Cztery aukcje
Podsumowanie tegorocznej aukcji w Janowie Podlaskim zacznę od… Winter Star Horse Auction, która miała miejsce 7 grudnia 2019 roku na Służewcu. Dlaczego? Ano dlatego, że kilka dni przed tegoroczną Pride of Poland pokazała się informacja, że sfinalizowana została dzierżawa Pingi.
Tyle, że jest to inna dzierżawa niż ta, która została rzekomo przyklepana młotkiem aukcjonera na zimowej aukcji. Ta z grudnia miała przynieść 40 tys. euro, a Pinga miała rzekomo pojechać do Arabii Saudyjskiej. Takiej odpowiedzi udzielił mi 7 lutego pełniący wówczas obowiązki prezesa SK Janów Podlaski Grzegorz Czochański. Bo podczas aukcji nie dowiedzieliśmy się dokąd zostały sprzedane Adelita, Bambina i Amarena, ani gdzie została wydzierżawiona Pinga. Z odpowiedzi prezesa Czochańskiego wynikało, że wszystkie miały trafić do Arabii Saudyjskiej, a z wyników aukcji wychodziło, że na transakcjach związanych z tymi czterema klaczami stadnina janowska potrzebująca pieniędzy jak kania dżdżu, miała zarobić 405 tys. euro.
Tymczasem wszystko to okazało się nieprawdą. Żadna z tych klaczy nie opuściła stadniny. Żadne pieniądze za te klacze nie wpłynęły do kasy spółki. A wylot Pingi na dzierżawę, ale na inną, do USA w środku lata ostatecznie zamyka sprawę grudniowej aukcji na Służewcu. Z Zimowej Aukcji Gwiazd, bo tak została szumnie nazwana, został przetarg na konie trzeciej kategorii. Bo ostateczne wyniki tej nieszczęsnej aukcji są następujące: sprzedano 8 klaczy za 37 800 euro, co daje średnią 4725 euro. Na polskie pieniądze jest to ok. 150 tys. zł. Ciekawe, czy to pokryło choć część kosztów organizacyjnych tej nieszczęsnej aukcji?
Ponownie więc stawiam publicznie pytanie – kto powinien ponieść odpowiedzialność za tę zimową kompromitację?
Kto polityczną – wiadomo, minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski. Kto organizacyjną – też wiadomo, Tomasz Chalimoniuk, główny organizator wszystkich aukcji na państwowej hodowli konie arabskie w Polsce w ciągu ostatnich trzech lat. Ale jeśli obaj panowie zostali wpuszczeni w maliny przez kogoś innego, to przede wszystkim ten trzeci. A z moich nieoficjalnych informacji wynika, że były prezes janowskiej stadniny już podczas czempionatu świata w Paryżu wiedział, że oferta na Adelitę (wcześniej faktycznie złożona przez kogoś z Arabii Saudyjskiej) jest już nieaktualna. A miało to związek z kiepskim występem Adelity w Paryżu. Wiedział więc już na tydzień przed służewiecką aukcją, że będzie ona mistyfikacją. I była.
Ale cóż, żyjemy w kraju rządzonym przez PiS, a jest on rajem dla różnego rodzaju nieudaczników, oszołomów, kombinatorów czy wręcz oszustów (niepotrzebne skreślić). I pewnie - przynajmniej dopóki będzie rządził PiS – nikt żadnej odpowiedzialności nie poniesie.
A skoro już o Pindze mowa, to podam warunki, na jakich została wydzierżawiona do USA: za 75 tys. euro na półtora roku z możliwością wypłukania od niej dwóch zarodków. Jeśli się weźmie pod uwagę, że Pinga ma obecnie 16 lat i porówna to z ceną 180 tys. euro za dwa lata dzierżawy, kiedy miała 10 lat, a umowę podpisywał Marek Trela, to obecną dzierżawę należy ocenić pozytywnie. Głównie z punktu widzenia stanu finansów janowskiej spółki. Przypomnę, że ciągle nie wiemy, jaką stratą zakończył się dla stadniny rok 2019.
No i na koniec tej części jeszcze informacja kto jest tym nowym dzierżawcą. To Cedar Ridge Farm należąca do Amerykanki Lary Ames, u której w dzierżawie przebywa obecnie Perfinka. I w ten sposób przechodzimy do tegorocznej aukcji Pride of Poland. Obserwowałem ją uważnie i miałem wrażenie, że jestem na dwóch różnych aukcjach.
