O dziennikarskiej tajemnicy

Data 24.05.2018, 21:30:00 | Temat: Felietony

W przeddzień wejścia w życie przepisów RODO o ochronie danych osobowych, nie od rzeczy będzie powiedzieć o tym, co jest obowiązkiem każdego dziennikarza, czyli o konieczności chronienia źródeł informacji. Inspirację do tego teksu stał się wpis jakiegoś czytelnika mojego bloga. Wpis, choć ukazał się pod tekstem o sytuacji w stadninie koni Prudnik, dotyczył innej stadniny – Walewic. Właściwie był mało sympatycznym donosem, abym się zainteresował osobą Mateusza Staszałka i tym, co robi w tej stadninie.

Zanim jednak przejdę do tego wątku, wrócę do innej sprawy, a która też dotyczy dziennikarskiej tajemnicy.


To było na początku marca. Otrzymałem wówczas pismo z kancelarii radcy prawnego działającego z upoważnienia prezesa Stadniny Koni Michałów, Macieja Grzechnika.

Najistotniejszy fragment tegoż wezwania brzmi tak:

 

…niniejszym wzywam Pana do przekazania w terminie 14 dni od dnia doręczenia niniejszego pisma danych osoby/osób, od której/których pochodzą umieszczone na Pana blogu informacje na temat Stadniny, w szczególności zaś danych osoby, od której pochodzą nieprawdziwe informacje na temat ogierka Ermitage umieszczone przez Pana w poście z dnia 31 grudnia 2017 r. pod tytułem „Michałowskie ubytki, wskazując iż w przypadku nieprzekazania w/w informacji ewentualne roszczenie Stadniny związane z rozpowszechnianiem na jej temat nieprawdziwych informacji kierowane będą przeciwko Panu.

 

Jak dostałem to pismo, to wykonałem gest Kozakiewicza, a pismo odłożyłem na półkę. Dlaczego do niego wracam? Przypomniało mi się, bo też dotyczy tajemnicy dziennikarskiej.

  

Pismo jest napisane barokowym stylem. Nawiasem mówiąc podejrzewam, że jego głównym autorem jest sam pan Prezes. Najpierw mnie głaszcze:

 

Z całą mocą należy podkreślić, że pana zainteresowanie jako ewidentnego znawcy zagadnień związanych z hodowlą koni arabskich niewątpliwie Stadninie schlebia, bowiem wskazuje ono na dynamizm i prężność funkcjonowania Stadniny w środowisku hodowców, wszakże nie sposób inaczej ocenić okoliczności tak aktywnego zainteresowania Stadniną osoby występującej na łamach Bloga z pozycji wręcz eksperta w zakresie hodowli.

 

Potem informuje, że nie obowiązuje mnie tajemnica dziennikarska, gdyż – w świetle prawa – nie jestem dziennikarzem.

… dziennikarzem jest osoba zajmująca się redagowaniem, tworzeniem lub przygotowywaniem materiałów prasowych, pozostająca w stosunku pracy z redakcją lub zajmująca się taką działalnością na rzecz i z upoważnienia redakcji. Niestety, z brzmienia przywołanego przepisu wynika, że bloger jako osoba prywatna, niezależna, samodzielna i niepoddana rygorom etapowości publikacji dziennikarskiej nie spełnia wymogów stawianych przez PrPrasU, w konsekwencji czego – niezależnie od Pana prywatnej opinii w tym zakresie – nie sposób uznać Pana za osobę co do której znajdować będą zastosowanie przepisy PrPrasU.

 

Skoro nie jestem dziennikarzem, to – zdaniem Pana Prezesa – nie powinienem mieć skrupułów i ujawnić mu moich informatorów. Bo jak nie, to mnie zmusi do tego sądownie.

No cóż, mamy koniec maja, a jakoś nie widzę wezwania do sądu. A tak przy okazji, Panie Prezesie, gdzie obecnie przebywa Ermitage? Czy nie w Belgii?

 

A swoją drogą, to pismo pokazuje, jak wielką wagę przywiązują kierujący obecnie michałowską stadniną do tego, aby informacje na temat sprzedaży, dzierżaw, krycia itp. nie wychodziły poza stadninę. Rodzi się pytanie, dlaczego to, co jest istotą funkcjonowania stadniny, ma być tajne? Rodzi się myśl: może dlatego, że niektóre działania nie są dobre dla stadniny?

  

Ale wróćmy do głównego wątku. Wszyscy, którzy mi pomagają i dostarczają informacje niezbędne do pisania tekstów na moim blogu, mogą spać spokojnie. Nawet jeśli polskie prawo nie nadąża za życiem i w myśl przepisów nie jestem dziennikarzem, ja się nim czuję i na pewno moich źródeł informacji nie zdradzę. Nawet w sądzie.

