Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Los państwowej hodowli … cz. II

czyli Rolexy czy podzespoły?
Nadesłany przez Marek Szewczyk 19.02.2019, 23:03:01 (2370 odsłon)

Napisałem już drugi odcinek rozważań pod tytułem „Los państwowej hodowli koni i Janowa jest przesądzony” i brałem się do pisania trzeciego, gdy wpisy nieznajomego mi czytelnika – nazwę go Panem X – zainspirowały mnie do przerwania tej pracy i ustosunkowania się do niektórych fragmentów jego wpisów. Mam tu na myśli wpis zatytułowany „Pogotowie”, jakie zamieścił pod pierwszym odcinkiem, jak również „Co tu jest naprawdę ważne?”, które znalazło się pod moim tekstem „Wypalanie Trelowszczyzny.”



Dla mnie nie ulega wątpliwości, że autorem obu tych wpisów jest ta sama osoba. Jasne jest też dla mnie, że Pan X jest (albo był) związany zawodowo z państwową hodowlą koni, bo ma bardzo dobre rozeznanie w jej realiach. I w wielu kwestiach poruszanych przez Pana X jestem tego samego zdania. W kilku będziemy się pewnie różnić, ale w tej, od której chcę zacząć – nie jestem tego w stanie określić, bo nie wiem, czy dobrze odczytuję intencje autora.

 

Oto ten fragment:

Po 2015 zapanowała wielka euforia, bo Janów miał zysk 3,2 miliona. Martwił się wtedy ktoś z tych ratowników, że gdyby nie Pepita, to Janów byłby o jakieś 2,7 miliona na minusie? Zastanawiał się może nad tym, że złotym Rolexem załataliśmy dziurę na tyłku? /…/ Ja tu absolutnie nie winię pana Treli, że prowadził firmę źle, bo prowadzenie jej balansując przez 10 lat na linie było prawdziwym cudem.

 

Nie wiem, czy zdanie zaczynające się „Ja tu absolutnie…” należy odczytywać, że: Marek Trela prowadził firmę źle (czyli można było i należało lepiej), ale go za to nie winię. Raczej podziwiam, że udawało mu się balansować na krawędzi, ale w podtekście, że gdyby prowadził lepiej, to nie musiałby uprawiać ekwilibrystyki.

Czy może należy to odczytywać tak: nie podzielam opinii, że Marek Trela prowadził firmę źle. Prowadził ją dobrze, o czym świadczy, że udawało mu się balansować na linie tak długo (w domyśle innym by się to nie udało).

 

Mam nadzieję, że Pan X miał na względzie to drugie i liczę, że się tej kwestii jeszcze raz wypowie (bo zdanie jest nieprecyzyjne).

 

Jednak gdyby miało być tak, że intencją Pana X jest pierwsza wersja, to mówię stanowcze NIE. O tej wersji świadczy też fragment o złotym Rolexie, którym załatana została dziura na tyłku. Dosadne określenie, ale ja też takowe lubię i używam, więc pod tym względem jesteśmy podobni. Ale…

Rolexy – jak najbardziej

No właśnie – jak ktoś kieruje fabryką produkującą Rolexy, to czy za to, że sprzedaje najdroższą wersję (bo złotą) można mieć do niego pretensje? Przecież do jasnej cholery, po to jest fabryka Rolexa, aby te zegarki najpierw produkować, a potem sprzedawać. Im drożej, tym lepiej. A najdrożej można sprzedać wersję dla największych snobów, czyli złotego Rolexa. Przecież o to w kapitalizmie chodzi – najpierw wyprodukuj, a potem sprzedaj z jak największym zyskiem.

 

Co innego tak udatnie przez wiele lat robili Marek Trela i Jerzy Białobok? Czy porównamy konie arabskie do Rolexów, czy do diamentów, na jedno wychodzi. Najpierw trzeba było te cacka wyprodukować (wyhodować), potem wypromować, a w końcu sprzedać.

A panowie T i B byli w gorszej sytuacji niż fabrykant Rolexów. On mógł sprzedać 100% produkcji, bo wyprodukowanie następnych to tylko kwestia czasu i surowca na części. Oni mogli sprzedawać rocznie tylko niewielką część produkcji, bo obligował ich do tego program hodowlany, no i zdrowy rozsądek (gdyby sprzedali zbyt dużo klaczy, to nie byłoby z czego produkować w kolejnych latach).

 

Panowie Białobok i Trela okazali się świetnymi menedżerami, bo nie tylko drogo sprzedawali. Znaleźli inny sposób na zarabianie dla fabryk, którymi kierowali. Udawało im się wydzierżawiać Rolexy na jakiś czas za słoną opłatą, a na dodatek, wracały one do fabrykanta tak odpicowane, że ich wartość była większa niż przed wypożyczeniem. To był majstersztyk!

Obu panów każda władza powinna nagradzać, obwozić w karocy po kraju i pokazywać innym prezesem stadnin i prezesom wszystkich innych państwowych przedsiębiorstw rolnych z komentarzem – popatrzcie, jakie można uzyskiwać efekty (i finansowe, i propagandowe), jak się ze znawstwem i pasją prowadzi firmę.

 

A co ich spotkało? I w jakim stanie są teraz obie fabryki Rolexów?

Kto zarabia na koniach?

Odłóżmy na bok hodowlę koni wyścigowych (i cały wyścigowy przemysł), bo tam wygląda to inaczej niż w przypadku hodowli koni do sportu czy pokazowych koni arabskich. Jak wygląda droga statystycznego konia sportowego czy pokazowego araba od momentu jego urodzenia do osiągnięcia wieku i umiejętności, które pozwalają na to, aby osiągnął apogeum wyników czy to w sporcie, czy w show? A to się często przekłada na apogeum ceny, jaką można za niego uzyskać.

