O artykule sprzed lat i Spencerze
Z przyjemnością skorzystałem z zaproszenia Dominika Nowackiego i wziąłem udział w videokonferencji na fejsbukowym profilu Toru Wyścigowego Służewiec poświęconej koniom pełnej krwi i ich roli w sporcie i hodowli koni sportowych. Przygotowując się do współprowadzenia tego internetowego spotkania przeglądałem swoje archiwum i różne publikacje sprzed lat, w tym te na łamach „Konia Polskiego”. Między innymi przypomniałem sobie swój artykuł sprzed wielu lat pt. „Uwagi na temat dzielności ogierów pełnej krwi używanych w hodowli półkrwi”.
Trudno – wiem, że to będzie samochwalstwo – ale jestem dumny z tego tekstu. Wszystko co w nim napisałem z jednym wyjątkiem (o czym za chwilę) jest nadal aktualne. Czyli przede wszystkim główna teza, że jeżeli chcemy hodować konie sportowe, to dawna metoda doboru ogierów pełnej krwi do półkrwi, jest już niewystarczająca. Najważniejszą bowiem kwestią jest znaleźć sposób, aby jak najszybciej stwierdzać, które ogiery pełnej krwi będą, a które nie będą przekazywać uzdolnienia do skoków. Z istniejących w zootechnice czterech metod oceny wartości użytkowej wskazałem, że aby w miarę wcześnie wyłapywać, czy dany reproduktor przekazuje uzdolnienia do skoków – trzeba stosować metodę na podstawie użytkowości krewnych bocznych.
Nie będę streszczał całego artykułu i wszystkich tez, jakie tam postawiłem. Mogą go Państwo przeczytać. Ci, którzy mają stare roczniki „Konia Polskiego”, proponuję sięgnąć po numer 3 z 1981 roku. Dla tych, którzy nie mają takiej możliwości, zamieszczam link
http://pcbj.pl/uwagi-na-temat-dzielnosci-ogierow-pelnej-krwi-marek-szewczyk-1981/
Można ten artykuł przeczytać w wersji elektronicznej, na Polskiej Cyfrowej Bibliotece Jeździeckiej. Ta biblioteka to cenna inicjatywa Artura Bobera, któremu dziękuję, że zechciał na potrzeby tego tekstu na moim blogu umieścić tam mój artykuł, o którym jest mowa. Zamieścił też odpowiedź Władysława Byszewskiego, bo mój tekst został zaopatrzony dopiskiem „artykuł dyskusyjny”, a do tej dyskusji na łamach KP namawiałem innych, w tym pana Władysława imiennie
http://pcbj.pl/wyzwany-odpowiadam-wladyslaw-byszewski-1981/
Jedyna sprawa, która jest już nieaktualna, to system, jaki proponowałem, aby zdobywać informacje na temat reproduktorów używanych w pełnej krwi. Ówczesny dyrektor Państwowego Stada Ogierów w Starogardzie Gdańskim, Zbigniew Markowicz, rozumiejąc że do WKKW najlepsze są (wówczas) konie pełnej krwi, kupował je w sporych liczbach przez kilka lat z rzędu. Miał w stadzie prężny klub ze sporą gromadką dobrych zawodników (złośliwi nazywali to wówczas „gwiazdozbiór”), którym mógł dawać do jazdy owe konie po torze wyścigowym. Rozumowałem wówczas tak, że gdyby inne stada ogierów (a było ich wówczas kilkanaście) poszły tą samą drogą, to rokrocznie można by przetestować kilkadziesiąt folblutów, a po kilku latach mieć już wiarygodną informację, które reproduktory przekazują uzdolnienia do skoków, a które nie. I potem spośród tego uzdolnionego potomstwa szukać odpowiedniego (także eksterierowo) ogiera do półkrwi.
Nawet wówczas okazało się to tylko pobożnym życzeniem. Bo poza Zbigniewem Markowiczem nikt takiej akcji nie podjął. A dziś jest to już tym bardziej niemożliwe. Tych kilka stad ogierów, jakie zostały, ledwie dychają, a sportu na ogierach tam nie uświadczysz. Nie ma już też klubów sportowych, w których zawodnicy jeździliby sportowo na klubowych (państwowych) koniach.
Dziś wszyscy jeżdżą na koniach prywatnych (swoich lub sponsorów) i nikt nie mógłby nakłonić zawodnika, aby zaczął jeździć na należącym do jakiegoś podmiotu koniu na zasadzie eksperymentu – że trzeba przetestować sporą stawkę koni, aby uzyskać informacje, z których będzie korzystał kto inny, niż ów jeździec zdzierający sobie portki.
