Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Los państwowej hodowli koni i Janowa jest przesądzony, cz. IV

Nadesłany przez Marek Szewczyk 25.02.2019, 16:40:00 (2853 odsłon)

Cieszę się, że w dyskusji, jaka się rozwinęła po tekstach Beaty Kumanek „Kilka pytań do…”, Agnieszki Bojanowskiej „Najważniejsze – wartościowe stado matek” oraz moich z cyklu „Los państwowej hodowli…” padło tak wiele merytorycznych wypowiedzi. Głównie w postaci wpisów pod kolejnymi artykułami, ale często są to wypowiedzi podpisane, ale wśród tych anonimowych też są takie, które coś wnoszą do owej dyskusji (vide Pan X).

 

Niestety, wśród tych podpisanych z imienia i nazwiska są też i takie, z których wieje głównie olbrzymią niechęcią do wyrzuconych 19 lutego 2016 roku fachowców, nawet jeśli są też w nich wątki świadczące o znajomości materii.

 

Ta konstatacja, to przy okazji odpowiedź na apel Lidii Pawłowskiej, aby nie drukować wypowiedzi anonimowych. Zastanawiałem się nad tym, ale chyba na to za wcześnie. Taki ruch mógłby zubożyć ową dyskusję, a przecież Robert Raznowiecki podpisuje swoje wypowiedzi. A w nich, poza fragmentami merytorycznymi są też personalne ataki na wyrzuconych fachowców. Ataki głupie, niesprawiedliwe, a na dodatek wpisujące się w to, czym minister Jurgiel starał się uargumentować swoje haniebne decyzje.

 

Oczywiście, jako zarządzający swoim blogiem mógłbym po prostu nie drukować pana R., ale ponieważ jestem demokratą, to drukuję wszystkie wpisy, nawet te, z których wylewa się jad wynikający z kompleksów i osobistych urazów. Taka jest cena demokracji. To tak na marginesie.



Wracając do dyskusji – trochę mnie zmartwiło, że mój ostatni, prowokujący tekst, spowodował mniejszą liczbę wypowiedzi, niż się spodziewałem. Z drugiej strony cieszę się, że mają one swoją wagę merytoryczną.

Dlaczegóż mieliby tak uważać?

Pani Beata Kumanek w dramatycznych słowach zaapelowała do Anny Stojanowskiej i Jerzego Białoboka:

by wykorzystali cały swój autorytet i siłę perswazji by przekonać ministra rolnictwa, że państwo musi przyjąć na siebie obowiązek utrzymywania państwowych stadnin koni arabskich, traktując ten wydatek jako inwestycję długoterminową, a nie jako koszt. W skali budżetu państwa nie będą to duże pieniądze, a korzyść dla państwa okaże się niewspółmiernie wielka. Aby tak mogło się stać, państwowe stadniny koni arabskich muszą zmienić swoją formę prawną. Jest to absolutnie możliwe, i jest na to wiele sposobów. Trzeba tylko chcieć.

 

Teraz się dziwi, że adresaci jej apelu nie odpowiadają. Ich milczenie można zatem odczytywać, że nie uważają tak, jak pani Kumanek. Napisałem, że zgadzam się z autorką w 90% (i to rozwinę w kolejnym odcinku), co nie oznacza, że podobnie jak ona uważam, że muszą naciskać na ministra Jana Krzysztofa  Ardanowskiego, aby państwo wzięło stadniny arabskie na swój garnuszek.

 

Szanowna Pani Beato – a nie przyszło Pani do głowy, że taki apel w stosunku do Jerzego Białoboka jest nietrafiony? W stosunku do człowieka, który całe swoje zawodowe życie spędził w świetnie prosperującym gospodarstwie rolnym, najpierw przy boku Ignacego Jaworowskiego, a potem samodzielnie prowadząc to gospodarstwo. Realizował główne cele stadniny – hodowanie wspaniałych koni, utrzymywanie rodów i rodzin – a jednocześnie prowadził firmę, która przynosiła zawsze zyski.

 

Przecież gdyby teraz taki apel wystosował w stosunku do ministra, to czy nie wyglądałoby to na megalomanię? Jak mnie zabrakło, to państwo musi szybko wziąć na garnuszek stadninę, bo inaczej ona upadnie. To co, już nikt inny w Polsce nie jest w stanie jej prowadzić tak, aby nie przynosiła strat?

 

A może Jerzy Białobok uważa, że ten okręt, z którego go wyrzucono, ma wszelkie dane, aby nadal z powodzeniem pływać po wzburzonym morzu uwarunkowań rynkowych i pomoc państwa nie jest do tego niezbędna. Niezbędne jest znalezienie odpowiednich fachowców na kapitański mostek.

 

A może Anna Stojanowska, która przez wiele lat nadzorowała państwowe stadniny pod kątem hodowlanym i współtworzyła sukcesy na tym polu i podczas janowskich aukcji, też ma podobny pogląd – państwowe stadniny koni arabskich są w stanie dobrze prosperować finansowo, a jednocześnie spełniać statutowe cele w hodowli. To tylko kwestia odpowiednich fachowców. Trzeba myśleć, skąd ich wziąć, co trzeba zrobić, aby mogli realizować te cele, a nie o tym, żeby Państwo dotowało hodowlę.

Strzelanie do wirtuozów

Podobał mi się ten wpis Pana X o zastrzeleniu Rubinsteina. Dokładnie tak – odstrzelenie przez Jurgiela dwóch wirtuozów unaoczniło nam wszystkim boleśnie, że następnych nie ma i nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek pojawią się warunki, aby pojawili się ich następcy.

 

Stadniny w Janowie Podlaskim i Michałowie miały do lutego 2016 roku wyjątkowe szczęście. Były w tym momencie jedynymi w Polsce (jeśli się mylę, to proszę mnie sprostować), w których prezesami byli ludzie, którzy wcześniej pracowali w nich przez wiele lat jako hodowcy. I tymi hodowcami – zresztą wybitnymi – pozostali także w sytuacji, kiedy zaczęli pełnić funkcję prezesa. To wielkie szczęście polegało również na tym, że obaj okazali się też bardzo sprawnymi menedżerami. Bo to, że dobry hodowca będzie też w stanie poradzić sobie z materią gospodarcza, jak zostanie prezesem spółki prawa handlowego, a więc takiej, w której zysk jest sprawą nadrzędną – nie jest wcale oczywiste. Tym większą zbrodnią było to, że minister Jurgiel, namówiony przez kolesi pałających chęcią zemsty, kazał tych wybitnych hodowców i menedżerów usunąć. Mam nadzieję, że doczekamy momentu, kiedy stanie za to przed trybunałem stanu.

 

Sytuacja, kiedy autentyczni hodowcy zostali po jakimś czasie jednocześnie prezesami spółki, sprawiała, że w tych spółkach nadal hodowla była celem nr 1. Zysk był bardzo ważny, bo zapewniał przetrwanie, ale nie był celem ważniejszym od celów hodowlanych.

 

We wszystkich innych stadninach w tym momencie (luty 2016) było inaczej. Tam prezesami byli ludzie najczęściej przypadkowi. Po prostu kolesie innych kolesi, wybrani wg zasady – TKM. Jak rządziło PO z PSL, to prezesami byli ludzie, którzy się koło tej władzy potrafili zakręcić. Zdobyć poparcie jakichś miejscowych partyjnych kacyków, albo poparcie kogoś z kierownictwa Agencji. Jak rządził PiS z przybudówkami, i jak to się dzieje obecnie – to prezesami zostają ludzie – kopiuj wklej, to co napisałem powyżej.

 

Niestety, żaden z nich nie był wcześniej hodowcą, więc nic dziwnego, że w kierowanych przez nich spółkach hodowla zawsze przegrywa ze wszystkim innym. A że na dodatek najczęściej są marnymi szefami przedsiębiorstwa rolnego, to wyniki finansowe tych spółek są opłakane.

Własność państwowa = własność partyjna

I tak przede wszystkim hodowla, ale i gospodarka niestety też, przegrywa z polityką. A mówiąc precyzyjniej -  z partyjnym kolesiostwem.

  

Takim klinicznym przykładem tego jest to, co się obecnie dzieje w Prudniku. Po wyrzuceniu dobrego menedżera, który był jednocześnie koniarzem, czyli Dariusza Świderskiego, od 2016 roku kierują stadniną w Prudniku Józef Stępkowski. Człowiek, który dostał to stanowisko, bo Opolszczyzna to strefa wpływów Partyka Jakiego. Pan Stępkowski nie cierpi koni. W krótkim czasie sprawił, że Prudnik, który był liderem wśród państwowych stadnin jeśli chodzi o hodowanie koni do sportu i wystawianie ich w MPKM, zniknął z tej mapy. Wszyscy którzy umieli jeździć konno i pracowali, aby przygotowywać konie do MPMK czy do ZT, odeszli ze stadniny bądź zostali zwolnieni. Teraz stadnina jest skazana na to, aby młode, surowe konie sprzedawać po kilka tysięcy zł, no i nie spełnia zadania, jakim jest dostarczanie młodych ogierów w PSO, bo nie ma ich kto przygotowywać, nawet jak się nadal rodzą w stadninie.

 

Pan Stępkowski zagiął parol na Katarzynę Wiszowaty, hodowcę pracującego w tej stadninie od wielu lat. Hodowcę, który może być dumny z wyhodowania takich koni jak: El Camp, Chef Supreme, Senior, Dolce Bie, Gio Candio, Miwie i wiele innych. Pan prezes wręczył hodowczyni po kolei trzy nagany i już trzymał palec na cynglu, aby wykonać wyrok. Wstrzymał wykonanie tego wyroku, bo dyrektor generalny KOWR ujął się za panią Wiszowaty.

 

Czy to oznacza, że sytuacja jest już naprawiona? Absolutnie nie. Pan Stępkowski nie pokochał koni i nie pokocha ich. Czeka co się wydarzy. Jak pan Serafin przestanie być dyrektorem KOWR, to wyrok wykona. To tylko kwestia czasu.

Prawdziwym uzdrowieniem sytuacji byłoby odwołanie pana Stępkowskiego. Nawet nie trzeba byłoby go posyłać w niebyt, po prostu dać mu jakiś PGR, gdzie nie ma koni. Ale na taki ruch, zdjęcie pana Stępkowskiego z funkcji prezesa spółki w Prudniku, Piotr Serafin, dyrektor generlany KOWR, jest po prostu „za krótki”. Musiałby mieć mocne poparcie ministra, ale ten też nie zaryzykuje wojny z kolegą z co prawda z innej partii, ale  z tego samego obozu rządzącego. Ardanowski dał już raz zielone światło – do zdjęcia Grzechnika, ale widocznie w tej sprawie miał dużo determinacji, no i może poparcie kogoś z obozu rządzącego (premiera?), albo zapewnienie, że człowieka Jurgiela można odstrzelić bez narażania na gniew prezesa wszystkich prezesów.

 

W KOWR-e są ludzie, którzy wiedzą i widzą co się dzieje w Prudniku (i w innych stadninach), ale są nisko w hierarchii tej instytucji, aby coś zrobić. No i mają poprzetrącane kręgosłupy. Tak więc mimo że obecnie w KOWR nawet dyrektor tej instytucji chciałby, aby hodowca w Prudniku mógł spokojnie pracować, to jednak nie są w stanie tego sprawić. Jedynie na jakiś czas zostało odroczone wyroku na tymże hodowcy.

 

Czy jest nadzieja, że to się może zmienić po jesiennych wyborach sejmowych? Jak PiS te wybory przegra, to tak, w tym sensie, że gnębiciel hodowczyni z Prudnika będzie wówczas mógł zostać odwołany. Ale co to zmieni w przypadku hodowli w ogóle?

 

Nic. Nastąpi jedynie zmiana jednej ekipy na drugą. I grupa innych kolesi i cwaniaczków ruszy do walki o posady prezesów stadnin i stad ogierów. A rządzący będą na to pozwalać. Bo niestety w Polsce własność państwowa oznacza to samo co partyjna. I hodowla nadal będzie przegrywać z polityką.

Marek Szewczyk

c.d.n

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 17.03.2019, 12:42  Uaktualniono: 17.03.2019, 15:47
 By zreasumować jakoś...
Dość chyba niespodziewanie “kącik ten” zdominował wątek o “szpitalu w Janowie”. Taki kiedyś był (za Krzyształowicza), następnie słuch o nim zaginął (za Treli), a potem pojawiły się głosy o potrzebie jego reaktywacji, na których się skończyło… Jednak nie tylko o nim tu dywagowaliśmy, ale o ewentualnym systemie dobrze zorganizowanej opieki nad koniem arabskim w stadninach państwowych, w tym skutecznej interwencji wobec najcięższych przypadków. To jest "rzecz" absolutnie niezbędna, gdyż to co było wczoraj i jest dzisiaj pozostawia wiele do życzenia (woła o pomstę do nieba). System “aktywnej opieki nad koniem” nie tylko jest niezbędny, ale też możliwy do stworzenia, gdyż do jego powstania potrzebna jest zrazu dobra wola, a dopiero w drugim rzędzie nieodzowne środki finansowe.

