Krytyka nie jest hejtem
„Stop hejtowi” – pod takim hasłem namnożyło się ostatnio wiele akcji, także w przestrzeni jeździeckiej. Sama idea takich akcji jest godna pochwały, bo faktycznie, zwłaszcza internet jest miejscem, gdzie mowy nienawiści jest mnóstwo. Widać też jednak taką oto tendencję, że ci, którzy są krytykowani, uciekają pod skrzydła tych akcji i bronią się, głośno krzycząc – stop hejtowi!
A nie każda krytyka jest hejtem. Rozwinę ten temat na przykładzie burzy, jaka się rozpętała, głównie na Facebooku, po tym, jak Artur Bober napisał kilka krytycznych zdań po obejrzeniu filmiku z przejazdu syna Magdaleny Prasek na zawodach Cavaliady w Krakowie.
Na owym filmiku było widać (było – bo już ów filmik zniknął), jak nastoletni jeździec jedzie na duży koniu i momentami aktywizuje tego konia dziobiąc go ostrogami. A robi to w sposób, który jest często widywany na zawodach dzieci na kucach – czyli kilkukrotne w krótkim czasie uderzanie boków konia piętami, gdy palce nogi jeźdźca są kierowane na zewnątrz.
W tym wypadku syn pani Prasek ma ostrogi, a więc takie uderzanie powoduje, że w bok konia w pierwszej kolejności trafia główka ostrogi. Na szczęście – i dla konia, i dla jeźdźca oraz jego matki i trenerki zarazem – koń ma oba boki pokryte szerokim pasem materiału przebiegającym pod mostkiem konia. Gdyby tego pasa (czy może trzeba to nazwać fartuch?) nie było, zapewne takie używanie ostrogi mogłoby spowodować skaleczenia boków konia, ślady krwi, a te wychwycone przez komisarzy spowodowałyby natychmiastową eliminację zawodnika. Wiadomo, jak obecne przepisy jeździeckie są wyostrzone na wyłapywanie takich zdarzeń po to, aby je eliminować.
„Latające łydki”?
Sądzę, że pani Magdalena Prasek ma pełną świadomość, że używanie łydek przez jej syna, kiedy dosiada tego konkretnego konia (bo na innych może to wyglądać prawidłowo) jest dalekie od kanonów sztuki jeździeckiej. Kanonów, które ona, jako osoba uprawiająca zawód trenera jeździectwa, powinna wpajać swoim podopiecznym. Świadczą o tym trzy fakty.
Po pierwsze - ów pas (czy fartuch) nie jest używany dla ozdoby, a dla konkretnego celu. A tym celem jest ochrona boków konia przed nieprawidłowym działaniem ostrogi.
Po drugie – film ze zwycięskiego przejazdu jej syna, którym się chwaliła na swoim profilu fejsbukowym, zniknął. Zniknął po tym, jak rozgorzała internetowa dyskusja po wpisach Artura Bobera (ponad 180 komentarzy), w której zdecydowana większość wypowiadała się w tonie – jak można się oburzać na zasadną krytykę, przecież na filmie widać, że zawodnik uderza wielokrotnie konia ostrogą.
Po trzecie – pani Prasek we wpisie na swoim profilu napisała m.in. te słowa: My te latające łydki z Hubertem wytrenujemy. To jeszcze raz świadczy o tym, że ma świadomość, że owe „latające łydki” jej jako trenerowi chluby nie przynoszą. Jednak pisząc te słowa zafałszowała rzeczywistość.
„Latające łydki” wyglądają zupełnie inaczej. Jak – można się przekonać, oglądając przejazdy takich zawodników jak Francuz Roger-Ive Bost czy Grek Angelos Touloupis. Zawodnicy ci mają kolano „wmurowane” w tybinkę siodła, ale łydka nie przylega do boków konia i gdy ten odbija się do skoku i wykonuje lot nad przeszkodą, siły działające wówczas na konia i człowieka powodują, że łydka z pozycji pionowej ucieka do pozycji prawie poziomej, a u Greka pięta czasami znajduje się wyżej od kolana. Zawsze jak go oglądam, nie mogę się nadziwić i czekam, kiedy dojdzie do sytuacji, aż Touloupis uderzy się ostrogą we własny pośladek.