Za 9-letniego konia przygotowanego do poziomu Grand Prix w skokach czy w ujeżdżeniu i dobrze rokującego można uzyskać cenę od kilkuset tysięcy do kilku milionów euro (w WKKW nieco mniej). Podobnie jest z końmi arabskimi – za te, które mogą wygrywać prestiżowe pokazy, pułap cen jest podobny.

 

Czyli konie mogą przynosić zyski, nawet bardzo duże zyski. Bo mogą być produktem luksusowym, z najwyższej półki, na które stać tylko ludzi bardzo zamożnych. Oni wykładają te miliony. Ale do kogo trafiają te pieniądze? Do hodowcy tego konia? Bardzo rzadko. Najczęściej do przedostatniego właściciela. Ale on, żeby te pieniądze zarobić, musiał wcześniej też sporo czasu, umiejętności i pieniędzy zainwestować. A przed nim było jeszcze kilku innych właścicieli, wyspecjalizowanych w obsłudze innego wycinka.

 

Bo w przypadku koni sportowych wyhodowanych w Europie przeciętnie wygląda to tak. Hodowca sprzedaje wyhodowanego przez siebie konia w wieku 3-4 lat za kilka-kilkanaście tysięcy euro. Zarabia na tym, raz więcej, raz mniej. Następny w łańcuchu jest ktoś, kto się specjalizuje w przygotowaniu konia do poziomu, jaki powinien on prezentować, gdy będzie w wieku 6-8 lat. Czasami zanim koń osiągnie 9 lat i znajdzie tego finalnego nabywcę, przejdzie przez siodło dwóch-trzech jeźdźców. Każdy z nich (albo z ich pracodawców) najpierw musi zainwestować w kupno konia, potem w jego trening i starty w zawodach, by potem wyjąć jakiś zysk. Z każdą sprzedażą cena konia rośnie, aż wreszcie koń osiągnie owe 9 lat i ową umowną cenę ostateczną – np. 1 mln euro.

Jak widać w jednego konia trzeba włożyć wiele pracy i nakładów finansowych, aby na końcu wyjąć ten umowny milion euro. W przypadku koni sportowych prawie nigdy tego miliona nie kasuje hodowca. Bo przeciętny hodowca w Europie Zachodniej ma od jednej do kilku klaczy i nie ma ani warunków, ani środków, aby prowadzić kilkuletni trening konia. No i nie może sobie pozwolić na zamrożenia na kilka lat sporej kwoty. Musi się więc zadowolić mniejszym zyskiem, ale szybciej odzyskuje pieniądze.

 

W Europie Zachodniej są chyba tylko dwie duże stadniny prywatne (bo państwowych tam nie ma w ogóle), które stać na to, aby niektóre (nieliczne) konie sprzedawać dopiero w tej ostatniej fazie, czyli kiedy są już przygotowane do poziomu Grand Prix i osiągają na tym poziomie sukcesy. Pierwsza to stadnina  Zangersheide założona przez nieżyjącego już Leona Melchiora, a druga to Lewitz prowadzona przez Paula Schockemöhlego. Sprzedaż klaczy Catch Me If You Can, na której Laura Klaphake startowała najpierw w ME, a potem w MŚ w skokach, jest głośnym przykładem takiej sytuacji. A ponieważ klacz kupił dla swej córki najbogatszy człowiek w Czechach, śmiało można założyć, że Schockemöhle zażądał co najmniej 5 mln euro (jak nie więcej).

 

Obie te olbrzymie stadniny były i są nadal w stanie utrzymywać się na rynku, gdyż zarówno Melchior, jak i Schockemöhle to ludzie wyjątkowo uzdolnieni. Po pierwsze, jako hodowcy. Okazało się, że Melchior, choć późno wszedł w środowisko koniarzy, objawił się jako wielce utalentowany hodowca o wielkim nosie do koni. Paul Schockemöhle miał o tyle łatwiej, że był najpierw wybitnym jeźdźcem (trzykrotny mistrz Europy), więc jego nos do koni (vide Chacco Blue) nie dziwi. No i obaj panowie okazali się wybitnymi menedżerami – obaj byli (Schockemöhle nadal jest) geniuszami biznesu. Potrafili zarabiać nie tylko na hodowanych przez siebie koniach, ale też na innych końskich przedsięwzięciach (P.Sch. nadal to czyni).

Produkt przetworzony

Na naszym polskim podwórku takimi świetnymi menedżerami i wybitnymi hodowcami byli Jerzy Białobok i Marek Trela. Obaj panowie rozumieli, że stadnina musi mieć drugą nogę, bo nie każdego roku sprzedaje się Kwesturę czy Pepitę. Tą drugą nogą, dostarczającą stałe dochody przez cały roku, było bydło mleczne. I o tę drugą nogą bardzo dbali.

 

A jeśli chodzi o konie rozumieli, że nie wystarczy wyhodować pięknego araba, ale trzeba w niego zainwestować, aby potem uzyskać wysoką cenę. Trela zatrudnił dwoje świetnych fachowców od treningu koni pokazowych (Joanna Wojtecka, Paweł Kozikowski). Oddał im do dyspozycji całą stajnię i nie oszczędzał na wyjazdach na najważniejsze pokazy. Jerzy Białobok podobnie – Mariusz Liśkiewicz też miał pełną stajnię koni przygotowywanych do pokazów i zadanie dobrze do tych pokazów konie przygotować. Skoro na torze wyścigowym też były pieniądze do podniesienie, a przy okazji można było koniom zaaplikować trening ogólnorozwojowy, to Marek Trela zatrudnił trenerów, aby przygotowywali janowskie araby w macierzystej stadninie. Michałów nie miał stajni wyścigowej u siebie, ale wysyłał konie do treningu do dobrych trenerów.

