Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Czy o bioróżnorodność trzeba walczyć, jak o niepodległość?

czyli los państwowej hodowli koni i Janowa jest przesądzony, cz. III
Nadesłany przez Marek Szewczyk 21.02.2019, 17:30:00 (2336 odsłon)

W programach hodowlanych dla ras rodzimych, czyli koników polskich, hucułów oraz koni czystej krwi arabskiej, mówi się m.in. o zachowaniu dziedzictwa narodowego. Mówiąc mniej patetycznie, chodzi o byt rasy jako takiej. Według światowych standardów uważa się, że jeśli liczba samic jakiejś rasy jest mniejsza niż 1000, to jest ona zagrożona.

 

Trudno to sobie uzmysłowić, ale klaczy arabskich było w Polsce po II wojnie światowej znacznie, znacznie mniej, a rasa nie zanikła, a wręcz przeciwnie – rozkwitła. Oczywiście nie deus ex machina, ale dzięki mecenatowi państwa i dzięki utalentowanym i oddanym ludziom, którzy prowadzili hodowlę w państwowych stadninach. Warto przypomnieć, że jeszcze w 1988 roku (wcześniejszych danych nie miałem pod ręką) było w Polsce 308 klaczy arabskich, z czego 250 w państwowych stadninach, a jedynie 58 w rękach prywatnych. W 2018 roku te proporcje były już zupełnie inne: państwowych klaczy była nadal 250, ale prywatnych już 966; w sumie 1216.

 

Gdyby więc państwowe stadniny upadły – a takie zagrożenie istnieje – to byt rasy nie jest zagrożony, bo liczba klaczy u prywatnych hodowców jest już bliska owej granicy 1000, a jak stadniny będą upadać, to liczba ta wzrośnie. Część klaczy trafi przecież w prywatne ręce.



To istotna konstatacja w kontekście rozważań, czy Państwo ma obowiązek zajmować się hodowlą koni. Do tego wątku wrócę w kolejnym artykule. W tym chciałbym się skupić na bioróżnorodności.

 

W programach ras, jakie mamy w Polsce, podkreślane jest, że jednym z celów hodowli jest utrzymanie i kultywowanie istniejących rodów męskich i rodzin żeńskich. Ciekawe, że liczby rodów męskich i rodzin żeńskich w rasach hucułów, koników polskich i koni czystej krwi arabskiej są podobne. W przypadku hucułów jest 7 rodów męskich i 14 rodzin żeńskich, u koników polskich - 6 i 16, a u arabów - 7 i 15.

  

Dlaczego utrzymywanie tych rodów i rodzin ma być takie ważne? W programach hodowlanych dla tych ras można przeczytać, że chodzi o utrzymanie na odpowiednim poziomie wewnątrzrasowej zmienności genetycznej dla zagwarantowania możliwości dalszej pracy hodowlanej w rasie. Czy taki argument aby nie dopuścić do depresji inbredowej.

 

Utrzymanie rodów i rodzin nie jest łatwe. Przykładowo, w rasie huculskiej w Polsce rodzin żeńskich było nie tak dawno 17, ale 3 wyginęły, a kolejne 2 są zagrożone.

Rody męskie w polskiej hodowli arabów, dziś i dawniej

W przypadku koni arabskich z 7 rodów męskich był i nadal jest wielki problem z utrzymaniem rodu Krzyżyka or. ar. (skrót od: oryginalny arab) importowanego do Jarczowiec w 1876 roku. Banat – Arbil – Wachlarz, ale co dalej?

 

Ród Kuhailana Afasa or. ar. (importowanego do Gumnisk w 1931 roku), choć z niego się wywodzi wspaniały Comet, też już przygasał, ale na szczęście zakupienie do Polski ze Szwecja Probata (wnuka Cometa) zapobiegło jego wygaśnięciu, choć różowo na dziś nie jest.

 

Dlaczego te, a nie inne rody, mamy „obowiązek” utrzymywać? Czy dlatego, że egzystują na polskiej ziemi od lat, czyli od momentu, kiedy polski magnat sprowadził do swojej stadniny ogiera z pustyni? W większości tak. Tak było z rodami:

 

Ilderima or. ar. sprowadzonego do Sławuty w 1900 r. (kiedyś Miecznik, Aquinor, ostatnio Pesal, Piaff, Alert)

 

• Kuhailan Haifi or. ar. sprowadzony do Gumnisk w 1931 r. (dawnej Ofir i jego synowie, a ostatnio Monogramm, Ekstern)

 

•  Ibrahim or. ar. importowany do Antonin w 1907 r. (kiedyś Skowronek, potem Bandos, Pepton, Ecaho)

 

Dwa następne rody „wyłamują się” z tej narracji.

 

• Bairactar or. ar., importowany do niemieckiej stadniny Weil w 1817 roku (kiedyś Amurath Sahib, a ostatnio Wojsław, Druid)

 

• Saklawi I or. ar. ur. 1886, wyhodowany  w beduińskim plemieniu, przez wiele lat utrzymywany w Egipcie, do Polski trafił dopiero w latach 1970. poprzez urodzonego w Tiersku Palasa. Ten ród jest obecnie najliczniej reprezentowany w polskiej (i także chyba światowej) hodowli. To z niego wywodzą się ogiery z członem Al Shaqab w nazwie, a także urodzone już w polskich stadninach Pogrom czy Equator.

  

Przygotowując ten fragment tekstu, skorzystałem m.in. z tablic genealogicznych  Zdzisława Rozwadowskiego i nieco się zdziwiłem wertując je, bo okazuje się, że rodów tych mogło być o wiele więcej. Bo oryginalnych arabów sprowadzonych kiedyś na polskie ziemie bądź do innych miejsc w Europie, ale których potomkowie byli używani w stadninach polskich hodowców, było dużo więcej. Ale z różnych powodów rody te zanikły. Czy mówią Państwu coś takie nazwy, jak:

 

• Abu Argub II or. ar importowany (kiedy?) do Antonin

• Aghil Aga or. ar. imp. w 1857 do Babolnej

• Antar or. ar. imp. w 1891 do Chrestówki

• Arslan or. ar. imp. w 1900 do Sławuty

• Druid or. ar. imp. ok. 1890 do Białej Cerkwi

• Ezrak Segalvi or. ar. imp. w 1875 do Sławuty

• Gessur or. ar., a właściwie jego syn Jamri imp. w 1865 do Sławuty

• Hermit or. ar. imp. w 1910 do Jezupola

• Koheilan Adjuze or. ar. imp. w 1880 do Babolnej

• Kubiszan or. ar. imp. w 1903 do Sławuty

• Kuhailan Kruszan or. ar. imp. w 1931 do Gumnisk

• Kuhailan Zaid or. ar. imp. w 1931 do Babolnej

• Marzouk or. ar. im. w 1900 do Radowiec

• Nibeh or. ar. imp. w ? do Francji

• Obejan Szaraki or. ar. imp. w 1880 do Satanowa

• Seglavi Ardżebi or. ar. imp. w 1857 do Sławuty

• Siglavi-Bagdady or. ar. imp. w 1895 do Babolnej

• Wernet or. ar. imp. w 1836 do Białej Cerkwi

  

Tych rodów męskich już nie uświadczysz w polskiej (i chyba w ogóle) hodowli. Spora liczba – nieprawdaż? To co – będziemy krytykować dawnych hodowców, że nie spełnili zadania – ochrony rodów męskich?

