Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Porażka

Nadesłany przez Marek Szewczyk 19.11.2013, 23:54:23 (4930 odsłon)

Od orzeczenia Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu (TAS) działającym przy PKOL minęło 4 miesiące, a ja dopiero teraz o tym piszę. Dlaczego? Bo musiałem ochłonąć. Potrzebowałem czasu, aby nabrać nieco dystansu. Jak wiadomo, emocje nie są dobrym doradcą, a trudno w tej sprawie zachować spokój. Trudno być spokojnym, kiedy się widzi, że prawda przegrywa, gdyż do akcji wkroczyło… prawo.

 

9 lipca 2013 roku TAS wydał werdykt w sprawie skargi Piotra Jacka Tokarskiego na uchwałę zarządu Polskiego Związku Jeździeckiego z dnia 10 stycznia 2012 r., utrzymującą w mocy orzeczenie Komisji Prawa i Dyscypliny PZJ z dnia 19 kwietnia 2011 r. TAS orzekł, że sprawa uległa przedawnieniu, gdyż: przedawnienie orzekania w sprawach dyscyplinarnych następuje w trzy lata od popełnienia przewinienia. W związku z powyższym Trybunał przyjął, że orzeczenie w niniejszej sprawie powinno zostać wydane w nieprzekraczalnym terminie trzech lat od dnia zdarzenia, tj. do 20 kwietnia 2011 r.

O jaką sprawę chodzi? Właśnie, minęło tyle lat, że niektórzy już zapomnieli o co chodzi, trzeba więc przypomnieć najważniejsze fakty. 



Chronologia wydarzeń

2008

W kwietniu (17-20) w Jaszkowie odbywa się finał Halowego Pucharu Polski w skokach przez przeszkody. Brązowy medal zdobywa Piotr Jacek Tokarski. Jego koń, Hektor, zostaje wytypowany do badania antydopingowego. Pobrana krew zostaje wysłana do Zakładu Badań Antydopingowych Instytutu Sportu, który 6 czerwca zawiadamia PZJ, że w próbce A stwierdzono obecność związków dipfenylbutazonu oraz oxyfenylbutazonu. Są to pochodne rozpadu fenylobutazonu, popularnego leku antyzapalnego i przeciwbólowego, który jest na liście substancji zakazanych u koni na zawodach. Na prośbę zawodnika, badana jest próbka B. 25 sierpnia Zakład badań Antydopingowych powiadamia PZJ, że próbce B też wykryto dipfenylbutazon oraz oxyfenylbutazon.

Postępowanie dyscyplinarne przeciwko Tokarskiemu zostało wszczęte 29 sierpnia. Orzeczenie Komisji Prawa i Dyscypliny zapadło 8 października. Zawodnik odwołał się od tego orzeczenia do zarządu PZJ. Ten podtrzymał werdykt KPiD (4 listopada). Tokarski odwołał się do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu 1 grudnia.

2009

TAS rozstrzygnął skargę w kwietniu roku 2009. Skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia, dopatrując się uchybień proceduralnych. KPiD wszczęła ponowne postępowanie 29 sierpnia. Werdykt wydała zaś – i tu jest pies pogrzebany –

2011

- 19 kwietnia 2011 roku!!! Tokarski ponownie odwołał się do zarządu PZJ.

2012

Zarząd PZJ 10 stycznia podjął uchwałę, w której utrzymał w mocy orzeczenie zespołu orzekającego KPiD. Na tę decyzję Tokarski złożył skargę do TAS.

2013

Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu 9 lipca wydaje postanowienie o przedawnieniu sprawy.