 

Marek Trela hodował też konie małopolskie i rozumiał, że warto dawać je dobrym zawodnikom i płacić za ich trening i starty, bo to najlepsza droga do pokazania tych koni w sporcie. Do tego, aby się nimi zainteresowali zawodnicy, którzy szukają koni już na jakimś poziomie. A na tym poziomie ceny są już z innej półki.

 

Obaj panowie starali się wyprodukować złote Rolexy i na nich zarabiać jak najwięcej, a jak najmniej na sprzedawaniu podzespołów do zegarków, choć oczywiste jest, że w każdej stadninie trafiają się konie słabsze, a tych najlepiej się pozbywać szybko (i niestety, tanio).

Marzenie prezesa – stadnina bez koni

Jeśli jestem pesymistą co do dalszych losów państwowej hodowli koni, to dlatego, że w innych państwowych stadninach, gdzie hoduje się konie półkrwi, już dawno obowiązuje hasło „konie są kulą u nogi naszego przedsiębiorstwa rolnego”. Jak już musimy hodować konie, to jak osiągnie on wiek 3 lat, sprzedajemy go i pozbywamy się kłopotu. Za surowego, nic nie umiejącego konia w tym wieku można dostać bardzo niską cenę – kilka tysięcy złoty, czyli na poziomie ceny rzeźnej. Zysk żaden, ale nie trzeba wkładać wiele pracy i szybko pozbywamy się kłopotu.

 

Jedną z nielicznych stadnin półkrwi, która próbowała stosować strategię sprzedaży produktu wysoko przetworzonego, a więc konia przygotowanego poprzez sport jak nie do Grand Prix, to chociaż do połowy drogi do tego poziomu, był Prudnik. Tak zgodnie współpracowali były prezes Dariusz Świderski i hodowca Katarzyna Wiszowaty. Prudnicka stadnina była prymusem wśród spółek ANR jeśli chodzi o wystawianie koni swojej hodowli w MPKK. W latach 2012-2016 wystawiła ich aż 43 (średnio 8 rocznie). Dostała za to nawet wyróżniona przez PZHK.

No ale prezesa Świderskiego wyrzucono i już po roku (czyli w 2017) rządów pisowskiego nominanta, Józefa Stępkowskiego, po raz pierwszy w MPMK nie wystartował już żaden koń z prudnickiej stadniny. W 2018 roku również, chociaż prudnickiej hodowli koń (Dolce Bie) wygrał MPMK w WKKW, ale jest on już prywatnej własności. A jak wygrał mistrzostwa 4-latków, to oznacza, że został sprzedany jako 3-letni, czyli surowy.

 

Głównym zadaniem państwowych stadnin jest produkcja ogierów do SO. W ubiegłym roku Prudnik wystawił dwa, ale nie zdały próby, gdyż były bardzo źle przygotowane. Stadnina nie ma już ani jednego jeźdźca. Wszyscy zostali albo zwolnieni przez prezesa, albo sami odeszli skutecznie zniechęceni. Bliska odejścia jest też szykanowana hodowczyni.

 

Takich prezesów stadnin jak pan Stępkowskich jest więcej. Czyli takich, którzy nie cierpią koni. Nie chcą ich w kierowanych przez siebie przedsiębiorstwami.

 

W tym miejscu zacytuję Pana X:

Przez te ostatnie ćwierć wieku ludzi, którzy umieli a przede wszystkim chcieli hodować konie systematycznie wypierała zgraja cyników, konformistów i najzwyczajniejszych hodowlanych szkodników, którym konie niezwykle przeszkadzały, a każda ze zmieniających się ekip przy władzy brała w tym bardzo ochoczo udział. 

 

Podpisuję się pod tym obiema rękami. I żeby było jasne, mam tego świadomość – obsadzanie „swoimi”, nic nie umiejącymi, ale wiernymi, nie jest specjalizacją PiS. To samo się działo za rządów koalicji PO/PSL (zwłaszcza ta druga partia brylowała w lokowaniu swoich).

A wszystko to kompletnej bierności organu nadzorczego, czyli kiedyś ANR, a obecnie KOWR. I sympatyczny, ale pojedynczy gest Piotra Serafina, który tak zaskoczył Pana X, nic w tej materii nie zmieni.

 

W ANR/KOWR pracują ludzie, którzy mają pojęcie o koniach, ale mają poprzetrącane kręgosłupy. Siedzą cicho i chcą jedynie doczekać emerytury. Czym się może skończyć wychylanie się, zobaczyli na przykładzie Anny Stojanowskiej. Jak się naraziła senatorowi Janowi Dobrzyńskiemu, bo nie chciała umieścić jego klaczy w pierwszej „10” listy aukcyjnej na Pride of Poland, to trafiła na zieloną trawkę, razem z dwoma panami, którzy też podpadli senatorowi i jego kumplowi, hodowcy z Bełżyc. A że senator to kumpel Jurgiela, to jak się to wszystko skończyło 3 lata temu – wszyscy wiemy.

 

Dziś KOWR-em kieruje Piotr Serafin, ale jutro może tam trafić następny Sutkowski, który posady rozdawał na telefoniczne polecenia góry ministerialnej (pisałem o prowokacji dziennikarskiej w tekście „Czas na drugiego szkodnika” 20 VI 2018). I może to być cerber nie PiS-owski, a strażnik interesów innej partii czy koalicji, ważne że rządzącej.