 

Wróćmy do tych istniejących 7 męskich oraz 15 rodzin żeńskich – ich utrzymywanie to nic innego, jak bioróżnorodność. Ale warto sobie zadać pytanie, czy ta bioróżnorodność (liczona liczbą rodzin i rodów) jest celem samym w sobie, czy też sposobem, aby uniknąć zbyt bliskiego inbredu. No i rodzi się kolejne pytanie – jaki stopień inbredu jest zbyt bliski? Oczywiście zbyt bliski w rozumieniu, że może dawać (czy daje) negatywne skutki.

 

Stawiam tezę, że przesadzamy z koniecznością utrzymania bioróżnorodności w sensie utrzymywania rodów męskich za wszelką cenę. A dowody znajdziemy nie tylko w wykazie przytoczonym powyżej, czyli w przeszłości, ale także w rasie koni pełnej krwi angielskiej, czyli w teraźniejszości.

Niezrównoważone folbluty

Jak wiadomo, wszystkie konie pełnej krwi angielskiej wywodzą się od trzech ogierów orientalnych. Rasa ta powstała w ten sposób, że około 100 tzw. klaczy królewskich były kryte w latach 1700. trzema ogierami, a ich potomstwo było następnie poddawane próbom dzielności na torze wyścigowych. Kolejnym ważnym czynnikiem, który się przyczynił do powstania rasy, było to, że do księgi stadnej zapisywano tylko konie wywodzące się od wspomnianych 3 ogierów oraz owych 100 klaczy.

 

Ściślej mówiąc, słowo „tylko” nie jest zgodne z prawdą, bo głęboko w rodowodach koni angielskich (na ostatnich pozycjach po stronie męskiej) znajdziemy też inne konie orientalne aniżeli trzy uznane za założycieli rasy, więc to ich „założycielstwo” trzeba potraktować bardziej w kategoriach legendy historycznej niż historycznej prawdy. Ale to tak na marginesie.

 

Jak popatrzeć na liczby, to ciężko sobie uzmysłowić, że te miliony koni pełnej krwi na całym świecie, wywodzą się od 103 koni. I jak to się stało, że nie doszło do szkodliwego inbredu?

 

Nazwy owych trzech ogierów-założycieli rasy to:

• Byerley Turk urodzony ok. 1680 roku

• Darley Arabian urodzony w roku 1700

• Godolphin Arabian urodzony w roku 1724.

 

Zadałem sobie trud i przeanalizowałem rodowody wszystkich koni, jakie brały udział w ostatnich dwóch bardzo ważnych gonitwach, a mianowicie Pegasus World Cup 2019 (gdzie biegało 12 koni) oraz Breeders’ Cup Classic 2018 (14 koni). W sumie 26 koni, ale ponieważ dwa biegały w obu gonitwach, analizie poddałem 24 konie. Sprawdziłem z jakiej linii męskiej się wywodzą. Wyniki mnie zaskoczyły.

 

Ile przeanalizowanych koni jest w męskiej (prostej) linii potomkiem ogiera Byerley Turk? Żaden!

Ile koni wywodzi się w prostej linii męskiej od ogiera Godolphin Arabian? Żaden!

Wszystkie 24 konie są potomkami og. Darley Arabian!

 

Mało tego – wszystkie 24 konie są potomkami ogiera Phalaris urodzonego w roku 1913, którego od założyciela dzieli 16 pokoleń. A tylko 5 z nich nie ma w rodowodzie Northern Dancera i Nearco (jednocześnie).

 

Ponieważ wyniki tej analizy były dla mnie dużym zaskoczeniem, sprawdziłem jeszcze jedną rzecz, ale w tym wypadku tylko w rodowodach zwycięzców obu gonitw: ogiera City of Light, który wygrał Pegasus World Cup oraz og. Accelerate – Breeders’ Cup Classic. A mianowicie z jakich rodów męskich są pradziadkowie tych koni – wszyscy. W tzw. drugiej kratce rodowodu każdy koń ma 8 ogierów i 8 klaczy. Sprawdziłem więc te ogiery. No i znowu zaskoczenie, bo sądziłem, że tym razem znajdę większą bioróżnorodność. A tu figa z makiem.

 

W przypadku  og. City of Light, wszystkich ośmiu radziadków (Mr Prospector, Hero’s Honor, Whiskey Road, Alydar, Vice Regent, Secretariat, Northern Dancer i Jester) wywodzi się od Phalarisa! (i oczywiście dalej od Darley Arabian).

 

W przypadku zaś og. Accelerete tylko jeden z pradziadków (Damascus) nie jest potomkiem Phalarisa, ale jest potomkiem og. Darley Arabian. Pozostali (Rasie A Native, Smarten, Danzig, Clever Trick, Vice regent, Blushing Groom, Coxs Ridge) są potomkami Phalarisa.

 

To trzeba podkreślić! Na 16 ogierów, ani jeden nie był potomkiem w linii męskiej dwóch pozostałych założycieli rasy, a 15 wywodzi się od og. Darley Arabian, ale z jednej gałęzi – idącej poprzez Phalarisa.

Jak widać mamy do czynienia z wielką dominacją jednego rodu, mało tego – jednej gałęzi tego rodu. Czy ktoś z Państwa czytał jakieś opracowania, artykuły, w których ktoś biłby na alarm, że trzeba ratować rody ogierów Godolphin Arabian czy Byerley Turk? Albo żeby ktoś ubolewał, że trzeba ratować inne odnogi rodu og. Darley Arabian, np.  gałąź idącą poprzez Bayardo – Gainsborough – Hyperion? Albo Bend Or – Teddy? Albo Vedette – Galopin – St. Simon – Rabelais – Ribot?

 

Czy ktoś przestrzega, że używanie prawie wyłącznie ogierów z jednej linii Phalarisa może przynieść negatywne skutki w postaci, np. większej zachorowalności tych koni, słabego kostnienia, większego odsetka kontuzji ścięgien? Czy ktoś pokazał jakieś analizy, że te konie biegają wolniej? Ja się nie spotkałem z tego typu głosami.

 

Oczywiście, może ktoś powiedzieć, że nie powinienem uogólniać na podstawie tak małej próbki. Że jak przeanalizowałbym rodowody konie biegających w Europie, mogłoby to wyglądać zupełnie inaczej. Nie sądzę, bo w Europie mamy do czynienia z dominacją linii Northern Dancer - Sadler’s Wells, a to też Phalaris.

 

Jasne, że jak bym przeanalizował 3000-4000 koni i to nie tylko z USA, to wtedy miałbym prawo moje wnioski uogólniać na całą rasę. Oczywiście, że moje „badania” nie są „reprezentatywne” z punktu widzenia statystki. Ale nie mam ambicji naukowych. Chodziło mi o zasygnalizowanie problemu.

Wyniki zabijają bioróżnorodność

Jakiego? W przypadku koni najważniejsze są efekty ich użytkowania. W przypadku koni pełnej krwi angielskiej są to wyniki na torze. Są to wielkie pieniądze, jakie te konie są w stanie wygrać. A także dochody, jakie potem taki ogier ze świetnymi wynikami na torze może przynieść ze stanówki. Jeśli wielkie gonitwy wygrywają głównie konie, które mają w rodowodzie kilkanaście razy jednego ogiera (Phalarisa), to nikt się nie martwi tym, że odnoga rodu og. Darley Arabian poprzez gałąź Phalarisa wypiera inne rody. Nikt nie bije na alarm, że inne rody, czy inne gałęzie trzeba ratować.

 

W przypadku koni półkrwi ważne są wyniki w sporcie jeździeckim. Tam też nikt się nie przejmuje, że dzięki globalizacji we wszystkich krajach Europy i świata oraz we wszystkich rasach (a właściwie w różnych księgach stadnych, bo to bardziej znak handlowy niż rasa) mamy do czynienia z tymi samymi reproduktorami.

