Kiedy pisałem tekst „Nieuczciwość – nieodłączny element jeździectwa”, nie przypuszczałem, że tak szybko będziemy mieli do czynienia z kolejną sprawą, dotyczącą też osoby z kręgu ujeżdżenia. Sprawa ma dwa wymiary. Jeden, to niegodne koniarza traktowanie konia (a właściwie koni, bo jak „pogrzebałem” głębiej w tych sprawach, okazało się, że nie tylko jednego). Koń nazywa się Al Gor. Doniesienie do prokuratury o okrutnym postępowaniu wobec niego złożyła Fundacja Viva, do której trafił. Jak się dowiedziałem od Marka Rusina, prokuratora rejonowego w Świdnicy, w tej sprawie toczyło się postępowanie (nr sprawy 3 Ds 149/13), które zostało czasowo zawieszone. Do czasu, aż strona polska uzyska pomoc prawną od strony włoskiej. Mówiąc bardziej zrozumiale, domniemany czyn (okrutne traktowanie konia) miał miejsce we Włoszech i praktycznie tylko Włosi mogą ukarać sprawczynię. W każdym razie przesłuchać ją, pracowników jej stajni, a o wynikach powiadomić polską prokuraturę. Ta wtedy będzie mogła sprawę zakończyć. Do tej pory postępowanie toczyło „się w sprawie”, a to oznacza, że na razie nie zostały nikomu postawione zarzuty. Drugi wymiar to nieuczciwość. Osobą poszkodowaną jest Karolina Mazurek, która przekazała Al Gora do jednej ze stajni we Włoszech w celach handlowych. Osobą, która się podjęła go sprzedać, jest Anna Paprocka-Campanella. Jak się dowiedziałem, osób ze środowiska ujeżdżeniowego, które korzystały z jej usług w handlu końmi na włoskim rynku, było wiele. Jednak Karolina Mazurek nie jest jedyną, którą oszukała, bądź próbowała oszukać.
„Bohaterka”Zacznijmy od tego, kim jest „bohaterka” tego tekstu. Anna Paprocka urodziła się w Polsce. Tu zdobywała szlify jeździeckie. Ma na koncie dwa srebrne medale mistrzostw Polski młodych jeźdźców w ujeżdżeniu (1994 koń Pelie, 1995 – Agielon) oraz udział w mistrzostwach Europy młodych jeźdźców. Potem wyjechała do Włoch, wyszła tam za mąż i już pod nazwiskiem Anna Paprocka-Campanella kontynuowała starty w ujeżdżeniu, ale już w barwach Włoch, którego to kraju została obywatelką. Doszła do wysokiego poziomu, bo reprezentowała Włochy m.in. podczas MŚ w Akwizgranie w 2006 roku, czy podczas ME w Turynie 2007 i w Windsorze 2009. Fakt mieszkania we Włoszech, znajomość tamtejszego środowiska ujeżdżeniowego – z jednej strony, a polskie korzenie z drugiej, sprawiły, że sporo osób z Polski zaczęło korzystać z jej pośrednictwa w sprzedaży koni dresażowych do Włoch. Są tacy, którzy nie mogą powiedzieć na nią złego słowa. Brała konie w tzw. komis, sprzedawała, oddawała uzgodnioną sumę pierwotnym właścicielom. Jak to było z Al GoremPoczątkowo tak samo było z Karoliną Mazurek. Pierwsze dwa konie, jakie Paprocka-Campanella od niej wzięła w tzw. komis, sprzedała, a uzgodnioną sumę pieniędzy przelała na konto Karoliny Mazurek. W momencie, w którym doszło do opisywanego zdarzenia, w stajni we Włoszech stały trzy kolejne konie pani Karoliny przekazane w komis Annie Paprockiej-Campanelli. Inaczej było z Al Gorem. Jego właściciele, pp. Tomaszewscy, nie chcieli się zgodzić na oddanie konia w komis, zatem p. Paprocka-Campanella przelała pieniądze na konto Karoliny Mazurek, a ta z kolei przekazała je pp. Tomaszewskim. Al Gor stał w stajni Karoliny Mazurek zaledwie 48 godzin, po czym wyjechał do Włoch. Karolina Mazurek uważa, że ona tylko pośredniczyła w jego sprzedaży, poprzez udostępnienie stajni i konta. Brak umowy kupna-sprzedaży konia między p. Karoliną a pp. Tomaszewskimi zdaje się na to wskazywać. Z drugiej