W uzasadnieniu napisał m.in. tak:

W przedmiotowej sprawie postępowanie rozpoczęło się bezpośrednio po zaistnieniu wykroczenia dyscyplinarnego i przy pierwszym rozpoznaniu sprawy było prowadzone sprawnie. Natomiast po orzeczeniu Trybunału Arbitrażowego Komisja Prawa i Dyscypliny PZJ zwlekała przez niemal dwa lata z wydaniem orzeczenia w sprawie mimo, że pełnomocnik obwinionego składał monity wnosząc o jej rozstrzygnięcie./…/ Uznać należy, że przewlekłe rozpoznawanie sprawy przez Komisję Prawa i Dyscypliny przyczyniło się do przekroczenia czasu orzekania przewidzianego w regulaminie Postępowania Dyscyplinarnego.

I jeszcze jeden cytat z uzasadnienia wyroku TAS.

Ponieważ orzeczenie Trybunału  opiera się na przedawnieniu karalności przewinienia dyscyplinarnego, jako ujemnej przesłance procesowej, oznacza to, że Trybunał nie wypowiada się w sprawie zasadności stawianych obwinionemu zarzutów. Wyrok Trybunału nie stanowi więc rozstrzygnięcia co do odpowiedzialności obwinionego (wytłuszczenie moje - MSz).

 

Ni pies, ni wydra

Mamy więc dziwaczną sytuację. O Piotrze Jacku Tokarskim nie można mówić, że jest winny zarzucanego mu czynu (podania koniowi Hektor niedozwolonego środka), bo sprawa uległa przedawnieniu. Ale nie można też mówić, że jest niewinny, bo nie został uniewinniony. Miedzy przedawnieniem a uniewinnieniem jest olbrzymia różnica.

Nawet taka zbrodnia jak zabójstwo ulega przedawnieniu. Po 25 latach. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Zabijam kogoś, ale robię to tak, że nikt o tym nie wie. Śledztwo nie daje żadnych efektów. Sprawca nie zostaje wykryty. Mija 25 lat i przyznaję się do zabójstwa. Zgodnie z prawem nie mogę być już za tę zbrodnię skazany, ale to przecież nie zmienia faktu, że jestem mordercą. Tak działa prawo, czy to się komuś podoba, czy nie.

 

Pierwszy werdykt KPiD PZJ (który potem był podtrzymywany za każdym razem) orzekał następujące kary:

  1. Dyskwalifikację Piotra Jacka Tokarskiego oraz konia Hektor z Finału HPP rozegranego w Jaszkowie w 2008 roku oraz anulowanie jego wyników z końcowej klasyfikacji HPP.
  2. Zwrot przez Piotra Jacka Tokarskiego wygranych nagród pieniężnych, rzeczowych i medali.

 

Co teraz? Czy w wynikach HPP z 2008 roku na trzecim miejscu powinno widnieć nazwisko Tokarskiego, czy też tego zawodnika, który zajął wówczas 4. miejsce? Czy Tokarski powinien medal oddać, a PZJ powinien go wręczyć owemu zawodnikowi, który zajął wówczas 4. miejsce. Czy Tokarski powinien oddać nagrodę finansową za 3. miejsce, a powinna ona trafić do zawodnika, który zajął wówczas 4. miejsce?

To są oczywiście pytania retoryczne. Przedawnienie sprawy oznacza, że nazwisko Piotra Jacka Tokarskiego pozostanie w wynikach, jako tego, który zdobył brązowy medal HPP.

 

Kunktatorstwo

Takie zakończenie tej sprawy to jedna wielka porażka. Po pierwsze – Polskiego Związku Jeździeckiego. PZJ jako instytucja chciał stać na straży czystości podległego mu sportu. Nie udało się. Dlaczego? Odpowiedź znajdujemy w uzasadnieniu orzeczenia TAS – …przewlekłe rozpoznawanie sprawy przez Komisję Prawa i Dyscypliny przyczyniło się do przekroczenia czasu orzekania przewidzianego w regulaminie Postępowania Dyscyplinarnego.