 

A w przypadku koni czystej krwi arabskiej, przynajmniej tych pokazowych (a tych jest w Polsce najwięcej), najważniejszym celem ich hodowli są zwycięstwa na pokazach. Jeśli w tej chwili największe sukcesy na tym polu odnosi potomstwo ogierów z jednej linii męskiej, Saklavi I, to czy można mieć do hodowców i decydentów pretensje, że używają więcej reproduktorów z tej linii, niż z innych?

 

Mowa o decydentach, których kiedyś ktoś postawił na czele spółek z ograniczoną odpowiedzialnością i powiedział, macie hodować piękne koni, macie realizować program hodowlany, ale macie na to wszystko zarobić, bo Państwo nie może już dotować stadnin. Nie może więc dotować hodowli na rody męskie i linie żeńskie. Nie może dotować bioróżnorodności tak rozumianej.

 

Jak nie może dotować, to nie powinno wymagać utrzymania tych rodów za wszelką cenę. Nie może mieć pretensji za to, że bardzo dobre wyniki na pokazach i dodatnie wyniki spółek czasami działy się kosztem owej, tak pojmowanej bioróżnorodności.

Marek Szewczyk

 

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 05.03.2019, 6:52  Uaktualniono: 05.03.2019, 8:33
 Odp.: Czy o bioróżnorodność trzeba walczyć, jak o niep...
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że mam spore obiekcje co do użycia terminu “rasy rodzime", czyli utworzone przez nas i u nas, w stosunku do koni arabskich i hucułów. Mimo tego, że wnieśliśmy w ich hodowlę spory wkład, to lepiej chyba napisać “hodowane u nas”. Naszymi rodzimymi rasami są konie małopolskie i koniki polskie.

Na pytanie o sens i konieczność zachowania bioróżnorodności najlepiej chyba odpowiedział pan Raznowiecki przykładem klaczy Arra (Bandos –Arba). Moim skromnym zdaniem ten przypadek może świadczyć o pułapkach, jakie zastawia na hodowlę jej brak a jej kariera hodowlana daje przykład, jak za pomocą bioróżnorodności z nich wybrnąć. Pan Raznowiecki skupił się na kojarzeniu odrębnych rodów, ja chciałbym na to spojrzeć od strony genotypu. Oboje z rodziców klaczy Arra pochodzili z tej samej rodziny, oboje posiadali wyraźnie skonsolidowane rodowody, jednakże czynniki je konsolidujące były nieco różne. W przypadkach obu koni występują do VI pokolenia inbredy na tych samych przodków - kl. Gazella II, og. Abu Mlech, og.Koheilan or.ar. i kl. Łania, u Bandosa dodatkowo inbredy na og. Amurath z Weil i kl. Malta a u klaczy Arba - og. Ofir, Bakszysz i klacze Pomponia oraz Zulejma. Rezultatem tego kojarzenia był fenotyp pięknej i dzielnej klaczy Arra, u której konsolidacja rodowodu poszła jeszcze dalej – obie strony wiążą inbredy na kl. Bałałajka, og. Witraż, kl. Gazella II (występuje już pięciokrotnie), ogiery Ofir (dwukrotnie przez Witraża oraz przez Wielkiego Szlema i Wilgę), Enwer Bej, Bakszysz, Abu Mlech i klacz Zulejma. Zapewne część z tych inbredów było zamysłem hodowcy a część dziełem przypadku czy konieczności wynikłej z ze skromnej bazy genetycznej, z której odbudowywała się polska hodowla.

Interesujące są też jej dalsza kariera hodowlana. Pierwsze jej kojarzenie z ogierem El Paso i następne z ogierem Probat w zasadzie powtarzały poprzedni schemat kojarzeń i nie były kontynuowane (El Paso zapewne siłą rzeczy). Nie podejmuję się analizy dlaczego zostały zaprzestane, choć być może hodowca nie uzyskał już istotnego postępu na tej drodze. Natomiast w trzech następnych hodowca stanowił klacz praktycznie zupełnie obcym rodowodowo ogierem Palas z Tierska, również o skonsolidowanym (choć w mniejszym stopniu) rodowodzie a obie strony rodowodów potomstwa Palasa i Arry wiązał już tylko bardzo umiarkowany (VI/VI) inbred na kl. Dziwa. Najciekawszy owocem tego kojarzenia był dobrze biegający Arafat, który sam dał też sporo dobrze biegającego potomstwa (Eliop, Euteus, Etar, Eben, Pekin, Oktaw, Bagan, Wolant). W jakim stopniu było to wynikiem większych predyspozycji wyścigowych koni rosyjskich a w jakim efektu heterozji wewnątrzrasowej (której można by się tu doszukiwać), tego zapewne z całą stanowczością rozstrzygnąć się nie da.

W każdym razie bez różnorodności biologicznej nie można kultywować czy też tworzyć wielu obcych sobie a skonsolidowanych genetycznie linii, których dalsze kojarzenie, przynajmniej, jeśli chodzi o dzielność, tworzy siłę napędową rasy i przyczynia się do postępu hodowlanego, a także wyjść i z impasu w jakim się można znaleźć posiadając nawet pochodzące z różnych rodów i rodzin ale spokrewnione ze sobą osobniki.

Nie sądzę, żeby problem bioróżnorodności (czyli nadmiernego spokrewnienia osobników w danej rasie) musiał spędzać sen z powiek hodowcom koni pełnej krwi. Przynależność formalna do rodów czy też rodzin, wobec odległości 30 pokoleń ma zupełnie nieistotne znaczenie a rodowody tych koni są o wiele bardziej luźne. Nawet Phalaris, na którego powołuje się pan Marek to odległość 9 pokoleń od Accelerate czy City of Light, a przodek w 9 pokoleniu to tylko 1/512 część rodowodu. Inbredy w rodowodach obu koni (II/V, V/V) są o wiele bardziej umiarkowane i nie występują w takiej ilości jak u koni arabskich. Występuje też między nimi bardzo istotne różnice - inbredy w tej rasie nie są przypadkowe, są przemyślane i orientowane tylko na wybitnego pod względem dzielności przodka. Hodowla ta angażuje olbrzymie środki finansowe i hodowcy dobrze znają plusy, minusy i ryzyko kojarzeń w pokrewieństwie. Wobec ogromnej możliwości kombinacji moim zdaniem absolutnie nie można powiedzieć, żeby wyniki zabijały bioróżnorodność w tej rasie, ale rozpatrując ten temat lepiej oprzeć się na wyliczeniach specjalistów od genetyki populacji, niż prowadzić spekulacje. Brak nowych rekordów też moim zdaniem nie świadczy o regresie. Są bariery biologiczne, których przekroczyć się nie da, żadna selekcja nie wytworzy u konia kości o wytrzymałości tytanu ani serca, które przepompuje 500 litrów krwi na minutę. Postęp w tej rasie nie będzie więc polegał na biciu coraz to nowych rekordów, lecz wzrastającej liczbie osobników, które się do tych rekordów będą zbliżały. Podobnie jest w sporcie - kiedyś decydował czysty przejazd, potem sekundowe różnice w przebiegu, teraz już jej sekundowe części. Nikt jednak nie mówi, że nie ma postępu, bo nie stawia się parkurów 170 cm albo nie pobity został rekord Huaso.

Nie wiem, czy tak jak o niepodległość, ale o bioróżnorodność należy wałczyć zawsze. Z wyjątkiem hodowli myszek laboratoryjnych
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 05.03.2019, 17:13  Uaktualniono: 05.03.2019, 17:51
 Ad vocem
Interesujący wpis, ale wymaga uściślenia.

