Kobalt a wrocławscy trenerzy

Data 14.05.2019, 14:30:00 | Temat: Felietony

Tę sprawę, czyli stwierdzenie obecności niedozwolonego środka dopingującego w postaci kobaltu w stężeniu przekraczającym dozwolony próg w badanej próbie pobranej od ogiera King Arcibal w dniu 10 czerwca 2018 r. po gonitwie o Nagrodę Iwna, śledzę od dłuższego czasu. Z kilku powodów, o czym niebawem. Na początek kilka wyjaśnień.

 

Chodzi o wyścigi konne. Trenerem ogiera King Arcibal jest Robert Świątek z wrocławskiego toru Partynice. A piszę o tej sprawie dlatego, że zakończył się pewien etap – a mianowicie Sąd Rejonowy w Warszawie wydał werdykt w sprawie odwołania od orzeczenia Komisji Odwoławczej, które to odwołanie złożył za pośrednictwem pełnomocnika ukarany trener.



Chapeau bas dla Komisji Technicznej

Zacznę od uznania dla Komisji Technicznej w Warszawie. Jestem pod wrażeniem ogromu pracy, jaki jej członkowie  włożyli w drobiazgowe rozpatrzenie skomplikowanej sprawy, jaką jest kwestia obecności kobaltu w organizmie konia, co jest ewidentnym przypadkiem stosowania dopingu. Moje uznanie dla pracy członków KT jest tym większe, że jestem członkiem sądu dyscyplinarnego działającego przy PZJ i rozpatrywałem (wraz z innymi członkami) już wiele spraw, w tym także przypadki dopingu, a więc wiem, jaka to trudna i niewdzięczna rola.

 

KT odbyła 10 posiedzeń, przesłuchała 10 świadków, przeprowadzała czynności wyjaśniające na torze we Wrocławiu, a także zwróciła się do biegłego o opinię, co do kobaltu. Opis całej sprawy i uzasadnienie werdyktu liczy 14 stron i każdy się może z nim zapoznać na stronie PKWK, w zakładce „Informacje wyścigowe”, w podzbiorze „Orzeczenia Komisji Technicznej” – pod nr 165 z 20 XII 2018 r.

 

Tak drobiazgowe rozpatrywanie sprawy musiało potrwać (o co były niesłuszne pretensji do KT), więc choć Nagroda Iwna  odbyła się 10 czerwca, a wyniki próbki B zostały przekazane z laboratorium w Australii 31 sierpnia, orzeczenie Komisja Techniczna  wydała dopiero 20 grudnia 2018 roku. Najistotniejszym w tym orzeczeniu była kara zawieszenia licencji dla trenera na okres od 27 grudnia 2018 do 27 października 2019 roku. „Przechodzenie” kary zawieszenia z jednego roku kalendarzowego na drugi okaże się bardzo ważne w tej sprawie.

 

Od tego orzeczenia trener Świątek odwołał się do Komisji Odwoławczej, a ta zmieniła werdykt KT. Złagodziła go. Uniewinniła trenera od jednego z zarzutów (świadomego podania substancji zabronionej), ale utrzymała w mocy drugi zarzut (szczegóły w orzeczeniu KO nr 1 z 2019 r.). W efekcie zmniejszyła okres zawieszenia licencji – do 27 maja 2019 roku.

To orzeczenie trener Świątek – jak już wspominałem – zaskarżył do sądu powszechnego. A sąd sprawę rozpatrzył i 26 kwietnia tego roku wydał postanowienie.

 

Odwrotność domniemania niewinności

Dlaczego się tą sprawą -  zwłaszcza od kiedy dowiedziałem się o tym, że ukarany trener Świątek postanowił szukać „sprawiedliwości” w sądzie – tak bardzo interesuję? Dlatego, że miałem obawy co do tego, w jakim kierunku pójdzie rozumowanie sądu. Na własnej skórze bowiem doświadczyłem, że kiedy sądy biorą się za rozpatrywanie spraw z obszaru dopingu w sporcie, werdykty mogą być bardzo różne.

 

Dlaczego? - to proste. W sądownictwie jedną z podstawowych reguł jest zasada domniemania niewinności. Innymi słowy, aby kogoś uznać winnego jakiegoś czynu, trzeba mu dowieść, że ten czyn popełnił. Z tego powodu wielu przestępców uniknęło kary, bo czasami trudno winę udowodnić w sposób nie budzący wątpliwości. Czasami po prostu brak dowodów.

