Czy o bioróżnorodność trzeba walczyć, jak o niepodległość?
czyli los państwowej hodowli koni i Janowa jest przesądzony, cz. III
W programach hodowlanych dla ras rodzimych, czyli koników polskich, hucułów oraz koni czystej krwi arabskiej, mówi się m.in. o zachowaniu dziedzictwa narodowego. Mówiąc mniej patetycznie, chodzi o byt rasy jako takiej. Według światowych standardów uważa się, że jeśli liczba samic jakiejś rasy jest mniejsza niż 1000, to jest ona zagrożona.
Trudno to sobie uzmysłowić, ale klaczy arabskich było w Polsce po II wojnie światowej znacznie, znacznie mniej, a rasa nie zanikła, a wręcz przeciwnie – rozkwitła. Oczywiście nie deus ex machina, ale dzięki mecenatowi państwa i dzięki utalentowanym i oddanym ludziom, którzy prowadzili hodowlę w państwowych stadninach. Warto przypomnieć, że jeszcze w 1988 roku (wcześniejszych danych nie miałem pod ręką) było w Polsce 308 klaczy arabskich, z czego 250 w państwowych stadninach, a jedynie 58 w rękach prywatnych. W 2018 roku te proporcje były już zupełnie inne: państwowych klaczy była nadal 250, ale prywatnych już 966; w sumie 1216.
Gdyby więc państwowe stadniny upadły – a takie zagrożenie istnieje – to byt rasy nie jest zagrożony, bo liczba klaczy u prywatnych hodowców jest już bliska owej granicy 1000, a jak stadniny będą upadać, to liczba ta wzrośnie. Część klaczy trafi przecież w prywatne ręce.
To istotna konstatacja w kontekście rozważań, czy Państwo ma obowiązek zajmować się hodowlą koni. Do tego wątku wrócę w kolejnym artykule. W tym chciałbym się skupić na bioróżnorodności.
W programach ras, jakie mamy w Polsce, podkreślane jest, że jednym z celów hodowli jest utrzymanie i kultywowanie istniejących rodów męskich i rodzin żeńskich. Ciekawe, że liczby rodów męskich i rodzin żeńskich w rasach hucułów, koników polskich i koni czystej krwi arabskiej są podobne. W przypadku hucułów jest 7 rodów męskich i 14 rodzin żeńskich, u koników polskich - 6 i 16, a u arabów - 7 i 15.
Dlaczego utrzymywanie tych rodów i rodzin ma być takie ważne? W programach hodowlanych dla tych ras można przeczytać, że chodzi o utrzymanie na odpowiednim poziomie wewnątrzrasowej zmienności genetycznej dla zagwarantowania możliwości dalszej pracy hodowlanej w rasie. Czy taki argument – aby nie dopuścić do depresji inbredowej.
Utrzymanie rodów i rodzin nie jest łatwe. Przykładowo, w rasie huculskiej w Polsce rodzin żeńskich było nie tak dawno 17, ale 3 wyginęły, a kolejne 2 są zagrożone.
Rody męskie w polskiej hodowli arabów, dziś i dawniej
W przypadku koni arabskich z 7 rodów męskich był i nadal jest wielki problem z utrzymaniem rodu Krzyżyka or. ar. (skrót od: oryginalny arab) importowanego do Jarczowiec w 1876 roku. Banat – Arbil – Wachlarz, ale co dalej?
Ród Kuhailana Afasa or. ar. (importowanego do Gumnisk w 1931 roku), choć z niego się wywodzi wspaniały Comet, też już przygasał, ale na szczęście zakupienie do Polski ze Szwecja Probata (wnuka Cometa) zapobiegło jego wygaśnięciu, choć różowo na dziś nie jest.
Dlaczego te, a nie inne rody, mamy „obowiązek” utrzymywać? Czy dlatego, że egzystują na polskiej ziemi od lat, czyli od momentu, kiedy polski magnat sprowadził do swojej stadniny ogiera z pustyni? W większości tak. Tak było z rodami:
• Ilderima or. ar. sprowadzonego do Sławuty w 1900 r. (kiedyś Miecznik, Aquinor, ostatnio Pesal, Piaff, Alert)
• Kuhailan Haifi or. ar. sprowadzony do Gumnisk w 1931 r. (dawnej Ofir i jego synowie, a ostatnio Monogramm, Ekstern)
• Ibrahim or. ar. importowany do Antonin w 1907 r. (kiedyś Skowronek, potem Bandos, Pepton, Ecaho)
Dwa następne rody „wyłamują się” z tej narracji.