Stadniny (myślę to o Janowie i Michałowie), które poczyniły ongiś milionowe wydatki na różnego typu infrastrukturę (np. hale), nie mogą pominąć rzeczy tak podstawowej, jak ponadstandardowa opieka weterynaryjna. Wydatkowane na nią środki, w tym na salę chirurgiczną z zapleczem, kompatybilną z całym mechanizmem interwencji doraźnej, nie będą “zbędnym wydatkiem”, a tylko “inwestycją” na drodze optymalizacji procesu hodowlanego (jasne, że nie jest to program na dzisiaj, kiedy to stada ledwie wegetują i nie wiadomo co z nimi będzie - a “normalne czasy” /dufam, że takie nadejdą/). To (docelowo) musi stać się trwałym elementem ichniejszego “krajobrazu” - tyleż z punktu widzenia progresji (postępu biologicznego) polskiej hodowli, jak też niebagatelnej (ogromnej) wartości rynkowej (marketingowej) hodowli oo w Polsce. Skoro prywatni właściciele są w stanie poświęcić tak wiele, by ratować swe konie, warte niekiedy "5 tysięcy złotych", to włodarze państwowych stadnin muszą poczuć się wreszcie odpowiedzialni za warte setki tysięcy i miliony euro, a przy tym stanowiące polskie “dobro narodowe” (chlubę i wizytówkę kraju). W obliczu tych wyzwań niezbędne są także działania ekstraordynaryjne, jak transport helikopterowy, który – wbrew temu, jak postrzegają go niektórzy – nie jest żadną “legendą o żelaznym wilku” czy “bajką z mchu i paproci”, a tylko ogólnodostępną możliwością cywilizacyjną (obok systemu monitoringu, alarmowych aplikacji na smartfony itp.)... Skoro tak wyśmienicie sprawdziło się w praktyce Lotnicze Pogotowie Ratunkowe (ratując ludzi, przewożąc organy do przeszczepów), to dlaczego mamy wykluczać tego typu środki transportu (szybkie, mobilne) w procedurze ratowania najcenniejszych koni, jakie można spotkać na polskiej ziemi (już nie mówiąc o tym, że “koń to też człowiek”)? Tak naprawdę nie ma tu nic niemożliwego do zrealizowania, gdyż w istocie to tylko kwestia dogadania się i zorganizowania kilku spraw, jak np. zawarowania usługi śmigłowca i takiego stanu obsady w służewieckiej klinice, z którego można by, w razie potrzeby, “wykroić” kompletny zespół operacyjny (nie byłoby potrzeby tworzenia tam lądowiska, gdyż śmigłowiec lądowałby na tamtejszym parkingu). Co do stadnin, to skoro 30 lat temu śmigłowce z VIPami lądowały na błoniach Wygody, to 3 dekady później, mogą też lądować w procedurze ratunkowej. To wszystko jest do “ogarnięcia”. Wystarczy ledwie “iskierka dobrej woli” (wg Kanta tyleż niewyczerpana, ile najdoskonalsza formą)!


Druga kwestia. Ze zdziwieniem odnotowuję pełne pogubienie się (zapętlenie) prof. Głażewskiej w polemice ze mną. Z jednej strony twierdzi bowiem, iż:

1."Na blogu toczy się dyskusja o okolicznościach śmierci Pianissimy, a ja pozwolę sobie na kontrowersyjne stwierdzenie, że co z tego, że wybitnie piękna, jak z rodziny podatnej na skręt jelit. A rodzinna podatność sugeruje genetyczne podłoże przypadłości"... 2. "W moich uwagach dotyczących Pianissimy i jej krewnych wyraziłam przypuszczenie, że może tu zachodzić przypadek choroby warunkowanej czynnikami dziedzicznymi." 3. "Jeżeli w grupie spokrewnionych osobników w danej populacji występuje ten sam problem zdrowotny lub anatomiczny, to pierwsze skojarzeniem jest takie, że mamy do czynienia z chorobą/wadą o podłoży genetycznym. W swoich wpisach odniosłam się do konstatacji, że koligacje rodzinne padłych klaczy mogą sugerować dziedziczny charakter schorzenia."

Z drugiej bezceremonialnie napomina: "Proszę o uważne czytanie moich wpisów, ponieważ nigdzie nie napisałam, że chodzi o linię "P", jak Pan to nazywa, lub szerzej, linię Szamrajówki. Koligacje rodzinne obejmują więcej przodków niż tylko samice w linii żeńskiej i rzecz jasna dotyczy to też koni i omawianego przypadku".

Wobec tej konfrontacji, to ja “niezbyt uważnie czytam” (błędnie interpretuję) wpisy prof. Głażewskiej, czy raczej pani profesor wykazuje się jawną niepamięcią i ewidentną niekonsekwencją? W świetle choćby tych 3 przykładów, miałem prawo zakładać, iż chodzi jej o “linię P” (rodzinę żeńską Szamrajówki). Po cóż więc to “ofuknięcie mnie”, ta próba dyskredytacji? Ok, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i każdemu przytrafiają się pomyłki. Rzecz w tym jednak, by - nim komuś coś zarzucimy – wpierw sprawdzić, co wcześniej pisaliśmy (by nie palnąć kolejnej “gafy”). Nie godzę się też z jej (czy kogokolwiek innego) sugestią, by usuwać z hodowli jednostki (całe linie), co do których istnieje choćby przypuszczenie, iż mogą być one nosicielami jakiegoś recesywnego genu. Pomijając wszystko inne, jak np. brak naukowego potwierdzenia danego założenia, to taki postulat jest w praktyce awykonalny – nawet w obliczu potwierdzenia się faktu. Czy ktokolwiek bowiem mógłby sobie wyobrazić, iż eliminujemy z polskiej hodowli wszystkich reprezentantów “linii P” (unicestwiamy rodzinę żeńską Szamrajówki)? Niech mi ktoś wskaże “odważnego”, który by się kiedykolwiek ważył na taki krok! Nie rzecz w eksterminacji, pani Głażewska, a we właściwej opiece weterynaryjnej i tylko ta ostatnia może być receptą na jednostkowe przypadki (bowiem żadna pandemia tu nie grozi), a nie żadne (automatyczne) brakowanie...


No i wreszcie Pianissima… Tak się złożyło, iż przez prawie 2 lata pisałem monografię rodziny żeńskiej Szamrajówki ca 1810 Biała Cerkiew. W świetle tego będzie więc truizmem stwierdzenie, że mnóstwo czasu poświęciłem temu zagadnieniu i zgromadziłem sporo materiałów. Co więcej, bardzo zżyłem się “linią P”;jej historią, osiągnięciami i poszczególnymi jej przedstawicielami. W tej mierze, najpewniej jak mało kto w Polsce, jestem uprawniony do tego, by zabierać w pewnych kwestiach głos jak też bronić “dziedzictwa Piewicy” i dobrej pamięci Pianosy, Perolii, Prerii i Pianissimy... A propos tej ostatniej, to nie bez kozery Marek Trela tak bał się pierwszego wyźrebienia w Janowie. Wolał ją wysłać w tym (choć nie tylko) celu do USA, gdyż jak stwierdził - z rozbrajającą szczerością w wywiadzie dla polskicharabów.com - “opieka weterynaryjna jest tam na znacznie wyższym poziomie, niż w Polsce (jakby mu ktokolwiek kiedykolwiek zabronił równać do tego poziomu)”. Iż tak jest w istocie, to ujawnił choćby przykład Piaffa, który miał to szczęście w nieszczęściu, iż nabawił się skrętu jelit będąc w amerykańskiej dzierżawie (skończyło się to tym, że koń trafił na stół operacyjny w przeciągu godziny i do dziś jest aktywny hodowlanie). Miał więc pan prezes określoną wiedzę czy świadomość stanu rzeczy (większą po totalnie nie udanej próbie ratowania Pianosy) - iż Pianissima może być tu “obciążona dziedzicznie”. W tej mierze chyba zasadnym jest pytanie, dlaczego nie zrobił nic tą świadomością? Dlaczego nigdy nie pomyślał o prewencyjnym przygotowaniu takich mechanizmów i procedur, które dawałyby jej szanse ratunku w obliczu tego, co ją spotkało- nie była dla niego dość cenną (na co tu liczył)? Dlaczego wreszcie, sam będąc doktorem weterynarii, a do tego ojcem wybijającego się na tym polu, Jana Treli, tak nonszalancko zaniedbał wymiar opieki weterynaryjnej w SK Janów Podlaski?! Po jednej z wizyt w USA przywiózł wiedzę odnośnie jakiejś metody poprawiającej dobrostan/wydajność mlecznego stada krów. To chwalebne, gdyż wydajność mleczna to ważna rzecz, pytanie tylko dlaczego nie spróbował przenieść na janowski grunt także części amerykańskich standardów opieki nad koniem?! W świetle tych faktów nie mogę więc przejść do porządku dziennego nad komunikatem strony janowskiej (po śmierci “Penny”), sugerującym kłamliwie, iż “nie można tu mówić o jakichkolwiek zaniechaniach”, a tym bardziej wobec już osobistej wypowiedzi prezesa Treli, iż “nie ma sobie tu nic do zarzucenia”, gdyż “nie mieści się to w głowie cywilizowanego człowieka”… R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 01.03.2019, 20:54  Uaktualniono: 01.03.2019, 21:00
 Los SK Prudnik niestety przesądzony
Niestety czarny scenariusz w SK Prudnik się ziścił :( Pani Katarzyna została zwolniona...TYLKO KONI ŻAL
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 27.02.2019, 7:16  Uaktualniono: 27.02.2019, 10:35
 szpital w Janowie
Niestety, jeżeli chodzi o kwestię szpitala dla koni w stadninie w Janowie nic się nie zmieniło, pomimo zwolnienia dyr. Treli, poprzez wszystkich kolejnych jego następców. Ja doskonale pamiętam, jak po śmierci Pianissimy i dwóch klaczy p. Watts grzmiano o tym, jak to powstanie nowoczesny (przydałby się chociaż zwykły, z podstawowymi lekami i pierwszą pomocą w nagłych, trudnych przypadkach - a kolka u koni zawsze jest stanem zagrożenia życia) szpital dla koni w tamtejszej stadninie. Minęły trzy lata i co? I d..., przepraszam, i nic! A rzeczy takie, jak z tamtejszymi klaczami dzieją się nadal. Ostatnio w miniony piątek. Tylko oczywiście wszystko zamiecie się pod dywan, bo nie był to koń klasy Pianissimy ani Amry czy Prerii. Nadal myśli się zbyt długo, a droga do szpitala na Służewiec daleka. Nie wiem, gdzie był w tym czasie prezes, ale pani główna hodowczyni lansuje się w Arabii Saudyjskiej... To wszystko nie może się dobrze skończyć i możemy sobie tylko pogadać, jakie to skarby narodowe są w janowskiej stadninie i jeszcze dodatkowo skłócić się tutaj na tym blogu. Mamy "za cienkie uszy", a głosu "plebsu" w tym kraju dawno już nikt nie słucha... I z premedytacją się nie podpiszę, ze względów oczywistych, a jak ktoś nie rozumie, jak można się nie podpisać, to mało rozumie...
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 27.02.2019, 17:01  Uaktualniono: 27.02.2019, 17:50
 Odp.: szpital w Janowie
Pańskie oko konia tuczy, ale czy leczy? W nagłych przypadkach morzysk wystarczy koniuszy z prawdziwego zdarzenia, natychmiastowe podanie biovetalginu obserwacja i decyzja co dalej? Jeśli zależny nam na koniu, to jeśli objawy natychmiast nie ustąpią wtedy po przygotowaniu konia do podroży przez lekarza wiezie się go bezzwłocznie do kliniki, ryzykując w razie niepotrzebnego alarmu niezbyt kosztowną wycieczkę. Na Służewiec z koniem można przy dobrych warunkach zajechać w 4 godziny. Niestety to jest już trochę dużo i decyduje czas od wystąpienia pierwszych objawów do zapakowania konia do transportu.
Problem szpitala w Janowie wracał wielokrotnie, ja uważam to za typowe bicie piany. Do leczenia lekkich przypadków (kontuzje, skaleczenia, flegmony itp.) szpital nie jest potrzebny, wystarczy co najwyżej sala zabiegowa. Wyposażenie sali operacyjnej koniecznej do otwarcia jamy brzusznej (w przypadku skrętu jelit, wgłobienia, uwięźnięcia albo konieczności wykonania cesarskiego ciecia), jej utrzymanie, zatrudnienie lekarzy (chirurg i anestezjolog) i asystentów, zapewnienie zmiany w razie urlopów czy wolnych dni, bo taka ekipa powinna być w gotowości przez cała dobę i okrągły rok uważam za nierealne. Robi to tylko garstka lekarzy w Polsce. Nie wierzę też w możliwość skompletowania w razie potrzeby takiej ekipy z zewnątrz i dostarczenia jej za pomocą helikopterów, bo czytałem i o takich pomysłach. Jeśli ktoś wyliczy i pokaże biznesplan na takie przedsięwzięcie, w dodatku będący w możliwościach finansowych stadniny, to i owszem...
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 27.02.2019, 22:59  Uaktualniono: 27.02.2019, 22:59
 Odp.: szpital w Janowie
Nie chodzi tu "o bicie piany", ani szpital z pełną obsadą, gdyż nie tylko nie ma na to środków, ale też potrzeby tworzenia czegoś takiego w żadnej polskiej stadninie. Natomiast w każdej warto pomyśleć o segmencie cięższych przypadków, w skład którego wchodziłaby sala zabiegowa z zapleczem, gdzie asystentem (w razie potrzeby) byłby zatrudniony na miejscu lekarz weterynarii (np. stadnina janowska licząca pół tysiąca koni, aż prosi się o taki etat). Na tej sali i takim człowieku można by oprzeć cały system interwencyjny w oparciu o ekstraordynaryjny tryb zawezwania śmigłowca wraz ekipą fachowców ze służewieckiej kliniki dla koni, którzy - w ramach alertu - byliby przez ów dostarczani do stadniny. To oczywiście byłby finalny efekt całego systemu specjalnej ochrony najcenniejszych ("top ten") klaczy janowskiego (czy michałowskiego) stada. Ów uprzednio wiązałaby się m.in. z objęciem ich dozorem monitoringu i rozpisaną "na role" procedurą działań w razie wszczęcia alertu. Oczywistym jest, że zawsze szybciej (śmigłowcem) dotrze specjalista do konia, niż porażony koń (przyczepką) do specjalisty. To są sposoby nieporównywalne, a pozytywów owych starań byłoby o wiele więcej. Przede wszystkim "ofiara" nie musiałaby być wleczona na żywca do przyczepki, a potem wieziona nią w "siną dal", w totalnym dyskomforcie całej tej sytuacji. Zamiast tego byłaby przygotowywana do zabiegu - na miejscu i przez osobę sobie znaną, a więc w możliwie pełnym (jak na tę okoliczność) komforcie. Równolegle fachowcy już lecieliby śmigłowcem na miejsce, docierając do celu w czasie nie dłuższym, niż 100 minut od momentu wszczęcia alarmu ("gra" więc więc byłaby warta świeczki)...