 

Niestety, nie potrafię być optymistą, bo zbyt wiele lat się temu przyglądam i zbyt wiele razy już o tym pisałem. Mam tu też na myśli to, co pisałem jeszcze w „Koniu Polskim”, bo rozdawnictwo posad prezesów stadnin i stad partyjnym kolesiom zaczęło się wiele lat temu. Wiele lat temu rozpoczęła się degrengolada państwowej hodowli. Wiele lat temu przeciw temu próbowałem protestować piórem. To co się stało 3 lata temu z hodowlą arabską, jest tylko najbardziej spektakularnym szczytem tego procesu, ale on trwa od wielu lat. I nikt z ludzi decyzyjnych, czyli polityków, nie próbował temu zapobiec. Nie wierzę, że to się zmieni, nawet jeśli PiS przegra wybory.

Marek Szewczyk

 

PS. W następnym odcinku o obowiązku państwowej hodowli, czyli o bioróżnorodności

 

 

 

 

 

 

 

 

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 21.02.2019, 0:04  Uaktualniono: 21.02.2019, 8:44
 Ad vocem
Czując się wywołanym do odpowiedzi odpowiadam, że istotnie byłem związany z hodowlą państwową, ale to już bardzo dawne dzieje, zahaczające jeszcze o czasy PRL-u. Miałem natomiast z tego powodu możliwość jej obserwacji w dość długim przedziale czasu, a obecnie nie tyle wglądu w to co się dzieje, ile oglądu opisywanych tematów, co zresztą przy obecnych możliwościach (internet) nie stanowi problemu nawet dla człowieka starej daty. Wystarczy wiedzieć gdzie i czego szukać. Koni nie hoduje się anonimowo ani za zasłonięta kurtyną. Koń własny czy też już sprzedany idzie w świat ze swoją metryką. Wyniki sportowe i hodowlane są na wyciągnięcie ręki, w przypadku stadnin KOWR również i wyniki finansowe.

Co do prowadzenie przez pana Trelę janowskiej stadniny istotnie wyraziłem się niezręcznie. Lepiej było napisać “absolutnie nie twierdzę, że pan Trela prowadził ją źle” i chyba dalej tego wątku rozwijać nie trzeba

Kiedy dokonywała się transformacja stadnin w spółki prawa handlowego właśnie Janów Podlaski wzbudził, nie tylko moje zresztą, największe obawy. Powód był prosty - wziąwszy pod uwagę rangę i misję tej hodowli to posiadała ona bodaj najsłabsze zaplecze w postaci innych działów produkcji rolnej do jej realizacji. Dla porównania Michałów, mający to zaplecze bardzo mocne i niewiele więcej koni miał przez ostatnie kilkanaście lat średni zysk dwu i pół-krotnie większy niż Janów. Ekonomiczne pole manewru dla janowskiej stadniny było więc przez cały czas i jest nadal niezmiernie wąskie. Niewiele słabszy wynik produkcji rolnej lub nieco gorsza aukcja natychmiast i istotnie przekładała się na całościowy wynik finansowy stadniny. Niedawno salwy śmiechu tu i ówdzie wzbudziły słowa, że klęska suszy miała wpływ na wyniki stadnin. Śmiać się może jednak tylko ten, który za całe doświadczenie rolnicze ma podlewanie storczyków z na parapecie. W mojej opinii to było cały czas balansowanie na linie i trzeba przyznać, że bardzo zgrabne. Dlatego niezmiernie w tym przypadku irytują zarzuty w stosunku do pana Treli (najczęściej zresztą formułowane przez “wirtualnych” hodowców), że nie te rody, że rodziny, że taki a nie inny ogier. To jest czepianie się linoskoczka, że mu się krawat przekręcił. Nie sposób realizować misję, kiedy się walczy o byt.

Tak na marginesie... Na którejś z konferencji minister Jurgiel komentując jego odwołanie rzucił pytanie: “A co to, już nikt inny w Polsce nie potrafi hodować koni?” Zabrzmiało to tak, jakby ktoś zastrzelił Runbinsteina w czasie koncertu i zapytał: “A co to, już nikt inny na tej sali nie umie grać na fortepianie?” No nie umie... I co gorsza, w państwowej hodowli tych wirtuozów z udaną karierą za sobą zostało może ze trzech. I co, będziemy dalej strzelać do pianistów?

Co do “rolexów”... Jestem za tym, żeby hodować tylko rolexy i tylko takie sprzedawać, ale to jeszcze długo pozostanie marzeniem. Nie mamy ich na tyle, by zatykać nimi dziury. Prawdopodobnie jednak by wrócić na rynek trzeba będzie to zrobić i trzeba być na to przygotowanym. Dlatego moim zdaniem takie hodowle powinny posiadać na tyle duże wsparcie pozostałych własnych działów produkcji, by wynik finansowy firmy nie zależał od wyniku sprzedaży dwóch czy nawet kilku koni. To jest bardzo niebezpieczne a utalentowanych linoskoczków jest jak na lekarstwo. Myślę, że wydarzenia ostatnich lat potwierdziły to bardzo dobrze.

W ocenie spotkania pana Serafina z hodowcami (które rzeczywiście się odbyło) mam zgoła odmienne zdanie niż pan Szewczyk. W historii ostatnich dwudziestu kilku ostatnich lat tylko jeden dyrektor ANR rozliczał prezesów z jakości (to chciałbym bardzo mocno podkreślić) pracy hodowlanej, był nim Jerzy Urbański. Jednak nawet wtedy hodowca mógł kontaktować się co najwyżej ze swoim inspektorem. Myślę, że minister Ardanowski zdaje sobie sprawę, że chcąc cokolwiek sensownego zrobić z hodowlą koni, to na średnim szczeblu zarządzania, czyli w znakomitej większości prezesów ma “V kolumnę”, która będzie sabotowała jakąkolwiek próbę sanacji. I trzeba z tym zrobić porządek. Reszta to już kosmetyka.

