Trzy lata spokoju?

Data 14.11.2025, 16:10:00 | Temat: Felietony

Czy po zjeździe sprawozdawczo-wyborczym PZJ, na którym wybrane zostały władze na kolejną – wyjątkowo skróconą do 3 lat – kadencję, środowisko jeździeckie w Polsce będzie miało 3 lata spokoju? Wydaje się, że tak, choć malutki znak zapytania na końcu tego zdania trzeba postawić, bo jak wiadomo – pewne są tylko podatki i śmierć.


Był to pierwszy od niepamiętnych czasów zjazd wyborczy PZJ, podczas którego kandydat na prezesa nie miał kontrkandydata. A przypomnijmy, że w ostatnich trzech kadencjach (od 2012 roku) Polskim Związkiem Jeździeckim kierowało aż 8 prezesów! Do tego „bogactwa” ja też rękę przyłożyłem, co samokrytycznie przyznaję. A przy okazji – rozumiem, że wiele osób ma mi nadal za złe moją rezygnację sprzed lat i nie mam o to pretensji.

Prezes

Wróćmy jednak do wybranego w środę 12 listopada 2025 roku prezesa PZJ. Już fakt, że nie miał on kontrkandydata, może wskazywać, że czas wojenek personalnych minął i być może będziemy świadkami uspokojenia emocji.

 

Duża jest w tym zasługa Tomasza Siergieja, który okazał się demokratą pełną gębą. Człowiekiem, który potrafi realizować cel (wyprowadzić PZJ na prostą) współpracując z różnymi osobami, także tymi, które niekoniecznie mu odpowiadały. Potrafi też iść na kompromisy, wsłuchując się w głosy z terenu.

 

Przypomnijmy, że pierwszy raz został wybrany prezesem PZJ w listopadzie 2024 roku, na dokończenie burzliwej kadencji. Pokrzyżował wówczas plany Patrycji Kaczorowskiej, która sądziła, że po tym, jak wspólnie z innymi członkami ówczesnego zarządu odsunęli od żłobu Marcina Kamińskiego, ona zostanie prezesem.

 

W kwietniu tego roku zwołany został nadzwyczajny zjazd PZJ, a intencją zwołujących było to, aby odwołać władze, czyli zarząd, komisję rewizyjną i – formalnie – prezesa. Wniosek o odwołanie Tomasza Siergieja został złożony, ale nie przeszedł w głosowaniu (tak miało być). Resztki starego zarządu zostały odwołane, albo same złożyły rezygnacje i można było powołać nowy zarząd. Co prawda tylko na siedem miesięcy i też nie obyło się bez kompromisów. Ale ciało to pracowało na tyle zgodnie i efektywnie, że Tomasz Siergiej przed listopadowym zjazdem wyborczym deklarował, że chce kontynuować pracę z czworgiem członków tego 7-miesięcznego zarządu.

 

Publicznie głosił pogląd, że skład zarząd należałoby rozszerzyć do 7 osób. To z kolei stało się impulsem dla warszawskiego środowiska (najliczniejszego – 16 delegatów) do formalnego zgłoszenia w biurze PZJ dwojga kandydatów do zarządu. Te osoby to Ewa Metera-Zarzycka oraz Piotr Szakacz.

Sytuacja się zmieniła tuż przed zjazdem. Tomasz Siergiej po konsultacjach w terenie odstąpił od pomysłu rozszerzania zarządu do 7 osób. A z czwórki, z którą chciał dalej pracować, wypadł Andrzej Kuświk. Po tym jak na zjeździe Wielkopolskiego Związku Jeździeckiego nie zyskał poparcia swojego środowiska i nie został wybrany delegatem na zjazd PZJ, złożył broń.

 

Jak już się rzekło, Tomasz Siergiej nie miał kontrkandydata do funkcji prezesa PZJ. Jego wybór był więc formalnością. Trzeba jednak podkreślić, że 86 głosów „za” na 99 delegatów, daje silny mandat do sprawowania tej funkcji.

Zarząd

Nic więc dziwnego, że delegaci zaakceptowali sugestię świeżo wybranego prezesa, aby do zarządu wybrać: ze „starego” składu – Karolinę Mądry, Tomasza Mossakowskiego, Rudolfa Mrugałę, a z warszawskiej dwójki zaprosił Ewę Meterę-Zarzycką. I to zostało potwierdzone w głosowaniach.