 

Na marginesie tej sprawy nasuwa się gorzka refleksja. Chodzi o działaczy PZJ. Na wszystkich zjazdach wyborczych są tłumy chętnych do pełnienia wszelakich funkcji. Nie tylko do zarządu, ale też do innych wybieralnych ciał, w tym – kiedyś Komisji Prawa i Dyscypliny, a teraz Sądu Dyscyplinarnego. Każdy chce być wybrany. Chce poczuć tę satysfakcję, że oto jego wybrano, a kogoś innego nie. Chce budzić się z poczuciem, że jest kimś w naszym środowisku, bo przecież pełni istotną funkcję. Gorzej, kiedy trzeba poświęcić swój czas, aby w ramach tej wybieralnej funkcji zacząć rozwiązywać jakiś konkretny problem. A jak problem jest trudny, to wtedy… Wtedy mamy taki oto pasztet, jakiego się doczekaliśmy w sprawie Tokarskiego. Zawdzięczamy go kunktatorstwu członków Zespołu Orzekającego KPiD, który rozpatrywał tę sprawę po tym, jak „wróciła” z TAS, kunktatorstwu przewodniczącego KPiD oraz brakowi zdecydowanej reakcji na tę opieszałość członków zarządu PZJ oraz ówczesnego prezesa PZJ.

 

Po co nam taki Trybunał?

Nie jestem prawnikiem. Nie znam się na prawie. Jednak im dłużej się przyglądam, jak ono działa, z tym większą dezaprobatą na to patrzę.

Są jednak w naszym środowisku prawnicy i ludzie, którzy uważają, że się na prawie znają. Jak się znają, pokazał ciąg dalszy sprawy Tokarskiego, kiedy ponownie zwrócił się on ze swoją sprawą do Trybunału Arbitrażowego. W PZJ zaczął królować wówczas pogląd, że sprawa jest już zamknięta, bo TAS nie jest już uprawniony do jej rozpoznania. „Już”, bo po wejściu w życie nowej ustawy o sporcie, TAS rzekomo zniknął ze sportu, a w każdy razie stracił swą moc sprawczą, jeśli związek sportowy nie uwzględnił go w swoim nowym statucie. A ponieważ w nowym statucie PZJ TAS nie jest uwzględniony jako ewentualne ciało odwoławcze do rozpatrywania spraw dyscyplinarnych, większość osób, z którymi na ten temat rozmawiałem, uważała, że TAS w ogóle nie rozpatrzy skargi Tokarskiego. Kiedy jednak zaczął ją rozpatrywać, twierdzili, że tylko po to się nią zajął, aby wydać oświadczenie, że nie jest już władny ją rozpatrzyć.

Okazuje się, że wszyscy bardzo się mylili. A właściwie, że na prawie się znają słabo. Nowy statut PZJ został wpisany do KRS (a więc zaczął obowiązywać) 26 czerwca 2012 roku, a Tokarski skargę do TAS złożył 25 maja 2012 roku. Dodatkowo zarząd PZJ w uchwale z 23 czerwca 2009 roku stwierdził, że sprawa ta będzie prowadzona zgodnie z przepisami obowiązującymi w dniu incydentu. Tak więc TAS był władny tę sprawę rozpatrzyć, i rozpatrzył.

I to jest kolejna porażka. Trybunał Arbitrażowy dwukrotnie zachował się  na zasadzie - odrzucić od siebie gorący kartofel. Po co się męczyć i próbować dojść prawdy. Nie po to się znamy na prawie, żeby sobie łamać głowę rozwiązaniem sprawy. Znamy się na prawie po to, aby szybko znaleźć jakieś luki i sprawę od siebie odrzucić. A sport? A czystość w sporcie? Kogo to obchodzi. Czy zatem PZJ-towi, ba powiem więcej, polskiemu sportowi potrzebny jest taki Trybunał?

 

Prosisz i masz

 Całą tą sprawą byłem zainteresowany szczególnie, gdyż dotknęła mnie osobiście. Po tym, jak na łamach „Konia Polskiego” opublikowałem pewien felieton, Tokarski pozwał pismo i mnie, jako redaktora naczelnego do sądu o ochronę dóbr osobistych. Żądał też tzw. udzielenia zabezpieczenia (ach ten język prawniczy!), czyli mówiąc po ludzku – zakazu jakichkolwiek publikacji na ten temat. To drugie żądanie sąd odrzucił z miejsca, gdyż był: zbyt daleko idący oraz zmierzał do ograniczenia wolności wypowiedzi.

