Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Czy to jeszcze będzie można naprawić?

Nadesłany przez Marek Szewczyk 26.01.2016, 17:50:00 (2693 odsłon)

Pamiętają Państwo takie sytuacje z przeszłości – ktoś wybrany na jakąś funkcję społeczną w strukturach PZJ nawalał z wykonywaniem obowiązków, jakie na siebie dobrowolnie przyjął, a wówczas tłumaczył swoją nawalankę najczęściej tak: przecież ja jestem tylko działaczem społecznym, mam swoją pracę i nie mam tyle czasu, aby się tym zajmować, a poza tym - w biurze PZJ jest zatrudniona osoba, do której obowiązków należy robienie tego (a przynajmniej lwiej części „tego”), więc jej się czepiajcie, a nie mnie.

 

Od lat, kiedyś jeszcze w „Koniu Polskim”, a obecnie na swoim blogu, piszę o tym, że czasy działaczy społecznych dawno już minęły. Jeśli chcemy iść z duchem czasu, jeśli chcemy osiągnąć postęp, chcemy mieć w polskim jeździectwie profesjonalizm – potrzebne jest nam zawodowstwo. Nie jeźdźców, bo ci (zwłaszcza skoczkowie) są nimi już od dawna. Potrzebne jest nam zawodowstwo ludzi zatrudnionych w biurze PZJ. 



O tym, że jest nam potrzebny polski John Roche od skoków, a inni od innych konkurencji pisałem w kilku tekstach („Białoruskie standardy”, „O konkursach na menedżerów”, „Półśrodki”, „Dwa filary” czy „Profesjonalizm, jakiego nam brakuje”).

 

Jakby to mogło wyglądać w polskich warunkach? Nie stać na to, aby każdą konkurencją kierował „departament”, na czele ze swoim Johnem Rochem. Nie stać nas nawet na to, aby każdą konkurencją kierowała jedna osoba. Ale na zatrudnienie 4 osób powinno nas być stać.

Jedna kierowałaby tylko skokami, druga – ujeżdżeniem i paraujeżdżeniem, trzecia – WKKW i zaprzęgami, a czwarta pozostałymi konkurencjami, czyli – woltyżerką, rajdami i reiningiem. Za drogo?

 

Popatrzmy. Jeszcze niedawno w biurze PZJ zatrudnione były trzy osoby, które obsługiwały wszystkie konkurencje, a w terenie mieliśmy menedżerów (skoki, WKKW, ujeżdżenie, reining, paraujeżdżenie, zaprzęgi). A ci menedżerowie byli (i są nadal) opłacani przez PZJ.

Czy suma wynagrodzeń wszystkich tych osób (w szczytowym okresie 9) nie jest przypadkiem wyższa od sumy, jaką byśmy przeznaczali tylko na 4 osoby?

 

Bo istotą rzeczy jest to, że gdybyśmy mieli w biurze PZJ polskiego Johna Roche’a, nie byłby już potrzebny menedżer konkurencji skoków (podobnie w innych konkurencjach). Owszem, potrzebni byliby trenerzy kadry, ale przecież poprzednio też byli i to jest osobne zagadnienie.

                      

Przy złym schemacie organizacyjnym (ograniczmy się do jednego przykładu, do WKKW) mamy: jedną osobę zatrudnioną w biurze, mamy opłacanego przez PZJ menedżera, i mamy dwóch trenerów kadry, w sumie opłacamy 4 osoby. A gdybyśmy mieli dobry schemat organizacyjny, to wyglądałoby to tak: polska Katrin Norinder i dwóch trenerów, oddzielnie kadry seniorów, a osobno – juniorów i młodych jeźdźców, czyli 3 osoby.

To który schemat pochłonie więcej pieniędzy na wynagrodzenia?

Kim jest trener kadry?

Podobnie jest w pozostałych konkurencjach. Pewnym wyjątkiem jest obecna sytuacja w skokach. Niedawno wybrany menedżer wraz kolegami z komisji zaproponowali, żeby powołać oddzielnie trenera kadry juniorów i młodych jeźdźców, oddzielnie – dzieci, a nie powoływać trenera kadry seniorów.

Wyjaśnijmy sobie jedno, zwłaszcza w skokach, na poziomie seniorów tak zwany trener kadry nie pełni funkcji czysto trenerskiej, nie uczy przecież zawodników techniki, dosiadu itp., nie prowadzi z nimi treningów. Jest przede wszystkim szefem ekipy i trenerem-selekcjonerem. Koordynuje to, którzy zawodnicy z jakimi końmi będą reprezentować kraj w Pucharze Narodów na tych CSIO, a którzy na innych, decyduje o ostatecznym kształcie ekipy na imprezę główną w danym sezonie (IO, MŚ czy ME), a potem pełni funkcję szefa ekipy na tych imprezach.

Widać, że Maciej Wojciechowski bardziej ciąży ku tej funkcji. Będzie ją pełnił, kooperując z kolegami z komisji skoków. Czy to dobry pomysł? Mam wątpliwości. Ale nie dlatego, że uważam, iż kol. Wojciechowski nie poradzi sobie z funkcją szefa ekipy i trenera selekcjonera. Wprost przeciwnie – wszystko wskazuje na to (jego przeszłość), że powinien być dobrym szefem ekipy czy selekcjonerem kadry. Można mieć obawy o cały obszar roboty papierkowej dotyczący całej konkurencji: zatwierdzanie propozycji, prowadzenie rankingu, koordynacja kalendarza zawodów czy wreszcie ustalanie wszelkiego rodzaju regulaminów.