Jak będzie - na razie niczego bym nie przesądzał, bo jednak w naszej kulturze politycznej jest to ewenement. Radziłbym spokojnie zaczekać i popatrzeć, co się będzie działo. To jest chwila na ich ruch. Wszelkie rozdrabnianie spraw, szukanie takich czy innych wpadek i dolewanie oliwy do ognia uważam w tym momencie za całkowicie przeciwskuteczne.

Zaś tym dalej szukającym ratunku w PSL czy jakiejś tam innej opcji chciałbym przypomnieć, że minister Sawicki na odchodne zabrał spółkom ANR dotacje bezpośrednie. I wiedział doskonale, że to najboleśniej odczuje hodowla koni, bo na niej w pierwszym rzędzie te straty będą chcieli powetować sobie prezesi spółek. Kubeł zimnej wody, proszę Państwa.
Odpowiedz

Autor Wątek
marek_szewczyk
Wysłano: 21.02.2019, 9:10  Uaktualniono: 21.02.2019, 9:10
Webmaster
Dołączył: 23.05.2013
Skąd:
Liczba wpisów: 653
Dystępny!
 Odp.: Ad vocem
Szanowny Panie X,

Cieszę się, że się Pan odezwał, a jeszcze bardziej dlatego, iż to jednak była ta druga wersja, czyli "absolutnie nie twierdzę, że pan Trela prowadził ją źle".
Miło się dyskutuje z kimś, kto zna materię, nawet jeśli różnimy się w poglądach. Akurat w powyższym wpisie nie znajduję niczego, no może prawie niczego, w czym bym się z Panem nie zgadzał. Może jedynie w tym, że Pan wiąże pewne nadzieje z ruchami, jakie wykonał minister J. K. Ardanowski i dyrektor KOWR Piotr Serafin, ja nie wierzę, że to coś zmieni. Ale ten wątek rozwinę w kolejnym odcinku, czwartym. Wcześniej będzie trzeci. A więc c.d.n.
Z poważaniem
Marek Szewczyk
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 21.02.2019, 13:21  Uaktualniono: 21.02.2019, 14:35
 Odp.: Ad vocem
Dlatego niezmiernie w tym przypadku irytują zarzuty w stosunku do pana Treli (najczęściej zresztą formułowane przez “wirtualnych” hodowców), że nie te rody, że rodziny, że taki a nie inny ogier. To jest czepianie się linoskoczka, że mu się krawat przekręcił. Nie sposób realizować misję, kiedy się walczy o byt.

Ponieważ powyższy fragment wypowiedzi (ciągle i wciąż) pana anonima - nazwijmy go "złotoustym", gdyż ma pociąg do złotych Rolexów - dotknął mnie osobiście, więc naturalnie nie mogę przejść nad tym do porządku dziennego. Przede wszystkim wypraszam sobie jakieś fochy i dziwne pretensje z tego powodu, że ktokolwiek ośmiela się krytykować pana Trelę. Co to niby ma być - on jeden ma być wyłączony z jakiejkolwiek krytyki? A to z jakiej racji? Po wtóre nawet dziecko wie, że nie potrzeba być piłkarzem, by krytykować jakiegoś piłkarza; terenem, by ośmielić się mieć krytyczne zdanie wobec danego trenera; urzędnikiem - żeby nie zgadzać się z działaniem konkretnego urzędnika; politykiem - by wyrażać swą dezaprobatę wobec jakiegoś polityka. Tak też nie trzeba być hodowcą realnym, by móc wyrazić swoje opinie wobec konkretnego hodowcy. Cóż to za argument?! Racz zauważyć, o złotousty, iż nigdy nie krytykowałem żadnego hodowcy prywatnego; w przekonaniu, iż to co robią w ramach swojej własności, to ich prywatna sprawa. Zasadniczo inaczej rzecz się ma z panem Białobokiem i Trelą, gdyż stali oni nie na czele swych prywatnych folwarków (choć tak się zachowywali), a ośrodków hodowli państwowej (stada narodowego, które jest własnością całego narodu, więc także i moją). Stąd też, jako obywatel tego kraju, mam takie samo prawo wyrażać swe krytyczne zdanie wobec pana Treli, jak każdy inny, a może nawet większe, gdyż w przeciwieństwie do większości (średniej statystycznej) ja akurat wie o czym mówię.

Nie da się zaprzeczyć, o złotousty, że masz określoną wiedzę, należne pojęcie i dużą świadomość odnośnie wielu spraw i kwestii “okołohodowlanych”. Widzę to, rozumiem i bynajmniej nie zamierzam tego kwestionować. Natomiast założę się, iż nie byłeś osobiście zaangażowany w hodowlę koni arabskich, a tym samym nie możesz "czuć ją od środka", a już na pewno na poziomie ludzi, którzy od początku byli w nią zaangażowani, analizując ją (jako taką) i zachodzące w niej procesy na wszelkie możliwe sposoby... Stąd dla ciebie nie ma więc większej różnicy, że M. Trela użył tego, a nie innego ogiera; że stawiał przemożnie tylko na jeden ród męski, a pomijał wszystkie inne, lub że wyprzedał szybko (za szybko) co urodziwsze córki niektórych ogierów (jak np. Eldona), ale dla niektórych (dla mnie) to ma zasadnicze znaczenie. Jako taki nie możesz też wiedzieć, czy da się (i na ile) "realizować misję, kiedy się walczy o byt". Tu absolutnie mylisz się, twierdząc, iż "nie sposób" tego uczynić. W istocie to jest możliwe, choć też niełatwe. Natomiast tak naprawdę to jest - w głównej mierze - kwestia decyzji, a mianowicie takiej, czy (i jak bardzo) idziemy tu na łatwiznę (komercję), a na ile podejmujemy również te trudniejsze (ambitniejsze, misyjne) cele...