 

Przy okazji tej sprawy chciałem się podzielić z czytelnikami kilkoma refleksjami dotyczącymi styku sportu i prawa.

Nie zamierzam szczegółowo opisywać wspomnianego procesu, bo zanudziłbym Czytelników na śmierć, ale w największym skrócie trzeba przypomnieć o co chodzi. Jesienią 2009 roku opublikowałem na łamach KP dwa felietony. Pierwszy (październik), pt. „Do Jacka Tokarskiego”, a niebawem (listopad), w drugim, pt. „Przyzwoitości” wróciłem jeszcze do tej sprawy, pisząc o innych ciemnych stronach jeździectwa. Dlaczego dopiero jesienią 2009, skoro pierwsza decyzja KPiD PZJ zawieszająca Tokarskiego w prawach zawodnika  i wszczynająca postępowanie zapadła mniej więcej rok wcześniej? Ano dlatego, że początkowo sprawa wyglądała na banalną. Niestety, doping w sporcie jest powszechny, a przez to stał się złem banalnym. Poza tym wyglądało, że sprawa szybko się zakończy, bo Tokarski wystosował 1 września 2008 r. do KPiD takie oto pismo:

 

Szanowni Państwo,

 

Jestem bardzo zmartwiony, że próba B potwierdziła obecność zakazanego środka u konia Hektor.

Jako osoba odpowiedzialna czuję się winny tego faktu, który najprawdopodobniej zaistniał na skutek niewłaściwej kontroli leczenia, choć było ono prowadzone przez fachowca i z zachowaniem zalecanych terminów (opis przebiegu leczenia dokonany przez lekarza załączam).

Poddając się karze proszę o uwzględnienie braku jakichkolwiek złych intencji z mojej strony oraz wszelki innych okoliczności łagodzących.

 

Takie „usprawiedliwienie” oczywiście nie mogło zmienić faktu, że Tokarski musiałby oddać brązowy medal, oraz nagrody pieniężne z nim związane, ale przy takiej postawie mógł liczyć na to, że pozostała część kary, czyli ewentualne zawieszenie w prawach zawodnika będzie łagodne. Jednak po jakimś czasie Tokarski zmienił całkowicie linię obrony i rozpoczęły się batalie sądowe. A o przytoczonym piśmie powiedział, że wymusił je na nim (!) sekretarz generalny PZJ Michał Wróblewski.

Ja zaś wspomniany felieton „Do Jacka Tokarskiego” napisałem, poruszony faktem, że zawodnik zażądał od Marcina Szczypiorskiego, żeby „odszczekał” to, co powiedział w wywiadzie dla „Świata Koni”. A oburzony werdyktem TAS (tym pierwszym), znany z uczciwości i prawdomówności prezes PZJ powiedział to, co mu sumienie dyktowało. Napisałem wówczas, że chcę być solidarny z Marcinem Szczypiorskim i jeśli Tokarski chce pozywać do sądu jego, to niech pozwie też mnie. No i pozwał.

 

Jedna materia, dwie opinie

Nigdy wcześniej nie byłem w sądzie i nie miałem do czynienia z prawem (nie licząc mandatów za przekroczenie szybkości). Wszystko to, co działo się w obu sprawach (P.J.T. kontra „Koń Polski” oraz PZJ kontra P.J.T.) było dla mnie ciekawym doświadczeniem.