Pianosa, Pianissima, Perolia i Preria nie miały szczęścia, jednak w Janowie i w Michałowie są inne cenne klacze (konie), niezwykle ważne dla naszego programu hodowlanego, więc stworzenie realnego mechanizmu ich skutecznej ochrony (w razie nieszczęścia) powinno być sprawą honoru włodarzy tych stad. Co do kosztów i tego, "czy się to opłaca?", to myślę, że taniej wyjdzie zapłacić nawet 20 tysięcy zł za specjalistyczną akcję ratunkową, niż stracić konia wartego kilkaset tysięcy euro (chyba że się mylę)... Środki na tak zorganizowany system ratunkowy mógłby zapewnić specjalny fundusz, na który wspólnie łożyłyby stadniny (np. 1 procent dochodów). Można by też ową kwestię nagłośnić medialnie, w ramach akcji "zapewnienia specjalnej ochrony arabskim gwiazdom RP", kreując ją tak na "potencjał reklamowy" lub wręcz "produkt marketingowy". W efekcie środki na bieżące utrzymanie systemu, jak też każdą akcję ratunkową mogłyby pochodzić w dużej części z zewnątrz, od firm i darczyńców (tak naprawdę to tylko rzecz pomysłu i inwencji). R. Raznowiecki

Ps. Na niekorzyść tego rozumowania działa ta okoliczność, iż mówię tu o arabach hodowli/własności państwowej, więc dla wielu tak naprawdę niczyich. Rzecz (dramat) w tym, że niektórzy decydenci nawet nie mają nic przeciwko temu, by poświęcić tego czy innego konia, byle się tylko nie narobić (a "swoje" pieniądze pobrać)...
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 28.02.2019, 9:43  Uaktualniono: 28.02.2019, 9:59
 Odp.: szpital w Janowie
Chciałoby się dużo, ale rzeczywistość skrzeczy, proszę Pana. Odnoszę wrażenie,że nie był Pan nigdy obecny przy takiej operacji, nie widział takiej kliniki i zupełnie nie zna realiów.
Taką operację można wykonać jedynie na profesjonalnej sali, ze stołem operacyjnym, z dźwigiem do umieszczenia konia na stole i podciągnięcia kończyn a potem przetransportowania go do boksu wybudzeniowego i z aparaturą do krążenia pozaustrojowego. Koń po takiej operacji wymaga też specjalistycznej opieki przez kilka dni, wiele koni przeżywa samą operację a pada na wskutek rożnych komplikacji potem.
Sam Służewiec ma czasem kłopoty ze skompletowaniem zespołu operacyjnego, zwłaszcza w okresach nasilenia się kolek, dojazd ludzi z Warszawy a czasem okolic na Służewiec czy lądowisko może trwać nawet nawet godzinę lub więcej. Trudno sobie też wyobrazić że ekipa zostawi u siebie na stole jakiegoś rozbebeszonego konia i poleci do Janowa, gdyż zaraz potem mogłaby trafić do kryminału.
Sam przelot śmigłowca, postój kosztować będzie co najmniej kilkanaście tysięcy złotych, operacja może trwać kilka godzin.
Zyskuje się, realnie patrząc, co najwyżej godzinę - półtorej a to nie jest znowu tak wiele. Z końmi do kliniki tez Pan zapewne nie podróżował, ludzie jeżdżą w takich przypadkach po kilkaset kilometrów i jeśli koń jest dobrze przygotowany to nic tak strasznego się nie dzieje.
Są przypadki że klinika jest pod bokiem, koń trafia natychmiast i nie przeżywa, takie jest to bardzo kruche życie.
Trudno też sobie wyobrazić zrzutkę stadnin na ratowanie janowskich skarbów. Każde końskie życie jest warte tyle samo i każdemu powinno się pomóc, to tylko ludzie omamieni mamoną wartościują je kwotami.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 28.02.2019, 13:59  Uaktualniono: 28.02.2019, 14:30
 Odp.: szpital w Janowie
Nie musi mi Pan przypominać, że "rzeczywistość skrzeczy", gdyż doskonale o tym wiem... Rozumiem, że przedstawiłem dość idealistyczny (jednak nie nierealny) obraz warunków i działań ratunkowych - wymyślony spontanicznie w obliczu porażających szczegółów "odchodzenia Pianissimy". W tej mierze był on też swego rodzaju "aktem protestu i niezgody" na bierność, marazm, nonszalancję i wszelkie zaniechania na polu należytej osłony weterynaryjnej naszego arabskiego stada ("skarbów narodowych"). Wymyśliłem ów "projekt" w hołdzie dla tej wyjątkowej postaci; poruszony bezmiarem jej gehenny i skandalicznymi okolicznościami jej odejścia. Tu nie ma mej zgody na to, iż nie zrobiono nic, by najcenniejsza klacz arabska świata /arcydzieło hodowlane/ nie musiała odchodzić w taki sposób (z kałem w jamie brzusznej) i przy zerowych szansach na jej uratowanie!

Nie, nie znam rozkładu i spisu wyposażenia specjalistycznej sali operacyjnej i nie wiozłem nigdy konia kilkaset km do kliniki, ale tego rodzaju wiedza i doświadczenia nie są mi niezbędne, by nie zgadzać się na patologiczne (karygodne) zaniechania na tym polu i by chcieć inicjować działania w tej mierze. Rzecz w tym, by nigdy więcej nie mogło dojść do czegoś podobnego. Wiem, że wielu koni nie da się uratować, że wiele odchodzi mimo podjętych prób pomocy (jak Pianosa), a część w wyniku komplikacji pooperacyjnych. Jednak w przypadku Pianissimy doszło do czegoś, co nie miało prawa się zdarzyć, a mianowicie do tego, że praktycznie nie doczekała się interwencji chirurgicznej, niezbędnej do przeżycia (tak uważam, bo gdy, w służewieckiej klinice, podejmowali wobec niej czynności operacyjne, to na realną pomoc było już dalece za późno)! Taka jest prawda i nic nie da zaklinanie rzeczywistości przez tego czy innego (jak też próby rozmycia tematu)! Doszło tu do rzeczy nie tylko nie mieszczącej się "w pojęciu cywilizowanego człowieka", ale też, de facto, do złamania prawa - "wyczerpania znamion czynu zabronionego" w rozumieniu kodeksu karnego!

Co do samego tekstu. Nie musi mnie Pan tu "punktować", gdyż propozycje jakie w nim ujawniłem, były na poziomie idei i pomysłów, a nie "projektami rozwiązań" sensu stricto. Poza wszystkim moją intencją było rozbudzenie pewnej energii, jak też myślenia o tych kwestiach. Nie chodziło mi o "zrzutkę na ratowanie janowskich skarbów", a o stworzenie systemu, który by objął najwybitniejsze (najcenniejsze) konie państwowej hodowli. Wbrew Pana pesymistycznemu nastawieniu (optyce widzenia wszystkiego tylko w ciemnych barwach i kategoriach niemożności), jednak sporo dało by się na tym polu zrobić - z ludźmi, którzy mieliby stosowną wolę, chęć i wyobraźnię. Stąd to nie rzecz pod aktualną rzeczywistość, a swego rodzaju propozycja (pole dyskusji) na przyszłość. Natomiast najlepiej jest tylko wszystko skrytykować i generalnie uznać, że nic się nie da. jakie to polskie... R. Raznowiecki

Ps. Zyskuje się, realnie patrząc, co najwyżej godzinę - półtorej a to nie jest znowu tak wiele. Czy wiesz co mówisz? Dla porażonego ostrym zespołem skrętu jelit czy okrężnicy, półtorej godziny to "nie tak znowu wiele"? A ja myślę, że najczęściej być albo nie być dla takiego konia.

...ludzie jeżdżą w takich przypadkach po kilkaset kilometrów i jeśli koń jest dobrze przygotowany to nic tak strasznego się nie dzieje. Czyżby? W ogóle co znaczy "dobrze przygotować konia" do drogi, w obliczu faktu iż przechodzi on ostrą postać skrętu okrężnicy wielkiej? No i co z upływającym niemiłosiernie czasem - gdy na realny ratunek jest go tak zastraszająco mało (max. dwie godziny)?
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 05.03.2019, 8:05  Uaktualniono: 05.03.2019, 9:33
 Odp.: szpital w Janowie
Co to znaczy "dobrze przygotować konia do drogi" ? To znaczy przede wszystkim zastosować wlew dożylny płynu fizjologicznego (nawet 10-30 l), bo największym zagrożeniem na tym etapie jest bardzo szybko postępujące odwodnienie organizmu. Czasem jest tak wielkie, że powoduje zaburzenie pracy układu krążeniowego praktycznie uniemożliwiające wykonanie operacji. Jeśli wlewu dokona się za późno, np. dopiero po przyjeździe do kliniki tętno skacze do ponad 100 uderzeń na minutę. Tętno powyżej 60 to już jest w zasadzie stan nieoperacyjny.

Jeśli komuś bardzo zależy na koniu, i nie chce ryzykować (bo może przejdzie) to najpóźniej w godzinę od wystąpienia pierwszych niepokojących objawów (brak apetytu, niespokojne zachowanie, grzebanie ściółce, oglądanie się na boki) i braku natychmiastowej odpowiedzi na podanie leków koń powinien się znaleźć w transporcie i pozostaje się modlić, by droga poszła gładko. Jeśli koń trafi na stół do 4 godzin, to są szanse że można powalczyć. Decyduje to czy, i w jakim stopniu jelita uległy martwicy.
W skrajnym przypadku, jakim jest skręt całej okrężnicy wstępującej (chyba o tym Pan myśli), z niezwykle ostrym i gwałtownym przebiegiem, kiedy koń rzuca się i zachowuje się zupełnie nieobliczalnie często trudno jest nawet zbadać konia czy podać lek dożylnie a wtedy czasu to i godzinę może być za mało. Wtedy to już jest często dylemat moralny - czy ryzykować męczarniami konia (najczęściej z minimalną szansą powodzenia) ratując te oszałamiające miliony i wartości hodowlane, czy po prostu skrócić jego cierpienia.

Ja też bym chciał, podobnie jak Pan żeby nie było przypadków, jakie Pan opisuje. Nie jestem pesymistą, ja tylko staram się być realistą i to trzeźwym. W takiej rzeczywistości jaką mamy jedyna szanse widzę w bardzo dobrej organizacji i szybkości akcji, nawet wytrenowanej za pomocą próbnych alarmów. A w zmianę rzeczywistości to chyba nawet i Pan nie wierzy.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 05.03.2019, 10:20  Uaktualniono: 05.03.2019, 10:44
 Odp.: szpital w Janowie
Tak żeby nie być posądzonym o skrajne czarnowidztwo dodam jeszcze - w możliwość przeprowadzenia takich ciężkich i skomplikowanych operacji w Janowie albo transport śmigłowcem dalej nie wierzę. Natomiast w transport w eskorcie policyjnej na sygnale - owszem. Zawsze to jakieś minuty w wyścigu z czasem.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 05.03.2019, 20:54  Uaktualniono: 06.03.2019, 7:00
 Odp.: szpital w Janowie
Wierzę nie wierzę (to nie ma żadnego znaczenia dla sprawy). Pianissima miała dość ostro przebiegający skręt okrężnicy wielkiej (dużej), w którym to przypadku rolę grają nie godziny, a minuty ("złote 100 minut"). Jednako: 1). Gdyby w jej boksie był zamontowany monitoring - w związku z czym jej nienormalny stan zauważono by znacznie szybciej, niż miało to miejsce w rzeczywistości. 2) Gdyby będący na miejscu, a nie wzywany jedynie na telefon, weterynarz zadziałał stosownie szybko i profesjonalnie, a nie skupiał się wyłącznie na tym, by dodzwonić się do bawiącego we Włoszech szefa (z czym były ogromne problemy, gdyż tamtemu wyładowała się bateria). 3) Gdyby wreszcie wcześniej pomyślano o jakichś ekstraordynaryjnych działaniach w tego typu sytuacji, jak choćby eskorta policyjna bookmanki wiozącej Pianissimię na Służewiec, to może - mimo wszystko - była jakaś minimalna szansą na udzielenie jej skutecznej pomocy. Niestety, o niczym takim wcześniej nie pomyślano; o nic takiego zawczasu nie zadbano... Gdy więc, po upływie dobrze ponad 5 godzin od momentu zaistnienia problemu (faktycznie mogło to być bliżej 6 godzin) otwierano ją wreszcie, w klinice na Służewcu, to klacz była już w stanie agonalnym (stwierdzono u niej "perforację jelit skutkującą obecnością odchodów w jamie brzusznej")... Zasadnicze więc pytanie jest takie, czy tak miała (powinna) wyglądać "akcja ratunkowa" wobec najwybitniejszej (najcenniejszej) klaczy arabskiej w dziejach polskiej hodowli? W moim odczuciu, bynajmniej... R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 06.03.2019, 10:28  Uaktualniono: 06.03.2019, 20:32
 Odp.: szpital w Janowie
Oczywiście, ze nie powinna tak wyglądać. Uważam, że mając tak cenne konie w każdej chwil na ternie stadniny pod nieobecność prezesa powinna znajdować się osoba (hodowca? koniuszy?) mająca "carte blanche" na podjecie natychmiastowej decyzji o transporcie i operacji. To jest zdaje się według kodeksu spółek handlowych niezgodne z prawem, decyzje wiążące się ze skutkami finansowymi może podejmować tylko prezes, więc jest to kwestia dobrej woli i zaufania albo może stosownego upoważnienia.
Znam przypadek, kiedy hodowca pojechał z koniem do kliniki bez zgody prezesa. Koń przeżył ale hodowca musiał w majestacie prawa za to zapłacić. Tak to działa.
W takich przypadkach jaki Pan opisuje w błyskawicznym tempie może dochodzić do ogromnych, błyskawicznie postępujących i nieodwracalnych zmian w całym organizmie zwierzęcia. Czasem już nawet w godzinę można orzec, że sprawa jest beznadziejna.