Pippa Funnell też przez to przeszła
To co było widać na filmie z przejazdu syna pani Prasek, można określić: „klepiące łydki”, „dźgające łydki”, „uderzające łydki”, ale na pewno nie „latające”.
Jak sądzę jest to nawyk pozostały z jazdy na kucach. I tutaj trzeba się zatrzymać na dłużej. Niestety, w rosnącym liczbowo zjawisku mody na jazdę sportową na kucach (co samo w sobie jest pozytywne) dzieje się dużo złego. To zło polega na tym, że olbrzymia presja zakochanych często bezkrytycznie w swoich dzieciach rodziców powoduje, że trenerzy czy instruktorzy idą drogą na skróty. Zamiast mozolnie i cierpliwie wpajać dzieciom dobre nawyki, zgodną z zasadami sztuki sylwetkę na koniu oraz prawidłowe używanie pomocy, pozwalają na jazdę na hura. Aby do przodu, aby szybko. A w tym popędzaniu kuca do szybkiego pokonywania przeszkód nagminne staje się seryjne kopanie ich piętami.
W tym miejscu przytoczę to, co mi opowiadał Wojciech Mickunas. Ileś lat temu miał okazję rozmawiać dłużej z Pippą Funnell, światowej sławy angielską wukakawistką, która ma imponującą kolekcję medali wywalczonych na IO, MŚ czy ME. W Polsce jazda sportowa dzieci na kucach dopiero się rozkręcała, a przecież wiadomo, że w Wielkiej Brytanii rozwój tego sektora jeździectwa nastąpił już dawno. Pan Wojciech zapytał, czy na Wyspach też było tak dużo nieprawidłowej jazdy na hura. Ku jego zdziwieniu Pippa Funnell potwierdziła. Mało tego, przyznała, że ona też przez to nieprawidłowe „szkolenie” na hura przeszła. I jak szczerze przyznała, kiedy się przesiadła na duże konie, musiała poświęcić aż trzy lata na to, aby się pozbyć starych, złych nawyków, a w to miejsce przyswoić sobie prawidłowe używanie pomocy i prawidłową sylwetkę na koniu.
Myślę, że warto, aby wszyscy, którzy uczą dzieci jazdy na kucach, wzięli sobie mocno do serca to, co powiedziała Pippa Funnell. Sądzę też, że to co widać na filmie z przejazdu syna pani Prasek, jest wypisz wymaluj ilustracją tego zjawiska.
Co to jest hejt?
Pani Prasek na swoim profilu fejsbukowym napisała m.in. tak: Hejtowi w internecie mówimy nie! (…) Hejt na 13-latku to już gruba przesada. (…) A panu Panie Arturze jako matka tego nie wybaczę!
Mocne słowa, świadczące, że pani Prasek ma głębokie poczucie krzywdy. Czy słusznie?
Popatrzmy na definicję słowa hejt.
Hejt to obraźliwy lub agresywny komentarz zamieszczony w internecie; to poniżanie, wyśmiewanie, oczernianie innych; to nienawiść internetowa.
Czytam wpis Artura Bobera i nie mogę się dopatrzeć ani chęci obrażania, ani agresywności jego słów, ani chęci poniżania pani Prasek, czy wyśmiewania tudzież oczerniania. A zwłaszcza nie widzę nienawiści.
Widzę zaś krytykę. Określiłbym ją nawet słowami „konstruktywna krytyka.” Czy za ową krytykę rzecznik dyscyplinarny PZJ, który wszczął w tej sprawie postępowanie, skaże Artura Bobera, czy też oddali postawione mu zarzuty, przekonamy się za jakiś czas.
A jak już jesteśmy przy rzeczniku dyscyplinarnym, to spieszę podzielić się zaskakującą dla mnie informacją. Otóż okazuje się, że zawiadomienie na jego ręce „o naruszeniu zasad etyki” przez Artura Bobera nie złożyła pani Prasek, a inna osoba z naszego środowiska. Oczywiście pan Piotr Rachwał nie mógł mi zdradzić jej personaliów, ale mógł przekazać, że jest to członek zarządu jednego z WZJ.
Gwoździe do trumny
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt całej tej sprawy. Jeździectwo jest na cenzurowanym. Obecność tego sportu w olimpijskiej rodzinie jest zagrożone.