 

Obawiałem procesu, bo nie ulega wątpliwości, że to co napisałem, było złamaniem zasady domniemania niewinności. Sądziłem, że najlepiej będzie sądowi zaprezentować takie oto stanowisko: wnosimy o zawieszenie sprawy do czasu, kiedy zakończy się postępowanie dyscyplinarne przed organami PZJ (wtedy jeszcze sądziłem, że to nastąpi niebawem). Jeśli Tokarski zostanie uznany w nim winny, to znaczy, że miałem rację, a więc KP i ja nie powinniśmy być pociągnięci do odpowiedzialności. Jeśli zaś Tokarski zostanie uniewinniony, to wtedy oczywiste, że KP i ja powinniśmy ponieść konsekwencje. Sprawa potoczyła się jednak zupełnie inaczej.

Najbardziej zaskoczyło mnie to, że sędzina zaczęła dociekać co to są te tajemnicze związki dipfenylbutazon oraz oxyfenylbutazon. Powołała nawet biegłego, który się na ten temat wypowiedział. Do dzisiaj tego nie rozumiem. Przecież Tokarski nie zaskarżył werdyktu KPiD PZJ, tylko pozwał KP i mnie o  ochronę dóbr osobistych oraz o zadośćuczynienie. Oczywiście w tej sprawie jego adwokat usiłował udowodnić, że w sprawie toczącej się przed PZJ jego klient jest niewinny, bo pośrednio miało to związek z tym, czy naruszyłem jego dobra osobiste, czy nie.  Było więc o nieposzlakowanej przeszłości i kryształowej uczciwości jego klienta, o tym, że TAS wydając werdykt (ten pierwszy), wykazał niewinność Tokarskiego i temu podobne.

Nawiasem mówiąc takie postawienie sprawy przez adwokata Tokarskiego było niezgodne z prawdą. Najlepiej o tym świadczą te oto fragmenty uzasadnienia postanowienia, w którym TAS nakazał PZJ rozpatrzyć sprawę jeszcze raz:

 

Zespół orzekający nie stwierdza, że nastąpiły naruszenia proceduralne, lecz że w postępowaniu dyscyplinarnym I i II instancji nie wyjaśnione zostały wszystkie kwestie dotyczące poprawności zastosowania procedur określonych w przepisach weterynaryjnych FEI i PZJ. /…/ (chodziło o procedury pobierania próbek od konia Hektor – przyp. MSz).

PZJ w toku postępowań dyscyplinarnych nie przeprowadził żadnych dowodów z przesłuchań świadków, natomiast przed Trybunałem złożył wniosek o przesłuchanie 4 osób, /…/ Zespół Orzekający uznał, iż pełne wyjaśnienie sprawy wymaga przeprowadzenia postępowania  dowodowego w znacznej części, co winno nastąpić przed organami dyscyplinarnymi PZJ.

Wróćmy do sędziny, przed obliczem której stawałem. Najwyraźniej postanowiła najpierw wyrobić sobie zdanie, kto mówi prawdę, a kto kłamie w kwestii, czy to, że Hektor był w Jaszkowie podczas HPP pod wpływem fenylobutazonu, było czynem nagannym i kto może być tego czynu sprawcą. Dopiero potem zajęła się istotą oskarżenia, a mianowicie kwestią ewentualnego naruszenie przeze mnie dóbr osobistych Tokarskiego. Widocznie w tej pierwszej kwestii uznała, że prawda leży po mojej stronie, bo uznała naszą linię obrony i pozew oddaliła. Tak to sobie w każdym razie tłumaczę, bo nie zdziwiłbym się, gdyby sędzina postawiła sprawę zupełni inaczej. A mianowicie tak: nie interesuje mnie, czy Tokarski jest winny czy nie. Istotne, że momencie kiedy o nim pisałem, nie było jeszcze prawomocnego wyroku, a więc nie miałem prawa pisać w takim tonie i z podaniem pełnych personaliów. Muszę uznać jego pozew o naruszenie dóbr osobistych.

 

Od tego wyroku Tokarski odwołał się do sądu apelacyjnego. Na jego werdykt czekałem już spokojniejszy. A tu niespodzianka! Sąd apelacyjny zmienił w całości zaskarżony wyroku sądu pierwszej instancji. Dla mnie, nieobytego z prawem, największym zaskoczeniem było to, że sąd apelacyjny z tego samego materiału dowodowego (pisma, zeznania świadków), nie przesłuchując żadnej ze stron, wyciągnął zupełnie inne wnioski. Ta sama materia, a dwa przeciwstawne podejścia. Ciężko to zrozumieć.