Z kolei w ściganiu dopingu w sporcie obowiązuje dokładnie odwrotna zasada – sportowcowi, u którego stwierdza się obecność niedozwolonej substancji, nie trzeba udowadniać, że to on ją przyjął. Zakłada się, że beneficjentem dopingu jest sportowiec, więc to on musi ponieść konsekwencje. Nie uznaje się go winnym w sensie prawnym. Nie trzeba mu udowadniać, że to on sam przyjął, czy ktoś mu coś podał. Nieważne, czy to było świadomie, czy nieświadomie. Ważne, że była próba nieuczciwego wpływania na wynik sportowy, więc ten wynik należy anulować (ewentualnie odebrać medale, nagrody pieniężne), a sportowca ukarać  zgodnie z cennikiem danej federacji sportowej, np. dwuletnią dyskwalifikacją, lub dożywotnią w przypadku recydywy. Tak to najczęściej wygląda.

 

Jeśli więc sędziowie sądów powszechnych rozpatrujący sprawy dopingowe z obszaru sportu zapominają o tej zasadzie, a stosują zasadę domniemania niewinności, to może dojść do tego, że dopingowiczowi się upiecze. Coś takiego kiedyś przeżyłem na swojej skórze. Chodziło o podanie środków znieczulających przez zawodnika podczas Halowego Pucharu Polski w skokach wiele lat temu. Jemu upiekło się podwójnie. Bo z jednej strony zbyt wolne rozpatrywanie jego przypadku przez ówczesny sąd dyscyplinarny PZJ (z powodu lękliwości członków owego sądu) sprawiło, że ostatecznie Sąd Arbitrażowy przy PKOL, do którego ta sprawa po latach trafiła, orzekł, że sprawa się przedawniła. A z drugiej strony, ja i „Koń Polski” przegraliśmy w drugiej instancji sprawę „o ochronę dóbr osobistych”. Z pierwszą częścią werdyktu, w której była mowa o złamaniu przeze mnie zasady domniemania niewinności, nie sposób się nie zgodzić (napisałem w tej sprawie ostry w tonie felieton w sytuacji, kiedy organy dyscyplinarne PZJ nie wydały jeszcze werdyktu). Ale ta druga część! Zacytuję ten najistotniejszy fragment:

 

Dodać należy, iż w ocenie Sądu Apelacyjnego na rozstrzygnięcie niniejszej sprawy wpływu nie miało prowadzone w dalszym ciągu przeciwko powodowi (czyli owemu zawodnikowi z konkurencji skoków) postępowanie dyscyplinarne. W szczególności jego (tego postępowania) ewentualne negatywne dla powoda wyniki przesądzi wyłącznie o odpowiedzialności za obecność w organizmie konia środków zakazanych, a nie jego świadomym i celowym działaniu w tym zakresie, jakie mu zostało przypisane w obu spornych publikacjach miesięcznika „Koń Polski”. 

 

Innymi słowy, zdaniem trzech pań Sądu Apelacyjnego, stwierdzenie obecności niedozwolonej substancji u sportowca nie przesądza o jego winie, trzeba mu jeszcze udowodnić, że to on tę substancję podał, aby mówić o jego winie. I to jest to właśnie niezrozumienie głównej zasady, na której opiera się cała konstrukcja ścigania dopingu w sporcie. Aby to ściganie było skuteczne (i tak jest z tą skutecznością kiepsko), trzeba zastosować odwrotność zasady domniemania niewinności. Stwierdzony doping = ukarany sportowiec. I niczego mu nie trzeba udowadniać.

Dlaczego kobalt?

Z pewnym niepokojem więc oczekiwałem na werdykt Sądu Rejonowego w sprawie odwołania trenera Roberta Świątka od orzeczenia Komisji Odwoławczej. Na szczęście pani sędzia rozpatrująca tę sprawę nie zajęła stanowiska niezgodnego z zasadą, w myśl której ściga się doping w sporcie. Z sześciu punktów odwołania pięć odrzuciła, a tylko w jednym przypadku przychyliła się do formalnej strony skargi ukaranego trenera, ale jej werdykt w tym konkretnym punkcie – zmieniający orzeczenie KO – jest nadal karą dla trenera!