• Bairactar or. ar., importowany do niemieckiej stadniny Weil w 1817 roku (kiedyś Amurath Sahib, a ostatnio Wojsław, Druid)
• Saklawi I or. ar. ur. 1886, wyhodowany w beduińskim plemieniu, przez wiele lat utrzymywany w Egipcie, do Polski trafił dopiero w latach 1970. poprzez urodzonego w Tiersku Palasa. Ten ród jest obecnie najliczniej reprezentowany w polskiej (i także chyba światowej) hodowli. To z niego wywodzą się ogiery z członem Al Shaqab w nazwie, a także urodzone już w polskich stadninach Pogrom czy Equator.
Przygotowując ten fragment tekstu, skorzystałem m.in. z tablic genealogicznych Zdzisława Rozwadowskiego i nieco się zdziwiłem wertując je, bo okazuje się, że rodów tych mogło być o wiele więcej. Bo oryginalnych arabów sprowadzonych kiedyś na polskie ziemie bądź do innych miejsc w Europie, ale których potomkowie byli używani w stadninach polskich hodowców, było dużo więcej. Ale z różnych powodów rody te zanikły. Czy mówią Państwu coś takie nazwy, jak:
• Abu Argub II or. ar importowany (kiedy?) do Antonin
• Aghil Aga or. ar. imp. w 1857 do Babolnej
• Antar or. ar. imp. w 1891 do Chrestówki
• Arslan or. ar. imp. w 1900 do Sławuty
• Druid or. ar. imp. ok. 1890 do Białej Cerkwi
• Ezrak Segalvi or. ar. imp. w 1875 do Sławuty
• Gessur or. ar., a właściwie jego syn Jamri imp. w 1865 do Sławuty
• Hermit or. ar. imp. w 1910 do Jezupola
• Koheilan Adjuze or. ar. imp. w 1880 do Babolnej
• Kubiszan or. ar. imp. w 1903 do Sławuty
• Kuhailan Kruszan or. ar. imp. w 1931 do Gumnisk
• Kuhailan Zaid or. ar. imp. w 1931 do Babolnej
• Marzouk or. ar. im. w 1900 do Radowiec
• Nibeh or. ar. imp. w ? do Francji
• Obejan Szaraki or. ar. imp. w 1880 do Satanowa
• Seglavi Ardżebi or. ar. imp. w 1857 do Sławuty
• Siglavi-Bagdady or. ar. imp. w 1895 do Babolnej
• Wernet or. ar. imp. w 1836 do Białej Cerkwi
Tych rodów męskich już nie uświadczysz w polskiej (i chyba w ogóle) hodowli. Spora liczba – nieprawdaż? To co – będziemy krytykować dawnych hodowców, że nie spełnili zadania – ochrony rodów męskich?
Wróćmy do tych istniejących 7 męskich oraz 15 rodzin żeńskich – ich utrzymywanie to nic innego, jak bioróżnorodność. Ale warto sobie zadać pytanie, czy ta bioróżnorodność (liczona liczbą rodzin i rodów) jest celem samym w sobie, czy też sposobem, aby uniknąć zbyt bliskiego inbredu. No i rodzi się kolejne pytanie – jaki stopień inbredu jest zbyt bliski? Oczywiście zbyt bliski w rozumieniu, że może dawać (czy daje) negatywne skutki.
Stawiam tezę, że przesadzamy z koniecznością utrzymania bioróżnorodności w sensie utrzymywania rodów męskich za wszelką cenę. A dowody znajdziemy nie tylko w wykazie przytoczonym powyżej, czyli w przeszłości, ale także w rasie koni pełnej krwi angielskiej, czyli w teraźniejszości.
Niezrównoważone folbluty
Jak wiadomo, wszystkie konie pełnej krwi angielskiej wywodzą się od trzech ogierów orientalnych. Rasa ta powstała w ten sposób, że około 100 tzw. klaczy królewskich były kryte w latach 1700. trzema ogierami, a ich potomstwo było następnie poddawane próbom dzielności na torze wyścigowych. Kolejnym ważnym czynnikiem, który się przyczynił do powstania rasy, było to, że do księgi stadnej zapisywano tylko konie wywodzące się od wspomnianych 3 ogierów oraz owych 100 klaczy.