  

Z tego samego powodu nie mogłem spełnić prośby Mateusza Staszałka. Bo chciał, abym mu po koleżeńsku podał ID komputera, z którego nadesłany został ów wpis dotyczący jego osoby. Nie mógł zrozumieć, że tam, gdzie w grę wchodzi konieczność zachowania tajemnicy dziennikarskiej, tam koleżeństwo się kończy.

 

Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę czytelnikom mojego bloga, żeby dwa razy się zastanowili zanim napiszą coś, co jest obraźliwe lub nieprawdziwe i może naruszyć czyjeś dobra osobiste. Bo to wy ponosicie za to odpowiedzialność, a wasza anonimowość jest iluzoryczna. Jeśli ktoś pójdzie do sądu, a sąd mi nakaże podać ID komputera, z którego pochodził zaskarżony wpis, to wówczas nie będą miał wyjścia i będę musiał podać. Prawo jest prawem.

 

Chciałbym zwrócić uwagę, że czym innym jest ochrona osobowego źródła informacji, które ja wykorzystuję w tekście przeze mnie napisanym, bo to ja ponoszą ewentualne konsekwencje tego tekstu, a czym innym jest anonimowy wpis napisany przez kogoś innego, najczęściej zresztą mi nieznanego. W tym drugim wypadku to piszący ten komentarz ponosi odpowiedzialność za swe słowa. A konsekwencje mogą być nieprzyjemne.

  

Przy okazji kilka słów wyjaśnienia na temat komentarzy pod tekstami. One się nie ukazują automatycznie. Ja je muszę „zatwierdzić”, aby się stały widoczne dla wszystkich. Taki mechanizm zaproponowała mi ta osoba, która skonstruowała mi tę stronę. Chodziło jej o to, abym mógł nie „zaakceptować” jakichś wpisów z różnych powodów. Np. reklamy viagry albo wulgarnych słów czy takich przypadków, jak ktoś kogoś wyzywa czy świadomie obraża.

 

Ale to się dzieje niezwykle rzadko. Przez kilka już lat istnienia mojego bloga nie „zaakceptowałem” zaledwie kilka tego typu wpisów.

Mógłbym, akceptować tylko takie wpisy, z którymi się zgadzam, a nie akceptować tych, z którymi się nie zgadzam. Mógłbym, bo mam takie techniczne możliwości, ale tego nie robię.  To byłaby cenzura, to byłoby sprzeczne z wolnością wypowiedzi i moją dziennikarską filozofią. W związku z tym wpuszczam na wizję wpisy, nawet jeśli się nie zgadzam z ich treścią. Także takie, które są niepochlebne pod moim adresem.

  

Po telefonie Mateusza Staszaka przeczytałem jeszcze raz ten wpis.

Ktoś uprzejmie mi donosi, że mój były kolega z „Konia Polskiego” się „rozmościł” w Walewicach. Faktycznie, kol. Staszałek działa w tej stadninie. Ale czy to jest coś nagannego lub obraźliwego? Że współpracuje ze swoim przyszłym teściem. Z tego co wiem, tak w istocie jest. Ale czy to jest coś nagannego bądź obraźliwego? Że ma dobre relacji z panią inspektor z KOWR. Czy tak jest w istocie, tego nie wiem, ale czy to jest coś nagannego bądź obraźliwego? Że pisuje do „Koni i Rumaków”. Ponawiam pytanie - czy to jest coś nagannego bądź obraźliwego?

 

Jedynie stwierdzenie, że „nie ma zielonego pojęcia o hodowli (no może koni mięsnych)” jest krzywdzące dla kol. Staszałka. Uważam, że ma pojęcie o hodowli koni. Jego wiedza, zwłaszcza o rodowodach koni małopolskich i angloarabskich jest imponująca. A w praktyce? Nie przyglądałem jego działalności w walewickiej stadninie jakoś szczególnie dokładnie, ale te ruchy, o których wiem, zwłaszcza uporządkowanie spraw związanych ze sprzedażą tamtejszych koni, oceniam pozytywnie.

 

Panie Mateuszu! Każdy, kto działa publicznie, a pana aktywność w SK Walewice taką jest, musi się liczyć z tym, że będzie publicznie oceniany. A ta ocena będzie często negatywna. Z różnych zresztą powodów. Jednym z nich może być osobista niechęć. Takie jest życie.  

Zalecałbym większy dystans do siebie i do tych, którzy Pana nie darzą sympatią.

Mówi to pański starszy kolega, który przeczytał i usłyszał pod swoim adresem wiele niesympatycznych słów. Z tym da się żyć.

Marek Szewczyk





Ten artykuł pochodzi ze strony HipoLogika Marka Szewczyka
https://hipologika.pl1

URL tej publikacji:
https://hipologika.pl/modules/news/article.php?storyid=3282

Linki

  1. https://hipologika.pl/
  2. https://hipologika.pl/modules/news/article.php?storyid=328