowanie
"Wygląda więc na to, że jest duża szansa, aby po raz pierwszy polski zawodnik niepełnosprawny wystartował na paraolimpiadzie w konkurencji parajeździectwo." - wydaje mi się Marku, że umknęła Ci Para Olimpiada Pekin 2008 (Hong Kong) i Patrycja Gepner. SD
Odpowiedz
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5