Aukcja prawdziwa
Gdy doszło do licytacji dziesiątego numeru z katalogu (wolę polski „numer” niż „lot”) wszyscy mogliśmy się poczuć, jak na aukcji z krwi i kości. Choć cena wyjściowa za Perfinkę była wysoka, bo 200 tys. euro, licytacja ruszyła z kopyta. Postąpienia następowały szybko, a emocje na widowni (w sieci pewnie też) były olbrzymie. Naliczyłem pięcioro licytujących, którzy zawzięcie między sobą rywalizowali. Jedną z nich była dotychczasowa dzierżawczyni, której fizycznie w Janowie nie było, ale licytowała przez pośrednika. Ale jej budżet skończył się gdzieś na wysokości 1 mln. Na wyższym poziomie skończył się budżet Mateuszka-Kłamczuszka, ale na szczęście został przebity, bo zdaje się, że ponownie licytował w imieniu mitycznych już rumuńskich kupców, a wiemy czym się kończyły takie licytacje na dwóch poprzednich aukcjach. Tak czy inaczej najwięcej determinacji wykazali kupcy z Arabii Saudyjskiej i tam ostatecznie trafi z USA (bo na aukcji jej fizycznie nie było) Perfinka. A trafi za 1 mln 250 tys. euro.
Cena rewelacyjna. Druga w historii polskiej hodowli, po janowskiej Pepicie (1 400 tys.), a tuż przed ceną michałowskiej Kwestury (1 125 tys.). Tak więc i ta trzecia, najmłodsza państwowa stadnina koni arabskich w Białce doczekała się swojej „milionerki”.
Dzięki tej cenie obecna władza może odtrąbić sukces (do tego jeszcze wrócę). Bo ogólny obrót głównej aukcji wyniósł 1 587 tys. euro. To więcej niż rok temu (1 396 tys.) nie mówiąc już o latach 2017 i 2018.
Aukcja wlokąca się
Zarówno przed Perfinką, jak i po niej, aukcja wyglądała zupełnie inaczej. Podobnie jak przed rokiem zarówno Frederick de Backer – aukcjoner, jak i Erik Blaak – angielskojęzyczny spiker (w języku polskim mówił Mariusz Rytel) „wyduszali” z potencjalnych klientów, najpierw pierwsze postąpienia, a potem te kolejne. Czekali często na nie bardzo długo. Za długo. Tempo siadało, momentami było nudno.
No i wydusili w końcu za pozostałych 8 klaczy i dwa zarodki 337 tys. euro, czyli średnio (bez Perfinki) – 33 700 euro. Ceny nie powalają na kolana, ale w dzisiejszych czasach nie ma co narzekać. Każdy grosz się liczy.
Ja ponarzekam na co innego. Na brak elastyczności co do cen rezerwowych i dziwny – momentami – układ cen wyjściowych. Dużo lepsza Lawinia wyszła z ceną rezerwową 50 tys. euro, by ostatecznie zmienić właściciela za 95 tys., a przy słabszej Celicie na wstępie zażądano 80 tys. euro. No i nie wzbudziła żadnego zainteresowania. Być może gdyby aukcjoner rozpoczął od 20 tys. to i tak nie uzyskałby ceny minimalnej, ale byłaby szansa na jakąś licytację. A tak nie było żadnej. A to zawsze robi smętne wrażenie.
Z kolei w przypadku Florissimy, która raczej nigdy nie będzie gwiazdą prestiżowych pokazów, należało na szybko podjąć decyzję, by obniżyć ustaloną wcześniej cenę minimalną i sprzedać ją za 50 tys. euro, które ktoś chciał zaoferować, ale już 60 nie chciał dać. I ta dwuletnia córka Sahm El Arab (przeciętny reproduktor) zeszła niesprzedana. A 50 tys. euro za tę klacz wydawało się całkiem dobrą ceną.
Jeśli chodzi o czas trwania aukcji, to przeciętnie wyszło ok. 10 minut na klacz. Biorąc pod uwagę, że licytacja Perfinki trwała dużo dłużej, ale w jej przypadku czas zleciał jak z bicza trzasł, to na pozostałe klacze wychodziło nawet po 13-15 minut. Na aukcjach folblutów (i to za znacznie większe pieniądze) wychodzi po 1,5 minuty na konia. Dodatkowo ten czas się wydłużał, bo po zejściu klaczy czy to sprzedanej, czy nie sprzedanej, często czekaliśmy kilka minut na następną (a powinna stać w korytarzu, w blokach startowych). Zabrakło kogoś bystrego i znającego się na tej robocie z Polski, kto by sprawnie zawiadywał ruchem między ringiem a stajnią z pomocą krótkofalówek i dobrym pomocnikiem w stajni. Brakowało tego też podczas czempionatu.
No i jeszcze jedno. Niepotrzebnie Tomasz Chalimoniuk przy każdym koniu podchodził do aukcjonera i wręczał mu w kopercie cenę minimalną (zwaną z angielska rezerwową). Oczywiście transparentność ważna rzecz, ale wystarczyłoby, aby na początku aukcji podszedł raz i na oczach wszystkich uroczyście wręczył jedną kopertę z wszystkimi cenami. I tak potem nikt nie mógłby ich podejrzeć, ani tym bardziej komuś przekazać, a tak, każdorazowe podejście do aukcjonera dodatkowo wydłużało czas.