"kojarzenie z ogierem El Paso i następne z ogierem Probat /.../ nie były kontynuowane"

Arra była kryta Probatem 3 razy: 1983, 1984 (jałowa) i 1988. W 1982 kryta Gondolierem i jałowiła. A El Paso, wiadomo, wyjechał do USA.

"inbredy na tych samych przodków - kl. Gazella II, og. Abu Mlech, og.Koheilan or.ar. i kl. Łania, u Bandosa dodatkowo inbredy na og. Amurath z Weil i kl. Malta a u klaczy Arba - og. Ofir, Bakszysz i klacze Pomponia oraz Zulejma."
Naprawdę to wielka sztuka znaleźć w ówczesnej Polsce araba bez takich przodków, więc rodowód Arry specjalnego wrażenia nie robi.

"dobrze biegający Arafat"
No raczej Ararat.

"problem bioróżnorodności (czyli nadmiernego spokrewnienia osobników w danej rasie)".
Spokrewnienie i bioróżnorodność to odrębne pojęcia. Upraszczając, bioróżnorodność oznacza występowanie różnych wariantów genów w puli genowej populacji, a spokrewnienie - posiadanie wspólnych przodków, co może się wiązać z posiadaniem takich samych genów.
Przybliżając problem: stado wyłącznie siwych koni nie jest (bio)różnorodne pod względem umaszczenia, ale może się składać wyłącznie z niespokrewnionych siwków.
IG
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 05.03.2019, 21:45  Uaktualniono: 06.03.2019, 6:01
 Odp.: Ad vocem
Bardzo dziękuję za sprostowania :)
Bardzo interesuje mnie właśnie ten problem w hodowli arabskiej - przy jakim natężeniu chowu w pokrewieństwie a bez jakiejś dość rzetelnej selekcji na dzielność można się spodziewać jego negatywnych skutków ?

Przez wiele lat obserwowałem konie czystej krwi na torze wyścigowym, głównie pod względem znalezienia odpowiedniego ogiera dla hodowli półkrwi i muszę powiedzieć, że był to dość smutny i raczej pogarszający się obraz.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 06.03.2019, 10:36  Uaktualniono: 06.03.2019, 19:32
 Odp.: Ad vocem
"przy jakim natężeniu chowu w pokrewieństwie a bez jakiejś dość rzetelnej selekcji na dzielność można się spodziewać jego negatywnych skutków ?"

Spróbuje odpowiedzieć w miarę wyczerpująco i łopatologicznie.
Wysoki poziom inbredu może być szkodliwy w dwóch sytuacjach:

1/ W puli genowej są szkodliwe geny (dokładniej: warianty genów, czyli allele), które powodują choroby i wady dziedziczne. Jeżeli taki gen jest dominujący, wada/choroba wystąpi u każdego nosiciela i łatwo ją dostrzec oraz usunąć każdego nosiciela z hodowli. Jeżeli są to geny recesywne, to do wystąpienia wady/choroby potrzeba dwóch genów. Jeżeli frekwencja takiego genu w populacji jest znikoma, to jest mała szansa, że się spotkają u danego osobnika dwa takie geny i że choroba się ujawni u jakiegokolwiek osobnika w stadzie. Ale ta szansa wzrasta, jeżeli stosuje się chów w pokrewieństwie. I to jest pierwsza przyczyna, dlaczego inbred może być szkodliwy. Choć jest jeden warunek: jeżeli pula genowa jest wolna od danego szkodliwego genu, nawet kojarzenie typu ojciec/córka czy matka/syn nie zaszkodzi. Stąd też nie sposób odpowiedzieć na pytanie, jaki poziom inbredu już szkodzi, a jaki jeszcze nie. W moich ostatnich badaniach inbred polskich arabów wyniósł ok. 5,5% (max. 16,7%), ale największy, z jakim miałam do czynienia to średnio ok. 37% (max. 54%) u ogarów polskich. Więc jak widać i taki inbred może istnieć w funkcjonującej populacji, choć ze zdrowiem ogarów bywa w kratkę...

2/ Inbred może szkodliwy także z innego powodu, a mianowicie ogranicza możliwości plastycznej reakcji organizmu na zmiany w środowisku. Jest wiele badań wskazujących na lepsze przetrwanie osobników w zmieniających się warunkach, jeżeli są to heterozygoty a nie homozygoty.

Wracając do Pana pytania. Nie problem w inbredzie polskich arabów, a w ich doborze i selekcji. Jeżeli reproduktory wybiera się według zdobytych pucharów, a nie według walorów użytkowych, zdrowia i witalności, to rodzić się będą konie piękne, w sam raz na wystawy, a nie konie dzielne i radzące sobie z wysiłkiem na torze.
Na blogu toczy się dyskusja o okolicznościach śmierci Pianissimy, a ja pozwolę sobie na kontrowersyjne stwierdzenie, że co z tego, że wybitnie piękna, jak z rodziny podatnej na skręt jelit. A rodzinna podatność sugeruje genetyczne podłoże przypadłości... Więc zamiast ubolewać, że przedwcześnie padła, może warto pomyśleć, czy genetyczne przyczyny choroby, która ją zabiła, nie rozprzestrzeniają się nadmiernie po populacji...
Iwona G.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 07.03.2019, 9:44  Uaktualniono: 07.03.2019, 10:16
 Odp.: Ad vocem
Dziękuję :)

Nasunęło mi się tu porównanie z folblutami – ciekawe, że mimo braku w tej rasie selekcji na pokrój, spotyka się bardzo dużo poprawnych i niezwykle urodziwych koni, choć oczywiście nie występuje tu takie wyrównanie typu jak u arabów.

Co do Pianissimy to mam podobne zdanie i może nawet dalej idące, choć dla wielu zapewne będzie bluźnierstwem - niegdyś, jeśli widać było, że skłonności do takich schorzeń wyraźnie ujawniają się w danej linii to takie konie po prostu wycofywało się z hodowli. Z obserwacji wyraźnie widać, że wiele koni jest bardzo wrażliwych na gwałtowne zmiany ciśnienia. Wtedy też kliniki z reguły zapełnione są końmi wykazującymi objawy niedrożności jelit często niespowodowanej żadnymi błędami dietetycznymi.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 06.03.2019, 13:16  Uaktualniono: 06.03.2019, 19:33
 Odp.: Czy o bioróżnorodność trzeba walczyć, jak o niep...
Drogi Panie. Zrazu chcę powiedzieć, iż cieszę się z faktu, że są wciąż ludzie starający się tak dogłębnie analizować pewne kwestie (rodowodowe). Gratuluję tej chęci, jak też czasu i pracy temu poświęconej. Tak naprawdę każdy element (każda okoliczność) w "papierze" danego konia jest godna zastanowienia i pozyskania pewnej świadomości. W praktyce jednak bierze się pod uwagę najbliższe 3 (w porywach 4) pokolenia i na nich zasadniczo skupia w procesie hodowlanym (wszystko to co dalej, to bardziej swoista ciekawostka, niż istotny element danego skojarzenia). Pełniejsza analiza konotacji Arry byłaby zbyt absorbująca (to nie czas i nie miejsce na to), natomiast generalnie można powiedzieć - posługując się nomenklaturą folbluciarzy - iż miała ona inbred 3x4 na Bałałajkę (niezwykle ważną klacz w nowożytnej historii polskiej hodowli koni oo, jeśli nie jedną z najważniejszych). Miałem przyjemność poznać bezpośrednio tą wspaniałą, charyzmatyczną córkę Bandosa i Arby, pamiętając ją dobrze choćby z niesfornym, c.gn. Arrasem przy boku. Nie można mieć zasadniczych zastrzeżeń do dyr. Krzyształowicza o dokonywane tu dobory osobnicze, gdyż słusznie przeczuwał, iż najbardziej progresywnym partnerem dla niej będzie Palas (SU). Jeśli czegoś można żałować, to faktu, iż nie została skojarzona nigdy z Ernalem (choćby w sezonie 1987), jak też z Engano, co akurat nie było możliwe, gdyż szybko (za szybko) sprzedano go do Szwecji. Ostatecznie, z 4 córek Arry, w macierzystym stadzie zostały użyte dwie, tj. Arina po Palas, która to zostawiła tam wyborną Arabeskę po Eldon oraz Argentyna po Partner, która urodziła w Janowie aż 6 córek, w tym Arwillę po Eukaliptus i stylową Ariadne po Laheeb (IL). Cóż jednak z tego, skoro dziś próżno szukać nad Bugiem jakiejś reprezentantki tej sublinii - w wyniku porażającej wręcz nonszalancji (nieodpowiedzialności) Marka Treli (rzekomo "wybitnego hodowcy")...