strony fakt, że pieniądze p. Paprocka-Campanella przekazała nie pp. Tomaszewskim, a Karolinie Mazurek, może wskazywać na nią, jako osobę sprzedająca konia. Podkreślam ten moment, bo jest to istotny problem w naszym końskim środowisku, gdzie obrót końmi jest duży, a sprawy formalne nieuregulowane - wrócę do tego w końcowych wnioskach. Paprocka-Campanella dwa konie Karoliny Mazurek sprzedała, ale uzgodnionych pieniędzy – 15 tys. euro, nie oddawała. Kiedy właścicielka zaczęła się domagać zwrotu pieniędzy i nie sprzedanego konia, polska Włoszka zapowiedziała, konia odeśle, gdyż nie udało się go sprzedać. Poprosiła wówczas, żeby przy okazji, jednym transportem, mogła odesłać konia Czejen dla Michała Rapcewicza, który się po niego zgłosi. Pani Karolina się na to zgodziła. Transport dotarł do jej stajni, leżącej blisko granicy z Niemcami, w nocy. Kiedy Karolina Mazurek zaprowadziła do boksu swoją klacz i zaczęła zdejmować z niej owijki, kierowca wyprowadził jakiegoś konia w derce. Pani Karolina wskazała inny boks dla – jak sądziła - Czejena. Kierowca wprowadził konia, oddał teczkę z paszportami koni i… szybko się oddalił. Kiedy Karolina Mazurek zorientowała się, że to nie jest Czejen, tylko Al Gor, po koniowozie nie było już śladu. A kiedy zadzwoniła do Anny Paprockiej-Campanelli, ta powiedziała, że oddaje Al Gora i w ten sposób są rozliczone za owe dwa konie, które sprzedała za 15 tys. euro. Fundacja VivaKarolina Mazurek wezwała lekarza weterynarii, policję oraz zawiadomiła fundację Viva z prośbą, by ta zajęła się porzuconym koniem. Przypomnę, że zdaniem Karoliny Mazurek ona tylko pośredniczyła w sprzedaży, a więc nie uważa się za byłego właściciela Al Gora. Viva konia przejęła i po zapoznaniu się z wynikiem badania lekarza weterynarii zawiadomiła prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa polegającego na okrutnym traktowaniu zwierzęcia. Al Gora badał lekarz weterynarii Michał Kaczorowski. Sporządzony przez niego opis jest długi i pełen fachowych określeń. Mówiąc krótko, koń był kulawy, z odbitym kłębem, ze śladami po ostrogach na boku, z obtartymi kącikami pyska (zdjęcia poniżej), odwodniony, wychudzony i mocno przestraszony. Zdaniem lekarza weterynarii objawy wskazywały, że przez ok. miesiąc poprzedzający badanie koń był użytkowany w sposób brutalny. Nawiasem mówiąc klacz Karoliny Mazurek wróciła też bardzo wychudzona i zagrzybiona. 
Michał Kaczorowski nie był jedynym lekarzem weterynarii, który oglądał Al Gora. Badali go jeszcze Marta Przybyło i Piotr Stachowiak i wszyscy wydali podobne opinie. Nawiasem mówiąc, kiedy Al Gora badał Marta Przybyło, w dwa dni po Michale Kaczorowskim, koń był w jeszcze gorszym stanie jeśli chodzi o kulawizny; Karolina Mazurek ma to nagrane. Michał Kaczorowski badał Al Gora następnego dnia po tym, jak został podstępem wprowadzony nocą do stajni Karoliny Mazurek. Było to 21 marca 2013 roku. Dlaczego o tej sprawie zrobiło się głośno dopiero teraz. Ano dlatego, że informacje zaczęły przeciekać do publicznej wiadomości dopiero po tym, jak Krzysztof Tomaszewski 30 kwietnia złożył pismo do prezesa PZJ zawiadamiając go tym wydarzeniu. Pisał już o tym portal „Hej Na Koń” piórem Piotra Dzięciołowskiego (30 maja), ale w zasadzie tylko sygnalizując sprawę, gdyż… Viva nie chciała udzielać informacji innym mediom, ponieważ: obiecała pierwszeństwo w przekazywaniu wiadomości jednej z komercyjnych telewizji i nie udziela informacji na temat Al Gora żadnym innym mediom”(sic!) jak napisał autor. 
