Tego jeszcze nie było!
Walka z dopingiem w sporcie przypomina poczynania Syzyfa. Do opinii publicznej trafia tylko wierzchołek góry lodowej. Pod powierzchnią wody nadal trwa niekończący się wyścig policjantów i złodziei, w którym ci drudzy stale są o kilka długości z przodu. Niedawno włoski kolarz Danilo Di Luca przyłapany na dopingu stwierdził: że 90% procent kolarzy rywalizujących w ubiegłorocznym Giro d’Italia stosowało niedozwolone środki. Dla pozostałych 10% Giro nie było wyścigiem docelowym. Oni przygotowywali się do kolejnych startów, więc nie musieli jechać na dopingu. Ukończenie Giro d’Italia w czołowej dziesiątce bez dopingu jest niemożliwe.
Danilo Di Luca (38 lat) wpadł (EPO) po raz trzeci w swej karierze i został zdyskwalifikowany dożywotnio, może więc mówić szczerze, bo nic więcej już mu nie grozi. A wydawało się, że po głośnej aferze sprzed roku z Lancem Armstrongiem w roli głównej (patrz wpis pt. „Armstrong a konie”), doping w kolarstwie przestanie być regułą. Gdzie tam!
Świat jeździecki też stale jest wstrząsany aferami. Ale o aferach mówimy tylko wtedy, gdy rzecz dotyczy znanych nazwisk. Kiedy mało znani jeźdźcy są zawieszanie za to, że u koni, na których startowali, wykrywane są zakazane substancje, media z tego powodu nie robią szumu. A takich spraw jest w skali FEI kilkaset rocznie. Ale kiedy popadnie na jeźdźców ze ścisłej światowej czołówki, wtedy o sprawie robi się głośno. Niedawno głośno zrobiło się o zwycięzcy CCI**** Burghley 2013. Nowozelandczyk Jonathan Pagent wygrał bowiem te zawody na koniu pełnej krwi angielskiej Clifton Promise, który był pod wpływem reserpine, czyli środka uspokajającego (o tej sprawie pisałem w tekście pt. „Nie tylko w Polsce”).
Teraz głośno zrobiło się o Isabell Werth. Sprawa toczy się od czerwca 2012 roku, werdykt jeszcze nie zapadł, skąd więc ten nagły hałas? Ano dlatego, że w sprawie głos zabrał sponsor. Firma AGCO/Fendt, która sponsoruje niemieckie reprezentacje w konkurencjach olimpijskich, opowiedziała się jednoznacznie po stronie krzywdzonej ich zdaniem zawodniczki, a przeciw Niemieckiej Federacji Jeździeckiej! Ton tego oświadczenia jest bardzo ostry, a jego kluczowy fragment brzmi: Sprzeciwiamy się nieuczciwemu traktowaniu światowej klasy zawodniczki i żądamy natychmiastowego oddalenia zarzutów.! Tego jeszcze nie było!
O co chodzi? Po kolei. W czerwcu 2012 roku Isabell Werth wystartowała na krajowych zawodach w ujeżdżeniu na wałachu El Santo NRW. Kontrola antydopingowa wykryła u konia cimetidine. Środek ten stosuje się w leczeniu wrzodów żołądka. Nie ma go na liście leków, których nie można podawać koniom startującym w zawodach, wydanej przez FEI. Ale jest na analogicznej liście Niemieckiej Federacji Jeździeckiej.
Nie jest to zatem przypadek klasycznego dopingu w znaczeniu podania środka, który w nieuczciwy sposób zwiększa szanse na zwycięstwo. Tu chodzi o złamanie zasady, że w zawodach można startować tylko na zdrowym koniu. Jeśli koń ma wrzody żołądka i wymaga stałego podawania leków, nie jest w myśl tej definicji zdrowy i nie powinno się na nim startować. Przestępstwo mniejszego kalibru, ale przestępstwo.
Recydywistka
W 2012 roku Komisja Dyscyplinarna Niemieckiej Federacji Jeździeckiej rozpatrywała bliźniaczy przypadek (obecność cimetidiny u konia) i skazała za to pewnego zawodnika na 5 miesięcy zawieszenia. Jednak Isabell Werth groziło za to co najmniej rok, gdyż jest recydywistką. Była już skazana na 6 miesięcy zawieszenia.
To było w maju 2009 roku. Na CDI w Wiesbaden kontrola wykazała u dosiadanego przez nią konia Whisper obecność fluphenzine. Sprawa grubszego kalibru. Jest to bowiem lek z grupy antypschychotyków, stosowany w leczeniu schizofrenii i psychozy afektywnej u ludzi, który ma też silne działanie sedatywne. Mówiąc po ludzku – działa uspokajająco. Werth została zawieszona natychmiast i karę odbyła. Nie tylko 6 miesięcy, ale cały rok, bo do pierwszej kary nałożonej przez FEI, Niemiecka Federacja jeździecka dołożyła jeszcze od siebie kolejnych 6 miesięcy.
Bajeczki dla naiwnych
Sprawa El Santo NRW „wybuchła” w czerwcu 2012 i nie widać jej końca, bo Isabell Werth tym razem walczy zażarcie. Idzie w zaparte. Twierdzi, że w jej stajni El Santo NRW nigdy nie dostawał cimetidiny. Gdyby miał wrzody żołądka i wymagał leczenia, to podawałaby mu gastrogard, lek, który nie jest zabroniony w Niemczech. Gdyby był leczony cimetidyną, to gdy zobaczyła, że na zawody przyjechała kontrola antydopingowa, to zamiast startować, zapakowałaby konia do koniowozu i pojechała do domu. A zapytana, jak się cimetidina mogła dostać do organizmu jej konia, tłumaczy tak: w stajni El Santo NRW stoi boks w boks z wałachem Warum Nicht. Ten drugi ma pękniętą miednicę i dostaje środki antybólowe i przeciwzapalne, a te jak wiadomo niszczą żołądek. Aby go chronić, Warum Nicht dostaje osłonowo cimetidynę. Gdy Warum Nicht pił wodę z poidła, lek ten musiał się dostać do wody, a poprzez system rur do poidła w sąsiednim boksie, gdzie stoi El Santo NRW. Prawdopodobieństwo takiego zdarzenia potwierdził ekspert wynajęty przez adwokatów zawodniczki.
