I po wyborach…
Przepraszam, że prawie z tygodniowym opóźnieniem, ale wessała mnie fala bieżących sprawa, a głównie przejmowania mostka kapitańskiego i konieczność uczenia się, gdzie jest kompas, gdzie ster i jak się porozumiewać z załogą, ile osób ona liczy i czym się kto zajmuje.
A więc z opóźnieniem, ale z całego serca – dziękuję tym wszystkim, którzy na mnie głosowali podczas zjazdu Polskiego Związku Jeździeckiego i tym, którzy mnie wspierali w trakcie kampanii wyborczej. Tych, którzy na mnie nie głosowali i nie trzymali za mnie kciuków, chciałbym zapewnić, że dołożę wszelki starań, aby pokazać, iż jestem w stanie poprowadzić nasz wspólny okręt, jakim jest polskie jeździectwo, dobrym kursem. Może się Państwo z czasem przekonają, że nie był to taki zły wybór. Tych, którzy we mnie wierzyli, postaram się nie zawieść.
Teraz gorsza wiadomość dla tych, którzy często zaglądali na tę stronę. Niestety, zgodnie z obietnicą muszę zawiesić swoją dziennikarską aktywność. Nie mogę być prezesem Polskiego Związku Jeździeckiego i oceniać dziennikarskim okiem tego, co się dzieje w środowisku jeździeckim. Bo to byłoby tak, jakbym sam siebie oceniał. Teraz nie jestem już zewnętrznym obserwatorem, a aktywnym moderatorem tego, co się będzie działo w tym środowisku.
Z kolei na obserwowanie i komentowanie tego, co się dzieje, czy będzie działo w innych obszarach hipologicznych (np. w hodowli koni arabskich), nie będę miał już czasu. A poza tym to nie przystoi. Jak zawieszam dziennikarską działalność, to zawieszam.
Także moje komentowanie jeździectwa w Eurosporcie, czy – jak ostatnio – w NC+ ulegnie poważnemu ograniczeniu. Z zawodów z cyklu Cavaliada nie usłyszą Państwo mojego komentowania w ogóle, bo nie mogę komentować występów Polaków, gdy jestem prezesem Polskiego Związku Jeździeckiego. W Eurosporcie czasami może będę w stanie coś Państwu poopowiadać, gdy rywalizować będzie światowa czołówka, gdzie nie będzie naszych reprezentantów. Oby takich okazji było jak najmniej – takich, czyli bez Polaków.
Nie mówię „żegnajcie”, a jedynie do „usłyszenia i zobaczenia” (a właściwie: przeczytania) za cztery lata.
Marek Szewczyk