Utrata gałęzi hodowlanej tak wybitnej klaczy (postaci), to nie tylko znaczący uszczerbek dla części matecznej stada, ale też dowód tego, że w Janowie M. Treli nie prowadzono należytej polityki hodowlanej (nie przykładając większej troski do rzeczy istotnych, w tym do omawianej tutaj "bioróżnorodności stada"). Tymczasem proces hodowlany jej służący powinien być oparty na cierpliwości własnej i jednostkach najwartościowszych, a nie tylko najłatwiej prowadzących się czy też mniej pożądanych przez klientów. Wspomnę tu casus wyśmienitej Arabeski (Eldon - Arina po Palas od Arra), do której to Trela stracił cierpliwość po jej czwartym męskim potomku z kolei. Zirytowała go tym faktem tak bardzo, że - nie zwracając uwagi na inne względy - sprzedał ją (źrebną Ecaho) do Hiszpanii, gdzie urodziła córkę (imp. in untero), a po niej 4 kolejne (z nich Alia E.A. po Khidar bardzo zaznaczyła się na scenie pokazowej). Co więcej analogicznie postąpił też w przypadku wybornej Ariadne (Laheeb - Argentyna po Partner od Arra)... Tak właśnie "rzecz" wygląda, gdy dany włodarz opiera politykę hodowlaną nie na racjach i zabezpieczeniu nadrzędnego interesu, a na złych emocjach (niecierpliwości, dąsach i fochach). Nie zmienimy już biegu historii, natomiast aż prosi się (pewnie nie dziś i nie w tych warunkach, ale docelowo) sprowadzić do Janowa którąś z wnuczek Arabeski i reintrodukować tak sublinię Arry. Byłby to konkretny i tyleż odpowiedzialny przejaw troski o własne dziedzictwo, jak też walki o plastyczność, bioróżnorodność janowskiego stada. R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 25.02.2019, 12:08  Uaktualniono: 25.02.2019, 14:28
 O czym w ogóle mowa, kiedy to... ?
Roztrząsamy tu z wielkim zaangażowaniem (na ile tylko potrafimy), różne kwestie, sprawy, tematy, zagadnienia - w tym przypadku aspekty bioróżnorodności w naszej hodowli, a tymczasem jej rzeczywistość dzisiaj jest jak z teatru absurdu (wzięta w "mordercze kleszcze")...

Z jednej strony:
a) SK Białka, pozbawiona jedynego człowieka mającego pojęcie w temacie i praktykę w pracy hodowlanym (Renaty Kurzyńskiej); pozbawiona środków na normalne funkcjonowanie (w tym opiekę weterynaryjną) oraz zmuszona do tego, by jej hodowlą kierował... koniuszy;
b) SK Michałów, w której niemożliwe jest poznanie nazwiska głównego hodowcy, gdyż... Do tej roli pretendują natenczas "dwie dziewczyny" (jedna zatrudniona jeszcze przez stary zarząd, a druga przyjęta już przez M. Słowik), które nie tylko się dublują w obowiązkach, ale też najpewniej z sobą rywalizują (co nie może sprzyjać ani procesowi decyzyjnemu, ani też sensownemu planowaniu /czemukolwiek/);
c) SK Janów Podlaski, gdzie to stanowisko głównego hodowcy piastuje Anna Stefaniuk, którą można dziś o wiele posądzać, ale nie o to, iż należycie wypełnia swe obowiązki (ogarnia temat). Przy całej sympatii do Pani Ani (od 35 lat), to jednak nie można powiedzieć o niej, że urodziła się do tego, by być samodzielną (decyzyjną) w swych obowiązkach. Poza tym przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, a ona tak długo (od zawsze) była przez kogoś kierowaną, iż teraz zrobiono jej autentyczną krzywdę - zmuszając (tuż przed emeryturą), by nagle wykazała się kreatywnością i decyzyjnością (niezbędną tu inwencją i energią)... O tym, że Pani Ania nie "daje rady", świadczy choćby fakt (stan na 25.02.,12.oo) iż przez kolejnych 9 dni nie ukazał się wpis aktualizujący sezon wyźrebień (już "przegięcie")...

Z drugiej strony mamy do czynienia z ewidentną pasywnością KOWRu wobec tego stanu rzeczy (nie wiedzieć czy spowodowaną bardziej niemożnością pewnych działań, czy brakiem chęci ich podjęcia /jakimś wewnętrznym "szachowaniem się"/?).

Tymczasem jak ten organizm (państwowa hodowla koni oo jako całość i stadniny indywidualnie) ma należycie funkcjonować i zarabiać na siebie, skoro rządzi tu nędza i mierność, a panuje nie dający się nawet opisać, chaos (w ścisłym zespoleniu z mega nieudacznictwem)? Jak cokolwiek ma tu ruszyć do przodu (ktoś pomyśleć o bioróżnorodności), skoro jedyne z czym mamy do czynienia, to ze swoistym festiwalem niemożności i niekompetencji?! Aktualna rzeczywistość polskiej hodowli koni arabskich, to jakiś "sen wariata"; to "chocholi taniec", który - jeśli nie zostanie przerwany (na co jednak szanse są znikome) - skończy się tym, że już nie będziemy mieć okazji pochylenia się tutaj z troską nad czymkolwiek, gdyż już nie będzie nad czym (i obym się mylił)... R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 28.02.2019, 19:54  Uaktualniono: 28.02.2019, 20:14
 Odp.: O czym w ogóle mowa, kiedy to... ?
Jesli chodzi o SK Michałów to z "dwóch dziewczyn" jedna ma szczerą pasję i od lat kształtuje swoje oko i pojęcie o rasie u fachowców, widac ją na pokazach ZNA konie i rodowody i ma fach w ręku a druga to ponoć inż z polecenia...Faktycznie o jedną za wiele...
Trudno się nie zgodzić z pasywnością KOWRu, ale gdzie jest główny specjalista?????
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 23.02.2019, 4:28  Uaktualniono: 23.02.2019, 7:41
 Zachowanie różnorodności typu jest jednak ważniejsze niż pokazy.
Zwykle z dużym zainteresowaniem czytam tu wpisy, ale tym razem pozostał we mnie niedosyt. Owszem, nazwy wymienionych w artykule rodów coś mówią chyba każdemu, kto czytał podstawowe prace o historii hodowli arabów w Polsce :/ i oczywiście, że część tych rodów jest dalej czynna w prostej linii męskiej (z pamięci na 100% Koheilan Adjuze, i to nawet w Polsce, ale w hodowli prywatnej, a szerzej w świecie Kuhailan Zaid). Twierdzenie inaczej razi mnie jako słaba znajomość tematu, w którym tekst ma być ważnym głosem. I owszem, za niektórymi aż serce boli, że pozostało po nich tak mało lub nic.