Dziś jedyne co możemy robić, to zbierać informacje o tych koniach pełnej krwi, które na zasadzie przypadku trafiają do sportu. Informacje, które z nich wykazują uzdolnienia do skoków. I notować po jakim są ogierze. Jeśli się okaże, że po jakimś ogierze xx spotkamy kilka dobrych sportowo koni xx, to będziemy mieli w ręku informację. Powinna ona być ważna dla hodowców koni sportowych, którzy chcą używać w hodowli półkrwi reproduktory pełnej krwi, a także dla jeźdźców, którzy chcieliby swoją karierą sportową wiązać z końmi pełnej krwi angielskiej.
Spencer
Tyle o moim artykule sprzed lat. A teraz historia mojego spotkania z pewnym koniem, która jest doskonałą ilustracją wszystkich zawartych w nim tez i tych ostatnich zdań poprzedniego fragmentu artykułu.
Jak jestem na Służewcu i oglądam konie na padoku przed gonitwą, to łapie się na tym, że patrzę na nie pod kątem, który by się nadał do sportu. Takie sportowe zboczenie, bo choć lubię i cenię wyścigi konne, to jednak moją pierwszą pasją jest sport jeździecki. I jako oglądacza tego sportu i jako jego amatorskiego uczestnika.
W 2007 roku wpadł mi w oko Spencer (Jape – Surabaya po Dakota). Rosły, kalibrowy, urodziwy jasny kasztan. Jak w domu zajrzałem mu głębiej w rodowód, to aż poskoczyłem. Już wtedy było wiadomo, że Jape daje konie skaczące. Podobnie – Dakota. Więc już to wystarczało za rekomendację do sportu. Ale w jego żeńskiej części rodowodu – matka pochodziła z Kozienic – znalazłem takie ogiery, jak: Dargin, Erotyk, Jongleur, Good Bye i Skarb. Dargin mnie nie ucieszył, bo o Meharim i jego potomstwie mam złe zdanie (jeśli chodzi o sport oczywiście, a nie o wyścigi), więcej na ten temat we wspomnianym artykule z 1981 roku. Ale pozostałe ogiery – palce lizać. Wszystkie dawały konie skaczące (rozwinięcie tej tezy także we wspomnianym artykule). Jak to się mówi – papier sam skakał. Mowa o rodowodzie Spencera.
Hodowcą i właścicielem tego ogiera był nieżyjący już Bogdan Tomaszewski, właściciel firmy Damis i z czasem dużej stadniny folblutów w Awajkach. Przy kolejnej wizycie na torze spotkałem go i zagadnąłem o Spencera. Powiedziałem, że szkoda, aby ten koń się marnował na torze (biegał słabo) i że nadał by się do sportu. Ku mojemu zaskoczeniu, pan Tomaszewski podjął ten wątek. Okazało się, że właśnie się zastanawia nad tym, jak zagospodarowywać te gorzej biegające konie, więc ja ze swoją propozycją, że chętnie bym Spencera wziął pod siodło, trafiłem w dobry moment. Zaproponowałem, żeby mi go wydzierżawił. Ja będę go utrzymywał i jeździł na nim, a po jakimś czasie, jak się okaże, że jest dobry, to go sprzedamy. Pan Tomaszewski się zgodził. Byłem w siódmym niebie.
To było lato, mniej więcej połowa sezonu wyścigowego. Spencer był zapisany do gonitwy, III grupy, o ile dobrze pamiętam. Pan Tomaszewski powiedział więc, skoro jest już zapisany, to niech w niej pobiegnie, a po gonitwie będę mógł go zabrać. Tymczasem Spencer tę gonitwę wygrał. Trener nalegał, aby go zapisać do następnej. Pan Tomaszewski uległ i koń pobiegł jeszcze raz. Znowu wygrał. Trener zapisał go do St. Leger. Musiałem się pogodzić z tym, że ewentualnie trafi do mnie dopiero po sezonie. W St. Leger Spencer zajął 2. miejsce (za San Moritzem), ale się „urwał”. I tak moje marzenia legły w gruzach.
Mało tego, jak pojechał do Awajek, aby doktor czas zajął się leczeniem naderwanego ścięgna, to doznał tam ochwatu. I tak koń został stracony już na dobre i dla sportu, i dla hodowli.
Nie mogłem odżałować, że go wówczas nie kupiłem. Jestem przekonany, że byłby świetnym skoczkiem. W swoich marzeniach widziałem się na nim w konkursach 110-120 cm, a potem, pod jakimś lepszym zawodnikiem, mógłby startować wyżej. A potem, licencja do hodowli półkrwi. Jestem przekonany, że taki ogier przekazywałby wielkie uzdolnienia do skoków.
No cóż, w sumie smutna historia. Ale morał z niej jest taki – na torze pojawi się jeszcze wiele koni eksterierowo nadających się do sportu, problem w tym, skąd będziemy wiedzieć, czy ojciec tego konia (i w ogóle jego przodkowie) przekazuje uzdolnienia do sportu, czy nie?
W rozwiązaniu tego zagadnienie pies jest pogrzebany.
Marek Szewczyk