Ściślej mówiąc, słowo „tylko” nie jest zgodne z prawdą, bo głęboko w rodowodach koni angielskich (na ostatnich pozycjach po stronie męskiej) znajdziemy też inne konie orientalne aniżeli trzy uznane za założycieli rasy, więc to ich „założycielstwo” trzeba potraktować bardziej w kategoriach legendy historycznej niż historycznej prawdy. Ale to tak na marginesie.
Jak popatrzeć na liczby, to ciężko sobie uzmysłowić, że te miliony koni pełnej krwi na całym świecie, wywodzą się od 103 koni. I jak to się stało, że nie doszło do szkodliwego inbredu?
Nazwy owych trzech ogierów-założycieli rasy to:
• Byerley Turk urodzony ok. 1680 roku
• Darley Arabian urodzony w roku 1700
• Godolphin Arabian urodzony w roku 1724.
Zadałem sobie trud i przeanalizowałem rodowody wszystkich koni, jakie brały udział w ostatnich dwóch bardzo ważnych gonitwach, a mianowicie Pegasus World Cup 2019 (gdzie biegało 12 koni) oraz Breeders’ Cup Classic 2018 (14 koni). W sumie 26 koni, ale ponieważ dwa biegały w obu gonitwach, analizie poddałem 24 konie. Sprawdziłem z jakiej linii męskiej się wywodzą. Wyniki mnie zaskoczyły.
Ile przeanalizowanych koni jest w męskiej (prostej) linii potomkiem ogiera Byerley Turk? Żaden!
Ile koni wywodzi się w prostej linii męskiej od ogiera Godolphin Arabian? Żaden!
Wszystkie 24 konie są potomkami og. Darley Arabian!
Mało tego – wszystkie 24 konie są potomkami ogiera Phalaris urodzonego w roku 1913, którego od założyciela dzieli 16 pokoleń. A tylko 5 z nich nie ma w rodowodzie Northern Dancera i Nearco (jednocześnie).
Ponieważ wyniki tej analizy były dla mnie dużym zaskoczeniem, sprawdziłem jeszcze jedną rzecz, ale w tym wypadku tylko w rodowodach zwycięzców obu gonitw: ogiera City of Light, który wygrał Pegasus World Cup oraz og. Accelerate – Breeders’ Cup Classic. A mianowicie z jakich rodów męskich są pradziadkowie tych koni – wszyscy. W tzw. drugiej kratce rodowodu każdy koń ma 8 ogierów i 8 klaczy. Sprawdziłem więc te ogiery. No i znowu zaskoczenie, bo sądziłem, że tym razem znajdę większą bioróżnorodność. A tu figa z makiem.
W przypadku og. City of Light, wszystkich ośmiu radziadków (Mr Prospector, Hero’s Honor, Whiskey Road, Alydar, Vice Regent, Secretariat, Northern Dancer i Jester) wywodzi się od Phalarisa! (i oczywiście dalej od Darley Arabian).
W przypadku zaś og. Accelerete tylko jeden z pradziadków (Damascus) nie jest potomkiem Phalarisa, ale jest potomkiem og. Darley Arabian. Pozostali (Rasie A Native, Smarten, Danzig, Clever Trick, Vice regent, Blushing Groom, Coxs Ridge) są potomkami Phalarisa.
To trzeba podkreślić! Na 16 ogierów, ani jeden nie był potomkiem w linii męskiej dwóch pozostałych założycieli rasy, a 15 wywodzi się od og. Darley Arabian, ale z jednej gałęzi – idącej poprzez Phalarisa.
Jak widać mamy do czynienia z wielką dominacją jednego rodu, mało tego – jednej gałęzi tego rodu. Czy ktoś z Państwa czytał jakieś opracowania, artykuły, w których ktoś biłby na alarm, że trzeba ratować rody ogierów Godolphin Arabian czy Byerley Turk? Albo żeby ktoś ubolewał, że trzeba ratować inne odnogi rodu og. Darley Arabian, np. gałąź idącą poprzez Bayardo – Gainsborough – Hyperion? Albo Bend Or – Teddy? Albo Vedette – Galopin – St. Simon – Rabelais – Ribot?
Czy ktoś przestrzega, że używanie prawie wyłącznie ogierów z jednej linii Phalarisa może przynieść negatywne skutki w postaci, np. większej zachorowalności tych koni, słabego kostnienia, większego odsetka kontuzji ścięgien? Czy ktoś pokazał jakieś analizy, że te konie biegają wolniej? Ja się nie spotkałem z tego typu głosami.