 

Jest też domniemanie winy

Uzasadnienie tego wyroku liczy aż 21 stron, nie sposób więc nawet streścić tych najważniejszych różnic. Na jeden aspekt chciałem jednak zwrócić uwagę. Muszę zacytować dwa fragmenty:

Kwestia ta (akapit wcześniej panie sędziny rozważały podnoszony przez Tokarskiego argument, że Hektorowi niedozwoloną substancję mogła podać jakaś osoba trzecia) dla rozstrzygnięcia niniejszej sprawy nie ma jednak znaczenia. Istotne jest bowiem to, że sam fakt wykrycia w organizmie Hektora substancji zakazanych nie był równoznaczny z celowym działaniem osoby za niego odpowiedzialnym, a nawet z działaniem świadomym. /… /

Oczywistym jest, iż przy okazji dziennikarz miał prawo do napiętnowania faktu, iż w organizmie konia należącego do powoda, wykryto środki niedozwolone, ale nie miał prawa do tak jednoznacznego i kategorycznego przypisania powodowi winy umyślnej za ten czyn.

 A na koniec panie sędziny dodały jeszcze taki oto akapit:

Dodać jeszcze należy, iż w ocenie Sądu Apelacyjnego na rozstrzygnięcie niniejszej sprawy wpływu nie miało prowadzone w dalszym ciągu przeciwko powodowi postępowanie dyscyplinarne. W szczególności jego ewentualnie negatywne dla powoda wyniki przesądzi wyłącznie o odpowiedzialności za obecność w organizmie konia środków zakazanych, a nie o jego świadomym i celowym działaniu w tym zakresie, jakie zostało mu przypisane w obu spornych publikacjach miesięcznika „Koń Polski.”

 

Panie sędziny aż dwukrotnie w swym uzasadnieniu podkreślały, że obecność niedozwolonej substancji w organizmie konia, nie oznacza winy jeźdźca, który na tym koniu startował. I tu jest pies pogrzebany.

W prawie cywilnym obowiązuje zasada domniemanej niewinności, tymczasem w sporcie, a konkretnie w obszarze, który się nazywa walka z dopingiem, obowiązuje zasada dokładnie odwrotna. Tam stwierdzenie niedozwolonej substancji w organizmie zawodnika jest równoznaczne z uznaniem go winnym. Oczywiście nie w sensie prawnym, ale po linii sportowej. Dyskwalifikuje się go. Zawiesza. A odbywa się to na zasadzie domniemania winy. Doping przynosi korzyść sportową (w postaci lepszego wyniku) zawodnikowi, u którego ten doping stwierdzono. Tylko on korzysta z efektów dopingu, więc tylko on mógł to zrobić.  Trzeba go więc pozbawić tego wyniku uzyskanego na dopingu. A poza tym ukarać zawieszeniem. Proste, logiczne. I działa.

Gdyby miała obowiązywać zasada, że nie wystarczy wykryć niedozwoloną substancję w organizmie zawodnika, ale jeszcze trzeba mu udowodnić, że to on ją sobie (a w przypadku jeździectwa – koniowi) zaaplikował, to by dopiero było! Hulaj dusza, piekła nie ma. Kto by chciał, to by brał, ale ponieważ nikt by się do tego nie przyznał, nikomu nic by nie można było zrobić. Nawet zdyskwalifikować z zawodów. W rzeczywistości powstałaby sytuacja całkowitego usankcjonowania dopingu.

Przecież jak świat światem, jeszcze żaden sportowiec, u którego stwierdzono obecność niedozwolonych substancji, nie przyznał się od razu do tego, że wziął. Tłumaczenie jest prawie zawsze takie samo. Nic nie wziąłem. Nie wiem, jakim cudem ta substancja mogła się znaleźć w moim organizmie. Idą w zaparte, zaprzeczają. Opowiadają bajeczki o barszczyku i inne podobne bajdy.