PZJW Polskim Związku Jeździeckim sprawą zajął się rzecznik dyscyplinarny Tomasz Jaworski, który wszczął postępowanie wyjaśniające. Niezależnie od tego, PZJ przystąpił do sprawy prowadzonej przez polską prokuraturę jako organizacja społeczna, ustanawiając rzecznika dyscyplinarnego jako swego pełnomocnika. PZJ musi zatem czekać na orzeczenie polskiej prokuratury, ale ta – jak już pisałem wcześniej –zawiesiła swoje postępowanie, gdyż czeka z kolei na odpowiedź z prokuratury włoskiej. Ewentualne werdykty w sprawach karnej i dyscyplinarnej zależą zatem od tego, co ustali strona włoska. Pytanie, czy w ogóle coś ustali. Równie dobrze może się okazać, że odpowiedzi ze strony włoskiej nie będzie, albo będzie niejednoznaczna i Anny Paprockiej-Campanelli nie będzie można uznać za winną w tej sprawie. Winną w sensie prawnym, bo w wymiarze moralnym sprawa jest jednoznaczna. Pani Anna Paprocka-Campanella nie jest godna miana koniarza i wszyscy w Polsce powinni wiedzieć, co sobą reprezentuje. A zwłaszcza te osoby, które z nią współpracują przy handlu końmi lub dopiero chciałyby to robić. Temu ma m.in., służyć ten tekst. Czytelnikom należy się jeszcze wyjaśnienie, dlaczego to właśnie Krzysztof Tomaszewski zawiadomił PZJ o zdarzeniu wskazującym na brutalne obchodzenie się z koniem, przez Annę Paprocką-Campanellę, obywatelkę Włoch. Wyjaśnienie jest proste, to on kupił kiedyś Al Gora jako 3-latka w prezencie dla swojej żony. Pani Iwona Tomaszewska doprowadziła go do finału Mistrzostw Polski Młodych, gdy miał 4 lata, a następnie przekazała do treningu córce, Teresie Tomaszewskiej (zdjęcie poniżej). Ta z kolei doprowadziła go do poziomu małej rundy i na tym etapie swej edukacji dresażowej został sprzedany. Cała rodzina pp. Tomaszewskich zdążyła się zżyć z Al Gorem, koniem o bardzo zrównoważonym charakterze, przyjacielskim i ufnym, jak napisał w jednym ze swych pism pan Krzysztof. Nic więc dziwnego, że ich szczególnie oburzyło to, co Anna Paprocka-Campanella zrobiła z Al Gorem i zrobiła jemu. 