Oczywiście, może ktoś powiedzieć, że nie powinienem uogólniać na podstawie tak małej próbki. Że jak przeanalizowałbym rodowody konie biegających w Europie, mogłoby to wyglądać zupełnie inaczej. Nie sądzę, bo w Europie mamy do czynienia z dominacją linii Northern Dancer - Sadler’s Wells, a to też Phalaris.
Jasne, że jak bym przeanalizował 3000-4000 koni i to nie tylko z USA, to wtedy miałbym prawo moje wnioski uogólniać na całą rasę. Oczywiście, że moje „badania” nie są „reprezentatywne” z punktu widzenia statystki. Ale nie mam ambicji naukowych. Chodziło mi o zasygnalizowanie problemu.
Wyniki zabijają bioróżnorodność
Jakiego? W przypadku koni najważniejsze są efekty ich użytkowania. W przypadku koni pełnej krwi angielskiej są to wyniki na torze. Są to wielkie pieniądze, jakie te konie są w stanie wygrać. A także dochody, jakie potem taki ogier ze świetnymi wynikami na torze może przynieść ze stanówki. Jeśli wielkie gonitwy wygrywają głównie konie, które mają w rodowodzie kilkanaście razy jednego ogiera (Phalarisa), to nikt się nie martwi tym, że odnoga rodu og. Darley Arabian poprzez gałąź Phalarisa wypiera inne rody. Nikt nie bije na alarm, że inne rody, czy inne gałęzie trzeba ratować.
W przypadku koni półkrwi ważne są wyniki w sporcie jeździeckim. Tam też nikt się nie przejmuje, że dzięki globalizacji we wszystkich krajach Europy i świata oraz we wszystkich rasach (a właściwie w różnych księgach stadnych, bo to bardziej znak handlowy niż rasa) mamy do czynienia z tymi samymi reproduktorami.
A w przypadku koni czystej krwi arabskiej, przynajmniej tych pokazowych (a tych jest w Polsce najwięcej), najważniejszym celem ich hodowli są zwycięstwa na pokazach. Jeśli w tej chwili największe sukcesy na tym polu odnosi potomstwo ogierów z jednej linii męskiej, Saklavi I, to czy można mieć do hodowców i decydentów pretensje, że używają więcej reproduktorów z tej linii, niż z innych?
Mowa o decydentach, których kiedyś ktoś postawił na czele spółek z ograniczoną odpowiedzialnością i powiedział, macie hodować piękne koni, macie realizować program hodowlany, ale macie na to wszystko zarobić, bo Państwo nie może już dotować stadnin. Nie może więc dotować hodowli na rody męskie i linie żeńskie. Nie może dotować bioróżnorodności tak rozumianej.
Jak nie może dotować, to nie powinno wymagać utrzymania tych rodów za wszelką cenę. Nie może mieć pretensji za to, że bardzo dobre wyniki na pokazach i dodatnie wyniki spółek czasami działy się kosztem owej, tak pojmowanej bioróżnorodności.
Marek Szewczyk



|
|
|
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 25.02.2019, 12:08 Uaktualniono: 25.02.2019, 14:28 |
![]() Roztrząsamy tu z wielkim zaangażowaniem (na ile tylko potrafimy), różne kwestie, sprawy, tematy, zagadnienia - w tym przypadku aspekty bioróżnorodności w naszej hodowli, a tymczasem jej rzeczywistość dzisiaj jest jak z teatru absurdu (wzięta w "mordercze kleszcze")...
