Kadrowa huśtawka PiS |
Nadesłany przez Marek Szewczyk Data 6.02.2019, 22:50:00 W PiS, jak w każdej partii, dochodzi do ruchów kadrowych. Jedni awansują, inni spadają w hierarchii. Nie zamierzam analizować wszystkich tego typu sytuacji, jakie ostatnio możemy obserwować, ale chciałbym zwrócić uwagę na zmiany, jakie stały się udziałem dwóch osób. Są to ludzie, których nazwiska stały się sławne w całej Polsce w związku ze zmianami w hodowli koni arabskich po 16 lutego 2016 roku. A te osoby to Krzysztof Jurgiel oraz Andrzej Wójtowicz. Były minister rolnictwa, Krzysztof Jurgiel, podał się do dymisji - oficjalnie z powodów osobistych - w czerwcu 2018 roku. Faktyczne powody były jednak inne. Chciałoby się wierzyć, że do jego odsunięcia dokonanego przez szefa wszystkich szefów, przyczyniła się między innymi deprecjacja hodowli koni arabskich w Polsce i – niestety chyba już bezpowrotne – zdemolowanie prestiżu aukcji w Janowie Podlaskim. Ale nie łudźmy się, nie to było istotne.
Ważne było co innego – sytuacja przed wyborami samorządowymi. Z licznych sondaży, jakie rządząca partia regularnie zamawia, by znać nastroje społeczne, wynikało, że rolnicy w całej Polsce coraz bardziej byli niezadowoleni z pracy śpiącego ministra, a na dodatek PiS-owi zaczął odpływać elektorat ze wschodniej ściany Polski. A tam, gdzie w grę wchodzi interes partii, Jarosław Kaczyński, potrafi podejmować zdecydowane kroki personalne, nawet w stosunku do ludzi z tzw. zakonu PC, czyli tej najstarszej i najwierniejszej gwardii (Jurgiel był członkiem Porozumienia Centrum w latach 1990-99). Przypomnijmy, że Krzysztof Jurgiel był też prezydentem Białegostoku (1995-98), posłem PiS przez sześć kadencji, ministrem rolnictwa także, kiedy PiS rządziło w latach 2005-2006.
Był też przez 9 lat szefem PiS na Podlasiu. No właśnie – „był”. Bo Jarosław Kaczyński dwa dni temu zdjął go z tej funkcji. Okazuje się, że safandułowaty były minister nie nadaje się do kierowania lokalnymi strukturami partii w trudnym roku, kiedy PiS czekają wybory, najpierw do parlamentu europejskiego (wiosna), a potem krajowego (jesień). Jego degradacja to nie mój problem, ale warto zwrócić uwagę na pewne zjawisko, jakie przy tej okazji ujrzało światło dzienne. Zjawisko w PiS nowe.
Otóż – jak podaje „Wyborcza” – na znak protestu przeciwko usunięciu Jurgiela z funkcji szefa podlaskiej PiS ze stanowiska marszałka województwa podlaskiego zrezygnował Artur Kosicki, szef białostockich struktur PiS. A wraz z nim stanowiska straci cały tworzony przez Zjednoczoną Prawicę zarząd województwa. PiS ma zatem na Podlasiu problem, bo wygląda na to, że konieczne będzie wybór nowego zarządu, a niewykluczone, że awantura ta skończy się nowymi wyborami do sejmiku. Sejmiku, w którym PiS zyskało większość i może rządzić samodzielnie. Tyle, że ci, którzy tę większość wywojowali, nie chcą się potulnie godzić na realizację decyzji, jakie do nich trafiają z Nowogrodzkiej. PiS to partia typu wodzowskiego. Jej członkowie do tej pory potulnie realizowali wytyczne otrzymywane z Nowogrodzkiej, nawet, jak było to obcięcie sobie uposażeń. A tu takie nieposłuszeństwo! To coś nowego.
Akcje Jurgiela idą w dół. A tymczasem ten, który mu do ucha wsączał skutecznie jad w sprawach hodowli koni arabskich, a tym samym przyczynił się do odwołania trojga fachowców (Jerzy Białobok, Anna Stojanowska, Marek Trela), czyli Andrzej Wójtowicz, awansował. W jaki sposób? Jak podaje dziś „Dziennik Wschodni”, został wiceprezesem miejskiej spółki Lubelskie Dworce.
Po wyborach samorządowych, w wyniku których większość w sejmiku lubelskim zyskało PiS, poprzedni prezes tej miejskiej spółki, która praktycznie zarządza jednym dworcem autobusowym w Lublinie (przy ul. Tysiąclecia), podał się do dymisji, nie czekając na to, aż zostanie odwołany. Nowym prezesem został Marek Neckier, nauczyciel matematyki i były dyrektor Szkoły Podstawowej w Kamieniu w powiecie chełmskim, który w ubiegłorocznych wyborach samorządowych jako kandydat PiS bezskutecznie ubiegał się o fotel wójta tej gminy. Nowy prezes został powołany 9 stycznia i to był fakt znany w przestrzeni publicznej w Lublinie. Ale o tym, że wiceprezesem został Wójtowicz, Lublinianie dowiedzieli się dopiero z artykułu sponsorowanego w lokalnej prasie niedawno. W tymże artykule Andrzej Wójtowicz tak mówi o swoim nowym stanowisku:
– Mam wykształcenie wyższe z zarządzania, z biznesem jestem związany od ponad 30 lat. Moja funkcja w spółce jest związana z czekającymi ją dużymi inwestycjami i wydatkami. Mam spore doświadczenie, które chcę wykorzystać w nowej roli – mówi nam Andrzej Wójtowicz, który prywatnie jest właścicielem przedsiębiorstwa Amer-Pol i stadniny koni w Bełżycach. – Działalność firmy została w tej chwili zawieszona, ponieważ pełniąc funkcję w zarządzie Lubelskich Dworców nie chcę być posądzony o dualizm. Jeśli chodzi o prowadzenie hodowli koni, to konfliktu nie widzę.
No cóż. Ciekaw jestem tego „wyższego wykształcenia” Andrzeja Wójtowicza. Czy pełne (mgr?), czy tylko licencjat? Na jakiej uczelni? I jeśli już, to czy zaocznie (lub jak kto woli – wieczorowo)? Bo zakładam, że jeśli już, to zaocznie. A przy tej okazji ma dla Państwa anegdotę. Jak jest różnica między wróblem a słowikiem? Nie ma żadnej, obaj ukończyli konserwatorium muzyczne w klasie śpiewu, tylko wróbel zaocznie.
Nie zazdroszczę nowemu prezesowi spółki „Lubelskie Dworce”. Znając chroniczną skłonność Andrzeja Wójtowicza do intryg, nie będzie miał łatwego życia ze swoim zastępcą. Marek Szewczyk
|