Nie byłem wtedy w Janowie, nie widziałem, nie mnie oceniać co się wtedy działo. Mogą to zrobić na swój prywatny użytek ludzie, którzy przy tym byli i mają jakieś weterynaryjne czy zootechniczne podstawy do wyciągania swoich prywatnych wniosków. Od wiążącej oceny tego wszystkiego i wydawania wyroku jest sąd. Amen.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 07.03.2019, 10:23  Uaktualniono: 07.03.2019, 11:16
 Odp.: szpital w Janowie
Nie Amen, bo Amen jest w pacierzu, a tu go nie odmawiamy, a jedynie próbujemy ocenić (skomentować) pewne kwestie...

No wreszcie. W końcu do kogoś dotarło, że casus (okoliczności śmierci) Pianissimy, to sprawa dla sądu ! Całkowicie zgadzam się z takim postawieniem sprawy. Cieszę się z tej Pana ostatecznej konstatacji, gdyż nieraz miałem już wrażenie (graniczące z pewnością), że to co tu ujawniam kompletnie do nikogo nie dociera; że uparcie przechodzicie obok istoty problemu. Przykładem tego jest I. Głażewska, która fanatycznie uczepiła się wątku podatności genetycznej owej gałęzi na tego typ przypadłości, jakby to miało w jakikolwiek sposób tłumaczyć i usprawiedliwiać, a tym bardziej legalizować fakt braku racjonalnego mechanizmu ratunkowego wobec legendarnej klaczy, wartej rynkowo 3 mln euro!

Pan też, jak zauważyłem, "bronił się rękami i nogami", byle tylko nie odnieść się bezpośrednio do zasadniczego wątku naszej "rozprawy". Wreszcie jednak się udało... Reasumując, tak - zgadzam się w całej rozciągłości z tym, że o tej sprawie będzie się musiał wypowiedzieć sąd, bo nie można jej, ot tak, zamieść pod dywan (skoro aspirujemy -owaliśmy, do bycia demokratycznym państwem prawa)... R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 07.03.2019, 11:58  Uaktualniono: 07.03.2019, 19:52
 Odp.: szpital w Janowie
Akurat argument 3 milionów euro zupełnie do mnie zupełnie nie przemawia. Dla mnie każde zwierzęce cierpienie jest warte tyle samo. Ludzie niekiedy gnają do klinik z końmi kupionym za 5 tysięcy.

Ale zgadzam się, że to może być argument dla ludzi wartościujących zwierzęce cierpienia pod względem większej lub mniejszej wartości finansowej tychże zwierząt.

Nie uważam żeby aspekt podatności genetycznej który poruszyła pani profesor Głażewska w jakikolwiek sposób bagatelizował czy usprawiedliwiał sprawę akcji ratunkowej w takich przypadku. Jej chodziło o coś zupełnie innego.

Odnoszę wrażenie, że w kontekście całej sytuacji i wszystkich okoliczności wymiar sprawiedliwości stanie (albo już nawet od dawna staje) na głowie, żeby dociec prawdy.

A nasze aspiracje do demokratycznego państwa prawa? Koń by się uśmiał.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 07.03.2019, 23:20  Uaktualniono: 08.03.2019, 9:40
 Odp.: szpital w Janowie
"Jej chodziło o coś zupełnie innego."
Tak, dokładnie o co innego.
Co do samego incydentu, zaraz po śmierci Pianissimy spytałam weta mojego psa, człowieka z wieloletnim stażem w cenionej klinice chirurgii na jednym z Wydz. Weterynarii, jaki był sens wożenia Pianissimy do W-wy. Otóż ten weterynarz mi uświadomił, że operacja takiego schorzenia u konia jest bardzo trudna i wymaga wybitnego profesjonalisty, więc nie miałoby żadnego sensu operowanie klaczy w zwykłej lokalnej klinice, w której szanse konia byłyby znikome. Więc przyjmuję, że co do samego transportu do W-wy, decyzja była słuszna. A co do czasu i innych okoliczności towarzyszący podejmowaniu takiej decyzji, w odróżnieniu od pana RR, nie mam gorącej linii z Janowem i jego personelem i nie mam żadnej wiedzy, co się tam działo. Więc się nie wypowiadam.

Co do sensu mojej wypowiedzi i predyspozycji genetycznych, przytoczę następujący przykład zaczerpnięty ze starego amerykańskiego podręcznika genetyki. Ogier Superb rasy perszeron z Ohio w 1880 r. został przewieziony do Japonii.30 lat później stwierdzono, że był nosicielem genu niedrożnosci jelita grubego, która powoduje śmierć kilkudniowych źrebiąt. 40 lat od sprowadzenia Superba 26% zimnokrwistych ogierów na Hokkaido miało w swoim rodowodzie tego ogiera.
Jako wniosek? A no taki, że czasem wybitne osobniki, które tak dobrze oceniamy za ich życia, po latach okazują się największym przekleństwem danej hodowli.
Iwona G.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 07.03.2019, 23:21  Uaktualniono: 08.03.2019, 9:40
 Odp.: szpital w Janowie
Wypraszam sobie, by ktokolwiek miał gdziekolwiek próbować sugerować, iż należę do osób wartościujących zwierzęce cierpienie w zależności od danej wartości rynkowej! Taka próba jest absolutnie niedopuszczalna i dyskwalifikująca każdego w wymiarze potencjalnej "wartości merytorycznej (polemicznej)". Wystarczy nie kierować się złą wolą, by nie mieć problemów z należytym zinterpretowaniem prawdziwych intencji mych wpisów, jak też inicjatyw (propozycji) mających służyć wzmocnieniu poziomu opieki weterynaryjnej w stadninach koni. Dodam tu tylko, iż jedną z rzeczy, których szczególnie nie "trawię", jest "altruistyczna arogancja i pogarda" okazywana drugiemu (nie ma nic bardziej destrukcyjnie idiotycznego)...

Znalazł się "tłumacz" wpisów Głażewskiej. A propos tej ostatniej. Tak usilne eksponowanie jednych kwestii, kosztem innych - budzi mą wątpliwość. Jak można mówić w takim trybie o czymś, co nie jest jeszcze nawet oficjalnym założeniem, a mianowicie, iż “linia “P” wykazuje genetyczne uwarunkowania do zapadania na skręt jelit"? O ile wiem, nie doszło w tej mierze do stosownych badań (analiz), a skoro nie zostało to choćby uprawdopodobnione, to po co o tym "trąbić" na wszystkie strony? Czy tak ma wyglądać właściwe podejście "naukowca" do zagadnienia: opieranie się na pierwszych skojarzeniach (ledwie przypuszczeniach), lub tak "poważnych źródłach" (sic!), jak “ballada o Treli”? Nie sądzę...

Śmiechu warte jest mówienie o "wymiarze sprawiedliwości", gdy jedyne z czym mamy dziś do czynienia, to z "wymiarem (bez)Praw(i)a i (nie)Sprawiedliwości" ("prawem Ziobry”). Odrzucam też cynizm wobec aspiracji zbudowania czegokolwiek sensownego w Polsce; nawet demokratycznego państwa prawa. Nie widzę w tym nic, co mogło by być potraktowane szyderczo. Tyle w temacie. R.R.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 08.03.2019, 13:04  Uaktualniono: 08.03.2019, 21:09
 Odp.: szpital w Janowie
Co do samego incydentu, zaraz po śmierci Pianissimy spytałam weta mojego psa, człowieka z wieloletnim stażem w cenionej klinice chirurgii na jednym z Wydz. Weterynarii, jaki był sens wożenia Pianissimy do W-wy. Otóż ten weterynarz mi uświadomił, że operacja takiego schorzenia u konia jest bardzo trudna i wymaga wybitnego profesjonalisty, więc nie miałoby żadnego sensu operowanie klaczy w zwykłej lokalnej klinice, w której szanse konia byłyby znikome. Więc przyjmuję, że co do samego transportu do W-wy, decyzja była słuszna. (I. Głażewska)

NO WŁAŚNIE NIE! RZECZ W TYM, ŻE WŁAŚNIE NIE BYŁA SŁUSZNA, GDYŻ ODBIERAŁA JEJ WSZELKIE SZANSE NA RATUNEK !!!

Na tym, ale nie tylko, przykładzie daję się zauważyć, że ma pani zasadniczą "przypadłość", która sprawia, że rzeczowy dialog z panią staje się bardzo trudny czy wręcz niemożliwy. Owa polega na tym, że jak już raz coś pani przeczyta (w balladzie o Treli) lub zasłyszy, to nie ma już szans na to, by zechciała pani przyjąć do wiadomości inne opinie. Co gorsza, jest tu pani też "impregnowana" na fakty (rzecz niebywała)!

Jak już raz znajomy weterynarz coś pani zasugerował, to "amentus morus", tymczasem nie można abstrahować od logiki, zdrowego rozsądku, faktów i stanu rzeczy! W pewnym wycinku tej sprawy pani znajomy miał rację, a mianowicie taką, że przy ciężkich przypadłościach wskazany jest wysokiej klasy specjalista, gdyż najbliższy weterynarz - mający może chęci i ambicję, ale też niedostateczne umiejętności - nie wystarczy. Ilustracją tego był casus Pianosy, która została (nieudolnie) zoperowana w okolicznej lecznicy i nie udało się jej uratować...

Umiejętności prowadzącego operację, to jednak tylko jeden z warunków udanej akcji ratunkowej. Drugim, nie mniej ważnym, a może nawet najważniejszym, jest określony "czas reakcji"! Jeśli zostanie on znacząco przekroczony, to nawet najlepszy fachowiec będzie bezradny. W przypadku Pianissimy, przy dość ostro przebiegającym skręcie okrężnicy wielkiej realny czas reakcji to godzina do półtorej (przy wielkim szczęściu 2), tymczasem trafiła ona w ręce służewieckich specjalistów dobrze ponad 5 godzin po zauważeniu objawów! O jakiej więc "słuszności decyzji" wysłania jej przyczepką do Warszawy - mówimy?! Naprawdę nie jest pani w stanie właściwie odczytać tego faktu?! Czy w ogóle - poza mocno wątpliwymi źródłami i wypowiedziami znajomych - może do pani dotrzeć cokolwiek? Jednoznacznie co do niemożności uratowania Pianissimy w tamtej danej (trelowskiej) rzeczywistości, wypowiedzieli się naukowcy z Wrocławskiego Uniwersytetu Przyrodniczego. W konkluzji napisali: iż Pianissima nie miała szansy być uratowaną ani w stadninie, ani (tym bardziej) poprzez transport do Warszawy Miarą zaniechań i nieudolności (dramatu) na tym polu jest fakt, że największe szanse na ratunek, bo jakiekolwiek, dawałaby jej operacja w nieodległej lecznicy weterynaryjnej (w normalnym trybie ostatnia opcja!)... Na koniec powtórzę frazę z poprzedniego wpisu: nie ma pani jeszcze 100% pewności co do tego, że linia Piewicy jest obarczona genetycznym uwarunkowaniem zapadalności na skręt jelit (może tak być, ale nie musi). Dlaczego więc tak jednoznacznie nam to pani przedstawia? Czy to aby właściwa postawa naukowca? R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 14.03.2019, 8:05  Uaktualniono: 15.03.2019, 10:10
 Odp.: szpital w Janowie
Doprawdy trudno zrozumieć o co Panu chodzi, z wyjątkiem chęci dokopania panu Treli za wszelką cenę. Gdyby kazał po godzinie klacz uśpić - źle. Operować w "nieodległej lecznicy" (bez szans, tam można operować najwyżej psa albo kota) - także źle. Wieźć - do Warszawy - również źle. No więc tak: klacz zachorowała, pan Trela odbiera telefon i co Pana zdaniem powinien zadecydować - krótko i zwięźle ?

Uważam, że to iż jednak nie został Pan następcą Krzyształowicza to wielka szkoda dla naszej hodowli czystej krwi. Wtedy na pewno mielibyśmy wszystkie te rody, rodziny, żadnych saklawi, żadnych kolek, klinikę w Janowie z helikopterem i nawet sam minister Jurgiel nie śmiałby Pana ruszyć.