Aleksandra SzulcWróćmy do oszukanej Karoliny Mazurek. Walczy o swoje pieniądze. Ponieważ dwukrotne wezwania do zapłaty nie przyniosły skutku, rozważa z adwokatem wystąpienie na drogę sądową. Jak już wspomniałem, kiedy zacząłem dokładniej badać sprawę Al Gora, dowiedziałem się o kolejnych osobach, które próbowała oszukać nasza bohaterka, choć nie zawsze występuje sama. W tej konkretnej sprawie pojawia się osoba Michała Rapcewicza, który – jak się okazuje – współpracuje z Anną Paprocką-Campanellą. Aleksandra Szulc poprosiła Michała Rapcewicza o pomoc w sprzedaży 13-letniego ogiera, który chodził w Polsce głównie skoki, a przed sprzedażą także w ujeżdżeniu. Ustalona została cena, zrobione badania lekarskie konia, tzw. tify (na dzień przed wyjazdem) i koń wyjechał do stajni Anny Paprockiej-Campanelli. Miał być sprzedany jako łatwy koń sportowy dla amatora. Niebawem po przyjeździe konia do Włoch pani Anna zaczęła dostawać telefony od Michała Rapcewicza z informacjami, że koń zaczyna wariować (13-letni koń, który nie raz był wożony na zawody, nagle miałby zamienić charakter po podróży?!). Potem pojawiła się nowa nuta – że koń jest kulawy i nie przeszedł badań. Pani Aleksandra widząc co się święci, zażądała kategorycznie, że koń ma wrócić do niej. Wtedy się pojawiła propozycja od Michała Rapcewicza, że podejmie się go sprzedać, ale za 3000 euro, czyli grubo poniżej uzgodnionej wcześniej ceny. Nie zgodziła się na to i koń wrócił do Polski. Okazało się, że nie kuleje, charakteru nie zmienił. Został sprzedany w Polsce i do dziś chodzi w sporcie. Joanna LopkoSprawa konia Graciano miała miejsce na przełomie lat 2011/2012. Joanna Lopko przez 4 lata trenowała tego siwego konia, który był jej własnością, aż doszła do wniosku, że chce go sprzedać. Poprosiła o pomoc kolegę ze środowiska ujeżdżeniowego i Graciano trafił do jego stajni w celach handlowych w końcu 2011 roku. Tymczasem ów kolega po jakimś czasie (29 sierpnia 2012) zaskoczył Joannę Lopko telefonem z granicy, że właśnie wiezie konia do stajni Anny Paprockiej-Campanelli. Pani Joanna go o to nie prosiła, ale po krótkim rozważeniu, czy się zgodzić, czy żądać odwiezienia konia z powrotem, przystała na komis u Anny Paprockiej-Campanelli. Istotne dla podjęcia tej decyzji było zapewne to, że pani Joanna znała Annę Paprocką, a nawet ją kiedyś trenowała. Uzgodniona została tylko cena oraz nieprzekraczalny termin sprzedaży (30 września). Czas mijał, a na telefony z zapytaniem, czy koń został sprzedany, padała odpowiedź, że jeszcze nie. Ostatnia taka odpowiedź padła 27 września, a więc na 3 dni przed terminem granicznym. Tymczasem następnego dnia, pani Joanna dostała telefon od znajomego Włocha z gratulacjami, że koń został sprzedany. Kiedy pani Joanna się zdziwiła, bo przecież jeszcze dzień wcześniej koń nie był sprzedany, zdziwił się z kolei ów Włoch, bo przecież Graciano startuje właśnie w Arezzo pod Alice Campanellą , a na listach startowych jako właścicielka widnieje jej matka. Jak się później okazało, w paszporcie FEI konia Graciano Anna Paprocka-Campanella została wpisana jako właścicielka już 18 września. Mogło to nastąpić tylko na podstawie fałszywego oświadczenia jej woli, bo przecież nie mogła się legitymować umową kupna-sprzedaży Graciano, bo takowa nie istniała. Pani Joannie zapaliła się lampka alarmowa i zażądała wyjaśnień. Na to Paprocka-Campanella 28 września wysłała mejl, informując, że: w najbliższy weekend zostanie przelana kwota X za konia Graciano, który został w ten weekend sprzedany. Proszę o podanie danych konta bankowego i wystawienie faktury. Pani Joanna nr konta podała i poinformowała w mejlu, że nie prowadzi działalności gospodarczej i załączyła skan podpisanej umowy. Zażądała skanu umowy podpisanej przez drugą stronę oraz pieniędzy na koncie do 29 września, informując, że w przeciwnym razie: uruchomię procedurę sankcjonującą Pani sposób prowadzenia