Wygrani, przegrani i … zwycięzca

Data 19.05.2015, 19:00:00 | Temat: Felietony

Jak cię nikt nie chwali, trzeba się chwalić samemu. Takie czasy. Powiem nieskromnie, że mam satysfakcję, że kilka rzeczy przewidziałem. Co prawda ta satysfakcja ma gorzki smak, ale… Pisałem wszak, że zjazd się nie zajmie sprawami zmian w statucie, bo zdominuje go wojna personalna. To nie było trudne do przewidzenia. Napisałem też, że skutki niefortunnego maila Marcina Podpory mogą być poważne. Na zjeździe, dla niego. I tak się stało. 

  

Co przyniósł zjazd? Na pierwszy rzut oka remis. W wojnie między radą związku a zarządem obie strony straciły swe najważniejsze postaci. Jednak jak się przyjrzeć dokładniej, sprawa wygląda inaczej. 


Zarząd wraz z popierającymi go hermanowiczami stracił ważną figurę. Wiceprezes Marcin Podpora złożył rezygnację. Z jednej strony – zapłacił za błąd, jaki popełnił. Zostało to przez wielu dobrze odebrane: „zachował się honorowo” – takie komentarze dało się słyszeć w kuluarach. Z drugiej strony – ratował zarząd i prezesa przed totalną klęską.

  

Wszak pierwsze głosowanie (kto ma prowadzić obrady) i atmosfera pierwszych dwóch godzin zjazdu sugerowały, że ziści się plan grupy broniącej rady. A plan był totalny – obronić radę, w tym sensie, że należy pozostawić sześciu dotychczasowych członów z przewodniczącym na czele, a jedynie dokooptować do nich brakującą trójkę, a poza tym wymienić cały zarząd z prezesem włącznie.

  

Ten plan legł w gruzach po tym, jak były już wiceprezes PZJ przedstawił dowody na to, że Andrzej Sałacki w swoim oświadczeniu, delikatnie mówiąc, mijał się z prawdą. Głosowanie nad votum nieufności dla sześciu członków rady, którzy wbrew faktom nie zauważyli niczego nagannego w sławnym szkoleniu w Zakrzowie, zakończyło się odwołaniem ich wszystkich.

  

Jednak to co się wydarzyło później, nie przestaje mnie zadziwiać. Po pierwsze aż pięciu z nich ponownie kandydowało do rady?! Moje pojmowanie takich pojęć, jak: przyzwoitość czy honor, nie pozwala mi zrozumieć takiej postawy. Ciekawostką jest to, że ten członek rady, który w głosowaniu nad votum nieufności dostał najmniej głosów negatywnych, zachował się przyzwoicie i już nie kandydował do niej ponownie. Ten zaś, który dostał najwięcej głosów negatywnych, czyli Andrzej Sałacki - kandydował.

W wyborach nowej rady przepadł jednak z kretesem. Z drugiej strony trzech byłych członków rady zostało wybranych ponownie. Jak to możliwe, że ci sami delegaci, którzy najpierw odwołali w tajnym głosowaniu wszystkich sześciu członków rady, pół godziny później trzech z nich wybierają ponownie? Tego nie jestem w stanie pojąć i nigdy nie pojmę. Cóż, podobno nikt nie wymyślił nic lepszego od demokracji, ale jej reguły dają czasami wyniki, których z punktu widzenia logiki nie da się wytłumaczyć.

  

Tak czy inaczej, rada związku ma całkiem nowy skład. Jest to na pewno klęska Sałackiego i jego popleczników, ale nie postrzegam tego jako sukces hermanowiczów. W każdym razie nie chciałbym tego tak postrzegać, bo mam nadzieję, że rada w nowym składzie nie będzie stała po niczyjej stronie, a będzie rzetelnie i obiektywnie wykonywać swoje statutowe obowiązki, czyli kontrolować poczynania zarządu, a zwłaszcza sposób wydawania związkowych, czyli naszych pieniędzy.

Zwycięzca

Tyle pokrótce o przegranych i wygranych, ale kto jest tym tytułowym zwycięzcą? Prezes Łukasz Abgarowicz.