Kto chce niech wierzy w tę bajeczkę. Ja za długo chodzę po tym świecie, aby uwierzyć. Dziwnie mi to przypomina podobną bajeczkę, jaką wymyślili adwokaci broniący inną niemiecką gwiazdę – Michaela Freunda, któremu groziła utrata tytułu mistrza świata w powożeniu zaprzęgami 4-konnymi z Kecskemet 2004 (jaka to historyjka - patrz tekst pt. „Nie tylko w Polsce”). Freund się wybronił. Widocznie Werth pomyślała, skoro Freundowi się upiekło, to i mnie może się udać.
Chociaż ekspert wynajęty przez Niemiecką Federację Jeździecką doszedł do podobnego wniosku, co jego kolega wynajęty przez Werth, 3-sobowy zespół orzekający skazał zawodniczkę na 6 miesięcy zawieszenia. Dlaczego tylko na sześć? Bo przyjął inne, pokrętne wytłumaczenie, ale też odrzucające świadome działanie zawodniczki. Według członków zespołu orzekającego: prawdopodobieństwo dostania się cimetidiny do organizmu El Santo NRW poprzez kontakt konia z wodą pitną jest bardzo niewielkie. Za bardziej prawdopodobną przyczynę uważają przedostanie się tego leku poprzez kontakt konia z kratami boksu, co dowodziłoby zaniedbania przez zawodniczkę obowiązku należytego nadzoru nad koniem - jak brzmi oficjalne uzasadnienie wyroku.
Czyli leczony Warum Nicht lizał kraty boksu, a następnie lizał je też El Santo NRW i tak to cimetidina trafiła do organizmu tego drugiego. Kolejna bajeczka, też dla naiwnych dzieci, wymyślona chyba tylko po to, aby i wilk był syty, czyli żeby sędziowie mogli wyjść z twarzą, i owca cała, a w każdym razie mało naruszona, bo 6 miesięcy to kara symboliczna.
Jednak Isabell Werth nie zgodziła się z tym werdyktem i złożyła apelację. Jej adwokaci wystosowali protest, że członkowie zespołu orzekającego (wszyscy trzej?) są uprzedzeni do niemieckiej zawodniczki i nie powinni jej sądzić. Powołano więc kolejny skład orzekający, który na razie zajmuje się rozpatrywaniem protestu. Wydanie werdyktu w sprawie Werth odsuwa się zatem w czasie. Różnego rodzaju sztuczki prawne, aby sprawę przeciągać w nieskończoność – to znamy nie tylko ze spraw dyscyplinarnych w sporcie, ale z sądów w ogóle.
Co przeważy?
W tym przypadku jest jednak zupełnie nowy element. Do gry włączył się sponsor związku sportowego. Porzucił bezstronność i stanął po jednej stronie i to bardzo zdecydowanie. Tego w historii dopingu (szeroko pojętego) w sporcie jeszcze nie było. Smaczku tej sprawie nadaje fakt, że firma AGCO/Fendt publicznie krytykuje Niemiecką Federację Jeździecką, której jest partnerem, bo przecież jest sponsorem olimpijskich reprezentacji Niemiec. Podtekst tego jest taki, że właścicielem firmy AGCO/Fendt, wielkiego producenta traktorów w Niemczech, jest mieszkający w Atlancie Martin Richenhagen, prywatnie międzynarodowy sędzia ujeżdżenia.
Nie zazdroszczę prezesowi Niemieckiej Federacji Jeździeckiej, ale mu kibicuję. Powszechnie wiadomo, że Breido zu Rantzau jest zwolennikiem zdecydowanej walki z dopingiem w niemieckim jeździectwie, które przecież ma za sobą dwie kompromitujące wpadki na najwyższym, bo na olimpijskim poziomie (Ludger Beerbaum w Atenach oraz Christian Ahlmann i Marco Kutscher w Hongkongu). Jest jednak tajemnicą poliszynela, że w tej walce nie ma zbyt wielu sojuszników. A teraz taki cios od potężnego sponsora!
Prezes w wydanym oświadczeniu wyraził „wielkie zaskoczenie i rozczarowanie” postawą firmy AGCO/Fendt. Przypomniał – rzecz oczywistą – że kierowana przez niego federacja nie może wpływać na organy dyscyplinarne tejże, na sędziów i na koniec powiedział: Poważamy Isabell Werth jako zawodniczką o wielkich sukcesach, ale to nie może mieć znaczenia dla sądu. Wszyscy zawodnicy-jeźdźcy w Niemczech są traktowani jednakowo.
Czy tak się stanie? Przekonamy się za jakiś czas. Ostateczne rozstrzygnięcie w tej sprawie będzie bardzo istotne. Będzie miało znaczenie precedensowe: czy włączenie się do gry potężnego sponsora przeważy szalę na jego stronę, czyli na rzecz zatuszowania sprawy, czy też zwycięży – no może sprawiedliwość to za dużo powiedziane, bo 6 miesięcy zawieszenia dla recydywistki to i tak werdykt poniżej standardów – choćby przyzwoitość, choćby odrobina ducha sportu.
Marek Szewczyk