Z jednej strony: a) SK Białka, pozbawiona jedynego człowieka mającego pojęcie w temacie i praktykę w pracy hodowlanym (Renaty Kurzyńskiej); pozbawiona środków na normalne funkcjonowanie (w tym opiekę weterynaryjną) oraz zmuszona do tego, by jej hodowlą kierował... koniuszy; b) SK Michałów, w której niemożliwe jest poznanie nazwiska głównego hodowcy, gdyż... Do tej roli pretendują natenczas "dwie dziewczyny" (jedna zatrudniona jeszcze przez stary zarząd, a druga przyjęta już przez M. Słowik), które nie tylko się dublują w obowiązkach, ale też najpewniej z sobą rywalizują (co nie może sprzyjać ani procesowi decyzyjnemu, ani też sensownemu planowaniu /czemukolwiek/); c) SK Janów Podlaski, gdzie to stanowisko głównego hodowcy piastuje Anna Stefaniuk, którą można dziś o wiele posądzać, ale nie o to, iż należycie wypełnia swe obowiązki (ogarnia temat). Przy całej sympatii do Pani Ani (od 35 lat), to jednak nie można powiedzieć o niej, że urodziła się do tego, by być samodzielną (decyzyjną) w swych obowiązkach. Poza tym przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, a ona tak długo (od zawsze) była przez kogoś kierowaną, iż teraz zrobiono jej autentyczną krzywdę - zmuszając (tuż przed emeryturą), by nagle wykazała się kreatywnością i decyzyjnością (niezbędną tu inwencją i energią)... O tym, że Pani Ania nie "daje rady", świadczy choćby fakt (stan na 25.02.,12.oo) iż przez kolejnych 9 dni nie ukazał się wpis aktualizujący sezon wyźrebień (już "przegięcie")... Z drugiej strony mamy do czynienia z ewidentną pasywnością KOWRu wobec tego stanu rzeczy (nie wiedzieć czy spowodowaną bardziej niemożnością pewnych działań, czy brakiem chęci ich podjęcia /jakimś wewnętrznym "szachowaniem się"/?). Tymczasem jak ten organizm (państwowa hodowla koni oo jako całość i stadniny indywidualnie) ma należycie funkcjonować i zarabiać na siebie, skoro rządzi tu nędza i mierność, a panuje nie dający się nawet opisać, chaos (w ścisłym zespoleniu z mega nieudacznictwem)? Jak cokolwiek ma tu ruszyć do przodu (ktoś pomyśleć o bioróżnorodności), skoro jedyne z czym mamy do czynienia, to ze swoistym festiwalem niemożności i niekompetencji?! Aktualna rzeczywistość polskiej hodowli koni arabskich, to jakiś "sen wariata"; to "chocholi taniec", który - jeśli nie zostanie przerwany (na co jednak szanse są znikome) - skończy się tym, że już nie będziemy mieć okazji pochylenia się tutaj z troską nad czymkolwiek, gdyż już nie będzie nad czym (i obym się mylił)... R. Raznowiecki |
|
![]() |
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 23.02.2019, 4:28 Uaktualniono: 23.02.2019, 7:41 |
![]() Zwykle z dużym zainteresowaniem czytam tu wpisy, ale tym razem pozostał we mnie niedosyt. Owszem, nazwy wymienionych w artykule rodów coś mówią chyba każdemu, kto czytał podstawowe prace o historii hodowli arabów w Polsce :/ i oczywiście, że część tych rodów jest dalej czynna w prostej linii męskiej (z pamięci na 100% Koheilan Adjuze, i to nawet w Polsce, ale w hodowli prywatnej, a szerzej w świecie Kuhailan Zaid). Twierdzenie inaczej razi mnie jako słaba znajomość tematu, w którym tekst ma być ważnym głosem. I owszem, za niektórymi aż serce boli, że pozostało po nich tak mało lub nic.