Pod prąd

Gdybyśmy mieli polskiego Johna Roche’a, on załatwiałby cała robotę papierkową. A ponieważ nie mieliśmy i nie mamy, a Konrad Rychlik, który wykonywał tylko część tego, co powinien robić polski John Roche, został zwolniony, to nie ma komu ustalać, a potem  prowadzić, np. spraw Polskiej Ligi Jeździeckiej. No to zarząd wymyślił, że powierzy to jakiemuś podmiotowi zewnętrznemu. I ogłosił przetarg na koordynatora PLJ. Podobnie z koordynowaniem JGPWP. 

 

Obecne władze PZJ przyjęły linię dokładnie odwrotną od tego, do czego powinniśmy dążyć. Zamiast wynaleźć, zatrudnić i stale dokształcać osoby, które powinny stać się specjalistami od poszczególnych konkurencji, chwali się tym, o ile osób zredukował zatrudnienie w biurze PZJ. Coraz więcej spraw chce wyprowadzić na zewnątrz. Księgowość, koordynowanie PLJ, koordynowanie JGPWP, nawet liczenie rankingów powierza się (za dodatkową opłatą) osobom spoza biura PZJ.

 

Trochę to przypomina sytuację, jakby ktoś prowadzący sporą firmę murarską zaczął się chwalić tym, jak to obniżył koszty, bo pozwalniał kilku murarzy, księgowego i został z jednym brygadzistą oraz jednym murarzem. Owszem, koszty może obniżył, ale czy będzie jeszcze w stanie spełniać zadanie, jakie przed nim postawiło środowisko – czy będzie w stanie zbudować kilkupiętrowy dom?

Inni też to dostrzegają

Cieszę się, że coraz więcej osób dostrzega, że tą drogą nie osiągniemy postępu. W dyskusji na portalu „Świata Koni” znalazłem głos osoby podpisującej się „Rubikon”. Ja zaś podpisuję się pod tym, co ta osoba napisała. Najpierw zacytowała fragment komunikatu PZJ:

...lepiej będzie jak prowadzeniem tego zajmie ktoś z zewnątrz. Kogoś, kto weźmie na siebie odpowiedzialność za poprowadzenie cyklu, za regulamin, za sprawną współpracę z organizatorami poszczególnych zawodów cyklu. Biuro zajmie się częścią finansowo-dotacyjną, a nie sportowo-organizacyjną, a potem zadała pytanie - zastanawiam się: czy PZJ jest jeszcze związkiem sportowym??? W podobnym tonie wypowiada się inna osoba, podpisująca się „Rajan”.

 

No właśnie, czy to ciało, którym kieruje ten bardzo nieudolny zarząd, można jeszcze nazwać Polskiem Związkiem Jeździeckim? Czy tak ma wyglądać związek sportowy? Jeżeli sprawy sportowo-organizacyjne traktuje jak gorący kartofel, którego jak najszybciej trzeba się pozbyć, podrzucić go komuś na zewnątrz, to po co nam taki Związek?

 

Jeśli tyle piszę o tym, jak powinna wyglądać struktura organizacyjna PZJ, to nie dlatego, że jestem mądrzejszy od innych. Ja tylko obserwuję i porównuję. Skoro struktura FEI, a także sposób działania innych związków sportowych w Polsce, wygląda zupełnie inaczej niż to, co mamy obecnie w PZJ, to coś w tym musi być. Wytłumaczenia są dwa: albo FEI i inne polskie związki sportowe są idiotami i dlatego robią to źle i nie widzą, że jedyne genialne rozwiązanie wynaleźli obecni włodarze  Polskiego Związku Jeździeckiego, albo odwrotnie – FEI i inne polskie związki sportowe idą w dobrym kierunku, a jedynie my jesteśmy idiotami i pozwalamy się wieść w średniowiecze. 

 

Istotą tego sporu jest to, że w innych związkach sportowych w Polsce, co 4 lata zmieniają się ciała wybieralne, czyli głównie zarząd i różnie pomocnicze komisje, ale fachowcy w biurze pracują tam latami, a fachowi trenerzy nawet jeżeli nie pracują tak długo, jak ci z biura, to zmieniają się w innym rytmie i z innych powodów, niż ciała wybieralne. Nawet jak podczas wyborów zmienione zostaną całe wybieralne władze, to zachowana jest ciągłość pracy związku, bo ją zapewniają przede wszystkim fachowcy zatrudnieni w biurze tegoż związku. Podobnie jest w FEI, choć tam wymiana ciał wybieralnych odbywa się w innym rytmie. Ale John Roche, na którego przykład się nieustannie powołuję, trwa na swym posterunku już od kilkunastu, jak nie kilkudziesięciu lat.

 

A co nas czeka po zjeździe wyborczym jesienią tego roku? Jeśli dojdzie do wymiany obecnych władz, a mam nadzieję, że dojdzie, co zastanie nowa ekipa? Jednego nieudolnego brygadzistę (sekretarz generalny), może jeszcze jednego murarza (a właściwie murarkę) i… nic więcej. A trzeba będzie szybko budować nowy, wielopiętrowy dom. Kim? Podmiotami zewnętrznymi? Menedżerami, którzy nadal są w istocie działaczami społecznymi?

Jakim jesteśmy środowiskiem, skoro coraz więcej osób to widzi, ale nic z tym nie robimy. Nasza firma jest rozregulowywana, demontowana, a my nie reagujemy.

Czy to wszystko będzie można jeszcze naprawić?

Marek Szewczyk

 

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
Tagi: FEI   zjazd wyborczy   biuro PZJ  
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5