Jednak wystartuje
Gabriela Klimkowicz jednak wystartuje w mistrzostwach Europy juniorów w WKKW w Białym Borze. Polski Związek Jeździecki może mówić o dużym szczęściu. Pomogła nam Litwa, a konkretnie zawirowania z ich imiennymi zgłoszeniami.
Dla niezorientowanych przypomnę o co chodzi. Gabriela Klimkowicz (KJ Facimiech) wywalczyła na angloarabskim Majorze brązowy medal MP juniorów w WKKW w Baborówku, a jeszcze wcześniej, już w maju, uzyskała wynik kwalifikujący ją na ME juniorów. Mimo tego na skutek błędu osób odpowiedzialnych za konkurencję WKKW, czyli menedżera Tomasza Mossakowskiego oraz trenera Andreasa Dibowskiego i jego asystenta Piotra Kulikowskiego, nie znalazła się na liście zgłoszeń imiennych wysyłanych do FEI. Kiedy panowie zorientowali się, że popełnili błąd, zwrócili się do FEI z prośbą o dopisanie panny Gabrieli, ale otrzymali odpowiedź odmowną – rules are rules. Pisałem o tym w tekście „A propos błędów”.
Na czym polega „pomoc” Litwy? Otóż Litewska Federacja wysłała imienne zgłoszenia na adres podany na stronie MEJ. Zgłoszenia nie dotarły na czas do FEI, bo w adresie mailowym był błąd. Litewska Federacja udowodniła jednak, że zgłoszenia wysłała w terminie, a że na zły adres, to już nie ich wina. FEI, aby rozwiązać ten problem, zwróciła się więc z pytaniem do wszystkich federacji-uczestników MEJ w WKKW, czy zgadzają się, aby uwzględnić spóźnione zgłoszenie Litwy. Oczywiście wszystkie federacje się zgodziły, a przy okazji FEI zgodziła się na spóźnione zgłoszenie Gabrieli Klimkowicz ze strony PZJ.
Szczęśliwe zakończenie tej nieprzyjemnej sprawy nie zmienia faktów i mojego oglądu sytuacji. Opierając działalność w sprawach sportowych na działaczach społecznych - bo choć obecnie menedżer WKKW otrzymuje skromne wynagrodzenie, nadal nie jest profesjonalnym, podlegającym jedynie swoim zwierzchnikom pracownikiem PZJ – postępu nie osiągniemy. Tylko pełne zawodowstwo, całkowity profesjonalizm, może przynieść postęp.
Marek Szewczyk



Autor | Wątek |
---|---|
marek_szewczyk | Wysłano: 20.08.2015, 6:23 Uaktualniono: 20.08.2015, 6:23 |
Webmaster
![]() ![]() Dołączył: 22.05.2013
Skąd:
Liczba wpisów: 666
|
![]() Istota problemu tkwi nie w wysokości uposażenia menedżera konkurencji, a w jego umocowaniu i podległości. Z tego co wiem, menedżer dostaje 2500 zł + zwrot kosztów. Z tego nie da się wyżyć. Istotą problemu jest to, że dla wszystkich menedżerów w polskim jeździectwie kierowanie daną konkurencją jest zajęciem ubocznym. Wszyscy żyją z czegoś innego. Dla niektórych kierowanie konkurencją jest nawet zajęciem nr 3 lub 4, bo prowadzą swoje firmy, kierują swoimi stajniami, zajmują się menedżerowaniem swoich dzieci uprawiających sport jeździecki, sędziują... a przy okazji kierują konkurencją. Tu tkwi istota problemu. PZJ zatrudnia w biurze osobę, która ma w obowiązkach zajmowanie się daną konkurencją, ale ona nie ma odpowiedzialności ani władzy, bo ta jest przypisana menedżerowi (dawniej szefowi komisji). Gdyby to, co robią osobno (i za pieniądze) pracownik biura i menedżer, przypisać jednej osobie, ale takiej, która byłaby zatrudniona przez PZJ i dla której byłoby to jedyne zajęcie, oczywiście kompetentnej, to osiągnęlibyśmy postęp. Tak jak powiedziałem na zjeździe - nam są potrzebni: polski John Roche, który kieruje w FEI skokami, polska Katrin Norinder, która kieruje w FEI WKKW, czy polski Trond Asmyr, który w FEI odpowiada za ujeżdżenie.
Istotą problemu jest to, żeby osoba kierująca konkurencją była podległą tylko PZJ, aby nie miała żadnych obciążeń, związków z zawodnikami, klubami, ośrodkami jeździeckimi, ze środowiskiem, gdyż to rodzi konflikty interesów.
A właśnie konflikt interesów to największe zło polskiego jeździectwa. Mamy z nim do czynienia na każdym kroku, na olbrzymią skalę. Niestety, większości działaczy to nie przeszkadza, ba - w ogóle tego nie dostrzegają, nie przyjmują do wiadomości złych skutków z tegoż konfliktu płynących, bo sami bardzo często znajdują się w takiej sytuacji.
Marek Szewczyk
|
![]() |