 

Fakt, że prezes będzie mógł pracować z osobami, które wskazał, które zna i z którymi już współpracował – bo panią Meterę-Zarzycką zna ze współpracy w Polskim Związku Hodowców Koni – daje nadzieję na owe tytułowe „trzy lata spokoju”.

 

W zarządzie PZJ były do obsadzenia cztery miejsca, a kandydatów było pięcioro. Jedna musiała więc odpaść. Nic więc dziwnego, że odpadł Piotr Szakacz, bo po pierwsze - nie wskazał go prezes, a po drugie - pan Piotr jest mało rozpoznawalny poza warszawskim środowiskiem. Ale to się niebawem zmieni. Bo jest osobą, o której można powiedzieć same pozytywne rzeczy. I ci, którzy go dopiero poznają (ja też się do nich zaliczam), nie mogą się go nachwalić.

 

Jest to ważne w kontekście czekających nas zmian pokoleniowych. Tak się składa, że trzech panów w zarządzie jest z pokolenia plus-minus 60 lat. A na dodatek, za trzy lata Tomasz Siergiej nie będzie już mógł kandydować na prezesa, bo będzie miał za sobą dwie kadencje. Dobrze, że obie panie z zarządu są sporo młodsze.

 

Nieuchronne jest to, że do podejmowania się obowiązków służenia środowisku, bo tak należy podchodzić do bycia we władzach PZJ, trzeba będzie dopuszczać młodszych, z pokolenia 30-40 lat. I pan Piotr już teraz do pełnienia takich obowiązków się zgłaszał, a warto zwrócić uwagę, że zyskał 36 głosów, czyli że przekonał do siebie aż 20 osób spoza warszawskiego środowiska. Jak będzie tak aktywny i skuteczny na forum ogólnopolskim, jak jest w środowisku warszawskim, to za trzy lata będzie mocnym kandydatem do zarządu, a kto wie, może i… I tego jemu i środowisku jeździeckiemu w całej Polsce życzę.

Komisja rewizyjna

Do tego ciała zgłoszono 9 kandydatów. Pięć osób, które zyskały najwięcej głosów, to (w porządku alfabetycznym): Piotr Helon, Marcin Jońca, Małgorzata Kram, Łukasz Lesner i Jacek Wolski.

 

Wśród tych, którzy nie zyskali poparcia sali, był Sławomir Dudek. Szkoda, bo jego doświadczenie, znajomość regulacji prawnych obowiązujących w naszym środowisku, a także bezkompromisowość, byłaby przydatna w tym ciele. No cóż, kolega Dudek zapłacił cenę za swój blog. Tropiąc na nim liczne nieprawidłowości, jakie miały miejsce w ostatnich latach w naszym środowisku, naraził się wielu osobom.

Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kolega Dudek będzie miał czas, aby nadal zajmować się problemami jeździeckiego środowiska na swoim blogu (bo gdyby wszedł do KR, to zapewne ograniczyłby czy nawet zawiesił dziennikarską działalność), a skład nowej komisji rewizyjnej jest na tyle dobry, że możemy liczyć, iż to ciało będzie działać należycie. A więc nie będzie się wtrącać do pracy zarządu, będzie się skupiać na ocenie prawidłowości działania zarządu, a zwłaszcza nad zasadnością wydatków, a jej członkowie nie będą się podejmować roli psa spuszczanego ze smyczy po to, aby zaatakować cel wskazany przez grupę trzymającą władzę.

Sąd dyscyplinarny

Delegaci najpierw zdecydowali, aby zmniejszyć liczbę członków tego ciała z 9 do 6 osób. Czy to jest dobry ruch, czy nie, najbliższa przyszłość pokaże. A następnie wybrali te oto osoby (podaję w porządku alfabetycznym): Przemysława Bosiackiego, Joanną Gardulską, Paulinę Kurpan, Karolinę Mazurek, Joannę Michalską-Kamyk oraz Agatę Szołdrę-Neliszer.