Wprawdzie nie ma tego w przytoczonym wyżej cytacie, ale napisałeś też coś takiego: Jestem za tym, żeby hodować tylko rolexy i tylko takie sprzedawać, ale to jeszcze długo pozostanie marzeniem. No więc muszę ci powiedzieć, że tak naiwnego, infantylnego i zwyczajnie głupiego życzenia (marzenia), to już dawno nie odnotowałem. Co więcej, dowodzi ono niechybnie tego, że - przy wielu trafnych, ba błyskotliwych uwagach i spostrzeżeniach, miewasz też chwile ewidentnej "słabości" ("odpływasz"). Jak niby wyobrażasz sobie stado rodzące regularnie "tylko rolexy"?! To zdanie ujawnia z całą mocą fakt, że pewna realność na polu hodowli konia arabskiego nie jest jednak twoją mocną stroną oraz że sporo tu nie rozumiesz (nawet gdybyś chciał to tłumaczyć licencią poeticą). Wyrażać takie "marzenie", to tak, jakby chcieć by cały tydzień składał się tylko z niedziel, a w wojsku byli tylko generałowie (już nie dochodząc faktu, ile byłby wart ów Rolex, gdyby był czymś powszechnym i powszednim?). Musisz więc wiedzieć (rozumieć), złotousty, że w strukturze stada niezbędne są wszelkie rodzaje (gatunki) końskiego materiału zarodowego. Nie może się ono składać tylko z championów i championek, bo to nie gwarantowałoby żadnego sukcesu! W stadzie takim potrzebne są przede wszystkim klacze-matki (z "powołania"), których wartością nadrzędną jest ich cenność genetyczno-ustrojowa, a nie ilość tytułów na koncie. Stado mateczne powinno się więc charakteryzować się różnorodnością i harmonijnością, bo tylko wtedy będzie maksymalnie plastyczne (uniwersalne), ergo wybitnie progresywne hodowlanie. W tej mierze nie może (nie powinno) się składać li tylko z klaczy po ogierach jednego rodu, gdyż fakt taki będzie działał (docelowo) na jego niekorzyść. Gdybyś waść kiedykolwiek liznął nieco więcej w temacie optymalności procesu hodowlanego u koni arabskich, to byś zapewne usłyszał o głośnej maksymie śp. R. Pankiewicza, że mateczne stado arabskie jest jak paleta malarza; im więcej w nim kolorów i odcieni (czyt. im bogatsze, różnorodniejsze swą pulą genetyczną), tym większa szans stworzenia czegoś doskonałego...

Stąd dla mnie (dla takich ludzi jak ja), nie bez znaczenia jest jakiego ogiera użył Trela, na jaki ród postawił i jakie potencjały zbyt szybko wyprzedał. Wszystko to bowiem rzutuje - suma summarum - na oblicze danego stada, a tym samym możliwości i skalę jego progresji. I na koniec (bo i tak "swoje wiecie") - co do "balansowania linoskoczka na linie", to gdyby prezes Trela nie był aż tak bardzo nonszalancki wobec rzeczywistości i potencjalnych zagrożeń, a wykazał nieco pokory i odpowiedzialności, to zadbałby o prewencyjny mechanizm ratunkowy wobec swych najcenniejszych klaczy, a już na pewno Pianissimy (taniej jest zapobiegać pewnym wypadkom, niż później ponosić ich finansowe skutki). Tak oto nie musiał by potem kłaść do piachu jej truchła (klaczy wartej za życia 3 mln euro)! Jaki "dobry gospodarz" pozwala – swą lekkomyślnością i brakiem wyobraźni - na takie straty dla swego stada (dla całej polskiej hodowli)?! Ja rozumiem, że wolicie nie pamiętać o Pianissimie; że dla was to mało komfortowy (wygodny) temat, ale ja o niej nie zapomnę i o tym, co ją spotkało (o tym, co było owej tragedii i straty przyczyną). W tej mierze, prędzej czy później, pan Trela odpowie za to zaniechanie... R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 05.03.2019, 7:27  Uaktualniono: 05.03.2019, 7:42
 Odp.: Ad vocem
Chyba się nie rozumiemy Panie Robercie. Ja nie oceniam prezesów stadnin oo z jakości prowadzonej pracy hodowlanej tylko z prowadzenia firm w tej konkretnej rzeczywistości. Żeby się za bardzo nie rozpisywać spróbuję to zobrazować. Powiem w skrócie - polską hodowlę koni arabskich w latach 1945 - 1992 (prowadzoną przez jednostki budżetowe) moglibyśmy uznać za dość drogą w utrzymaniu orkiestrę symfoniczną w pełnym składzie instrumentalnym, z poważnym repertuarem i w sporym stopniu wpływającą na światowy repertuar. W mojej ocenie po roku 1992 realia się zmieniły z dwóch powodów. Orkiestra przestała być jednostka budżetową i stała się zupełnie skomercjalizowanym zespołem a dominujące trendy na światowych listach przebojów zaczęli wyznaczać inni. Nasi hodowcy przerzucili więc te swoje orkiestry na repertuar disco (americano czy arabo, bo nie polo), pozbyli się paru skrzypków, zastąpili fortepian keybordem a fagot gitarą elektryczną i coś na tym na tych listach przebojów próbowali ugrać cały czas balansując na linie. Ktoś ich z tych lin postrącał bez najmniejszego pomysłu, co z tym dalej zrobić.
Nie lubię gdybać, ale mogłoby to się potoczyć zupełnie inaczej gdyby Państwo polskie kiedykolwiek uznało hodowlę koni (nie tylko arabskich) za wielką WARTOŚĆ. W bardzo małym stopniu tak było w poprzedniej epoce a w obecnej - w żadnym.
Ja bardzo dobrze rozumiem, że to niezmiernie ważne jaki ta orkiestra powinna mieć skład, co grać itd. Ale dopóki nikt orkiestry nie weźmie na garnuszek to w takiej rzeczywistości jaką mamy równie ważne jest to, kto kupi bilety i czy przyjdzie na koncert.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 05.03.2019, 17:50  Uaktualniono: 05.03.2019, 18:51
 Odp.: Ad vocem
Drogi Panie, nie wiem czy się nie zrozumieliśmy, bo rzecz w tym, że nie bardzo właśnie można rozdzielać - u prezesów stadnin koni arabskich - te dwie role. Co więcej, wg mnie, bardziej nawet powinni być odpowiedzialnymi i przezornymi hodowcami (a nie nonszalanckimi, jak w przypadku Treli lub specyficznymi, jak w przypadku Białoboka), niż sprawnymi menadżerami. Po drugie, niefrasobliwie hołduje Pan z gruntu fałszywemu (panoszącemu się jednak) poglądowi, iż tylko w ten sposób, tj. usilnym podążaniem za trendami (forsowaniem rodu Saklawi I), wyparciem się własnego modelu hodowlanego i kosztem rodzimych rodów męskich - można się było utrzymać na rynku i zapewnić umiarkowany sukces komercyjny (iż były to konieczne działania w tym stanie rzeczy). Tymczasem to nieprawda, a wyłącznie populistyczny "argument" mający na celu rozmycie odpowiedzialności i usprawiedliwianie "wolnej amerykanki", w obrębie hodowli państwowej...