W niektórych przypadkach, po wielu latach, dowiadujemy się, jak to było. Zawodnicy się przyznają, ale nie dlatego, że ruszyło ich sumienie, ale dlatego, że drobiazgowe śledztwa, sprawy sądowe, kruszą ten mur zaprzeczania. Takie słynne sprawy, to przypadki lekkoatletów Bena Johnsona czy Marion Jones. A ostatnio, najsłynniejszy – amerykańskiego kolarza, „kłamcy o stalowym obliczu” Lance’a Armstronga (polecam tekst „Armstrong a konie).

 

Tylko dzięki zasadzie domniemania winy można w ogóle próbować walczyć z dopingiem w sporcie. Bez tej zasady nie można by zrobić nic. Dlatego, niedobrze kiedy sądy powszechne biorą się za sprawy związane z dopingiem w sporcie. Bo jak widać, są w stanie wydać tak bezsensowny wyrok, który brzmi: że u sportowca nie wystarczy stwierdzić obecności niedozwolonych substancji w organizmie, żeby jemu przypisać winę, trzeba mu jeszcze udowodnić, że to on zrobił.  Nic bardziej nielogicznego i szkodliwego, oczywiście z punktu widzenia sportu.

Marek Szewczyk

 

 

 

 

 

 

 

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 27.11.2013, 21:01  Uaktualniono: 28.11.2013, 16:18
 To tylko wierzchołek góry lodowej
Szanowny Panie. To co Pan opisał to tzw. małe Miki. W obecnych czasach, kiedy konie w wieku 4-6 lat skaczą 1.40 jest normą aplikowanie różnego rodzaju stoperów zakazanych przez FEI. Problem jest w ludziach i w prawie polskim. Normalną rzeczą jest podmienianie próbek w trakcie transportu ich do analiz. Prawo Polskie zakazuje publikacji osób/zwierząt złapanych na dopingu. Mało tego!!! Jedynie związek sportowy, ministerstwo sportu i prokurator, po wysłaniu odpowiedniego pisma ma prawo do uzyskania wiedzy na temat próbki. To jest chore i korupcjogenne. Szkoda koni!!
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 23.11.2013, 18:58  Uaktualniono: 23.11.2013, 20:35
 Odp.: Porażka
Sedzia-sedzina- nie to jest przedmiotem sprawy-jak my kochamy pouczac!
Marek-swietny artykul- konkretne dane, poparte fragmentami opinii, ocen i takich tam -prawniczych. Przykro sie czyta i tyle.
Pozdrawiam serdecznie.
Anka-ze Zbroslawic
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 20.11.2013, 18:38  Uaktualniono: 20.11.2013, 22:00
 Klika
W "naszych" dyscyplinach doping to zbrodnia podwójna! to jakby dawać go dzieciom... PZJ OZJ-ty i PZHK wiedzą o wszystkim, a ręka rękę myje.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 20.11.2013, 9:25  Uaktualniono: 20.11.2013, 13:21
 sędzina a sędzia
Dołączam się do powyższego - Pani sędzia, a nie sędzina ;)
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 20.11.2013, 16:13  Uaktualniono: 20.11.2013, 21:59
 Odp.: sędzina a sędzia
Nieprawda, w języku polskim obie formy są uznane za prawidłowe.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 20.11.2013, 9:13  Uaktualniono: 20.11.2013, 13:21
 Sprawiedliwość
A widział kto w tym kraju dobre prawo? To wszystko jest jakieś chore...
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 20.11.2013, 7:30  Uaktualniono: 20.11.2013, 9:00
 Sędzina...
Panie Marku, Pan taki językowy purysta i "sędzina"? To żona sędziego a kobieta sędzia to nadal... "sędzia" :)
Odpowiedz
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5