Jest dobre wyjaśnienie, dlaczego wiele rodów męskich zostało utraconych na wczesnym etapie. Niektórzy znaczący hodowcy uważali wtedy, że araby w Europie wyradzają się bez ciągłego dolewu pustynnej krwi. Zwykle najdalej po dwóch, trzech pokoleniach linia ogiera wygasała na rzecz nowego importu, jedna zupełnie nowa linia zastępowała drugą, więc nikt chyba nie postawiłby tego jako przykładu braku różnorodności. Zgaduję, że pewne znaczenie mogła tu też mieć świadomość tradycji Beduinów, którzy rodowody śledzili tylko w linii żeńskiej. Rody męskie w ogóle nie istniały, ojca konia opisywało się zazwyczaj tylko jako czystej krwi, z rodu określonego według linii matki. Trzeba też jasno powiedzieć, że wiele rodów zostało utraconych tylko w wyniku zdarzeń losowych, bez swojej winy ani woli hodowców - zdarzało się, że po prostu sam ogier i jego potomstwo zostawało zarekwirowane przez obce państwo, rozkradzione albo wręcz zabite przez rewolucjonistów, ginęło w nalotach bombowych, gubiło się podczas ewakuacji itp. i tak zostawaliśmy bez niczego albo tylko z paroma końmi, które akurat musiały być wybrakowane. Co do kryteriów wyboru rodów, którym należy się ochrona, nie ma sensu jednoznacznie uważać kraju importu oryginalnego przodka za kraj, do którego przynależą konie z danej linii. Sto, a czasem nawet dwieście lat to wystarczająco, żeby znaczące sublinie wytworzyły się zupełnie gdzie indziej. Wystarczy spojrzeć na nasze rodziny klaczy, gdzie dużo nie przybyło oryginalnie do Polski – np. klacze z Babolnej przyszły do nas dopiero po drugiej wojnie światowej, ale sublinia Algerii stanowczo jest ikoną polskiej, a nie węgierskiej hodowli. Z kolei oryginalnie polskie rodziny Elsissy czy Gulowatej żyją sobie dalej w Rosji czy USA, ale nie zostały włączone pod ochronę, bo zniknęły z naszej hodowli dawno, dawno temu. Tak samo bywa z rodami męskimi. Jak już wspomniała autorka pierwszego komentarza (bardzo dziękuję za badania, czytałam wszystkie artykuły, jakie znalazłam!), jest jeden podstawowy powód, żeby zachowywać rody i rodziny: różne linie są różne. Różne cechy przekazują, zapewniają różne cegiełki, z których można budować następne pokolenia. Uważam, że absolutnie nie można tego stracić, bo jest to równoznaczne z (cytat, który zna każdy arabiarz) utratą koloru z palety malarza. Pewnie, niektóre kolory są brzydkie. Tym należy dać odejść. Nie można jednak zapominać, że u arabów nie ma tylko jednej definicji dobrego konia, dlatego porównanie z folblutami uważam za nietrafione. Folbluty mają jeden podstawowy cel istnienia, wyścigi, araby nie. Pokazy przez swój system punktacji premiują podwójnie wybitną głowę z szyją (ocena ta wpływa bezpośrednio na ocenę za typ), za to za nogi czy kłodę wszystkie konie dostają prawie takie same oceny bez względu na stan faktyczny. W połączeniu ze znaczeniem promocji, prezentacji itp. dla ostatecznego wyniku sprawia to, że cel „osiągnięcia na pokazach” naprawdę nie jest miarą dobrego konia nawet w kategorii trzymania się wzorca rasy. Nie muszą wszystkie araby podporządkowywać się w najwyższym stopniu kanonom urody pokazowej, a nawet wśród koni pokazowych są i powinny być różnice w typie. To jest po prostu piękna różnorodność, dziedzictwo kultury i historii. Chrońmy chociaż ten wycinek, który jest u nas. Podsumowując, oczywiście od hodowców prywatnych nie można wymagać, żeby wbrew swojej woli utrzymywali to, co nie przynosi dochodów albo żeby hodowali dalej te cegiełki czy kolory, które im się nie podobają, dlatego według mnie taka właśnie jest funkcja stadniny państwowej, szkoda tylko, że nie jest to widoczne w ich formie organizacyjnej. Wawel przecież nie jest państwowy po to, żeby zarabiać, tylko żeby zachować pewne dziedzictwo. Stadnina państwowa powinna spełniać podobna funkcję, jest to jednak bardzo, bardzo trudne przy obecnym modelu finansowania. Dlatego oczywiście zgodzę się z tym, co było intencją artykułu - że wieszanie psów na poprzednich dyrektorach stadnin jest na wyrost. Niemniej problem czy też wyzwanie istnieje i nie podoba mi się potraktowanie tematu jak w tytule, bo tak, oczywiście, że powinniśmy bronić tych właśnie rodów i rodzin. One przetrwały próbę czasu i są naszym dziedzictwem. Skoro już tyle linii zniknęło, to czy nie powinniśmy właśnie chronić tych, które jeszcze są? I czy doczekamy chwili, kiedy stadniny będą mieć prawdziwie warunki, żeby to robić? |
|
![]() |
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 23.02.2019, 0:24 Uaktualniono: 23.02.2019, 7:40 |
![]() Zgadzam się z przedmówczynią. Między xx a arabami jest obecnie jedna kardynalna różnica - mocno rzutująca na genetyczna różnorodność. W hodowli anglików nie ma sztucznej inseminacji na masową skalę, nie ma też embriotransferów, a same wyścigi stanowią jakby nie było poważną próbę dzielności - spychającą przynajmniej na dalszy plan konie nie będące wstanie im podołać.