Już pomijając fakt, że nie było czymś właściwym odchodzenie od tożsamości hodowlanej, a niczym mądrym dążenie do tego, by stać się jednym z wielu (zamiast pozostać wyjątkowym), to owo jednotorowe stawianie na Saklawi I, było niczym sięganie po "chwilówki", które przyniosą wprawdzie doraźną ulgę, ale wszak nie rozwiążą (systemowo) problemu - wręcz przeciwnie... Bezrefleksyjna i krótkowzroczna próba oparcia państwowej hodowli na jednym rodzie męskim, jeśli nawet - w krótszej perspektywie - niosła ze sobą pewne profity, to w tej dłuższej (docelowo) nie może zakończyć się happy endem!

Co by ktoś pomyślał o sławnym ongiś malarzu, który w pewnej chwili postanawia oprzeć swą twórczość na wąskim tylko wycinku barw? Czyż nie uznalibyśmy, że idzie tak w złym kierunku, bo jakież to wielkie, głębokie i uniwersalne “dzieło" będzie mógł stworzyć opierając się na jednej tylko tonacji (do tego bez końca powielanej)? Analogicznie: jakie to "fantastyczne" pokolenia wyda na świat stado mateczne oparte na monokulturze nawet najbardziej "wziętego" rodu męskiego - idącego od jednego Nazeera (EG)? Jakże "krótką kołdrą" jest takie działanie, bo nie tylko brak jest w nim znamion myślenia perspektywicznego, to jeszcze cechuje go doraźność celów i rozwiązań (liczy się tylko to, co tu i teraz, a po nas choćby potop)...

W istocie, o czym była już tu mowa i co zostało udowodnione na przykładach, tylko bogate (formą i treścią) i różnorodne (genotypem) stado mateczne może być gwarancją należytego postępu hodowlanego. By jednak takie stado mogło zaistnieć, to wpierw niezbędna jest tu aktywność możliwie szerokiej gamy rodów męskich - kreatorów owegoż (są to naczynia połączone). Pójście więc inną drogą; tak naprawdę oparcie się na dekompozycji (zaprzeczeniu) tej reguły, nie jest "należytym radzeniem sobie w trudnych czasach i określonych okolicznościach”, a bezrefleksyjnym (nieodpowiedzialnym) pójściem na skróty. Tylko więc ignoranci, albo fanatyczni stronnicy, mogą próbować udowadniać, że trio "Białobok-Stojanowska-Trela" świetnie sobie radziło na każdym możliwym polu, gdyż nie można nazwać sukcesem czegoś, co zostało okupione tak ogromnym kosztem (zaprzeczeniem tożsamości, odejściem od własnej tradycji i filozofii hodowlanej, utratą większości rodów męskich i wielu linii żeńskich)! Co nam po - doraźnym - "pyrrusowym zwycięstwie", skoro jego koszty są tak rozległe i niewspółmiernie wysokie w relacji do korzyści? Nie jest żadną sztuką oprzeć hodowlę na potencjale pokazowym Saklawi I i takich "samograjach" wśród rodzin żeńskich, jak Milordka w Michałowie i Szamrajówka w Janowie; co więcej, jest to ilustracją owego "pójścia na łatwiznę". Prawdziwym kunsztem (z którym zawsze wiąże się dalekowzroczność, odpowiedzialność i wyobraźnia) jest prowadzenie tejże w szacunku i poszanowaniu dla całej jej różnorodności oraz z myślą o przyszłych pokoleniach. Jako ten, który ma pojęcie o hodowli koni arabskich (przy zdaniu odrębnym Szewczyka, Sobieszak i Głażewskiej) - powiadam: wcale nie trzeba (niepotrzebne skreślić) gubić/grzebać/marginalizować/ignorować Krzyżyka or.ar., Bairactara or.ar., Kuhailana Afasa or.ar., Ibrahima or.ar., Ilderima or.ar., Kuhailana Haifi or.ar. i Koheilana Adjuze or.ar., by "swój udział" mógł mieć również Saklawi I i by utrzymać satysfakcjonujący poziom sukcesu komercyjnego. Ba, śmiem twierdzić, że przy nominalnej (wciąż ubogacanej) puli rodów i linii, o ów sukces byłoby jeszcze łatwiej...