 

Kontr-hermanowicze mieli plan odwołania całego zarządu z prezesem włącznie i skład nowego zarządu z nowym prezesem włącznie. Ciekawe, że ci, którzy jeszcze w listopadzie ubiegłego roku byli gotowi ginąć za pana senatora, teraz dostrzegli wreszcie, że jest on… politykiem. A w polityce cel uświęca środki. Pan prezes jest człowiekiem pragmatycznym. By osiągnąć swój cel, jest gotów dogadać się z każdym i za każdą cenę. I to robił i robi. A co jest tym najważniejszym celem prezesa? Pozostać na stanowisku, przynajmniej do czasu wyborów parlamentarnych. Zrozumiałe, że jest zainteresowany reelekcją do senatu. W tym mu może bardzo pomóc pokazywanie się telewizyjnym okienku, zwłaszcza w pierwszym programie TVP. A to miało miejsce w roku ubiegłym i będzie miało miejsce w bieżącym przy okazji cyklu Grand Prix Wolnej Polski.

 

Nie bez kozery Pan Prezes w swoich wystąpieniach (i poczynaniach) koncentruje się głównie na takich pojęciach, jak: promocja jeździectwa, sponsorzy, telewizja. Na tym się zna i tym się zajmuje. Piszę o tym bez żadnej złośliwości. Uważam cykl GPWP i obecność jeździectwa (a dokładniej skoków przez przeszkody) w telewizji w stopniu wcześniej niespotykanym za sukces prezesa i byłego wiceprezesa (mam na myśli Rafała Wawrzyniaka). Mamy tu do czynienia z sytuacją, kiedy osobiste cele i motywacja działacza pokrywają się w całości z celami związku sportowego.

Jakim to było kosztem i jak wiele spraw, i to zarówno sportowych, jak i organizacyjnych (np. Toris, Artemor, umowa z Warką, kwestia ME w WKKW), zostało przy tym zawalone, to już inna bajka. Nie będę teraz do tego wracał.

  

Chciałbym tylko zwrócić uwagę na jedno. Złotousty prezes już w pierwszych minutach zjazdu dał popis, jak należy walczyć o swój stołek. Trzeba mu przyznać, że w tym jest mistrzem. Z jednej strony – wiedząc co się święci – apelował, aby nie rozbijać tej „drużyny”, jaka powstała po poprzednim zjeździe. Ba, nawet zajął stanowisko w sprawie głównej osi konfliktu, a była nią kwestia kosztów szkolenia w Zakrzowie. Potwierdził, że wysokość opłaty za to szkolenie było formą dofinansowania klubu Lewada Zakrzów. Oczywiście nie powiedział tego wprost, na to jest zbyt wytrawnym graczem. Zrobił to w sposób zawoalowany, ale dla każdego umiejącego czytać między wierszami, było to oczywiste.

Z drugiej strony umiejętnie się jednak odciął od pozostałej czwórki (na wszelki wypadek, gdyby zjazdowi udało się ich odwołać). A na koniec zaapelował wprost, aby go nie odwoływać, bo „nie widzi nikogo innego, kto mógłby poprowadzić związek”.

  

No i swój cel osiągnął. Kiedy w pierwszym głosowaniu nad najdalej idącym wnioskiem rady, czy należy odwołać cały zarząd z prezesem, większość delegatów zagłosowała przeciw – jestem przekonany, że kierowała nimi chęć uratowania prezesa. Jednak większość z nich – jak sądzę – chciała głosowania votum nieufności dla pozostałej czwórki. I tu spotkał ich zawód. Prowadzący obrady się pogubił, a delegaci uwierzyli pani prawnik, że jedyne wyjście, jakie pozostało, to głosowanie nad uzupełnieniu vacatu. Zabrakło kogoś, kto potrafiłby sformułować odpowiedni wniosek. Zresztą nieumiejętność poruszania się w gąszczu kruczków prawnych i zjazdowych zawiłości proceduralnych jest słabym punktem naszego środowiska.

 

Tak czy inaczej, z bijatyki między hermanowiczami a Sałackim i jego poplecznikami, wzmocniony wyszedł prezes. Chapeau bas Panie Prezesie!

Marek Szewczyk

 

PS. W następnym tekście będzie o statucie





Ten artykuł pochodzi ze strony HipoLogika Marka Szewczyka
https://hipologika.pl

URL tej publikacji:
https://hipologika.pl/modules/news/article.php?storyid=104