W przypadku arabów w ostatnich latach w Polsce znaczenie jakichkolwiek prób dzielności zmalało, a rodowody sporej części czołowi przedstawiciele rodu Saklawi I przypominają przywołane rodowody współczesnych anglików - gdzie kopiąc parę generacji wstecz mamy przedstawicieli tylko jednego rodu często w bliskich inbredach. Jeśli chodzi o rody - to gdyby być ścisłym trzeba by ich podać nieco więcej - w odróżnieniu od np. Austriaków raczej goniono za nowościami niż systematycznie pracowano. I jeszcze jedna uwaga - Saklawi I był obecny w Polsce przynajmniej od okresu międzywojennego a to przez Kafifana. |
|
![]() |
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 22.02.2019, 8:49 Uaktualniono: 22.02.2019, 11:58 |
![]() Myślę, że zbytnio upraszcza Pan problem.
Po pierwsze, jeżeli dbamy o tradycję hodowli arabów w PL, to powinniśmy dbać o kontynuację historycznych polskich linii. W tej całej zabawie w Janów czy Michałów nie chodzi przecież o to, by robić państwowy biznes na arabach, albo by zbierać puchary na wystawach. Mówimy o 200-letniej tradycji, której elementem są także stare linie. Dbałość o tradycję to także dbałość o te linie. Rezygnacja z historycznych linii to mniej więcej tak, jakby arrasy na Wawelu zamienić na abakany. Też sztuka, ale z zerowym związkiem z polskimi królami i Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Po drugie, linie to nie tylko etykietka. To także pewna odrębność genetyczna, bo z każdą linią wiążą się całe „pakiety” przodków, którzy nie występują w innych liniach. Konieczność utrzymania linii wymusza na hodowcach zatrzymanie w stadzie koni może gorszej jakości, ale z odrębnym pochodzeniem. A to jest istotne z powodu wymienionego w Pana wpisie: <chodzi o "utrzymanie na odpowiednim poziomie wewnątrzrasowej zmienności genetycznej dla zagwarantowania możliwości dalszej pracy hodowlanej w rasie."> I to jest sedno problemu, a nie, jak Pan pisze: <warto sobie zadać pytanie, czy ta bioróżnorodność (liczona liczbą rodzin i rodów) jest celem samym w sobie, czy też sposobem, aby uniknąć zbyt bliskiego inbredu.> Wobec możliwości nieograniczonego korzystania z zagranicznych niespokrewnionych reproduktorów nie istnieje problem inbredu w polskich stadninach. Istnieje natomiast problem spadku heterozygotyczności populacji w państwowych stadninach, które zaczyna być widoczny w analizie markerów genetycznych. W moich publikacjach zawsze podkreślam, że wyższa heterozygotyczność polskich arabów wobec innych zachodnich populacji to zasługa naszych hodowców i ich dbałości o linie. Od kiedy jednak zaczął dominować Saklawi I, parametry zaczęły jechać w dół. Zobaczymy, co się zadzieje, gdy nowe pokolenie klaczy na dobre rozgości się na etatach matek stadnych . Rozumiem, że w istniejących realiach ekonomicznych polityka byłych prezesów się broni. Utrzymali stadniny przy życiu i to się chwali. Czy bardziej zrównoważona polityka hodowlana doprowadziłaby do klapy, nie sądzę. Ale może warto postawić takie oto pytanie: o co teraz walczymy: o biznes czy o tradycję? Czy bronimy Janowa i Michałowa jako przedsiębiorstwa rolnego czy bronimy J i M jako kontynuatorów 200-letnich tradycji hodowlanych? Czy znajdą się takie siły polityczne, które docenią te tradycje i je wesprą stwarzając korzystniejsze warunki ekonomiczne dla państwowych stadnin? Na koniec, jeszcze odnośnie pełnej krwi. Naukowcy już kilka lat temu odnotowali, że postęp hodowlany wyhamował. Z tamtej analizy zapamiętałam przywołane rekordy szybkości na torze, niepobite od lat. Jeżeli nie ma w rasie zmienności genetycznej, nie ma możliwości uzyskania nowych kombinacji genów u potomstwa. Mamy wtedy jednakowe rolexy, może nawet złote, ale jednocześnie beznadziejnie podobne do siebie. Iwona G. |
|
![]() |
|