 

Po pierwsze, pani sędzia oddaliła zarzut podniesiony przez trenera, że skoro kobalt nie jest wyszczególniony jako środek dopingujący w załączniku do Rozporządzenia Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z 24 marca 2016 roku, w sprawie regulaminu wyścigów konnych, to nie powinno się karać za stwierdzenie tej substancji w organizmie konia wyścigowego. Pani sędzia słusznie stwierdziła, że skoro tenże załącznik mówi, iż niedozwolonymi środkami dopingującymi dla koni są substancje uznane przez IFHA za niedozwolone to jest to wiążące dla środowiska wyścigów konnych. A przepisy IFHA ustanawiają próg dopuszczalnego stężenia kobaltu w moczu konia – 100 ng/ml. A próg ten u konia King Arcibal był przekroczony ponad 70-krtonie (7,173 ng/ml).

 

Przy okazji, warto powiedzieć, jak kobalt może wpływać na zwiększenie wydolności konia wyścigowego. Mówiąc najkrócej, zwiększona podaż kobaltu pobudza wykorzystanie glukozy i poprawia wykorzystanie tlenu oraz produkcję energii. Jednym słowem działa podobnie jak erytropoetyna (EPO). Druga ważna informacja jest taka, że u koni nie stwierdza się niedoborów kobaltu, a więc naturalnie spożywana pasza jest wystraczającym źródłem tego pierwiastka dla tych zwierząt. Jeśli więc ktoś podaje koniom paszę, która zawiera zwiększoną dawkę kobaltu, to naraża się na zarzut o stosowanie dopingu.

 

Swoją drogą fakt, że kobaltu nie ma na polskiej liście zakazanych substancji, może wskazywać na to, że to było świadome działanie wrocławskich trenerów – będziemy swoim koniom podawać paszę zawierającą zwiększoną dawkę kobaltu, aby poprawiać ich wydolność, a ponieważ nie ma tego pierwiastka na polskiej liście zakazanych substancji, to nie popełniamy przestępstwa. Czy takie były pobudki wrocławskich trenerów?

 

Piszę trenerów, bo inny wrocławski trener, Wiesław Kryszyłowicz, został „złapany” na podawaniu kobaltu aż trzem koniom. Jego sprawa przeszła już przez Komisję Techniczną (orzeczenie nr 166), odwoławczą (orzeczenie nr 10/2018), a obecnie jest w Sądzie Rejonowym w Warszawie, ale jeszcze nie ma orzeczenia. Poza tym na torach w Sopocie i Wrocławiu w 2018 r. zostali „złapani” na kobalcie, jeszcze trenerzy Rumen Ganczew-Panczew oraz Patrycja Kłóś. Obydwoje trenowali konie Adama Łabędzkiego, ściśle związanego z wrocławskim środowiskiem.

 

Czy to jest przypadek, że akurat we Wrocławiu trenerzy stosują pasze, które zawierają podwyższony poziom kobaltu? Ja w przypadki, kiedy chodzi o doping w sporcie, nie wierzę.

Były wlewy czy ich nie było?

Zresztą w przypadku trenera Świątka jest też podejrzenie, że kobalt mógł być podawany og. King Arcibal nie tylko w suplementach paszowych. Także we wlewach dożylnych.

Zacznijmy od opinii biegłego, doktora nauk weterynaryjnych Wojciecha Karlika, kierownika Zakładu Farmakologii i Toksykologii  na Wydziale Medycyny Weterynaryjnej SGGW w Warszawie.

 

Dr Karlik stwierdził, że stężenie kobaltu w moczu konia na poziomie 7,173 ng/ml należy uznać za bardzo wysokie. Są dwie drogi, które mogły doprowadzić do tak wysokiego stężenia. Jak to opisał albo: poprzez jednokrotne podanie wysokiej dawki lub podanie tak zwanej dawki łamliwej, tj. kilku mniejszych dawek w krótkim okresie czasu (np. 3 godzin), składających się w sumie na wysoką dawkę.

 

Mówiąc jaśniej, ta druga droga to po prostu kilkukrotne podanie np. suplementów paszy z podwyższoną dawką kobaltu w dniu wyścigu w odstępach co 3 godziny.

Warto w tym miejscu podkreślić – choćby dla wiedzy środowiska wyścigowego czy jeździeckiego – że producenci owych suplementów paszy zalecają, aby u koni wyścigowych i sportowych nie stosować preparatów z kobaltem w dniu zawodów (wyścigów) lub na jeden dzień przed zawodami (wyścigami). Tę opinię przytoczył też biegły.