W hodowli koni jeśli któreś z rodzeństwa, rodziców lub ich rodzeństwa danego osobnika zeszło na taka przypadłość albo wykazuje takie skłonności, to się takiego osobnika usuwa ze stada bez kosztownych analiz, badań i zbytecznych ceregieli.

A co do wymiaru sprawiedliwości - jeśli nawet ten bezprawny Pana zdaniem PiS, żywiący do pana Treli równie namiętne uczucia co Pan i stający na głowie, żeby jednak coś na niego znaleźć niczego do tej pory nie znalazł, to raczej nie znajdzie i normalny wymiar sprawiedliwości.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 14.03.2019, 17:58  Uaktualniono: 14.03.2019, 19:21
 Jak to ze lnem było?...
W sumie nie powinienem odpowiadać na anonimowe zaczepki, no ale niech stracę...

Doprawdy trudno zrozumieć o co Panu chodzi, z wyjątkiem chęci dokopania panu Treli za wszelką cenę.

Rzecz w tym, że w ogóle mi nie chodzi "o dokopanie Treli", a tym bardziej "za wszelką cenę". Nawet, na swój sposób, lubię tego człowieka, bo nie sposób darzyć antypatią kogoś o tak miłej aparycji i ujmującym sposobie mowy. Nigdy też specjalnie nie pogniewałem się za jego mało eleganckie, gdyż dość agresywne (stąd skuteczne) wywarcie presji na Sylwię Iłendę (onegdaj w Białce), by nie dawała swych zdjęć do mych tekstów w "KT". Nie mam więc szczególnych powodów, by "chcieć mu dokopać". Napisałem nawet, co prawda nie książce, a tylko w tekście mu poświęconym, iż był bardziej utalentowanym hodowcą (pomimo bardzo trudnych początków), niż Białobok. Nie miałem więc problemu (tudzież uprzedzeń), by zauważać i doceniać jego walory czy sukcesy. Przy tym jednak nie mogę być "ślepy" na jego wady i porażki: na to, że chorobliwie zazdrośnie strzegł swej władzy ("dyktatury") w Janowie (nieraz nawet kosztem dobrostanu koni); że bardzo często wręcz porażał nonszalancją czy wreszcie, iż doprowadził do sytuacji, w której nie można było uratować Pianissimy. To są fakty i nie mogę ich nie dostrzegać tylko z tego powodu, że kolejny anonim odczyta to intencjonalnie jako tysięczną próbę "dokopania Treli"! A o co mi naprawdę chodzi? To proste: o prawo i sprawiedliwość...

Gdyby kazał po godzinie klacz uśpić - źle.

A niby skąd - Pan/Pani - wie, że w takim przypadku byłbym też na "nie"? Nigdy dotąd się do tej opcji nie odniosłem, więc dlaczego ktoś się za mnie tu wypowiada? Odniosę się do niej dopiero teraz... No więc zupełnie inaczej zachowałbym się w przypadku, gdyby - w obliczu faktycznej niemożności jej uratowania (beznadziejności sytuacji) - kazał poddać klacz eutanazji, by oszczędzić jej daremnych cierpień! W takim przypadku uznałbym, iż zachował się jak facet: odpowiedzialnie, honorowo i z godnością. Iż, jest wprawdzie winny określonych zaniechań, ale widzi swój błąd, rozumie swą winę i żałuje tego, co się stało. Iż, kierując się honorem i empatią, wolał wziąć na siebie całe odium, niż przydać niepotrzebnych cierpień niewinnemu zwierzęciu! W takim przypadku Marek Trela nie usłyszałby ode mnie jednego złego słowa (ba, stawałbym w jego obronie, gdyby ktoś go za to atakował) ...

Tymczasem jak się zachował?... Nie tylko nie oszczędził klaczy zbędnych cierpień, to jeszcze się nimi posłużył do ratowania własnej skóry! Nie tylko ją od nich nie uwolnił, to jeszcze perfidnie je wykorzystał, by jak najbardziej (jak najdalej) odsunąć od siebie odpowiedzialność, jak też podejrzenia/zarzuty o zaniechania i nieudolność (tylko tak należy tłumaczyć fakt wysłania jej przyczepką do Warszawy w chwili, gdy powinna być poddana humanitarnej eutanazji)! Tyleż znamienne, co symboliczne, iż nie było go wtedy na miejscu, gdyż od lat dzielił namiętnie swój czas między prezesowanie (hodowanie koni) w Janowie, a działalność na arenie międzynarodowej. Wreszcie, w oficjalnym komunikacie strony janowskiej, po śmierci Pianissimy, kazał napisać m.in., że "nie można tu mówić o żadnych zaniedbaniach", a na konferencji prasowej zarzekał się, iż "nie ma sobie nic do zarzucenia" (sic!)... Jego postawa - "wyparcia" - jest najgorszą z możliwych, więc nie mogę pozostać obojętnym wobec takiego bezmiaru cynizmu i zakłamania; tego braku poczucia winy, jak też choćby cienia samokrytycyzmu i autorefleksji - tym samym nie przestanę walczyć tu o prawo i sprawiedliwość...

Operować w "nieodległej lecznicy" (bez szans, tam można operować najwyżej psa albo kota) - także źle. Wieźć - do Warszawy - również źle

Po pierwsze nie wiem jak w lecznicach dla koni można operować psy albo koty, ale może mam tu za małą wyobraźnię. Po drugie, gdybyś czytał (-a) uważniej i ze zrozumieniem, co do tej pory o tym pisałem, to byś nie stawiał(-a) znaku równości między tymi dwiema przypadkami, gdyż zachodziła między nimi zasadnicza różnica. Polegała ona na tym, że zawiezienie klaczy do "nieodległej lecznicy" (tak w ogóle, to w ambulatorium powinien być spis takich lecznic, ułożony w pewnej hierarchii, to znaczy z uwzględnieniem jakości ich usług oraz różnic w kilometrach /czasie dojazdu/), za czym podjęcie realnej reakcji chirurgicznej w relatywnie krótkim czasie, dawałoby jej 30, 20, 10 % szans (ergo jakiekolwiek) na ratunek, gdy transport do Warszawy (po upływie 2 h ostrej kolki) był równoznaczny ze sprowadzeniem ich do 0! Czy widzi - pan/pani - różnicę między wartością jakkolwiek dodatnią, a zerową? Jeśli tak, to proszę nie próbować już stawiać znaku równości między tymi przypadkami (opcjami)!

No więc tak: klacz zachorowała, pan Trela odbiera telefon i co Pana zdaniem powinien zadecydować - krótko i zwięźle ?

I co jeszcze? Krótko i zwięźle, to "spocznij żołnierzu"... Kimże jesteś, by stawiać mnie do raportu i niby dlaczego mam tracić czas, by zaradzić coś na twą indolencję (niemoc) percepcyjną? Nie masz nawet odwagi się przedstawić, a masz czelność żądać cokolwiek ode mnie (do tego w tak arogancki, impertynencki sposób)?! Śmiechu warte. Przedstaw się ładnie, poproś grzecznie, to może odpowiem. Jakaś kultura (porządek rzeczy) powinien tu chyba obowiązywać - czy nie? Rzecz w tym, iż po wielekroć pisałem, jak mogło (powinno) to wyglądać i co trzeba było uprzednio zrobić, żeby nie wyglądało tak (okropnie), jak wyglądało...

Uważam, że to iż jednak nie został Pan następcą Krzyształowicza to wielka szkoda dla naszej hodowli czystej krwi.

A juści. Wtedy przynajmniej SK Janów Podlaski miałby hodowcę z powołania (a nie z przypadku)...

A co do wymiaru sprawiedliwości - jeśli nawet ten bezprawny Pana zdaniem PiS, żywiący do pana Treli równie namiętne uczucia co Pan i stający na głowie, żeby jednak coś na niego znaleźć niczego do tej pory nie znalazł, to raczej nie znajdzie i normalny wymiar sprawiedliwości.

Oj tam oj tam. Po drugie - założymy się (że znajdzie)? By "coś znaleźć", to trzeba wpierw wiedzieć gdzie, co i jak szukać, więc niby jak mieli to znaleźć pisprokuratorzy? Tak to (mniej więcej) "ze lnem było"... R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 14.03.2019, 23:24  Uaktualniono: 15.03.2019, 8:03
 Obywatelski obowiązek
"doprowadził do sytuacji, w której nie można było uratować Pianissimy."

Art. 304 kpk:
§ 1. Każdy, dowiedziawszy się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, ma społeczny obowiązek zawiadomić o tym prokuratora lub Policję.

Niewątpliwie narażenie spółki skarbu Państwa na znaczne straty w szacunkowej wysokości ok. 3 mln $ poprzez nienależyte wykonanie nadzoru nad powierzonym mieniem (klaczą Pianissima) podlega ściganiu z urzędu.
Panie Robercie, czy po uzyskaniu informacji, które Pan upublicznia obecnie na tym blogu, wypełnił Pan swój ustawowy obwiązek i przesłał stosowne zawiadomienie do prokuratury?

IG
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 15.03.2019, 18:03  Uaktualniono: 15.03.2019, 18:04
 Odp.: Obywatelski obowiązek
Upubliczniam, bo nie widzę powodów, by skrywać tak ważne fakty (ma pani coś przeciwko prawdzie?). Jeśli, wg pani, nie wypełniam obywatelskiego obowiązku, to proszę mnie podać do prokuratury, jako tego "co to wiedział, nie powiedział, a to było tak"...

Raczy pani żartować, iż miałbym cokolwiek zgłaszać urzędowi, który od kilku lat jest już partyjną prokuraturą (ziobrowsko-pisowską), wykorzystywaną tyleż ordynarnie, co permanentnie do rozgrywek politycznych i tuszowania występków PISowskiej nomenklatury. Nie będę nic zgłaszał organowi, który traktuje prawo instrumentalnie, o czym przekonuje się np. Birgfellner, który z ofiary (ze zgłaszającego przestępstwo), sam stał się przestępcą - w oczach pisprokuratury, po drodze będąc nękanym przez nią ile wlezie (myślę, że będą go "ćwiczyć" aż poczuje na własnej skórze, iż w Polsce nie ma "świętych krów")... Tak że dziękuję, postoję (poczekam na czasy prawa). R.Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 16.03.2019, 10:32  Uaktualniono: 16.03.2019, 12:39
 Odp.: Obywatelski obowiązek
A, czyli jest Pan pospolitym hejterem, który w przestrzeni publicznej rozdaje ciosy na prawo i lewo, obrażając i pomawiając znane i nieznane sobie osoby. Tylko czekać, aż komuś puszczą nerwy i skorzysta z zapisów art. 212 § 1 KK lub art. 23 KC.
IG
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 17.03.2019, 9:47  Uaktualniono: 17.03.2019, 11:13
 Odp.: Obywatelski obowiązek
To już przechodzi ludzkie pojęcie... Fakt, iż nie jest w stanie pani pojąć tego, co się do pani mówi (iż totalnie nie przyswaja pani rzeczywistości), jeszcze nie świadczy o tym, że jestem "hejterem", a tym bardziej "pospolitym". To oskarżenie, ta skala agresji i złej woli, ujawniła także to, iż charakteryzuje się pani ignorancją wobec pewnych pojęć, bo inaczej nie nazwałaby pani "pospolitym hejterem" kogoś, kto podpisuje się pod swymi postami, posługuje się określoną wiedzą (faktami) i już wielokrotnie udowodnił, jak często się pani myli w swych sądach. Naprawdę pani nie rozumie, że ten atak personalny na moją osobę; ta próba poniżenia i obrażenia mnie, nie przydaje pani szacunku, ani splendoru? W tym stanie rzeczy wypada mi tylko pani współczuć. R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 17.03.2019, 16:54  Uaktualniono: 17.03.2019, 18:51
 Odp.: Obywatelski obowiązek
Polecam dwa cytaty.
Pierwszy z klasyki literatury światowej, czyli Molierowski pan Jourdain: "U licha! już przeszło 40 lat mówię prozą, nic o tym nie wiedząc."

I drugi cytat, ze współczesnego internetu:
"hejt to obraźliwy lub agresywny komentarz zamieszczony w Internecie"

Pan Jourdain potrzebował 40-tu lat, by się dowiedzieć, że mówi prozą. Ile czasu trzeba, by pojąć, że się hejtuje w necie?
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 15.03.2019, 0:10  Uaktualniono: 15.03.2019, 8:05
 Było nie było...
Pole dyskusji się niestety zawęża... Oceną pana Treli mnie Pan ujął, w dużej części się z Panem zgadzam, choć nie do końca. Usypianie - to są bardzo trudne decyzje, z życia wiem że nie mają z nimi problemu hodowcy obdarzeni małą empatią. Tyle, że są z reguły złymi hodowcami. Dobrzy, niestety często irracjonalnie, chcą walczyć do końca. To takie raczej uogólnienie, nie wiem jak było w tym przypadku, chodzi mi bardziej o tę psychologiczną stronę zagadnienia.
Różnimy się bardzo w ocenie tej "światowej" działalności pana Treli. Moim zdaniem, jeśli właściciel czyli państwo nie jest w żadnym stopniu skłonny do zaangażowania potężnych środków w celu marketingu, porównywalnych do tego czym dysponuje konkurencja na rynku, to jedyną alternatywą są postaci, które potrafią sobie zdobyć pozycję w tym świecie i brylować w nim lansując i siebie, i swoje jakieś tam dokonania a zarazem w jakiejś mierze kreować ten rynek. Tu działają te same mechanizmy co w świecie mody czy w popkulturze. Jestem głęboko przekonany, ze nasza hodowla arabska prowadzona na taką skalę jak do tej pory absolutnie nie może funkcjonować bez sukcesów finansowych i nie chodzi mi tu o fajerwerki aukcyjne ale o ogólny bilans utrzymania stada.
Dlatego moim zdaniem większa szkodę przyniósł ten arabski "zamach" przez wycięcie B&S&T jako showmanów niż jako hodowców. Tych drugich możemy się dorobić, tych pierwszych będzie bardzo trudno wylansować w świecie. To duży skrót myślowy (bo ciasno) ale myślę, że wie Pan o co mi chodzi.
Krótko i zwięźle - dlatego bo ciasno się robi.
Szanse na powodzenie operacji - osobiście to poniżej 60% w ogóle nie podjąłbym ryzyka.
Anonimowośc - jest na razie uprawniona na tym blogu, zresztą nie ma obowiązku odpowiadania na zaczepki. Mimo wszystko staram się być dość kulturalnym anonimem i nie używam wobec interlokutorów (nawet anonimowych)takich słów jak arogancja, indolencja(niemoc)percepcyjna, impertynencja itd. Czego i Panu życzę.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 10.03.2019, 11:12  Uaktualniono: 10.03.2019, 12:10
 Odp.: szpital w Janowie
Niestety forma Pana wpisu wymaga mojej odpowiedzi.