Może ktoś powiedzieć, a gdzie mamy się tak spieszyć? Jest niedziela, widzowie i kupcy przyjechali specjalnie na tę okazję do Janowa, więc dla nich pewnie nie ma to takiego znaczenia, czy aukcja będzie trwała dwie czy cztery godziny. Otóż nie wolno tak myśleć. Po pierwsze jest to widowisko, a każde widowisko powinno mieć swoje tempo i zwartość. A poza tym pamiętajmy, że tysiące widzów na całym świecie oglądało czy to pokaz, czy aukcję w internecie. A dla tych, którzy to robili między innymi zajęciami zaplanowanymi na ten dzień, nie było wszystko jedno, czy to trwało 4 czy 2 godziny.
Jeśli chodzi o aukcję organizatorów należy pochwalić za oprawę. Namiot zdał egzamin (o namiocie napiszę więcej przy następnym tekście, a będzie on o narodowym pokazie). Dobra była relacja telewizyjna, a właściwie należałoby powiedzieć internetowa. Dobra, bo kamera śledziła nie tylko aukcjonera czy klacz, ale przede wszystkim te sektory stolików, przy których siedzieli aktywnie licytujący w danym momencie. A to dla widzów przy komputerach było szczególnie istotne.
No i pomysł z kolorami świateł: zielone - jak koń osiągał cenę minimalną, czerwone – jak trzeba było ogłosić, że schodzi niesprzedany, to było dobre. Co prawda w pełni zagrało dopiero podczas aukcji letniej, ale wiadomo, początki zawsze są trudne.
Aukcja czwarta
Nie byłem na aukcji letniej, więc nie będę się o niej rozpisywał. Z relacji jakie zebrałem, wynika, że tempo było lepsze, że wszystko szło sprawniej, włącznie z owymi światłami. Każdy koń wychodził z ceną wejściową 5000 euro, co zachęcało do licytacji i usprawniło ją.
Na 23 konie (bo tym razem też ogiery) sprzedano 15 za 157 tys. euro, co daje średnią 10 466 euro. Bardzo przyzwoity wynik.
A łączny wynik obu aukcji wzrósł do 1 744 tys. euro.
Czyj sukces?
Minister Ardanowski był w Janowie Podlaskim w niedzielę i kilka razy zabierał głos. Przy okazji włączał starą, zdartą płytę o dyfamacji (jego ulubione słowo), o tym jak to opozycja powinna przepraszać, bo oczernia polską hodowlą i szkodzi jej, a przecież wszystko jest OK. A dobry wynik aukcji głównej i rewelacyjna cena za Perfinkę, dostarcza mu argumentów do takiej postawy.
Tak, cena za Perfinkę to niewątpliwie sukces. Tylko czyj? Czy Perfinka to koń wyhodowany przez następców wyrzuconych z hodowli Jerzego Białoboka, Marka Treli czy Anny Stojanowskiej? Otóż nie.
Perfinka urodziła się w roku 2011, a więc zanim jeszcze Krzysztof Jurgiel zezwolił na destrukcyjne ruchy kadrowe. Jej ojcem jest wyhodowany w Michałowie przez Jerzego Białoboka Esparto (syn Eksterna). Matka, czyli białecka Perfirka, jest po og. Gazal Al Shaqab, którego do Polski sprowadził Marek Trela. A Perfinka urodziła się z planu stanówki, który układała Anna Stojanowska. W roku 2010 dyrektorem w Białce był Jerzy Urbański, ale praktycznie nie było hodowcy, więc tę rolę zdalnie pełniła Anna Stojanowska (podobnie jak dziś w Janowie Podlaskim).
Popatrzmy na drugą co do wysokości cenę Pride of Poland, czyli 95 tys. euro za Lawinię. Urodziła się w 2008 roku w Michałowie, czyli jej hodowcą jest Jerzy Białobok.
Dopiero w przypadku trzeciej co do wysokości ceny – 70 tys. euro za jeszcze nienarodzone źrebię Emandorii – można mówić o wkładzie obecnie kierujących stadniną w Michałowie, bo to oni zdecydowali o użyciu nasienia og. Marajj. Śmiem jednak twierdzić, że większym magnesem dla kupującego była Emandoria – wyhodowana przez Jerzego Białoboka – niż ojciec tego źrebaka, który ma się urodzić w marcu 2021 roku.
Czwarta co do wysokości cena, to 55 tys. euro za nienarodzone jeszcze źrebię klaczy Enezja, która – podobnie jak przyszły źrebak po og. Emerald J – jest własnością prywatnej stadniny Falborek Krzysztofa Goździalskiego.