Jest dobre wyjaśnienie, dlaczego wiele rodów męskich zostało utraconych na wczesnym etapie. Niektórzy znaczący hodowcy uważali wtedy, że araby w Europie wyradzają się bez ciągłego dolewu pustynnej krwi. Zwykle najdalej po dwóch, trzech pokoleniach linia ogiera wygasała na rzecz nowego importu, jedna zupełnie nowa linia zastępowała drugą, więc nikt chyba nie postawiłby tego jako przykładu braku różnorodności. Zgaduję, że pewne znaczenie mogła tu też mieć świadomość tradycji Beduinów, którzy rodowody śledzili tylko w linii żeńskiej. Rody męskie w ogóle nie istniały, ojca konia opisywało się zazwyczaj tylko jako czystej krwi, z rodu określonego według linii matki. Trzeba też jasno powiedzieć, że wiele rodów zostało utraconych tylko w wyniku zdarzeń losowych, bez swojej winy ani woli hodowców - zdarzało się, że po prostu sam ogier i jego potomstwo zostawało zarekwirowane przez obce państwo, rozkradzione albo wręcz zabite przez rewolucjonistów, ginęło w nalotach bombowych, gubiło się podczas ewakuacji itp. i tak zostawaliśmy bez niczego albo tylko z paroma końmi, które akurat musiały być wybrakowane.

Co do kryteriów wyboru rodów, którym należy się ochrona, nie ma sensu jednoznacznie uważać kraju importu oryginalnego przodka za kraj, do którego przynależą konie z danej linii. Sto, a czasem nawet dwieście lat to wystarczająco, żeby znaczące sublinie wytworzyły się zupełnie gdzie indziej. Wystarczy spojrzeć na nasze rodziny klaczy, gdzie dużo nie przybyło oryginalnie do Polski – np. klacze z Babolnej przyszły do nas dopiero po drugiej wojnie światowej, ale sublinia Algerii stanowczo jest ikoną polskiej, a nie węgierskiej hodowli. Z kolei oryginalnie polskie rodziny Elsissy czy Gulowatej żyją sobie dalej w Rosji czy USA, ale nie zostały włączone pod ochronę, bo zniknęły z naszej hodowli dawno, dawno temu. Tak samo bywa z rodami męskimi.

Jak już wspomniała autorka pierwszego komentarza (bardzo dziękuję za badania, czytałam wszystkie artykuły, jakie znalazłam!), jest jeden podstawowy powód, żeby zachowywać rody i rodziny: różne linie są różne. Różne cechy przekazują, zapewniają różne cegiełki, z których można budować następne pokolenia. Uważam, że absolutnie nie można tego stracić, bo jest to równoznaczne z (cytat, który zna każdy arabiarz) utratą koloru z palety malarza. Pewnie, niektóre kolory są brzydkie. Tym należy dać odejść. Nie można jednak zapominać, że u arabów nie ma tylko jednej definicji dobrego konia, dlatego porównanie z folblutami uważam za nietrafione. Folbluty mają jeden podstawowy cel istnienia, wyścigi, araby nie. Pokazy przez swój system punktacji premiują podwójnie wybitną głowę z szyją (ocena ta wpływa bezpośrednio na ocenę za typ), za to za nogi czy kłodę wszystkie konie dostają prawie takie same oceny bez względu na stan faktyczny. W połączeniu ze znaczeniem promocji, prezentacji itp. dla ostatecznego wyniku sprawia to, że cel „osiągnięcia na pokazach” naprawdę nie jest miarą dobrego konia nawet w kategorii trzymania się wzorca rasy. Nie muszą wszystkie araby podporządkowywać się w najwyższym stopniu kanonom urody pokazowej, a nawet wśród koni pokazowych są i powinny być różnice w typie. To jest po prostu piękna różnorodność, dziedzictwo kultury i historii. Chrońmy chociaż ten wycinek, który jest u nas.

Podsumowując, oczywiście od hodowców prywatnych nie można wymagać, żeby wbrew swojej woli utrzymywali to, co nie przynosi dochodów albo żeby hodowali dalej te cegiełki czy kolory, które im się nie podobają, dlatego według mnie taka właśnie jest funkcja stadniny państwowej, szkoda tylko, że nie jest to widoczne w ich formie organizacyjnej. Wawel przecież nie jest państwowy po to, żeby zarabiać, tylko żeby zachować pewne dziedzictwo. Stadnina państwowa powinna spełniać podobna funkcję, jest to jednak bardzo, bardzo trudne przy obecnym modelu finansowania. Dlatego oczywiście zgodzę się z tym, co było intencją artykułu - że wieszanie psów na poprzednich dyrektorach stadnin jest na wyrost. Niemniej problem czy też wyzwanie istnieje i nie podoba mi się potraktowanie tematu jak w tytule, bo tak, oczywiście, że powinniśmy bronić tych właśnie rodów i rodzin. One przetrwały próbę czasu i są naszym dziedzictwem. Skoro już tyle linii zniknęło, to czy nie powinniśmy właśnie chronić tych, które jeszcze są? I czy doczekamy chwili, kiedy stadniny będą mieć prawdziwie warunki, żeby to robić?
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 23.02.2019, 0:24  Uaktualniono: 23.02.2019, 7:40
 Zbytnie uproszczenie
Zgadzam się z przedmówczynią. Między xx a arabami jest obecnie jedna kardynalna różnica - mocno rzutująca na genetyczna różnorodność. W hodowli anglików nie ma sztucznej inseminacji na masową skalę, nie ma też embriotransferów, a same wyścigi stanowią jakby nie było poważną próbę dzielności - spychającą przynajmniej na dalszy plan konie nie będące wstanie im podołać.
W przypadku arabów w ostatnich latach w Polsce znaczenie jakichkolwiek prób dzielności zmalało, a rodowody sporej części czołowi przedstawiciele rodu Saklawi I przypominają przywołane rodowody współczesnych anglików - gdzie kopiąc parę generacji wstecz mamy przedstawicieli tylko jednego rodu często w bliskich inbredach. Jeśli chodzi o rody - to gdyby być ścisłym trzeba by ich podać nieco więcej - w odróżnieniu od np. Austriaków raczej goniono za nowościami niż systematycznie pracowano. I jeszcze jedna uwaga - Saklawi I był obecny w Polsce przynajmniej od okresu międzywojennego a to przez Kafifana.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 22.02.2019, 8:49  Uaktualniono: 22.02.2019, 11:58
 Zbytnie uproszczenie
Myślę, że zbytnio upraszcza Pan problem.
Po pierwsze, jeżeli dbamy o tradycję hodowli arabów w PL, to powinniśmy dbać o kontynuację historycznych polskich linii. W tej całej zabawie w Janów czy Michałów nie chodzi przecież o to, by robić państwowy biznes na arabach, albo by zbierać puchary na wystawach. Mówimy o 200-letniej tradycji, której elementem są także stare linie. Dbałość o tradycję to także dbałość o te linie. Rezygnacja z historycznych linii to mniej więcej tak, jakby arrasy na Wawelu zamienić na abakany. Też sztuka, ale z zerowym związkiem z polskimi królami i Rzeczpospolitą Obojga Narodów.