"linia "P" wykazuje genetyczne uwarunkowania do zapadania na skręt jelit"

Proszę o uważne czytanie moich wpisów, ponieważ nigdzie nie napisałam, że chodzi o linię "P", jak Pan to nazywa, lub szerzej, linię Szamrajówki. Koligacje rodzinne obejmują więcej przodków niż tylko samice w linii żeńskiej i rzecz jasna dotyczy to też koni i omawianego przypadku.

Przyda się także odrobina wiedzy na temat metodyki badan nad cechami warunkowanymi genetycznie.
Jeżeli w grupie spokrewnionych osobników w danej populacji występuje ten sam problem zdrowotny lub anatomiczny, to pierwsze skojarzeniem jest takie, że mamy do czynienia z chorobą/wadą o podłoży genetycznym.
Pierwszym działaniem naukowca jest zbadanie relacji rodzinnych pomiędzy osobnikami z danym problemem. Należy przebadać całą populację i następnie matematycznie udowodnić, że liczba przypadków choroby jest statystycznie istotnie wyższa w danej grupie rodzinnej w stosunku do średniej dla całej populacji (lub dla grupy osobników niespokrewnionych). Jeżeli potwierdzimy takie statystyczne zależności, rozpoczynamy szukanie genetycznych przyczyn takiego stanu rzeczy. Przyczyną wystąpienia danej choroby lub wady być pojedyncze lub nieliczne geny, stosunkowo łatwe do zdefiniowania, albo zespół genów, który w określonych warunkach środowiska sprzyja wystąpieniu choroby (trudny do wykrycia).

Geny, które powodują choroby mogą być dziedziczone od pokoleń, albo mogą być nową mutacją, obecną w populacji od jednego-kilku pokoleń przodków. Rzecz jasna, mogą być dziedziczone po obojgu rodzicach i jedyne mutacje dziedziczone wyłącznie w linii żeńskiej to mutacje DNA mitochondrialnego.

W moich uwagach dotyczących Pianissimy i jej krewnych wyraziłam przypuszczenie, że może tu zachodzić przypadek choroby warunkowanej czynnikami dziedzicznymi. Kolejny etap polegałby na sprawdzeniu dokumentacji hodowlanej w stadninie JP i odnotowaniu wszystkich podobnych przypadków, a następnie, na podstawie analizy rodowodowej, sprawdzeniu, czy rzeczywiście istnieje związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy pochodzeniem chorych osobników i występowaniem choroby. Kolejny etap, po udowodnieniu tych zależności, stanowi analiza laboratoryjna DNA z wykorzystaniem różnych metod genetycznych w celu ustalenie konkretnego genu lub zespołu genów odpowiadających za chorobę.

W swoich wpisach odniosłam się do pierwszego punktu tej procedury, czyli konstatacji, że koligacje rodzinne padłych klaczy mogą sugerować dziedziczny charakter schorzenia. "Mogą" ale nie "muszą" i tego drugiego słowa nigdy tu nie użyłam.

Następny etap "śledztwa" to polegałby na przejrzeniu dokumentacji hodowlanej w stadninie pod katem przyczyn padnięć koni w Janowie. Ale, prawdę mówiąc, w czasach, gdy stadniny uznają wszystkie informacje za tajemnicę handlową, nie ma zapewne żadnych szans na takie badania.

Uff, ale łopatologiczny wywód mi wyszedł, ale mam nadzieję, że dla czytających ze zrozumieniem, łatwy do prześledzenia.

Iwona G.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 26.02.2019, 9:49  Uaktualniono: 26.02.2019, 15:51
 Przezornośc a nie szczęcie
"Stadniny w Janowie Podlaskim i Michałowie miały do lutego 2016 roku wyjątkowe szczęście. Były w tym momencie jedynymi w Polsce /.../, w których prezesami byli ludzie, którzy wcześniej pracowali w nich przez wiele lat jako hodowcy."

Panie Redaktorze, mylnie definiuje Pan sytuację. To nie kwestia szczęścia, lecz dalekowzrocznej polityki poprzedników wymienionych prezesów. W książce "Marek Trela" sam MT mówi, że propozycję awansu w przyszłości na szefa Janowa dostał od dyr. Krzyształowicza. Dyrektorzy obu stadnin latami szkolili swoich następców, wiec kiedy przyszła pora na zmianę, władze nie miały dużego problemu ze znalezieniem kompetentnych kandydatów na nowych szefów JP i M. A teraz, w 2019 roku, proszę mi wymienić choć jedną osobę, która mogłaby nazwać siebie uczniem któregoś ze zwolnionych prezesów. W dotychczasowych dyskusjach na Pana blogu nie padło ani jedno takie nazwisko...
W nauce obserwuję dwa podejścia szefów do młodszych pracowników. Jedni przyjmują do pracy najlepszych absolwentów, dbając potem o ich rozwój i karierę naukową, a drudzy dobierają sobie pracowników na zasadzie selekcji negatywnej, aby przypadkiem młody i zdolny ich nie przeskoczył. Ciekawe, że z reguły ci pierwsi to niekwestionowane autorytety naukowe, a ci drudzy to średniaki, którzy nie reprezentują niczego poza swoim tytułem. Absolutnie nie sugeruję, że podobny mechanizm zadziałał w JP i M, wręcz przeciwnie, spodziewałam się, że hodowlane szlify w obu stadninach zdobyło już wielu absolwentów studiów zootechnicznych. Tym bardziej więc nie rozumiem tego braku naturalnych wychowanków zwolnionych prezesów.
Istniejącą sytuację określiłabym terminem "geriatrycznej pułapki". Zwolnieni prezesi z racji na swój wiek (choć pewnie też z uwagi na osobiste plany) nie podejmą się oczyszczenia tej stajni Augiasza, jaka powstała za rządów PiSu, bo do tego potrzeba nie tylko wiedzy, ale i energii oraz czasu, którego z oczywistych powodów osoby w wieku emerytalnym już za bardzo nie mają. Młodych fachowców brak. Więc poza pytaniem "jak", dużo większej wagi nabiera pytanie "kto".

Iwona G.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 27.02.2019, 12:06  Uaktualniono: 27.02.2019, 12:38
 Odp.: Przezornośc a nie szczęcie
Panie Redaktorze, mylnie definiuje Pan sytuację. To nie kwestia szczęścia, lecz dalekowzrocznej polityki poprzedników wymienionych prezesów. W książce "Marek Trela" sam MT mówi, że propozycję awansu w przyszłości na szefa Janowa dostał od dyr. Krzyształowicza. Dyrektorzy obu stadnin latami szkolili swoich następców,...

Czyżby? Jest pani tego pewna? A ja uważam, że że opowiada nam tu pani niestworzone rzeczy (podaje zwykłą nieprawdę). W istocie ani dyr. Jaworowski, ani dyr. Krzyształowicz nie nie prowadzili żadnej tego rodzaju "polityki" (wychowywania sobie następców). Ba, jak tylko pojawiał się na horyzoncie jakiś sensowny kandydat na potencjalnego następcę, to zaraz próbowali go przegonić "na cztery wiatry". Taki to los w spotkał w Janowie Tomasza Skotnickiego (bardzo dobrego, naturalnego kandydata na następcę Krzyształowicza). W Michałowie Jaworowski także, w pewnym momencie, próbował "pogonić" Jerzego Białoboka, ale ten popisał się sprytem i ogromną determinacją prosząc o rękę Urszulę Laufesweiller. Właśnie to, a nic innego, pozwoliło mu tam pozostać, i z czasem - przechodząc kolejne stopnie w hierarchii (okazał się wybitnym koniuszym) - zostać jego następcą. Nota bene, nigdy o tym nie zapomniał, i jak już objął rządy, to - w ramach "odreagowania" - robił wiele rzeczy inaczej (w tym odwrotnie), niż zrobił by je jego wielki poprzednik (często ze szkodą dla stada)...

Reasumując. Nie było żadnej "dalekowzrocznej polityki" wychowywania sobie następców za czasów Krzyształowicza i Jaworowskiego. Wręcz przeciwnie (zresztą za Białoboka /w mniejszym zakresie, gdyż jednak "przygarnął" swą krajankę i córkę znajomego, Magdę Helak), a szczególnie Treli było tak samo). Nim więc jeszcze kiedykolwiek zakwestionuje pani "głębię mej analizy" (świadomość stanu rzeczy), to jednak proszę wpierw zatroszczyć się o swoją (sprawdzając pewne fakty, a nie opierać się tylko na intuicji). To taka dobra rada w celu, by nie musiała później raczyć nas pani takimi "kwiatkami"... R.R.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 28.02.2019, 11:05  Uaktualniono: 28.02.2019, 14:30
 Odp.: Przezornośc a nie szczęcie
Szanowna Pani i wszyscy, którzy biadacie nad następcami!

Pamiętam dobrze sprzed prawie trzydziestu lat całą czeredę smarkul, często jeszcze nawet nie studentek, które z plecaczkami wędrowały pekaesem, stopem i czym popadło w okresie przeglądów od stadniny do stadniny, od stada do stada. Podejrzewam nawet, że często w ramach wagarów. To byli ludzie, którzy do tej wymarzonej pracy przygotowywali się przez kawała życia wpatrzeni w jakichś tam Byszewskich, Jaworowskich, Krzyształowiczów, Wojnarowskich, Kuchejdów, Świdzińskich,Krzyżanowskich, Bobików. Ciułali grosięta, żeby pojechać do tego wymarzonego Zangersheide, kiedy w Polsce wiedzieli o tym tylko Szaszkiewicz z Wassibauerem.
Tylko garstka trafiła w końcu na to wymarzone zadupie, za gówniane pieniądze użerać się ze stajennymi (bo epoka prawdziwych masztalerzy już się kończyła),walczyć z coraz to bardziej zidiociałymi falangami prezesów z politycznej łaski którym trzeba było tłumaczyć, że klacz się nie cieli, że trzeba strugać kopyta koniu i to go nie boli i że nie można kryć ogrem od chłopa bo tani, za pół litra, żyjących ze świadomością że z dnia na dzień mogą wylecieć z tej wymarzonej pracy. Dziś z tej ekipy nie został już prawie nikt, bo tam na górze nikt nie pomyślał nawet, żeby zapewnić im choćby jakieś minimum pewności i wsparcia w tej pracy.
Każdy zdrowo myślący młody człowiek, który przyjdzie na praktykę do stadniny i zobaczy tę nieznośną kruchość bytu ucieknie stamtąd, gdzie pieprz rośnie. To jest praca na całe życie, żeby czegoś dokonać trzeba czasem 20-30 lat i trzeba mieć pewność takiej perspektywy. Jeżeli ktoś tam na górze nie pójdzie w końcu po rozum do głowy i nie wymyśli i nie urządzi tak, że fachowiec sprawdzony po dwóch, trzech latach dobrej pracy nie może zależeć od jakiegoś przypadkowego tumana,którego za rok już może nie być, a powinien mieć jakiś mocny kontrakt państwowy, to to se ne vrati.
X.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 05.03.2019, 8:30  Uaktualniono: 05.03.2019, 9:33
 Odp.: Przezornośc a nie szczęcie
Znam jedną taką, co nie tylko ostatni grosz, ale i całe serce, rozum i pracę hodowli oddała... Katarzyna Wiszowaty. Tytan pracowitości. Nieustępliwość w poszukiwaniu rozwiązania. Może dlatego lenie, ignoranci i miernoty tak jej nie lubią. A może dlatego, że kobieta i to jeszcze asertywna? Wybitny hodowca nie dla tego, że "miała nosa" - osobiście nie cierpię tego określenia, świadczy o ignoranctwie i lenistwie. Wybitna, bo świadomie i merytorycznie (nie "na czuja") przeprowadzała selekcję, wyszukiwała, dobierała ogiery. Dla mnie moja ikona, ideał i wzór do naśladowania. Iza W.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 26.02.2019, 4:23  Uaktualniono: 26.02.2019, 9:27
 Odp.: Los państwowej hodowli koni i Janowa jest przesądzo...
O lata świetlne jestem odległy od świata hodowców koni arabskich, nie ośmielę się dyskutować na jej temat sensu stricto. Natomiast z punktu widzenia zwykłego człowieka obserwującego to, co się dzieje w stadninach wcale się nie dziwię, że pp. Stojanowska i Białobok nie rwą wzorem Rejtana koszul na piersiach i nie walczą jak lwy o hodowlę, a tylko ograniczają się (jak rozumiem) do konsultacji w kręgu Rady. I tak jestem pełen podziwu, że po całym tym błocie, jakim ich obrzucono, w imię wyższych racji zechcieli współpracować z tymi, którzy ich obrzucali. Ja bym tak nie potrafił. A przy okazji jeszcze raz zapytam: czy ktoś z uczestników tej dyskusji zechciałby powiedzieć, gdzie można znaleźć informacje nt. przebiegu dotychczasowych spotkań Rady, przyjętych postanowień i wynikających z tego zarządzeń lub rozporządzeń pana Ardanowskiego ?