Przypomnijmy sobie sytuację z IO w Tokio, kiedy niemiecka zawodniczka z szansami na medal w pięcioboju nowoczesnym, straciła je podczas jazdy konnej. Obrazki płaczącej zawodniczki, która nie może sobie dać rady z koniem, który nie chce się „odkleić” od wjazdu na parkur, można wyguglować w internecie. Zawodniczka uderza go kilkakrotnie batem, niestety szarpie także za pysk. Ale co innego okazało się najgorsze dla niemieckiej ekipy pięciobojowej. Przy bramie wjazdowej na parkur stała trenerka Kim Raisner, niegdyś świetna zawodniczka w tej konkurencji. Podpowiadała swojej podopiecznej co ma robić, a w pewnym momencie, kiedy koń zadem prawie wgniatał ogrodzenie, Raisner uderzyła go zamkniętą dłonią w zad. Jedno uderzenie, które zapewne nie zrobiło na koniu wielkiego wrażenia, ale na opinii publicznej zrobiło olbrzymie. Trenerka została zdyskwalifikowana, a tsunami oburzenia, jakie się rozlało na cały świat, wymiotło jazdę konną z pięcioboju nowoczesnego.
Inne nagranie stanęło Charlotte Dujardin na drodze do czwartego medalu olimpijskiego w ujeżdżeniu. Przed IO w Paryżu wypłynęło nagranie sprzed iluś lat, na którym widać, jak Dujardin stojąc na ziemi, „pomaga” jakiejś uczennicy w nauce – chyba – pasażu, okładając konia długim (takim zaprzęgowym) batem po nogach. Zawodniczka przeprosiła za swoje zachowanie, wycofała się z igrzysk, ale i tak by na nich nie wystartowała, bo FEI zawiesiła ją na rok.
W dzisiejszych czasach każdy ma telefon komórkowy i może w dowolnym momencie zrobić zdjęcie czy nagrać film. My koniarze musimy mieć świadomość, że każdy film, na którym widać nieprawidłowe z punktu widzenia przepisów zachowanie jeźdźca w stosunku do konia, ale też z punktu widzenia empatii, jaką jesteśmy winni zwierzętom, takie jak: nadużywanie bata, ostróg, stosowanie rollkuru, barowanie koni – to wszystko są gwoździe do trumny jeździectwa jako sportu. Jak liczba tych gwoździ przekroczy masę krytyczną, trumna się zamknie, a my stracimy szansę na uprawianie jeździectwa czy cieszenie się jego oglądaniem.
Liczba nadgorliwych obrońców dobrostanu zwierząt, którzy popadają w paranoję w swoich działaniach i żądaniach, rośnie. Dość przypomnieć, jak w obywatelskim projekcie zmian w ustawie o ochronie zwierząt, który trafił do sejmu w październiku ubiegłego roku, znalazł się taki oto zapis, że zabronione jest (ma być):
stosowanie metod wywierania presji mechanicznej na zwierzęta, używanie uprzęży, pęt, stelaży, więzów, dławików, linek zaciskowych, kolczatek, urządzeń wykorzystujących bodźce elektryczne (w tym obroży elektrycznych) albo ultradźwięków lub innych przedmiotów albo urządzeń zmuszających zwierzę do konkretnego zachowania (w tym uległości) lub przebywania w nienaturalnej pozycji…
Przecież gdyby takie zapis został przegłosowany w sejmie, to jazda konna stałaby się czynem kryminalnym. Bo czyż uzda i siodło nie jest rodzajem uprzęży, za pomocą której człowiek zmusza konia do uległości, do konkretnego zachowania, czyli poruszania się np. kłusem czy galopem w wytyczonym kierunku? Pisałem o tym w tekście „Lepsze wrogiem dobrego” (3.01.2025).
Na szczęście to jest projekt obywatelski, a nie rządowy czy sejmowy. Na szczęście przedstawiciele PZJ, PZHK i Polskiego Klubu Wyścigów Konnych oprotestowali ten zapis, składając wyjaśnienia na piśmie do komisji sejmowej, która nad tym projektem będzie debatować. Zdrowy rozsądek podpowiada, że ten zapis nie zostanie uchwalony. Ale tendencja jest widoczna. A ta tendencja, objawiająca się grubą przesadą w działaniach „obrońców zwierząt”, jest groźna. Nie dawajmy im argumentów do rąk.
Marek Szewczyk