Po drugie, linie to nie tylko etykietka. To także pewna odrębność genetyczna, bo z każdą linią wiążą się całe „pakiety” przodków, którzy nie występują w innych liniach. Konieczność utrzymania linii wymusza na hodowcach zatrzymanie w stadzie koni może gorszej jakości, ale z odrębnym pochodzeniem. A to jest istotne z powodu wymienionego w Pana wpisie: <chodzi o "utrzymanie na odpowiednim poziomie wewnątrzrasowej zmienności genetycznej dla zagwarantowania możliwości dalszej pracy hodowlanej w rasie.">
I to jest sedno problemu, a nie, jak Pan pisze:
<warto sobie zadać pytanie, czy ta bioróżnorodność (liczona liczbą rodzin i rodów) jest celem samym w sobie, czy też sposobem, aby uniknąć zbyt bliskiego inbredu.>
Wobec możliwości nieograniczonego korzystania z zagranicznych niespokrewnionych reproduktorów nie istnieje problem inbredu w polskich stadninach. Istnieje natomiast problem spadku heterozygotyczności populacji w państwowych stadninach, które zaczyna być widoczny w analizie markerów genetycznych. W moich publikacjach zawsze podkreślam, że wyższa heterozygotyczność polskich arabów wobec innych zachodnich populacji to zasługa naszych hodowców i ich dbałości o linie. Od kiedy jednak zaczął dominować Saklawi I, parametry zaczęły jechać w dół. Zobaczymy, co się zadzieje, gdy nowe pokolenie klaczy na dobre rozgości się na etatach matek stadnych
.
Rozumiem, że w istniejących realiach ekonomicznych polityka byłych prezesów się broni. Utrzymali stadniny przy życiu i to się chwali. Czy bardziej zrównoważona polityka hodowlana doprowadziłaby do klapy, nie sądzę. Ale może warto postawić takie oto pytanie: o co teraz walczymy: o biznes czy o tradycję? Czy bronimy Janowa i Michałowa jako przedsiębiorstwa rolnego czy bronimy J i M jako kontynuatorów 200-letnich tradycji hodowlanych?
Czy znajdą się takie siły polityczne, które docenią te tradycje i je wesprą stwarzając korzystniejsze warunki ekonomiczne dla państwowych stadnin?

Na koniec, jeszcze odnośnie pełnej krwi. Naukowcy już kilka lat temu odnotowali, że postęp hodowlany wyhamował. Z tamtej analizy zapamiętałam przywołane rekordy szybkości na torze, niepobite od lat. Jeżeli nie ma w rasie zmienności genetycznej, nie ma możliwości uzyskania nowych kombinacji genów u potomstwa. Mamy wtedy jednakowe rolexy, może nawet złote, ale jednocześnie beznadziejnie podobne do siebie.

Iwona G.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 23.02.2019, 12:18  Uaktualniono: 23.02.2019, 13:42
 Kto tu w co gra (i dlaczego) ?
Człowiek poddający dziś w wątpliwość znaczenie (wartość) bioróżnorodności dla procesu hodowlanego musi być albo kompletnym ignorantem, albo totalnie zmanipulowanym. W tej mierze nie trzeba być specjalnie przenikliwym, by spostrzec jaką, którą, czyją to filozofię (perspektywę) webster nam tu prezentuje. Owa (autorstwa Anny Stojanowskiej), sprowadza się zasadniczo do takiego oto przekazu… Po co nam jakieś – pożal się Boże – ambicje i niewiele znacząca (na rynku) tożsamość? Kogo dziś obchodzi nasza spuścizna (tradycja i filozofia) hodowlana? Do czego są nam jeszcze potrzebne niemodne już “krzyżyki”, “bairactary” czy temu podobne “afasy” (kto “to” interesuje, kto “to” kupi)? Dość już tego skansenu oraz tanich sentymentów, wystarczy już tego irracjonalnego szacunku wobec czegoś, co minęło. Należy “zaorać” to wszystko w cholerę i wreszcie na poważnie zająć się “biznesem”. Najwyższa już pora pójść otwarcie z duchem czasu (życzeniami naszych vip-klientów); oficjalnie (a nie, jak dotąd, pokątnie, z obejściem reguł i wytycznych) skupić się na “produkowaniu właściwego asortymentu” (jakiego oni sobie życzą). Wszelkimi możliwymi środkami musimy zabiegać o to, by stać się nowocześni i trendy (nadążyć za ich potrzebami). Ta idea (petrodolary szejków) nie tylko powinna, ale wręcz musi być naczelnym wyznacznikiem naszej rzeczywistości hodowlanej - “klient nasz pan”. Po tym, gdy już w praktyce zaczęliśmy wdrażać ich sugestie odnośnie ogierów (vide Ascot DD) i ustawiać naszą hodowlą pod “typ konia szytego na miarę” - co jest dowodem dobrej woli i “ekskluzywności” naszej oferty - nie możemy już cofnąć się z tej drogi. Nie zawahamy się pójść jeszcze dalej i uczynić z Janowa i Michałowa elitarnych filii bliskowschodnich stadnin, by rezydujące tam klacze mogły rodzić potomstwo pod konkretne zamówienia (tak oto przejdziemy z wymiaru detalicznego na hurtowy). Będzie dla nas zaszczytem spełniać wszelkie oczekiwania naszych drogich klientów oraz służyć naszym zapleczem hodowlanym najlepiej jak tylko potrafimy (byle kasa się zgadzała i każdy wychodził na swoje)…

Zapoznając się z tym, dość chaotycznym, przeładowanym i niespójnym tekstem, nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż był on motywowany oczywistą intencją rozmycia i zrelatywizowania pewnych kwestii, jak też próbą usprawiedliwienia tego, czego na dłuższą metę usprawiedliwić się nie da. By jednak się do niego odnieść. Osobiście nie doszukiwałbym się realnych analogii pomiędzy folblutami, a arabami, gdyż są dość istotne różnice między nimi; choćby w filozofii prowadzenia hodowli, modelu użytkowania i kierunkach selekcji. Mimo tego, nawet u folblutów można wykazać mocno destrukcyjny efekt zawężania puli genetycznej (bioróżnorodności), czego przykładem jest choćby hodowla amerykańska. Za oceanem mechanizm sztucznego jej ograniczania (swoistej specjalizacji) doprowadził do tego, iż na tamtejszych torach wyścigowych praktycznie nie spotykamy już stayerów (koni dystansowych) ichniejszej hodowli. Doszło do tego, że w ostatniej odsłonie ich “trójkorony”, tj. dystansowym Belmont Stakes (2400 m), z reguły nie biorą już udziału konie charakteryzujące się “staminą”, a tylko te obdarzone szybkością, tj. głownie milery, których optimum dystansowe nie przekracza 1600 (1800) metrów. Nie może być jednak inaczej, skoro 95 % amerykańskiej puli wyścigowców stanowią właśnie flyery i milery! Rzecz wzięła się stąd (jest pokłosiem tego), iż od kilku już dekad ichniejsza hodowla skupiła się głównie na pogłębianiu wymiaru szybkości i wczesnego dojrzewania (kosztem innych walorów), tym samym zawężając swoje pole reprodukcji do ledwie kilku walorów, tj. głównie rodu Mr Prospectora oraz linii Storm Cata i AP. Indy. Owo (tym samym) zawężenie bioróżnorodności stada przywiodło nie tylko do znaczącego wyeliminowania walorów dystansowych (ergo uniwersalności) ich koni, ale też różnych zjawisk patologicznych towarzyszących zawsze takiemu zjawisku, odbijających się negatywnie na zdrowiu, ustroju, odporności i systemie nerwowym tych koni. Wróćmy jednak do arabów...