Widzi ktoś sukcesy „dobrej zmiany” w procesie wyhodowania najdroższych koni tegorocznej aukcji Pride of Poland (inne czynniki, jak organizację aukcji, zostawmy na boku)? Bo ja nie widzę.
Te słowa dedykuję ministrowi Ardanowskiemu i wszystkim piewcom „dobrej zmiany” w państwowej hodowli koni arabskich w Polsce. A tych nie brakuje.
Marek Szewczyk
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 12.08.2020, 14:25 Uaktualniono: 12.08.2020, 14:38 |
Trzech jeźdźców Apokalipsy, a co jeden to gorszy...
Zacznę od tego, że ma rację Marek Szewczyk z białecką Celitą i michałowską Florissimą. Co do tej pierwszej, to o ile nie chodziło tam o „kwotę zaporową" (a raczej nie), to ktoś tam „odleciał”, by za tą fajną i cenną, jednak niespecjalnie atrakcyjną rynkowo klacz, żądać (i to jeszcze na wejściu) 80 tys. euro! Nie mam pojęcia komu tak bardzo zależy na tego typu „skuchach”, wiem jednak z pewnością iż brak jakiegokolwiek zainteresowania tą ofertą nie przydał ani szacunku, ani prestiżu białeckiej hodowli (tymczasem sama, zbyta właśnie Perfinka, wszystkiego nie załatwi). Co zaś do drugiej, to przy największej sympatii do michałowskiej hodowli nie jestem w stanie znaleźć logiki w tak wysokim ustawieniu jej ceny minimalnej. Nie wiem więc skąd się wzięło 60 tys. euro za realnie dość przeciętną i tyleż niespecjalnie rokującą klacz, która swój zaszczytny tytuł Młodzieżowej Championki Polski zdobyła bardziej szczęśliwie, niż zasłużenie. Trudno mi pojąć także to, iż w tym przypadku nie wykazano też choćby cienia elastyczności - z której znane było dotąd (za Moniki Słowik) szefostwo Michałowa. W efekcie Florissima zostaje w stadninie (podobnie jak jej matka, bardziej obiecująca młodsza siostra, bliska ciotka i dalsze krewne), co jest znacznie gorszym rozwiązaniem, niż byłoby jej zbycie za owe 50 tys. euro (dla porównania sporo lepsza od niej i bardziej perspektywiczna, janowska Amirata, poszła za 45 tys. euro). Wiem, że Michałów jest w znacznie lepszej sytuacji finansowej, niż Janów, a tym samym nie potrzebuje aż tak żywej gotówki, więc nie musi iść na jakieś zgniłe kompromisy. Tyle tylko, iż nie o samą – tym samym – nie pozyskaną kwotę tu chodzi, a o to, iż Florissima wydaje się być zbędną w michałowskim stadzie, stąd trudno pojąć dlaczego postawiono w jej przypadku praktycznie „cenę zaporową”, od której nie odstąpiono nawet za kwotę 220 tys. PLN? Nawiązując do aukcji nie sposób oczywiście nie wspomnieć o legendarnej już Perfince. Pozyskana za nią suma jest absolutnie fantastyczna i tyleż zasłużona (jakby niespodziewana), gdyż to bez wątpienia wyjątkowa klacz. Pytanie do kogo tak naprawdę trafią składowe owej i na co zostanie spożytkowana: czy na na rozwój cywilizacyjny (infrastrukturalny) stadniny w Białce, czy raczej jej „zwinięcie”? Zobaczymy…
Odchodząc od aukcji... Czytając sprawnie (komunikatywnie) napisany tekst, nie mogę oprzeć się refleksji, iż to właśnie jest żywioł M. Szewczyka, a nie zmagania komentatorskie, przy czym nawiązuje tu wprost do jego iście "wyczynów" podczas Narodowego Championatu... W pierwszej chwili nawet się ucieszyłem, widząc go tam, jako – jak zrazu pomyślałem – swego rodzaju „merytorycznego pomocnika” dla tego mega pustaka, tj. Mariusza Rytla. Niestety, moja radość z tego tytułu gasła, wraz z każdą kolejną gafą i ogólną nieporadnością językową pana redaktora; tyleż pogubionego, co popełniając przy tym mnóstwo "niewymuszonych błędów". Jak się okazało, M. Szewczyk okazał się w Janowie daleko mocniejszy w rękach, niż słowie mówionym, a wszak ma wieloletnie doświadczenie komentatorskie w różnych telewizjach. Nie tylko miał zasadnicze kłopoty z "timeingiem", nierzadko nieadekwatnie odczytując sytuację na arenie, ale też wiele problemów z właściwym odczytywaniem imion koni, nazwisk prezenterów czy nazw stadnin, jakby polska pisownia stanowiła tu dla niego barierę nie do przejścia. Artura Łojowskiego przez cały dzień nazywał "Łojewskim", ogiera Wostok czytał, z rosyjska "Wastok", a - da odmiany – literkę „a” w imieniu innego ogiera odczytywał jako „o”. Za Chiny nie był w stanie wymówić poprawnie nazwy Chrcynno Pałac, a już pełny pokaz indolencji spikerskiej ujawnił w chwili informowania o nagrodzie dla "państwa Parysowów" (Parysów). Nie rozumiem co się stało panu Szewczykowi, że nie sprostał tej roli (czyżby to już nie ten wiek?). Tak czy inaczej nie można inaczej, jak tylko negatywnie ocenić jego pracę tamże, choć rozumiem chęć (potrzebę) dorobienia paru groszy przy okazji (ludzka rzecz)... Jeśli mówić o zasadniczo nieudanej pracy Marka Szewczyka w roli współprowadzącego konferansjerkę na Narodowym Pokazie, to co dopiero rzec o pierwszym bohaterze Pokazu i Aukcji, tj. głównym prowadzącym, Mariuszu Rytlu (kolejnym z trupy "udacznych i kompetentnych pupilów Ardanowskiego”)?! Muszę przyznać, że drugiego takiego merytorycznie „buraka pastewnego”, takiego przerostu formy nad treścią, takiego mistrza ignorancji, gafy, niewiedzy i nieudolności, to daleko szukać… Ten człowiek jako moderator prowadzący Dni (Święto) Konia Arabskiego to jakiś „koszmar z ulicy Wiązów”, to pomyłka u podstaw, to najgorszy z możliwych pomysłów, to ewidentny przejaw urojeń i arogancji pewnego układu. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy na poważną, spektakularną imprezę wysyłają "w bój" człowieka nie mającego bladego pojęcia w temacie, tj. ani o hodowli, ani o koniach, ani o materii, z którą przyszło mu się zmierzyć (robiąc tak z siebie błazna). To cholernie liche, a przy tym charakterystyczne (znamienne) dla tej władzy. Tam jest tak, że im ktoś się mniej do czegoś nadaje, to tym bardziej jest tam właśnie posyłany (a kto im zabroni?)... Nie wyobrażam sobie jak ktokolwiek poważny będzie w stanie uznać za udaną imprezę, którą prowadził taki – nie przymierzając – kiep, a do tego pajac jak M. Rytel? Jego, powtarzane w kółko (do znudzenia), odzywki i frazy o "mistrzostwach", o „złotych, srebrnych czy brązowych championach” czy też o tym, że „klacz była z powodzeniem (skutecznie) źrebna" - jakby można było być źrebną bez powodzenia lub nieskutecznie – wejdą niechybnie do księgi kiczu (oczywistych absurdów)... Mariusz Rytel z tym swoim tembrem jest wprawdzie beznadziejnie pusty w środku i tyleż żenujący mentalnie, jednak nie jest zagrożeniem dla państwowej hodowli koni arabskich – w przeciwieństwie do swego pryncypała, tj. ministra Ardanowskiego… Przysłuchując się kolejnym wystąpieniom owego nie sposób się oprzeć wrażeniu, iż człowiek ten traci już kontakt z rzeczywistością, ale – co gorsza – w tym swoim iście już szaleństwie posuwa się do rzeczy iście niebezpiecznych, zagrażających wprost istnieniu (przynajmniej w znanej nam formie) państwowej hodowli koni arabskich. Jego wciąż nowe i coraz bardziej śmiałe (czyt. obłąkane) pomysły, mogą absolutnie fatalnie skończyć się dla hodowli arabów w Polsce, a wszak nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, gdyż zmienia zdanie (opcje, wizje) co kilka dni... Przedostatnim jego pomysłem jest „nowa organizacja państwowej hodowli”, bo ta stara (uznana i sprawdzona od lat) już mu nie odpowiada. Jako PISowiec, pewnie jeszcze sam nie wie do końca, co będzie chciał – na gruzach starej struktury – zbudować, natomiast tyle wie dzisiaj, że chce pragnie coś zburzyć (pierwsze coś zburzyć, a dopiero potem zastanawiać się co z tym fantem zrobić – to stara i tyleż sprawdzona już maksyma ludzi tej władzy). Ponieważ on jeszcze tego dokładnie nie wie, więc ja tym bardziej, co w istocie kryje się za ową frazą, ale nie wykluczone, że będzie chciał połączyć w jeden organizm Janów z Michałowem (a może też ostatecznie sprywatyzować Białkę). Co ciekawe, motywacją jest tu dla niego chęć wyeliminowania rywalizacji pomiędzy stadninami” – co brzmi niczym z Kafki, gdyż rywalizacja pomiędzy podmiotami jest elementarną składową jakiegokolwiek