 

Przy tych wyborach nie sposób przejść do porządku dziennego nad autoprezentacją jednej z kandydatek. Pani Karolina Mazurek prezentując swoją osobę wyraziła się tak: „nie mam wykształcenia prawniczego, nie mam doświadczenia w orzekaniu, ale jestem zawodniczką i będę zawsze bronić zawodników.” I to wystąpienie bardzo się spodobało sali, bo dostała aż 60 głosów na tak.

 

Przyznam, że słowa pani Karoliny mnie zmroziły. Mam jednak nadzieję, że wypowiedziała przytoczone słowa na użytek tej błyskawicznej kampanii wyborczej tak, jak to robią politycy w praktyce – obiecują gruszki na wierzbie, aby tylko zyskać poklask wyborców z pełną świadomością, że tych obietnic później, jak już zostaną wybrani, nie spełnią.

Mam też nadzieję, że pani Karolina wie, że „zawsze bronić” oskarżonych czy skazanych, jest obowiązkiem adwokatów. Ona została zaś wybrana do sądu dyscyplinarnego. Będzie zatem pełnić rolę sędziego, w tym wypadku odpowiednika sądu drugiej instancji. Ciała, które ma rozpatrywać ewentualne odwołania od wyroków wydanych przez sąd pierwszej instancji (w jeździeckim systemie prawnym tę rolę pełni rzecznik dyscyplinarny). Jej rolą będzie oceniać, czy werdykt wydany przez rzecznika dyscyplinarnego jest prawidłowy. Czy obwiniony miał prawidłowy proces, czy jego prawa w całym procesie postępowania rzecznika dyscyplinarnego były przestrzegane, czy wydany werdykt jest zgodny z regulaminem dyscyplinarnym obowiązującym w polskim jeździectwie. A to oznacza, że nie „zawsze” trzeba będzie stawać po stronie zawodników. Trzeba będzie też przyznawać, że zawodnicy popełniają czyny nieetyczne, czyny szkodzące dobrostanowi (modne teraz słowo) koni, czy wręcz łamią przepisy  dyscyplinarne PZJ. A więc zasługują na potępienie, na karę, a nie na obronę.

 

Na szczęście w 6-osobowym składzie sądu dyscyplinarnego co najmniej 3 osoby (a może nawet 4, nie jestem pewny), mają wykształcenie prawnicze. To daje podstawy do myślenia, że chociaż wybrani będę pełnić rolę sędziego sądu dyscyplinarnego po raz pierwszy, ciało to będzie działać prawidłowo. Ja jestem optymistą.

Rzecznik dyscyplinarny

Chronologicznie wybór rzecznika dyscyplinarnego na nową kadencję nastąpił przed wyborami do sądu dyscyplinarnego, ale tę kwestię zostawiłem na koniec. Bo w beczce miodu jest to łyżka – a właściwie wielka chochla – dziegciu.

 

Piotr Rachwał, adwokat z Krakowa, został wybrany na funkcję rzecznika dyscyplinarnego podczas zjazdu w listopadzie 2024 roku. I energicznie przystąpił do osuszania bagna, jakie pozostawiła po sobie jego poprzedniczka Agnieszka Dąbrowska. Osoba ta poza pobieraniem wynagrodzenia (bo funkcja rzecznika dyscyplinarnego jest płatna) nie robiła nic, albo prawie nic. Zwłaszcza odłogiem leżały sprawy antydopingowe. W tym miejscu muszę postawić tezę, że to omijanie dużym łukiem potwierdzonych przez laboratorium antydopingowe przypadków stosowania dopingu odbywało się za cichym przyzwoleniem niektórych osób z ówczesnego zarządu.

Na szczęście ta patologia się skończyła, bo z jednej strony owe osoby nie są już we władzach PZJ, a Agnieszkę Dąbrowską zastąpił Piotr Rachwał.

Liczba spraw, które w ciągu roku zakończył wydaniem orzeczenia, jest imponująca. Szczegóły można znaleźć na stronie PZJ, w materiałach na zjazd, a konkretnie w sprawozdaniu rzecznika dyscyplinarnego. W pierwszej kolejności zadbał o to, aby sprawy zaniedbane przez poprzedniczkę nie uległy przedawnieniu. Potem zabrał się za sprawy bieżące.

 

Nie wahał się wezwać przed oblicze swego urzędu także członków władz (zarządu czy komisji rewizyjnej) jeśli rozpatrywanie danej sprawy tego wymagało. I tutaj należy upatrywać przyczyny tego, co się potem wydarzyło.