działalności gospodarczej oraz aktywności sportowej. Kiedy pani Joannie udało się dodzwonić do Paprockiej-Campanelli w południe 29 września, ta oświadczyła, że rzekomo mejl do niej nie dotarł. Widząc, że Paprocka-Campanella kręci, Joanna Lopko poprosiła o interwencję Wojciecha Markowskiego, który akurat był na zawodach w Arezzo sędzią. Wieczorem tego samego dnia p. Joanna otrzymała od Paprockiej-Campanelli mejl, w którym napisała m.in.: Rozmawiałam dziś z panem Markowskim i poinformowałam go o szantażu z państwa strony i nieuzasadnionej agresji. /…/ Koń Graciano został w dniu wczorajszym sprzedany. /…/ Po weekendzie wszystko zostanie załatwione, gdyż ze względu na możliwości techniczne jest to w tym momencie niemożliwe. Oświadczam, że otrzymałam zadatek na zakup Graciano, który niezwłocznie Państwu przekażę. A więc dopominanie się o podpisaną umowę i swoje pieniądze w sytuacji, kiedy koń ma już w paszporcie nowego właściciela, to szantaż! A zamiast całej sumy za konia pojawia się jakiś zadatek! 1 wrześnie, kiedy pani Paprocka-Campanella miała przelać pieniądze, zamiast nich przysłała Joannie Lopko mejl z informacją, że: …koń Gracjano ma wizytę medyczną kupna-sprzedaży dnia 3.10.2012, która jest integralną i nieodłączną częścią transakcji kupna-sprzedaży zawartej dnia 29.09.2012. Poinformuję niezwłocznie o jej wyniku. Pani Joanna przeraziła się w tym momencie nie na żarty. Wszyscy mający choć blade pojęcie o handlu końmi wiedzą bowiem, że logiczną kolejnością jest: najpierw badania, a potem transakcja sprzedaży. Jeśli ktoś twierdzi, że postępuje w odwrotnej kolejności, to prawdopodobieństwo, że kłamie, jest bliskie 100%. Jak napisała w swoim oświadczeniu do PZJ (a skąd się ono w ogóle wzięło – za chwilę, bo to też ciekawostka): Na podstawie powyższych informacji, będąc już w pełni świadoma nieuczciwych zamiarów Pani Paprockiej-Campanella wobec mnie, zgłaszam w dniu 29.09.2012 do organów ścigania we Włoszech (policja w Arezzo) oraz do Włoskiej Federacji Jeździeckiej fakt popełnienia przestępstwa przez Panią Paprocką-Campanella (przestępstwa poświadczenia nieprawdy i wyłudzenia mienia znacznej wartości). Na to Paprocka-Campanella wysłała 2 października mejl o następującej treści: W związku z sytuacją generalnego konfliktu jaka się stworzyła w związku ze sprzedażą konia Graciano, rezygnuję ze sprzedaży tego konia w Państwa imieniu. Dzisiaj zwróciłam zadatek potencjalnemu klientowi, który zrezygnował z zakupu. Histeria, jaką wywołał fakt przerejestrowania konia na mnie i uczestnictwa przez moje dziecko w zawodach, jest dla mnie okolicznością wykluczającą dalszą współpracę. Koń został przerejestrowany wyłącznie w celu zareklamowanie jego na zawodach. W dniu dzisiejszym znowu figuruje Joanna Lopko jako właściciel. Proszę o odebranie konia w trybie niezwłocznym i uiszczenie symbolicznej opłaty 1000 euro (transport, utrzymanie, trening, dentysta, zdjęcia i chiropraktyk). Tego mejla wysłała 2 października o godzinie 13.54, a już o 15.57 tego samego dnia napisała mejl do PZJ, skarżąc się w nim, że Joanna Lopko uchyla się od zapłaty za pobyt konia w jej stajni. List ten postawił Joannę Lopko w roli osoby nieuczciwej i nic dziwnego, że PZJ zażądał od niej wyjaśnień. Kiedy pani Joanna tego samego jeszcze dnia (2 X) zadzwoniła do Włoch, by poinformować, że odbiorą konia następnego dnia, została przez Annę Paprocką-Campanellę obrzucona inwektywami i usłyszała m.in., że jak chcecie to tak przelonżuję waszego konia, że już nikt na niego nie wsiądzie (ma tę rozmowę nagraną). I chyba jak zagroziła, tak zrobiła. Bo kiedy wynajęty przez Joannę Lopko włoski przewoźnik zjawił się w stajni Paprockiej-Campanella w towarzystwie lekarza weterynarii, ten ostatni stwierdził: kulawiznę na lewy przód i lewy tył, sztywny zad, silne zapoprężenie, (widać to na załączonych zdjęciach) oraz ogólnie złą kondycję fizyczną objawiającą się brakiem mięśni. 
