W pierwszej chwili ta wiadomość wyglądała na ponury żart primaaprilisowy. Ale niestety, tak nie jest. W nocy z piątku na sobotę padła na skręt okrężnicy kolejna klacz przebywająca w stadninie koni w Janowie Podlaskim. Piszę „przebywająca”, bo choć urodziła się w Janowie Podlaski, należała do Shirley Watts, która ją udostępniła stadninie wraz z trzema innymi klaczami. Mowa o 16-letniej, siwej Amrze (Eukaliptus – Albigowa po Fawor). Tak, to ta, którą niedawno nowi zarządcy stadniny w Janowie Podlaskim – dmuchając na zimne - kazali wywieźć do kliniki SGGW w Warszawie, aby tam się wyźrebiła. 

Po wyźrebieniu wróciła ze źrebakiem (ogierek) do Janowa. Jak tylko zaczęła wykazywać objawy kolki, została wywieziona ponownie do kliniki SGGW w Warszawie, aby operacyjnie próbować zapobiec tragedii, ale było za późno. Potężny skręt okrężnicy wielkiej.

Przypomnijmy, że kilka miesięcy temu z podobnego powodu odeszła Pianissima. A kilkanaście dni temu inna klacz urodzona w Janowie, ale należąca do Shirley Watts – Preria (skręt jelita cienkiego).

Po takiej serii wypadków różne dziwne myśli zaczynają przychodzić człowiekowi do głowy. Pierwsza taka, że jest to rozmyślne działanie człowieka – ktoś próbuje zaszkodzić nowemu kierownictwu stadniny. Jednak szybka konsultacja z lekarzami weterynarii sprawia, że takie myśli trzeba odrzucić. Nie da się bowiem „wywołać” skrętu jelit przez jakieś celowe zabiegi człowieka. 

Druga myśl – czy przypadkiem to bezsensowne wożenie wysokoźrebnej klaczy na poród do kliniki w Warszawie nie zaszkodziło jej. Na to pytanie nie ma jasnej odpowiedzi.

Bardzo współczuję hodowcy Amry, Markowi Treli. Amra była to jego ulubiona klacz i z jej pobytem w Janowie wiązał duże oczekiwania. Dzięki jego staraniom Shirley Watts, ta wielka przyjaciółka Janowa i miłośniczka tamtejszych koni, zdecydowała się wysłać cztery janowskie klacze do macierzystej stadniny, każda miała dać po jednym źrebaku dla Janowa i wyjechać źrebna.

Dwie z tych czterech klaczy już nie żyją. Można sobie wyobrażać, jak wielki to cios dla Shirley Watts, której współczujemy. Używam liczby mnogiej, bo czuję się uprawniony do tego, aby te słowa wypowiadać w imieniu wszystkich miłośników koni arabskich w Polsce.

Bardzo współczuję załodze janowskiej stadniny, a zwłaszcza lekarzowi weterynarii. Nie jest on niczemu winny, ale te ostatnie dni muszą być dla niego koszmarem. Tym większym, że teraz czeka go zapewne wiele godzin przesłuchań prokuratorskich.

Tak po ludzku współczuję nowemu prezesowi i nowemu członkowi zarządu janowskiej stadniny. Oni przecież też nie są winni tych nieszczęśliwych upadków klaczy.

Jednak, trzeba postawić takie pytanie. Skoro śmierć Pianissimy była jednym z powodów odwołania Marka Treli, to czy za śmierć aż dwóch klaczy nie powinni ponieść odpowiedzialności obecni członkowie zarządu stadniny? Oczywiście stosując pokrętną i obłudną logikę, jaką prezentowali minister Krzysztof Jurgiel i prezes ANR Waldemar Humięcki.

Marek Szewczyk