Próbować wmawiać nam co innego mogą tylko ludzie zasadniczo nie znający się na zagadnieniu, albo też kierujący się tu określoną złą wolą (partykularnym czy wręcz indywidualnym interesem)... R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
marek_szewczyk
Wysłano: 20.02.2019, 8:04  Uaktualniono: 20.02.2019, 8:04
Webmaster
Dołączył: 23.05.2013
Skąd:
Liczba wpisów: 653
Dystępny!
 TJ, dane
Szanowny Panie, proszę przeczytać tekst pt. "Ministerialne i agencyjne manipulacje" z 11 III 2016 roku, a znajdzie Pan tam dane, które Pana interesują. Z poważaniem Marek Szewczyk
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 20.02.2019, 17:00  Uaktualniono: 20.02.2019, 18:00
 Odp.: TJ, dane
Nie ma tam informacji skąd w danych latach zysk - araby, angloaraby, mleko, inne ?
Odpowiedz

Autor Wątek
marek_szewczyk
Wysłano: 20.02.2019, 18:22  Uaktualniono: 20.02.2019, 18:22
Webmaster
Dołączył: 23.05.2013
Skąd:
Liczba wpisów: 653
Dystępny!
 Odp.: TJ, dane
Szanowny Panie, za dużo Pan ode mnie wymaga. Takich danych nie mam. One mogą być tylko w księgowości janowskiej stadniny, może w ANR - obecnie KOWR.

Z poważaniem
Marek Szewczyk
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 20.02.2019, 22:01  Uaktualniono: 20.02.2019, 22:05
 Odp.: TJ, dane
To jest jedno, niepodzielne gospodarstwo. Zysk jest ze wszystkiego. Powstawał z przychodów pochodzących ze sprzedaży arabów, angloarabów, mleka i niektórych płodów rolnych, po odjęciu od tych przychodów kosztów utrzymania arabów, angloarabów, krów, kosztów zakupu paszy, kosztów osobowych, kosztów usług obcych, amortyzacji, po zapłaceniu należnych podatków itp. Pan Marek Trela umiał zachować takie proporcje między tymi wszystkimi zdarzeniami gospodarczymi, żeby przychody były wyższe od kosztów. Zarządcy którzy przyszli po nim widocznie nie posiadają tej umiejętności.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 20.02.2019, 4:44  Uaktualniono: 20.02.2019, 7:55
 TJ
Chcąc rozwiać takie same rozterki co do intencji wypowiedzi Pana X spróbowałem doszukać się informacji o wynikach finansowych nie poszczególnych aukcji, ale - podkreślę - Janowa jako całości (spółki) za okres ostatnich 15 lat. Niestety bezskutecznie. Myślę, że przypomnienie tych danych pokazałoby, czy rzeczywiście było tak, jak Pan X twierdzi... Czy pan Marek lub ktoś z komentujących dysponuje takimi danymi i zechce je przedstawić rok po roku ?
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 20.02.2019, 10:51  Uaktualniono: 20.02.2019, 11:03
 Odp.: TJ
Wyniki stadniny w Janowie Podlaskim były świetne. Potwierdza to zresztą w swoim tekście Pan X. Tylko przedstawia to w pokrętny sposób, tak aby wywołać w czytelniku wrażenie, że było fatalnie. Przecież wynik finansowy był cały czas na plusie. Czy był on większy, czy mniejszy to już sprawa drugorzędna. Gdybanie że gdyby nie sprzedali jakiegoś konia, to wynik byłby gorszy, jest manipulacją. Jakoś te konie sprzedawali i umieli stworzyć wokół aukcji Pride of Poland atmosferę, która pozwalała sprzedawać je za dobre pieniądze. Idąc tokiem rozumowania Pana X, można by napisać: "Aukcja Pride of Poland, wbrew temu co mówią obrońcy Treli, Białoboka i Stojanowskiej, miała się bardzo źle. Jej prestiż balansował na cienkiej linie. Gdyby choć raz zrobili przekręt z podstawionym licytującym, ległby ten prestiż w gruzach. I co można zarzucić takiej logice?
Poza tym Pan X kompletnie zapomniał, że przez ostatnie 10 lat w Janowie Podlaskim zrealizowano wiele bardzo trafnych i potrzebnych inwestycji na kilkadziesiąt milionów PLN. Oczywiście inwestycje obniżają bieżące zyski, ale za to tworzą przyszłe i ogólnie przyszłość przedsiębiorstwa. Oczywiście pod warunkiem, że umie się je wykorzystać w odpowiedni sposób.
Ale rozumiem Pana X. On po prostu ma jakiś żal do Pana Marka Treli, nie lubi go, tylko nie napisał o tym wprost ale w taki pokrętny sposób.
Odpowiedz
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5