Przede wszystkim z owej listy rodów (zapodanych jako już nie istniejących) należy wykreślić Koheilana Adjuze or.ar., który jest żywy i aktywny (a chyba też Kuhailana Zaida). Dotąd nie mogę wyjść ze zdumienia, jak można porównywać dzisiejszą rzeczywistość hodowlaną, z tą, z którą musieli mierzyć się nasi przodkowie? W pierwszej połowie XX w., światem wstrząsały co rusz tragiczne wydarzenia, niosące wszelką pożogę: rewolucje, grabieże, wojny czy “władzę ludową", które to zasadniczo negatywnie oddziaływały na wszelką pracę hodowlaną (jej efekty i perspektywy)! Jak można tu pominąć całkowitym milczeniem choćby bezduszne i bezpardonowe rządy “władzy ludowej”, które przyniosły bodaj najwięcej fatalnych skutków na polu “zwijania” rodów męskich. Był to niezwykle mroczny okres w naszych dziejach, w którym to konie arabskie nazywano “darmozjadami” i na różne sposoby próbowano je wyeliminować (wprowadzając choćby sztywne limity drastycznie ograniczające ich pulę). O tych okropnych latach i jednocześnie staraniach (nie uwieńczonych sukcesem) ratowania choćby rodu Gessura or.ar. za pomocą Omara II czy Ezraka Seglawi or.ar. poprzez Morocza, pisał w “Koniu Polskim” R. Pankiewicz w artykule “Wygasłe rody męskie w polskiej hodowli”! W istocie więc było zupełnie inaczej, niż sugeruje (wmawia) nam to admin - jakoby ówcześni hodowcy “lekką ręką” pozbywali się części rodów! To nieprawda! Jak można pisać publicznie tak niestworzone rzeczy (i to jeszcze ktoś, kto był red. naczelnym “KP” i osobiście znał autora)?! Niebywałe…

I ostatnia rzecz. Wśród wielu narodów i nacji, to właśnie polscy hodowcy okazali się być najbardziej przezornymi, uważnymi, systematycznymi i praktycznymi. Jako też jedynym, w pracy hodowlanej z rasą arabską, udało się im połączyć to, co wydawało się wręcz niemożliwe do zespolenia, a mianowicie urodę z dzielnością. Nie było to dziełem przypadku, a dwuwiekowych starań w celu zapewnienia “bogactwa form” swych stad (nie ustających wysiłków na rzecz dolewu świeżej krwi). W tym czasie nasi poprzednicy byli świadkami tego – na przykładzie schyłkowego stanu hodowli J. Dzieduszyckiego – czym (jak fatalnie) kończy się zawężanie puli genetycznej danej hodowli. Stworzona na powyższych zasadach (pryncypiach) polska “odmiana konia arabskiego” wyróżniała się znakomicie, na tle innych: zdrowiem, witalnością, odpornością, harmonijnością, prawidłową budową i wydatnym ruchem. Nasze konie zachwycały walorami użytkowymi (wszechstronnością), jak też inteligencją, żywotnością i plastycznością - świetnie łącząc z innymi, wszędzie tam, gdzie tylko zawędrowały. Prawdziwą chlubą naszej hodowli – oprócz wybitnych klaczy - były żywe przypadki “połączenia wody z ogniem” (Orla, Orgia, Arra, Draperia, Złota Jesień, Gizela, Saszetka, Dalida, Euzebia, Aryjka, Pepton, Wojsław, Pamir, Batyskaf czy Eldon). Wszystko to sprawiło, że marka “Pure Polish” była synonimem wartości, gatunku i klasy… Już absolutnym “majstersztykiem” był przypadek Arry, która zrazu wybitnie dzielna na torze (“trójkoronowana”), następnie zdobyła tytuł Championki Europy. Coś takiego nie miało miejsca w żadnej innej hodowli. Ba, typowy przedstawiciel linii Straight Egyptian, “rozleciałby się” po przegalopowaniu 200 metrów (o ile w ogóle byłby w stanie zagalopować), z kolei “bieguny francuskie” to bardziej konie berberyjskie, niż arabskie (tylko Tierskowi udało się zbliżyć tu do nas, ale to z tego powodu, iż swą hodowlę oparli głównie na zrabowanych z Janowa klaczach). Kluczem do rozwiązania fenomenu Arry jest jej rodowód, w którym widać cały mechanizm “walki” o jej bioróżnorodność: Bandos (Ibrahim) – Arba po Comet (Kuhailan Afas) – Abhazja po Omar II (Gessur) – Arfa po Witraż (Kuhailan Haifi) – Bałałajka po Amurath Sahib (Bairactar). Każdy ród męski (organicznie różny, niepowtarzalny – co słusznie zauważyła pani profesor Głażewska) dołożył tu “swą cegiełkę”, a wszystkie złożyły się na plastyczność ustroju i genialność formy, tj. klasę i uniwersalizm Arry. Na takim to kanonie - zasadzie różnorodności, bogactwa form i ustrojów, zmienności rodowej kolejnych męskich przodków – budowano zawsze wartość (wielkość) polskiej hodowli koni arabskich. Była to “konstrukcja” nie tylko głęboko przemyślana i pozytywnie sprawdzona w toku dwuwiekowego procesu hodowlanego, ale też (przy tym) zasadniczo odmienna od egipskiego modelu hodowlanego, a już na pewno tego “pokazowego” (Straight Egyptian), opartego w istocie na “monokulturze” rodu Saklawi I… Czy aby więc na pewno – lekceważąc własną spuściznę, zdrowy rozsądek i resztki ambicji - chcemy pójść taką właśnie (ową egipską) drogą? Analizując różne przypadki hodowlane, widać wyraźnie jak sama natura “łaknie” co jakiś czas odnowienia, odświeżenia, wzmocnienia, “przewietrzenia” (jak bardzo “dusi się”, gdy powietrze staje się coraz bardziej stęchłe, toksyczne). Niech tymi będzie choćby heterozja geograficzna, obcy ogier, nowy ród. Casusy Palasa, Probata, Monogramma i Gazala Al Shaqab ukazują jak fantastycznie zareagowało nasze stado mateczne na coś nowego i świeżego; jak bardzo podniosła się skala efektywności hodowlanej! Tak np. wymiaru specjalnej cenności hodowlanej przydaje Pętli fakt, że jest – po ojcu (Visbadenie) z usuniętego z hodowli państwowej rodu męskiego (Koheilana Adjuze or.ar.), gdyż dzięki temu jest bardziej heterozygotyczna, niż inne (podobnie jest z El Fathą po Entyku itd.)...

W żadnym więc wypadku nie jest wskazane zawężanie puli genetycznej (różnorodności form i ustrojów)! Wręcz przeciwnie, zalecane jest okresowe poszerzanie i pogłębianie skali bioróżnorodności, gdyż jest to optymalna droga do sukcesu hodowlanego. Nie tylko więc nie możemy zamykać się (teraz, ani nigdy) w obrębie jednego rodu męskiego – nawet jeśli jest nim Saklawi I – to jeszcze powinniśmy się otwierać na nowe rody i walory (Mirage or.ar., Latifa or.ar., nawet Amera or.ar., już nie mówiąc o reintrodukcji Koheilana Adjuze or.ar.). Tylko tak, w sytuacji gdy już tak wiele klaczy stadnych jest córkami ogierów Saklawi I, a coraz więcej ma ich też od strony żeńskiej (jako dziadków). Już więc tylko patrzeć, jak znaczącą część polskiego stada matecznego będą tworzyć klacze mające geny Saklawi I także już w trzecim pokoleniu – a stąd już tylko krok do wspomnianego modelu egipskiego i tyleż obłędnych wizji (planów) Stojanowskiej. Niby to ma być owo “najlepsze rozwiązanie” - doprowadzenie się, w istocie, do zguby? No bez przesady... R. Raznowiecki
Odpowiedz
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5