 

A jednokrotne podanie wysokiej dawki to nic innego, jak wlewy dożylne. Trener Świątek – jak można wyczytać w orzeczeniu KT – zaprzeczył jakoby ogierowi King Arcibal kiedykolwiek robił wlewy. Tymczasem z dokumentacji przekazanej przez lekarza weterynarii obsługującego stajnię trenera Świątka wynika, że wlewy preparatem Duphalyte (o wysokiej zawartości witaminy B12, czyli kobaltu) były robione og. King Arcibal 11 i 13 czerwca, a więc już po rozegraniu gonitwy o Nagrodę Iwna. Skoro po gonitwie, to nie mogło mieć to wpływu na wynik badania.

 

Jednak z zeznań dwojga świadków (w czerwcu byli pracownikami w stajni tr. Świątka) wynika co innego, a mianowicie, że lekarz weterynarii robił og. King Arcibal wlewy kilka razy przed gonitwami, w tym przed Nagrodą Iwna. Tyle że świadkowie nie wiedzieli co dokładnie było podawane ogierowi. Jak to określili, były to wlewy z preparatu z „plastikowych, brązowych butelek”. Preparaty te przynosił od siebie lek. wet. P. R.

 

W tej sytuacji nic dziwnego, że KT nie uznała przy tym za wiarygodne wyjaśnień trenera Roberta Świątka, który w ogóle zaprzeczył jakoby koń King Arcibal miał kiedykolwiek robione wlewy (w tym z Duphalyte), ani zeznań i informacji przekazywanych przez lek. wet. P. R. co do dnia wykonywania wlewów. Oświadczenia lek. wet. P. R. ulegały zmianie wraz z upływem czasu, mimo iż informacje te nie powinny być przedmiotem przemyśleń, czy ustalania, skoro obowiązek prowadzenia książki leczenia weterynaryjnego wynika z przepisów prawa.

 

Ostatecznie Komisja Odwoławcza zarzut zastosowanie wlewu w dniu rozgrywania gonitwy oddaliła, kierując się m.in. rozbieżnościami w zeznaniach świadków, co do tego, którego dnia (piątek czy sobota og. King Arcibal został dowieziony z Wrocławia do Warszawy i czy trener miał styczność z koniem przed gonitwą, czy nie.

Sąd oddala

Wróćmy do postanowień Sądu Rejonowego. Kolejny zarzut trenera o rzekomym nie przedstawieniu mu zarzutu na żadnym etapie postępowania pani sędzia oddaliła. Jej argumentacja co do tego punktu nie pozostawia wątpliwości:

 

Zgromadzony materiał dowodowy, a w szczególności protokół przesłuchania trenera Roberta Świątka z dnia 21 września 2018 r. wraz z nagraniem wskazuje, że Robertowi Świątkowi zostały przedstawione zarzuty, a dodatkowo, że rozumiał on w jakim charakterze był przesłuchiwany i w jakiej sprawie. Nie sposób również nie zwrócić uwagi na okoliczność posiadania przez Roberta Świątka obrońcy w toku postępowania, co stanowiło niewątpliwie dodatkową gwarancję jego praw.

 

Sąd oddalił też zarzut o to, że wniosek o wyłączenie jednego z członków KT został rozpatrzony przez KO nieprawidłowo.  

Wreszcie zarzut o niewspółmierności kary stał się bezprzedmiotowy, gdyż sąd zmienił zaskarżone orzeczenie, jeśli chodzi o zawieszenie licencji na okres od 27 XII 2018 do 27 maja 2019 r.

Rok rokowi nierówny

Sąd wyszedł z założenia, że paragraf 24 ustawy o wyścigach konnych, który w punkcie 5 dopuszcza zastosowanie kary w postaci „zawieszenia licencji na trenowanie koni, dosiadani (powożenie) koni lub pełnienie funkcji sędziego wyścigowego – nie dłużej niż na rok” trzeba interpretować tak, że owszem, „na rok”, ale na ten rok kalendarzowy, na który licencja została wydana. Nie może kara przechodzić na następny rok kalendarzowy.

Jednym słowem, jeżeli ktoś popełni ciężkie wykroczenie wyścigowe w końcówce sezonu, to odebranie mu licencji „na rok” de facto oznacza odebranie mu jej tylko do końca danego sezonu. W praktyce może to oznaczać zaledwie kilka dnia wyścigowych, a nawet ewentualnie – jeden dzień wyścigowy.

Z tego wynika, że prezes PKWK powinien zaproponować ministrowi rolnictwa nowelizację ustawy o wyścigach konnych, aby Komisja Techniczna mogła nakładać karę zawieszenia nie tylko na dany rok, na który licencja została wydana, ale także na następny rok, kiedy ktoś się będzie o licencję dopiero ubiegać.