Niektórzy członkowie komisji rewizyjnej powiedzieli, że nie stawią się, bo ich rzecznik dyscyplinarny nie ma prawa wzywać! Pisałem o tym w tekście z 30 stycznia 2025 pod  tytułem „Ponad prawem”.

To zjawisko, z którym mieliśmy do czynienia w naszym środowisku, wpisuje się w coś, co można zaobserwować także w polityce, a co można określić „władza deprawuje.” Ileż to mieliśmy w polskiej rzeczywistości przykładów, że posłowie, czy politycy w ogóle, sędziowie czy inne wysoko postawione w różnych ciałach osoby prezentowały pogląd, że owszem prawo jest jedno dla wszystkich, ale ci wszyscy to ci maluczcy, a im należy się specjalne traktowanie.

 

No i ci niezadowoleni, którzy uważali, że rzecznik dyscyplinarny nie miał prawa ich wzywać, zawiązali koalicję przeciwko Piotrowi Rachwałowi. Nie używali argumentu, że rzecznik przekroczył swoje uprawnienia, bo to byłoby nieprawdą, niezgodne ze stanem prawnym. Włodzimierz Uchwat, jeden z tych byłych członków KR oburzonych tym, że rzecznik śmiał go wzywać, określił jego działania elegantszym określeniem. Powiedział, że rzecznika trzeba zmienić, bo obecny wykazał się „nadgorliwością”.

Śmieszne określenie, gdyby nie to, że okazało się smutne, bo skuteczne. I chociaż Tomasz Siergiej z powagi swego urzędu od razu zareagował i wziął w obronę urzędującego jeszcze rzecznika dyscyplinarnego, to w głosowaniu Piotr Rachwał przegrał jednym głosem!

 

Smutne jest też to, że do koalicji, która się zawiązała, aby Piotra Rachwała zdjąć z urzędu, przystąpił Mateusz Cichoń. Bo to on postanowił zawalczyć, aby zająć jego miejsce. I tak się stało.

 

To czarny moment tego zjazdu, który pod wieloma innymi względami powinien przynieść pozytywne zmiany. Niestety, ta zmiana nie jest dla całego środowiska jeździeckiego pozytywna. Jest zmianą na gorsze.

Dlaczego tak twierdzę?

 

Piotr Rachwał jest osobą, która nie ma żadnego konfliktu interesów, co już samo w sobie jest rzadkością w naszym środowisku. Mateusz Cichoń taki konflikt ma. Jest właścicielem ośrodka organizującego zawody głównie w ujeżdżeniu, w której to konkurencji jest też aktywny zawodnikiem. Jest też hodowcą koni sportowych, głównie do ujeżdżenia. Tych pól, na których może mu być ciężko o zachowanie bezstronności w razie rozpatrywania spraw z tych obszarów, jest więc potencjalnie sporo.

 

Piotr Rachwał działał bardzo dynamicznie, energicznie i szybko. Mateusz Cichoń jako ten, który w ostatnich kilkunastu miesiącach musiał nie ze swojej woli przejąć obowiązki przewodniczącego sądu dyscyplinarnego, działał w tym obszarze ślamazarnie, mało efektywnie. A w sprawozdaniu, jakie złożył na dwa dni przed zjazdem (a miał obowiązek złożyć je na dwa tygodnie przed), tłumaczy tę sytuację w płaczliwym tonie ciężką dolą członków sądu dyscyplinarnego. Oto ten fragment:  

 

W pierwszej kolejności problem stanowi niewielkie zaangażowanie członków, gdzie trudność stanowiło sformułowanie 3-osobowego składu orzeczniczego nawet na posiedzenie odbywające się w formule online. Powyższe nie może jednak dziwić – organizacja posiedzenia, merytoryczne rozpoznanie sprawy, sporządzenie orzeczenia i uzasadnienia, w sytuacji gdy Sąd Dyscyplinarny działa na zasadach społecznych, bez jakiegokolwiek zaplecza biurowego, stanowi niewątpliwie znaczne obciążenie czasowe i nieprzeciętny nakład pracy dla jego członków.