postępu w ogóle! Od dekad państwowe stadniny koni arabskich (Janów Podlaski, Michałów, Białka), tyleż konkurują, co współpracują ze sobą (dzieląc się m.in. ogierami, ale też doświadczeniami). Taki model/system (z jednej strony rozdzielności podmiotowej, a z drugiej rywalizacji właśnie) przynosił zawsze nie tylko wymierne efekty, jak też przydawał ducha oraz jakości polskiej hodowli. Nie ma nic lepszego jak zdrowa konkurencja – wiedzą to wszyscy na całym świecie (oczywiście oprócz ludzi PISu, dla których konkurencja to zło wcielone). Tak oto, z nieznanych nam dziś bliżej powodów, ale zapewne zasługujących na szczególne potępienie, pisowski urzędnik ma zamiar z tym skończyć. Chce (nie licząc się z nikim ani niczym) jednym zarządzeniem nie tylko wyeliminować rywalizację, ale najpewniej ujednolicić także poziom, styl i charakter poszczególnych stadnin, a więc – w rezultacie – zrujnować wszystko to, na co pracowało w mozole kilka pokoleń polskich hodowców, tj. określoną różnorodność, odmienność czy specyficzność poszczególnych stad. Jak powiadam, to na razie tylko moje przypuszczenia (domniemania) na podstawie poszczególnych wątków z wypowiedzi Ardanowskiego. Tym niemniej wskazane jest mieć baczenie, w którą w stronę to wszystko będzie zmierzać od (ponoć już) najbliższej jesieni… Na koniec więc tego wątku powiem tylko, iż nie wyobrażam sobie, by komukolwiek zdrowemu na ciele i umyśle chodziły po głowie plany połączenia tak fantastycznie różnych oraz odmiennych organizmów, jak Janów Podlaski i Michałów, bo to tak, jakby chcieć połączyć Wawel z Zamkiem Królewskim. To musiałoby się zakończyć katastrofą… Najnowszy pomysł Ardanowskiego, który objawił tuż po aukcji (po sprzedaży białeckiej "Królowej Świata") – jest taki, że państwowa hodowla musi się szeroko otworzyć na współpracę z hodowlami zagranicznymi, co ma się w praktyce sprowadzać m.in. do systemowego (masowego) wydzierżawiania im najlepszych polskich klaczy. Wg niego tylko tym sposobem będą one mogły osiągnąć maksimum swej wartości rynkowej, a tym samym pójść drogą Perfinki. Co znamienne tym razem nie mówił już o szacunku dla własnej tożsamości i rodzimej tradycji, jak też o nadrzędności naszego interesu hodowlanego (dynastycznego i biologicznego) nad każdym innym. Wręcz przeciwnie. Tym razem – niczym Stojanowska – zaleca państwowej hodowli „pełne otwarcie” na wiodące/chętne stadniny zagraniczne w aspekcie dzierżaw, tj. przejście z podmiotowości na klientelizm oraz usłużność wobec życzeń i chęci (planów) zagranicznych potęg hodowlanych. W pewnym uproszczeniu pan Ardanowski zmierza do tego, że ideą fix współczesnej polskiej hodowli powinno być masowe wydzierżawianie najlepszych klaczy obcym ośrodkom hodowlanym, by poprzez to podnosić ich wartość rynkową, po czym sprzedawać chętnym (w Arabii Saudyjskiej) za miliony. Tylko tak (i w żaden inny sposób) - jego zdaniem – będzie można powtórzyć wyczyn córki Esparto i Perfirki. Tak bardzo oczarował go ów 1 mln 250 tys. euro, iż bez problemu wyparł się wszystkiego, co mówił do tej pory, i poszedł już zupełnie nowym śladem białeckiej gwiazdy), no ale nie ma się co dziwić, bo nic nie robi takiego wrażenia na pisowcach jak „miliony”... W tym momencie, czarno na białym, widać dlaczego Ardanowski i Chalimoniuk kolejny raz nie wybrali merytorycznych prezesów stadnin, tylko bez końca konserwują prowizorkę, doraźność i niepewność, poprzez tymczasowe „rządy” swych kolejnych wybrańców. Stało się tak dlatego, by nadal – bez krępacji, jak też sprzeciwu od wewnątrz – mogli ręcznie (wedle swego widzimisię) nią sterować... Fakty mówią tu same za siebie. Nigdy dotąd, w historii państwowej hodowli koni arabskich, żaden minister rolnictwa nie ingerował tak głęboko i zasadniczo w politykę hodowlaną stadnin, jak robią to ministrowie z PISu. Nie zdobyli się na to nawet komuniści za najczarniejszych czasów stalinowskich, natomiast nie mają z tym żadnego beneficjenci „dojnej zmiany”, którzy w nieskrywanej pogardzie do wszystkich i wszystkiego, a przy tym nie znający granic arogancji, uważają, że wszystko oraz zawsze wiedzą najlepiej, w związku z czym są wręcz stworzeni do przewodzenia ludowi, ale też wszystkiemu co się rusza i co na drzewo nie ucieka (co może dać miliony). Dla J. K. Ardanowskiego nie ma żadnego znaczenia fakt, że kompletnie się myli w swej diagnozie rzeczywistości na podstawie casusu Perfinki, a popełnia wręcz faul w swych zaleceniach wobec państwowej hodowli koni arabskich. Niestety nie rozumie on, iż na jej końcowy sukces złożyło się zbyt dużo różnych czynników (elementów), by można je było prosto, łatwo i przyjemnie (jakkolwiek) odtworzyć, a tym bardziej powielać hurtowo. W istocie nie ma większych szans (żadnych gwarancji) na to, że historie Kwestury, Pepity i Perfinki jeszcze kiedykolwiek się powtórzą; nie ma też żadnych dowodów na to, że są jakkolwiek zależne od skali „wsadu”. Nie wchodzi więc tu w grę określony mechanizm, bo w tych przypadkach nie ma i nie będzie żadnego automatu (w tej mierze cena powyżej miliona euro za klacz jest i pozostanie zjawiskiem wyjątkowym, a wręcz unikatowym). Natomiast jego „odgórne zalecenia” odnośnie tego, co państwowe stadniny mają robić i jak postępować, to nic innego jak tylko niegodna i nieakceptowalna próba ingerencji władzy politycznej w strukturę polskiego stada arabskiego i jego podmiotową politykę hodowlaną. R. Raznowiecki |
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 12.08.2020, 12:27 Uaktualniono: 12.08.2020, 13:22 |
Ale o co chodzi?!
Kiedy Anna Stojanowska rozpoczęła współpracę ze Stadniną w Janowie Podlaskim byłam pełna nadziei na lepsze jutro dla tego miejsca, do którego wszyscy mamy wielki sentyment. "Żółte światło" zaświeciło mi się podczas Czempionatu w Białce, kiedy zauważyłam brak obecności Anny Stojanowskiej. "Czerwone światło" zaświeciło mi się gdy zauważyłam jej nieobecność podczas Czempionatu Narodowego i Aukcji Pride of Poland. Pełniąc tak zaszczytną funkcję w Stadninie ma obowiązek, jeżeli nie formalny to moralny, uczestniczenia w tego typu wydarzeniach. Kiedy wezmę pod uwagę bardzo niskie ceny rezerwowe na klacze janowskie to zaczynam się zastanawiać o co w tym wszystkim chodzi... bo chyba nie o dobro Stadniny Koni w Janowie Podlaskim. Niestety!
|
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 11.08.2020, 17:04 Uaktualniono: 11.08.2020, 17:53 |
Anna Stojanowska do wymiany
Muszę zacząć od tego, że próba "przybicia" sukcesu Perfinki Annie Stojanowskiej jest skandalicznym nadużyciem. Perfinka to klacz wybitna i jak słyszałam w kuluarach, wymyślił ją właśnie Jerzy Urbański. Anna Stojanowska nie miała z tym nic wspólnego.
Janowska aukcja pokazała dobitnie destrukcyjną rolę Anny Stojanowskiej dla SK Janów Podlaski. Tuż przed aukcją bezczelnie i bezkarnie opowiadała w mediach, jak to Janów nie ma się czym pochwalić, zaś w ostatnich 4 latach nie urodziło się tam nic wartościowego. Otóż po pierwsze, skoro zaproponowano jej współpracę (niestety) z SK Janów Podlaski a ona tę propozycję przyjęła (również niestety), to jej obowiązkiem jest wypowiadać się o janowskich koniach albo wcale, albo dobrze. Tymczasem nawet biorąc pieniądze od ministra Ardanowskiego, Stojanowska dalej hejtuje janowską stadninę jak to czyniła przez ostatnie cztery lata. Umieszczenie na liście aukcyjnej dwóch, niezwykle obiecujących klaczy, czyli Aplię i Amiratę nosi, w mojej opinii, znamiona działania na szkodę stadniny. Obydwie te klacze mogłyby przez najbliższe lata rozsławiać janowską stadninę na krajowych i światowych ringach pokazowych, a następnie zostawić w stadninie potomstwo. Dopiero wówczas można by rozważyć ich sprzedaż za odpowiednie pieniądze. Tymczasem stadnina puściła Aplię za jedyne 10 tysięcy euro zaś Amiratę za 45 tysięcy. Piękny, polski rodowód Aplii, rzecz coraz rzadsza, nie uratowała jej przed sprzedażą za