 

Ale to, że pani sędzia tak zinterpretowała ten punkt  odwołania trenera Świątka, nie oznacza, że mu się „upiekło”. Bowiem pani sędzia – i tu dłuższy cytat:

 

Zmieniając zaskarżone orzeczenie Sąd wymierzył Robertowi Świątkowi karę pieniężną 6000 zł uznając, że kara ta odniesie cele zarówno prewencji szczególnej, jak i ogólnej. Doping w  świecie sportu jest czynnikiem niszczącym nie tylko sam sport, ale i zdrowie zawodników. W dyscyplinach, w których zawodnikami są ludzie, to oni decydują o sięgnięciu po doping, znając konsekwencje swojej decyzji, natomiast w sporcie takim, jak wyścigi konne, to człowiek decyduje za zwierzę, narażając je na niebezpieczeństwo utraty zdrowia. Dlatego też obowiązek zabezpieczenia konia przed podaniem mu niedozwolonego środka dopingującego jest jednym z podstawowych obowiązków trenera, a co za tym idzie naruszenie tego obowiązku winno się spotkać z odpowiednio surową reakcją. Trener Robert Światek tego obowiązku nie dochował i nie zabezpieczył ogiera King Arcibal przed podaniem mu przed gonitwą rozgrywaną 10 czerwca 2018 r. niedozwolonego środka dopingującego w postaci  kobaltu. Wymierzając karę pieniężną w kwocie 6000 zł Sąd miał na względzie  z jednej strony wysoką społeczną szkodliwość popełnionego przez Roberta Świątka  czynu, a z drugiej  fakt, że mając wieloletnie doświadczenie jako trener przewinienie dyscyplinarne o takim stopniu naganności popełnił po raz pierwszy. Zdaniem Sądu kara wymierzona przez Sąd jest na tyle dotkliwa, że stanowić będzie z jednej strony przestrogę, a z drugiej strony będzie motywować do uważniejszego i bardziej sumiennego przestrzegania obowiązków przez ukaranego.

 

Tak na marginesie, Sąd nie mógł wiedzieć (bo i skąd), że trener Światek już raz miał podobny przypadek, ale mu się upiekło z powodów technicznych. Mniej więcej dwa lata temu u innego konia trenowanego przez Roberta Świątka wynik pierwszej próby – ale w krwi, a nie w moczu, co ma znaczenie – wykazał obecność EPO. Wyniki próbki B były niejednoznaczne, gdyż krew się „popsuła” (przechowywanie próbek krwi jest znacznie trudniejsze niż próbek moczu). W tej sytuacji sprawa ulegał umorzeniu.

   

Nie zmienia to wydźwięku uzasadnienia Sądu o „wysokiej społecznej szkodliwości czynu” i te słowa warto podkreślić.

 

A przy okazji mam pytanie do Jerzego Sawki, mojego kolegi, a w tej sprawie dyrektora Wrocławskiego Toru Wyścigów Konnych - Partynice. Kto opłaca usługi pełnomocnika, adwokata Łukasza Kłaka? Jeśli to trener Robert Świątek z własnej kieszeni (i podobnie Wiesław Kryszyłowicz) to w porządku.

Jeśli jednak płaci za to Tor lub Dolnośląskie Towarzystwo Wyścigów Konnych Partynice, to już w porządku nie jest. Oznaczałoby to, że pieniądze miasta (a więc podatki Wrocławian) idą na obronę oszustów. Bo ci, którzy stosują doping w sporcie, są oszustami.

Marek Szewczyk

 

PS. Zaraz po publikacji zadzwonił do mnie Jarosław Zalewski, pracownik Toru we Wrocławiu (z którym się znamy od lat) z pretensjami. Słusznymi, faktycznie powinienem najpierw zapytać, a potem pisać. Nie wiem, dlaczego tym razem nie zachowałem tej właściwej kolejności. A więc przekazuję informację, jaką mi przekazał kol. Zalewski, że prawnika nie opłaca ani Tor, ani Towarzystwo. Z przyjemnością tę informację przekazuję i przepraszam.

Prostuję też jeszcze jedną kwestię, otóż konie Adam Łabędzkiego już od dwóch sezonów nie są trenowane na Partynicach,  czego nie miałem świadomości. I za to przepraszam.

Marek Szewczyk





Ten artykuł pochodzi ze strony HipoLogika Marka Szewczyka
https://hipologika.pl

URL tej publikacji:
https://hipologika.pl/modules/news/article.php?storyid=412