 

Jako były członek sądu dyscyplinarnego nie mogę zrozumieć tego biadolenia. Jak ktoś się podjął działać społecznie, to jak można potem pisać, że konieczność „merytorycznego rozpoznania sprawy, a następnie sporządzenia orzeczenia i uzasadnienia” , stanowi „nieprzeciętny nakład pracy.” I jeszcze narzekać na brak wsparcia biura PZJ. A co do działania społecznego, to nie do końca tak jest. W regulaminie dyscyplinarnym jest mowa o skromnym ekwiwalencie (1/25 średniej krajowej) za udział w posiedzeniu składu orzekającego.

 

Nie wiem, jak jest teraz, ale pamiętam, jak było, kiedy ówczesny przewodniczący sądu dyscyplinarnego Oskar Szrajer wyznaczał mnie i dwóch kolegów do rozpatrzenia jakiegoś odwołania. Owszem zabierało to czas, ale to oczywiste. Trzeba było przyjechać do siedziby PZJ, wziąć z rąk pracowniczki biura, do której obowiązków należało obsługa rzecznik i sądu dyscyplinarnego, akta danej sprawy, zapoznać się z nimi, porobić sobie ewentualne notatki. Następnie przedstawić kolegom swoje zdanie, zapoznać się z ich zdaniem, przedyskutować wspólne stanowisko, a następnie jeden z nas (często ja, jako ten piszący) formułował werdykt i sporządzał uzasadnienie, które oczywiście też podlegało uzgodnieniu. A potem wyznaczyć datę sprawy, wezwać odwołującego się i w obecności rzecznika dyscyplinarnego ogłosić zainteresowanemu werdykt.

 

Ot i cały „nieprzeciętny nakład pracy”! A „brak jakiegokolwiek zaplecza biurowego”? Czy w obecnej siedzibie PZJ przy ul. Gilarskiej nie ma pomieszczenie, które można zarezerwować na 2-3 godziny dla 6-8 osób na odbycie końcowego posiedzenia? Nie wydaje mi się, aby to było niemożliwe do zrealizowania. Odbieram to biadolenie Mateusza Cichonia na zasadzie „złej baletnicy to i rąbek u spódnicy…”

 

Ale wróćmy do porównywania obu panów. Obaj są prawnikami z wykształcenia. Pan Rachwał także żyje z wykonywanego zawodu adwokata, pan Cichoń żyje zaś z biznesu w obszarze jeździeckim. A co do jego prawniczego wykształcenia, to chyba na którymś z seminarium podczas studiów nie był, bo nagle w czasie zjazdu doznał pomroczności jasnej i nie potrafił odróżnić głosowania kwalifikowanego od głosowania zwykłą większością głosów.

 

I na koniec, już spoza tematu rzecznika dyscyplinarnego, muszę mu wytknąć ten moment, kiedy jako prowadzący zebranie ponaglił Marcina Szczypiorskiego, aby ten kończył swoje wystąpienie, de facto zmuszając go do zamilknięcia. Kto jak to, ale Marcin Szczypiorski, osoba wyjątkowo zasłużona dla polskiego jeździectwa, osoba, która przez kilkadziesiąt lat służyła jeździectwu najlepiej jak potrafiła, nie oczekując w zamian jakiegoś szczególnego traktowania, zasługiwał na to, aby móc w spokoju powiedzieć to, co mu leży na wątrobie. Zwłaszcza, że poruszał sprawy sportowe, tak rzadkie na tym zjeździe.

Panie Mateuszu: to było – delikatnie mówiąc – bardzo niegrzeczne i nie na miejscu.

 

Konkludując, zjazd przyniósł – bo taka była jego rola – sporo decyzji w sprawach personalnych, w tym sporo zmian. Większość z nich oceniam pozytywnie. Środowisko jeździeckie powinno mieć przez najbliższe trzy lata spokój, a w większości obszarów sprawy powinny iść w dobrym kierunku. Z jednym wyjątkiem – obszar spraw podlegających rzecznikowi dyscyplinarnemu. Tu wieszczę będzie gorzej. Niestety.

Marek Szewczyk





Ten artykuł pochodzi ze strony HipoLogika Marka Szewczyka
https://hipologika.pl

URL tej publikacji:
https://hipologika.pl/modules/news/article.php?storyid=608