przysłowiowe psie pieniądze. Nabywcy Aplii, państwo Naze, nie mogli uwierzyć swojemu szczęściu wykrzykując: "to mamy drugą Mamma Mię za dyszkę". Biedna Amirata miała mniej szczęścia o tyle, że kupił ją nabywca z Kataru. Jak mi mówił prawdziwy książę z Bahrajnu, zna on nabywców Amiraty i wie, że ta klacz pójdzie na pustynię w piasek po łokcie. Kolejna po Aljazeera córka Alhasy, która zaginie w piaskach pustyni. Aż się popłakałam z żalu, że ta przecudowna (również charakterem) Amirata pójdzie na zmarnowanie. Obym się myliła. Wspomniany książę z Bahrajnu kupił Pollinę za jedyne 15 tysięcy euro. Zapewnił mnie jednak, iż zależy mu jedynie na szczęściu Polliny, która będzie cieszyć się pięknymi pastwiskami we Francji i nie będzie poddawana żadnemu treningowi pokazowemu. Wielce zasłużona dla stadniny klacz Wołogda została sprzedana ledwo za 12 tysięcy euro, ale na szczęście trafiła do Niny Suskevic. Trzeba to przyznać, że zapewnia ona swoim koniom optymalne warunki. Ostatnią z janowskich klaczy, Ewodię, wylicytował dla swoich klientów za 20 tysięcy euro Mateusz Leniewicz-Jaworski. Pytałam go, gdzie trafi Ewodia i usłyszałam, że zostanie ona w Polsce. Wypowiedzi po aukcyjne ministra Ardanowskiego świadczą o tym, iż słucha podszeptów kogoś, kogo natychmiast powinien odsunąć. Twierdzenie, iż trzeba zapomnieć o historii o tym, że janowską stadninę założono jeszcze za cara i skupić się jedynie na współczesności jest stwierdzeniem absolutnie niedopuszczalnym w ustach ministra. Minister powinien wiedzieć, że unikatowa wartość polskiego konia arabskiego wypływała właśnie z tradycji i z tego, że polskie konie mają rodowody sięgające dwustu lat wstecz, a to czyni z nich coś co anglosasi określają mianem "genetic giants". Minister nie rozumie ponadto, że cele państwowej hodowli koni arabskich są inne niż cele hodowców prywatnych, i to nie hodowcy prywatni potrzebują wsparcia państwa. Tego wsparcia potrzebują stadniny państwowe. W ostatnim czasie minister Ardanowski występuje jako orędownik hodowli prywatnej bardziej, niż hodowli państwowej, i to bardzo niepokoi. W kuluarach aukcji słyszałam opinie, że po sprzedaży Perfinki Białka jest na odstrzał, i już ludzie masowo się stamtąd zwalniają. Jednocześnie kursowały plotki, że decydenci noszą się z zamiarem połączenia stadnin w Janowie i Michałowie, czemu nie dawała wiary pani profesor Krystyna Chmiel. Ja też nie wyobrażam sobie, by tak miało się stać. Państwo musi zrozumieć, ze państwowe stadniny koni nie mogą dłużej funkcjonować w formule spółek prawa handlowego. Muszą zostać przekształcone np. w badawcze placówki hodowlane, co pozwoliłoby finansować ich działalność. Minister Ardanowski musi również zrozumieć, iż jeśli za podszeptami tych czy innych doradców wyrzuci do kosza program hodowlany z 2001 roku, polskie araby staną się bezwartościowe i nie uratuje ich nasienie modnych światowych reproduktorów. Państwowa hodowla koni arabskich stoi w tym momencie na rozdrożu. Albo zginie, albo wreszcie coś zmieni się na lepsze. Rozstrzygnięcia mają zapaść we wrześniu. Wyrażę swoją osobistą opinię, że Anna Stojanowska winna zniknąć z pola widzenia państwowych stadnin koni arabskich. Nie ma ona im nic dobrego do zaoferowania. Skoro Marek Szewczyk napisze jeszcze o czempionatach, to zostawię swój komentarz w tym względzie na potem. Teraz powiem tylko,że doświadczenie czempionatu i aukcji było dla mnie czymś wspaniałym i dobrze, że obydwie te imprezy się odbyły. Pogoda dopisała, zaś piękno janowskich koni każe wierzyć, że nie wszystko jednak stracone. Jednakże tegoroczny wynik aukcyjny Janowa jest mizerny w porównaniu z rokiem ubiegłym. Podziękujmy więc Perfince za powiew optymizmu. Beata Kumanek |
|
|
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 11.08.2020, 10:45 Uaktualniono: 11.08.2020, 13:57 |
Zazdroszczę
Zazdroszczę tym, którzy do 2015 roku żyli w normalnym świecie. Ja takiego szczęścia nie miałem.
|
|