I druga sprawa: "Trzeba myśleć, skąd ich wziąć, co trzeba zrobić, aby mogli realizować te cele, a nie o tym, żeby Państwo dotowało hodowlę." - teoretycznie słusznie, ale z wcześniejszego tekstu pana Marka, pokazującego wyniki finansowe Janowa i Michałowa wynika, że obie stadniny w sumie w opisywanym okresie poczyniły inwestycje wysokości ok. 160% zysków ! Nie wiem, co to były za inwestycje, ale zakładam, że były potrzebne. Jak mogłaby firma nie dotowana z budżetu państwa przystępować do inwestycji na taką skalę ?...
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 25.02.2019, 23:28  Uaktualniono: 26.02.2019, 9:26
 Na marginesie też człowiek...
Wprawdzie jestem tylko “marginesem” na tle zasadniczej dyskusji poważnych ludzi, jednak niech mi będzie wolno coś powiedzieć… W istocie papier czy klawiatura komputera wszystko przyjmą, ale jest wskazane (w dobrym tonie), by jednak brać elementarną odpowiedzialność za słowa wyrażone publicznie - tym bardziej dyskredytujące drugą osobę. Jeśli już posunął się pan do tego, by przedstawić moje nazwisko w możliwie najgorszym świetle i jednoznacznie negatywnie ocenić moją narrację (choć tylko na marginesie), to wnoszę, iż na czymś konkretnym (poza niechęcią i złą wolą) oparł pan tę swoją ocenę, a tym samym jest pan w stanie wykazać – na przykładach - iż moje "ataki są głupie i niesprawiedliwe … Dufam, iż odpowiedzialność za słowa, nie mówiąc już o klasie i kulturze, nie pozwoli panu ograniczyć się tylko do owego (mało chwalebnego) hejtu wobec mnie. Czekam zatem...

Nie będę jednak tego robił biernie, gdyż absolutnie nie zamierzam być "ofiarą" tego, iż jest pan osobą totalnie zaimpregnowaną na te fakty i zdarzenia, które rzucały by jakikolwiek cień (poddawały w wątpliwość) “fachowość wyrzuconych”. W tej mierze trafianie do pana z argumentami (konkretnymi danymi), ukazującymi czarno na białym, iż nie zawsze było tylko fantastycznie za czasów tych “geniuszy”; że ich rządy generowały też straty, porażki i problemy, to jak "kopanie się koniem". Tu bardzo przypomina mi pan pewnego “przywódcę”, który z trybuny sejmowej zapowiedział (a jak zapowiedział, tak zrobił), iż "nikt nam nie wmówi, iż białe jest białe, a czarne - czarne". Osobiście nigdy nie pojmę, jak można nie przyjmować do wiadomości faktów, które nie dają pola do interpretacji? To coś niesamowitego... Kiedy pisałem, w ubiegłorocznych "Koniach i Rumakach" ("Era światłocieni"), iż Jerzy Białobok zostawił ledwie dwa rody - z liczby siedmiu, które "odziedziczył" po Jaworowskim, to przecież sobie tego nie wymyśliłem, a tylko odniosłem się do rzeczywistości. Jeśli krytycznie – może w nieco przerysowanych tonach, jednak zasadniczo oddających sens, wymiar i kierunek wypowiedzi Anny Stojanowskiej z ostatniego wysłuchania na komisji rolnictwa – odnoszę się do tego wystąpienia, to nie z powodu, że chcę ją obrazić, a tylko dlatego, iż uważam je za fatalną wizję dla naszej hodowli koni arabskich (tej, którą jeszcze zdążyliśmy poznać, którą kochamy i cenimy; z której jesteśmy/byliśmy dumni). Jeśli z kolei piszę o Marku Treli, iż zaniechał zapewnić Pianissimie realną (skuteczną) pomoc w obliczu jakiejś przypadłości, a tym samym (ową biernością, nonszalancją, nieodpowiedzialnością i brakiem wyobraźni) skazał ją na nieuchronną śmierć i to jeszcze w męczarniach (zaczęło się od tego, że klacz warta 3 miliony euro i będąca największym skarbem polskiej hodowli, nie miała w swym boksie nawet monitoringu!), to g.... mnie obchodzi co na ten temat bełkotał kiedyś jakiś tam Jurgiel, gdyż odnoszę się do konkretnej (mającej miejsce) rzeczywistości!

Admin sam przyznał, że najchętniej by mnie nie drukował, gdyż moje wpisy nie tylko niewiele wnoszą do toczonej tu dysputy, to są przy tym przesycone jadem i niewystarczająco merytoryczne, gdyż “tylko fragmentami” – na blokowanie mnie nie pozwala mu jedynie natura demokraty. By było śmieszniej (a może straszniej), pisze to człowiek, który kilkanaście lat temu publikował moje teksty w "Koniu Polskim" (proszę, jak czasy się zmieniają). W istocie byłby mnie gotów “uciszyć”, bez względu na to, że na tym forum nie ma za wiele osób specjalnie kreujących "krajobraz" toczonej tu dysputy (jakże wielka musi być więc niechęć człowieka do mojej skromnej osoby). Rozumiem, że można kogoś nie lubić lub się z nim nie zgadzać, ale czy musi to być posunięte aż do tego stopnia (chęci odebrania komuś głosu i wykluczenia go z dyskusji publicznej)? Wooowww. Redaktorze Szewczyk, dalece nieprawdziwe jest twierdzenie, że "tylko fragmenty moich wpisów są merytoryczne" (ślepy by zauważył, że jest wręcz przeciwnie). Nie jestem też pozbawiony elementarnej przyzwoitości, by w swych sądach kierować się "kompleksami i osobistymi urazami”. Zapewne mam jakieś kompleksy, jak większość ludzi (ba, nawet sam trzydniowy prezes PZJ) i nie ukrywam tego, jak kogoś nie lubię, ale nie pozwalam sobie na to, by oceniać rzeczywistość przez “lupę” negatywnych (jak zrobił to wobec mnie red. Szewczyk). Na pierwszym bowiem miejscu zawsze stawiam problem, a dopiero potem to, co z niego wynika (ergo nie oceniam PISowców źle dlatego, że ich nie lubię, tylko ich nie lubię dlatego, że robią tyle złego). Ps. Proszę pamiętać, że czekam na przykłady odnośnie tezy (zawartej na marginesie), iż moje "ataki wobec wyrzuconych są głupie i niesprawiedliwe". Wobec braku reakcji uznam to za akt pańskiej rejterady, a tym samym pomówienie... R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 26.02.2019, 10:52  Uaktualniono: 26.02.2019, 15:52
 Odp.: Na marginesie też człowiek...
"piszę o Marku Treli, iż zaniechał zapewnić Pianissimie realną (skuteczną) pomoc w obliczu jakiejś przypadłości, a tym samym (ową biernością, nonszalancją, nieodpowiedzialnością i brakiem wyobraźni) skazał ją na nieuchronną śmierć"

Z tego, co mi wiadomo o przyczynach zejścia kilku klaczy z tej rodziny, to Pianissima miała genetyczne predyspozycje do tej konkretnej przypadłości. Nie wydaje mi się, by zapewnienie 100% bezpieczeństwa przy wrodzonym obciążeniu taką chorobą było możliwe. Choćby taki monitoring, jak zapewnić stały monitoring na pastwisku czy podczas wyjazdów na pokazy? Nie do zrealizowania.

Na marginesie Pana uwagi. W poprzednich wpisach "obsobaczył" Pan dyr. Krzyształowicza za Monogramma, ale wystarczyło rzucić okiem na daty aktywności zawodowej dyrektora i aktywności stadnej Monogramma w PL (podałam pod pańskimi wpisami), by zauważyć, że Pana pretensje są nieuzasadnione lub przynajmniej nadmierne. Obawiam się, że ma Pan nadmierną łatwość ferowania wyroków, a łatwości w ich formułowaniu nie towarzyszy wnikliwość w analizie danego problemu.
Iwona G.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 26.02.2019, 21:50  Uaktualniono: 26.02.2019, 23:53
 Odp.: Na marginesie też człowiek...
Widzę, że i pani postanowiła wykorzystać sposobność, by "mi przyłożyć" (używając do tego nawet dyr. Krzyształowicza), więc proszę sobie nie żałować... Rozumiem, że każdy ma prawo mieć gorszy dzień, jednak pani przeszła dziś już samą siebie. Z jednej strony w mijaniu się z prawdą i płytkości ocen, z drugiej w rażącym rozkojarzeniu (pisaniu momentami od rzeczy), a z trzeciej w żenującym akcie "podlizania się" adminowi - moim kosztem. Jest pani naukowcem, więc tym samym powinna być pani pryncypialna w ocenach i sądach (jak Beata Kumanek), a jeśli już, to stawać po stronie faktów i argumentów, a już w żadnym razie nie kierować się osobistą niechęcią czy koniunkturalizmem. Skoro jednak tak właśnie pani - z pewnych powodów - "wygodniej", to proszę bardzo...

Nie tylko nie zaprotestowała pani w obliczu niegodnego, gdyż obelżywego i pozamerytorycznego (dotąd nie podał żadnego przykładu na uprawdopodobnienie swych tez) potraktowania mnie przez admina, to jeszcze chętnie przyłączyła się pani do wrogiego mi "obozu" - próbując (nieudolnie, ale jednak) brać w obronę ludzi oraz fakty zasadniczo nie do obrony. Powiedzieć, że jestem głęboko zniesmaczony pani postawą, to nic nie powiedzieć. Tym niemniej odniosę się do wyartykułowanych tu "zarzutów" - punkt po punkcie - by wykazać jak bardzo się pani myli (że postawiła tu pani na niewłaściwego "konia")...

1. Z tego, co mi wiadomo o przyczynach zejścia kilku klaczy z tej rodziny, to Pianissima miała genetyczne predyspozycje do tej konkretnej przypadłości.

No właśnie - wystarczyło choćby pamiętać o tym, co spotkało jej matkę! Tym bardziej więc wszelkie zaniedbanie - w tym stanie rzeczy - jest nie tylko godne potępienia, ale też jest aktem mogącym być rozpatrywany pod kątem popełnienia przestępstwa. Mając świadomość tego, co może jej grozić, Trela powinien przygotować takie mechanizmy, które umożliwiałby udzielenie jej skutecznej pomocy w obliczu nagłych zdarzeń (w tym też skrętu okrężnicy), dając tak szansę na uratowanie. Jak żadna inna, zasługiwała na takie starania. Ba, należyta ochrona tegoż skarbu narodowego była jego obowiązkiem. Tymczasem nie kiwnął tu nawet palcem, pozostawiając ją praktycznie samą sobie, gdyż nie mogła też liczyć - w obliczu jakże częstych jego wyjazdów - na pracowników stadniny, sparaliżowanych strachem i nie mających prawa się nawet wysmarkać bez jego zgody. Doszło do tego, że dr Kucharczyk (jak już został powiadomiony, że z Penny niedobrze i dotarł na miejsce) nie zrobił jej od razu, niezbędnego w takich przypadkach, zastrzyku przeciwbólowo-rozkurczowego, gdyż musiał to wcześniej skonsultować z Trelą (będącemu we Włoszech). Pech chciał, że tamtemu rozładował się jak raz telefon, więc sporo czasu upłynęło, nim usłyszał w słuchawce od Treli: "niech pan da jej zastrzyk przeciwbólowo-rozkurczowy"... Najcenniejsza i najsłynniejsza polska klacz arabska tarzała się po boksie z bólu (była już wtedy w trzecim stadium "porażenia"), a weterynarz - nauczony przez te lata nie robić absolutnie nic bez wiedzy i zgody pana prezesa - pyta się go telefonicznie co ma robić w tej sytuacji! To jest jak z Mrożka, tyle tylko iż okupione cierpieniem i śmiercią tej wybitnej klaczy. Co znamienne jedną z decyzji nowego prezesa było zamknięcie szpitala dla koni w stadninie, który założył jeszcze dyr. Krzyształowicz. Nigdy też M. Trela nie uczynił żadnego znaczącego kroku w kierunku wzmocnienia opieki weterynaryjnej nad stadem. Przeciwnie, podchodził do tej kwestii z dużą nonszalancją, zatrudniając jedynie (na umowę zlecenie) powolnego mu we wszystkim weterynarza na telefon. Co prawda sam był z wykształcenia doktorem weterynarii, więc jakby ktoś taki był na miejscu; rzecz jednak w tym, że coraz częściej był on nieobecny na miejscu, mając inne rozliczne "obowiązki" w świecie. W tej mierze nie było dziełem przypadku (choć było to tyleż symboliczne, co znamienne), iż nie było go w Janowie także wtedy, gdy odchodziła Pianissima... Miesiąc po zwolnieniu, na niesławnej (haniebnie zakłamywanej) konferencji prasowej (III 2016), próbował wszystkim wmówić, że zrobił najlepszą rzecz, każąc (przez telefon) wysłać ją dwukonną przyczepką na Służewiec. Czyżby? Rzecz w tym, że załadowali ją do niej po półtorej godziny od momentu zauważenia jej stanu, a sama droga do Warszawy miała im zabrać - w najlepszym wypadku - 3 i pół godziny. W efekcie trafiła w ręce służewieckich fachowców 5 godzin po "akcie porażenia", a maksymalny czas na realny ratunek w takich przypadkach, to godzina do półtorej... Pytam więc - w obliczu tego zestawienia - po co Trela kazał ją wieść na Służewiec? Liczył na jakiś cud? Jako doktor weterynarii dobrze wiedział jak się ta podróż skończy (iż to droga tylko w jedną stronę). Kogo i co więc wówczas "ratował", decydując się na taki krok - niby ją, czy może jednak siebie?!... Ergo, w obliczu tych faktów (bo przecież nie moich urojeń), o czym pani do mnie rozmawia ?!