Ostatecznie Graciano został we Włoszech. Po wyleczeniu został sprzedany jako koń rekreacyjny, oczywiście za dużą mniejszą sumę, niż był wart jako koń do sportu, do ujeżdżenia. Pan Lopko straciła pieniądze, nie mówiąc o nerwach i wielkiej przykrości, jaka ją spotkała. Umowa, umowa!Czas na wnioski. Jak pisałem w poprzednim swoim tekście, jednym ze sposobów by bronić się przed tymi osobami z naszego środowiska, które są nieuczciwe, jest informowanie o nich. Po nazwisku, z konkretami. I to niniejszym czynię. Druga sprawa, to kwestia umowy. Niedocenianej i nie przestrzeganej umowy kupna-sprzedaży konia na piśmie. Proszę zwrócić uwagę, z jaką łatwością Anna Paprocka-Campanella doprowadziła do tego, że najpierw została w paszporcie FEI konia Graciano wpisana jako właścicielka, a potem to odkręciła. Nie przedstawiła umowy kupna-sprzedaży, bo takowej nie było. A strona włoska nie próbowała tego zweryfikować u poprzedniej właścicielki. Kiedy zaś Joanna Lopko zadzwoniła do Włoskiej Federacji, aby się zapytać, jakim cudem pani Paprocka-Campanella została właścicielką jej konia, usłyszała, że pracownicy tejże federacji nie będą z nią rozmawiać, bo… nie jest właścicielką konia! Jednym słowem, jeśli ktoś przekazuje do handlu konia wraz jego paszportem, a nie ma umowy na piśmie, musi się liczyć z tym, że jak trafi na osobę nieuczciwą, to albo konia straci, albo starci mnóstwo czasu, pieniędzy i nerwów, zanim go odzyska. Zwracam też uwagę na dziwaczną sytuację, jaka powstała po tym, jak Paprocka-Campanella podstępem odesłała Al Gora do Karoliny Mazurek. Trudno jest ustalić, kto komu sprzedawał tego konia. Nie ma pisemnej umowy kupna-sprzedaży ani między pp. Tomaszewskimi a Karoliną Mazurek, ani między nią a Paprocką-Campanellą. Są tylko ustalenia ustne, ale gdyby doszło do rozpatrywania tej sprawy w sądzie, to biorąc pod uwagę, że zeznania poszczególnych osób mogą być sprzeczne, to decydującym dla sądu może być fakt obiegu gotówki. Skoro Karolina Mazurek przelała pieniądze na konto pp. Tomaszewskich, to logiczny wniosek, że ona go kupiła od nich. A jeśli Paprocka-Campanella przelała pieniądze na konto Karoliny Mazurek, to znaczy, że go kupiła od niej. Wiem, że w Polsce zarówno PZHK, jak i PZJ też bardzo łatwo dokonują zmian właścicieli w paszportach koni bez domagania się okazania umowy kupna-sprzedaży. I jakoś to nikogo nie dziwi. Równocześnie nikogo nie dziwi, że nie zarejestruje kupionego od kogoś samochodu bez okazania umowy kupna-sprzedaży. Czas już uporządkować ten bałagan. Dla dobra wszystkich. Trzeba wprowadzić wymóg, że nie można dokonać zmiany właściciela w paszporcie (zarówno PZHK, jak i PZJ) bez okazania pisemnej umowy kupna-sprzedaży. Uczciwym to nie utrudni zbyt mocno życia, a nieuczciwym mocno ograniczy możliwość robienia szwindli. Marek Szewczyk
|