2) Nie wydaje mi się, by zapewnienie 100% bezpieczeństwa przy wrodzonym obciążeniu taką chorobą było możliwe.

A kto mówi o zapewnieniu 100 % bezpieczeństwa w procesie hodowli i użytkowania koni - niby ja?! Jak świat światem nie było, nie ma i nie będzie możliwości zagwarantowania czegoś na 100 %. Chodziło o to, że mając wybitne klacze na stanie, jak też świadomość prawdopodobnych zagrożeń, każdy odpowiedzialny hodowca przygotowałby niezbędne procedury (choćby ekstraordynaryjne), gwarantujące przede wszystkim realną reakcję wobec danego zagrożenia, a tym samym przynajmniej 50 % szans na pomyślny skutek owych działań. Tymczasem - przez swe zaniechania - nie dał jej żadnych, najmniejszych szans (co potwierdzili nawet naukowcy z wrocławskiego UP, badający tę sprawę)! W istocie Pianissima - w tamtych, określonych warunkach, w owej "trelowskiej rzeczywistości" - nie miała szansy być uratowaną! Czy fakt ten jest w stanie dotrzeć do pani świadomości?!...

3) Choćby taki monitoring, jak zapewnić stały monitoring na pastwisku czy podczas wyjazdów na pokazy? Nie do zrealizowania.

Niedorzeczność tego wątku powala... Kto mówi o monitoringu na pastwisku? Po drugie czy w ogóle rozumie pani co to jest i jak działa monitoring? Jeśli tak, to proszę z łaski swojej nam tu wytłumaczyć w jaki niby sposób, wyjazdy Treli na pokazy miałyby uniemożliwiać jego pracę w stadninie?! Jak tu dyskutować z czymś "takim"?...

4) Na marginesie Pana uwagi. W poprzednich wpisach "obsobaczył" Pan dyr. Krzyształowicza za Monogramma, ale wystarczyło rzucić okiem na daty aktywności zawodowej dyrektora i aktywności stadnej Monogramma w PL (podałam pod pańskimi wpisami), by zauważyć, że Pana pretensje są nieuzasadnione lub przynajmniej nadmierne.

Absolutnie tak nie uważam. Co więcej, niepotrzebnie używa pani tego wątku w celu dyskredytowania mej wiedzy i osoby. Naprawdę uważa pani, że o nic merytorycznego mi tam nie chodziło (nie miałem żadnych argumentów, ani też żadne fakty nie stały za mną), a tylko o "spotwarzenie" dyrektora Krzyształowicza? Sądząc tak, chcąc niechcąc, wpisuje się pani w regułę red. Szewczyka, że "o Raznowieckim albo wcale, albo źle" (pani wybór)... Moje pretensje do dyr. Krzyształowicza uważam za uzasadnione merytorycznie i poparte faktami na tyle, że nawet zapodane przez panią daty nic tu nie destabilizują (pamiętam mało sympatyczną postawę śp. dyrektora wobec Monogramma). Jeśli jednak chce to pani rozgrywać tylko po to, by wykorzystywać przeciwko mnie, to życzę powodzenia...

5) Obawiam się, że ma Pan nadmierną łatwość ferowania wyroków, a łatwości w ich formułowaniu nie towarzyszy wnikliwość w analizie danego problemu.

Ja z kolei się obawiam się, że wykazałem powyżej, iż to raczej pani ma zasadnicze problemy z właściwą analizą stanu rzeczy. Obawiam się też, że ma pani raczej niewielkie pojęcie o stopniu wnikliwości mej analizy (jeśli już, to mocno skrzywione). Obawiam się wreszcie, iż w tym stanie rzeczy będzie mi trudno postrzegać panią nadal, jako merytoryczną i obiektywną interlokutorkę... R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
marek_szewczyk
Wysłano: 25.02.2019, 21:26  Uaktualniono: 25.02.2019, 21:28
Webmaster
Dołączył: 23.05.2013
Skąd:
Liczba wpisów: 653
Dystępny!
 Bioróżnorodnośc jest ważniejsza od zysku
Szanowna Pani Beato,

Zdumiała mnie Pani wypowiedź. Niestety, negatywnie.


Jakim prawem mój autorski, prowokacyjny tekst, który miał skłonić moich czytelników do refleksji nad wszystkimi aspektami konieczności utrzymywania rodów i rodzin, potraktowała Pani jako "kwintesencję filozofii hodowlano-menedżerskiej Anny Stojanowskiej i Jerzego Białoboka sprowadzające się do tego, że warto poświęcić kilka rodów dla sukcesów na pokazach i związanych z tym profitów."

Stanowczo protestuję. Nigdzie przecież nie napisałem, że przedstawiam oto poglądy Anny Stojanowskiej czy Jerzego Białoboka. Prawdę mówiąc, nie wiem dokładnie, jakie w tej materii mają poglądy, bo z nimi przy pisaniu całego tego cyklu pt. "Los państwowej hodowli i Janowa jest przesądzony", nie rozmawiałem.

Podobnie jest z innym fragmentem Pani wypowiedzi, a mianowicie tym, kiedy mi Pani dziękuje: "za uświadomienie mi prawdziwych intencji owych nieposzlakowanych i wybitnych doradców. Oni nie chcą, by państwowe stadniny koni arabskich uzyskiwały jakiekolwiek wsparcie od państwa. Przynajmniej teraz to wiemy."

Ja nie wiem, jakie mają w tej kwestii poglądy! To co napisałem, to tylko moja spekulacja, że być może tak uważają. Spekulacja o tyle uzasadniona, że Jerzy Białobok kierował z sukcesem gospodarczym stadniną przez wiele lat, wyhodował wiele koni, które osiągały sukcesy na pokazach i na aukcjach, a to wszystko przy poszanowaniu konieczności utrzymania bioróżnorodności, a więc rodów męskich i rodzin żeńskich. Zadałem retoryczno-teoretyczne pytanie - czy jemu wypadałoby naciskać na ministra, aby państwo zaczęło dotować stadniny, skoro sam był najlepszym dowodem, że stadnina może funkcjonować dobrze i nie przynosić strat.

Wydawało mi się, że to wszystko jasno i klarownie przedstawiłem. Być może nie dość jasno. Jeśli tak, to czynię to teraz.

Odnoszę wrażenie, że była Pani w stanie wielkiego wzburzenia pisząc powyższe słowa. A jak wiadomo, emocje nie są dobrym doradcą. Coś mi wygląda na to, że powodem tego wzburzenia jest milczenie A.S. i J.B.
Też bym wolał, aby się publicznie wypowiedzieli, ale jeśli tego nie robią, to trzeba to uszanować. W każdym razie, nie może to być powodem do ataku na nich. A atak ten uważam za nieuprawniony i niesprawiedliwy.

Ja swoimi tekstami staram się trafiać do umysłów Czytelników, skłonić ich do analizy, logicznego myślenia. Pani zareagował emocjonalnie, nazbyt emocjonalnie.
Pod tym względem rozjechaliśmy się ostatnio. Apelowałbym o spokój i chłodną analizę faktów.

Z poważaniem
Marek Szewczyk
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 25.02.2019, 21:02  Uaktualniono: 25.02.2019, 21:30
 Smutne wieści z SK Prudnik
Szanowny Panie Marku,
na długiej liście koni wyhodowanych przez duet Katarzyna Wiszowaty - Dariusz Świderski należy również wpisać:

> Wissę https://www.youtube.com/watch?v=juypaBp_qSI
> Lily Marlene https://www.facebook.com/hppskoki/videos/980448328676798/
> Winchestera
> Jak Chefa https://www.youtube.com/watch?v=K8S5njphbT0&t=410s
> Rosę Primę
> Ensillę- która świetnie spisuje się na zagranicznych parkurach

Z coraz większym zażenowaniem przyjmuje kolejne doniesienia z Prudnika. Pani Kasiu - czapki z głów, że jeszcze Pani trwa przy prudnickich koniach. Może analogia niektórych oburzy, ale dla mnie jest Pani Janem Ziniewiczem prudnickiej hodowli - choć możemy się domyślać, że z każdym miesiącem jest coraz ciężej.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 25.02.2019, 19:45  Uaktualniono: 25.02.2019, 20:42
 Bioróżnorodność jest ważniejsza od zysku
Szanowny Panie Marku,

Ostatnie zdanie Pańskiego poprzedniego tekstu zdaje się stanowić kwintesencję filozofii hodowlano-menedżerskiej Anny Stojanowskiej i Jerzego Białoboka sprowadzające się do tego, że warto poświęcić kilka rodów dla sukcesów na pokazach i związanych z tym profitów. Zresztą tak właśnie się działo za ich czasów. Lecz jak mógł Pan przeczytać w komentarzach pod swoim tekstem, a także pod wcześniejszymi tekstami, osoby fachowe, w tym naukowo czynna pani genetyk, wszyscy oni mówią jednym głosem to samo. Otóż cele państwowej hodowli koni arabskich są nie do pogodzenia z nadrzędnym celem spółek prawa handlowego, jakim jest zysk finansowy na koniec każdego roku.Bioróżnorodność, postęp hodowlany i dziedzictwo kulturowe są bowiem bezcenne. Wyżej wspomniana konkluzja Pańskiego tekstu została jednoznacznie poddana w wątpliwość.

Dziwi mnie niepomiernie, że Anna Stojanowska i Jerzy Białobok unikają jak ognia wszelkiej krytyki merytorycznej, nie mającej żadnego związku z kwestiami lubi czy nie lubi. W efekcie cała dyskusja o koniach arabskich kręci się wokół tego samego. Jedni bałwochwalczo zapatrzeni kreują Annę Stojanowską i Jerzego Białoboka na wybitnych hodowców nie popełniających żadnych błędów, z drugiej strony Ci kierujący wobec tych osób merytoryczną krytykę są traktowani jako wrogowie.

Prawda jest taka. Anna Stojanowska i Jerzy Białobok to też ludzie, i jak wszyscy mają swoje sukcesy i mają swoje porażki. Jednak skoro wyznają filozofię jaką nam Pan przedstawił, niech więc spełniają się w hodowli prywatnej i służą dobrą radą arabskim szejkom. Na pewno nie powinni już wrócić do hodowli państwowej, skoro nie rozumieją jej celów. Natomiast obawiam się, że osoby dla których poświęcanie puli genetycznej na rzecz zysku jest czymś chwalebnym spełniają w charakterze doradców ministra rolnictwa destrukcyjną rolę dla dalszego bytu państwowej hodowli koni arabskich. Wyraził się Pan jasno. Te osoby nie chcą, by Państwo wspierało finansowo stadniny w Janowie i Michałowie. Jak sądzę, najchętniej zobaczyliby stadninę w Janowie jako elitarną filię jakiejś stadniny arabskiej. Mamy więc jasność w temacie. Zaś dla mnie osobiście taki scenariusz to zdrada.

Muszę dodać coś jeszcze. Samouwielbienie i brak elementarnego krytycyzmu wobec samego siebie gubi największych. Wcale nie jest prawdą, że poza Anną Stojanowską i Jerzym Białobokiem nikt inny nie umie poprowadzić państwowych stadnin koni arabskich z sukcesem. W Janowie świetnie sprawdza się jako menedżer i zarządzający gospodarstwem rolnym Grzegorz Czochański. Gdyby dostał Magdalenę Helak Kulczyńską na stanowisko głównego hodowcy oraz wsparcie finansowe państwa, z pewnością poradziłby sobie doskonale. Pański blog również ujawnia wiele fachowych osób,że nie wspomnę o Pani profesor Iwonie Głażewskiej, zawsze chętnej służyć radą. Jerzy Białobok i Anna Stojanowska są pozbawieni, jak mniemam, głębszej autorefleksji i nie chcą, lub nie potrafią odnieść się do merytorycznej krytyki ze strony fachowców komentujących teksty ukazujące się na tym blogu. Może więc powinni dać sobie spokój z wszelkim "doradzaniem" ministrowi rolnictwa, gdyż dla państwowej hodowli koni arabskich wynikłaby z tego jedynie prywatyzacja. Tak sądzę, gdyż nie uzyskałam jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, jakie przyświecają im cele jako doradcom ministra.

Dziękuję, Panie Marku, za uświadomienie mi prawdziwych intencji owych nieposzlakowanych i wybitnych doradców. Oni nie chcą, by państwowe stadniny koni arabskich uzyskiwały jakiekolwiek wsparcie od państwa. Przynajmniej teraz to wiemy. Bioróżnorodość, postęp hodowlany oraz dziedzictwo kulturowe nie leżą więc w kanonie wyznawanych przez nich wartości. Moje zdanie jest fundamentalnie odmienne. No cóż, ale ja jestem przecież tylko nikim, więc zakończę już tę polemikę. Beata Kumanek
Odpowiedz
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5