Przepychanki w łonie FEI wokół rajdów długodystansowych, jakie mają miejsce od dłuższego czasu, a które nabierają tempa w miarę, jak zbliżają się grudniowe wybory prezesa Międzynarodowej Federacje Jeździeckiej, a także kwestia samych wyborów – to tematy mało znane polskim miłośnikom jeździectwa. Pewnie na zasadzie, nasza chata z kraja. Rajdy w naszym kraju to dyscyplina niszowa, a do tego nikt z Polski nie ma szans na to, aby zostać kandydatem na nowego sternika światowego jeździectwa, więc co nas to obchodzi. Może jednak warto się przyjrzeć tym kwestiom, gdyż rzecz idzie o czystość sportu, o wyeliminowanie dopingu, o walkę z niewłaściwym traktowaniem koni. A poza tym w zjawiskach tych widać jak na dłoni, że wielkie pieniądze, które wlewają się do sportu, to medal z awersem, ale i niestety z rewersem. Z jednej strony pozwalają na rozwijanie sportu, ale z drugiej - psują go.
W październiku 2013 roku belgijski trener Pierre Arnould, będący jednocześnie członkiem Komisji Rajdów FEI, opublikował na łamach „The Telegraph” artykuł, w którym skrytykował biuro FEI za brak zdecydowanych działań, jakie – jego zdaniem - powinny zostać podjęte, aby przeciwdziałać temu, co w rajdach wyczyniają kraje arabskie. Został za to zbesztany przez sekretarza generalnego FEI, Ingmara de Vosa. Ten ostatni stwierdził, że Belg może mieć swoje zdanie, ale publicznie nie powinien się wypowiadać bez konsultacji z resztą członków Komisji Rajdów i jej szefem. W marcu 2014 roku Amerykańska Komisja Rajdowa (American Endurance Ride Conference) zagroziła rozłamem, jeżeli FEI nie upora się z tym problemem do 1 stycznia 2015 roku. O jaki problem chodzi? Mówiąc najogólniej, o traktowanie koni rajdowych jako maszynki do wygrywania za wszelką cenę. A ceną tą jest stosowanie niedozwolonych środków. Jednych po to, aby startować nawet na kulawych koniach (środki przeciwbólowe), drugich – aby zwiększyć szanse koni na zwycięstwa (anaboliki steroidowe). Jaka jest skala tego problemu, niech przemówią liczby. W latach 2010-2012 u 41 koni rajdowych stwierdzono obecność niedozwolonych substancji. Z tej liczby aż 34 konie (83%!) dosiadane były przez zawodników z takich krajów, jak: Arabia Saudyjska, Bahrajn, Jordania, Katar i Zjednoczone Emiraty Arabskie (VII grupa FEI). Dla porównania: w tym samym czasie stwierdzono 19 przypadków obecności niedozwolonych substancji u koni skokowych na całym świecie, a liczebność tej grupy koni (31 064) jest trzy razy większa, niż rajdowych. Pecunia non oletDlaczego FEI tak niemrawo do tej pory zabierało się do ucinania głowy tej hydrze? Odpowiedź jest prosta. Kraje arabskie wpompowywały i nadal wpompowują wielkie pieniądze w cały sport jeździecki, nie tylko w rajdy. Dość przypomnieć, że Top Liga w skokach przez przeszkody rozgrywana była przez kilka lat jako Meydan FEI Nations Cup Seriers. A Meydan to przecież nazwa nowoczesnego toru wyścigowego zbudowanego na piasku Dubaju, gdzie władca tego szejkanatu, Mohammed bin Rashid Al Maktoum, urządza jedną ze swoich ulubionych rozrywek, czyli mityng wyścigów konnych Dubai World Cup z największą na świecie pulą nagród, bo liczącą 27 mln dolarów! Od ubiegłego roku cykl konkursów o Puchar Narodów sponsoruje Arabia Saudyjska, a nazywa się on Furusiyya FEI Nations Cup Jumping Series. Szejk Mohammed Al Maktoum lubuje się nie tylko w wyścigach konnych, ale także w interesujących nas w tym artykule rajdach długodystansowych. O ile koni wyścigowych sam nie dosiada, to na konie rajdowe wsiada chętnie. Nie tylko wsiada, ale bierze udział w zawodach w tej konkurencji. I to z powodzeniem. Największym jego sukcesem jest zdobycie tytułu mistrza świata w 2012 roku, w angielskim Euston Park (na koniu Madji du Pont). Sukcesy odnoszą także inni członkowie rodziny książęcej z Dubaju, w tym synowie szejka Mohammeda Al Maktouma, a ma ich dziewięciu (w sumie 23 dzieci!). Kiedy podczas Światowych Igrzysk Jeździeckich w Lexington w 2010 roku złoty medal zdobyła ekipa ZEA, w jej składzie było trzech członków rodziny Al Maktoum, a Meydan był sponsorem tytularnym tej konkurencji. Kiedy rok temu w czeskim Moście Kamila Kart (Raila des Sables) wywalczyła brązowy medal ME, pełna nazwa tych zawody brzmiała: Meydan FEI Open Endurance Championship, a 1. miejsce w klasyfikacji open zajął – jakże by inaczej – kolejny członek rodziny rządzącej Dubajem – Rashid Dalmook Al Maktoum (koń Yamanah). Ryba psuje się od głowyNa wizerunku szejka Mohammeda Al Maktouma jako sportsmena widać jednak dwie poważne rysy. W 2009 roku został skazany przez Trybunał FEI na 6 miesięcy zawieszenia. Powodem było to, że u konia (Tahhan), na którym startował w styczniu i lutym 2009 roku na zawodach (120 km) w Bahrajnie i Dubaju, stwierdzono dwie niedozwolone substancje: guanabenz (środek na ciśnienie, ale działający również uspokajająco i przeciwbólowo) oraz anabolik stanozolol (kiedyś „królował” u ciężarowców i lekkoatletów). Zrobił się międzynarodowy skandal. Wszak Władca Dubaju jest też premierem i wiceprezydentem Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Smaczku całej sprawie dodaje to, że jego najmłodsza żona, księżniczka Haya, córka nieżyjącego już króla Jordanii, Husajna I, była już w tym czasie prezesem FEI. Całą winę próbował wziąć na siebie trener koni rajdowych ze stajni szejka, Abdullah bin Husain. „Próbował”, bo choć został skazany na rok zawieszenia, to jednak nie uratowało to szejka od kary, nawet jeśli była o połowę mniejsza. Na szczęście nikt nie odważył się złamać żelaznej zasady, że w przypadku stwierdzenia dopingu u konia, zawsze konsekwencje musi ponieść „osoba odpowiedzialna”, a tą jest w pierwszym rzędzie zawodnik. Inne osoby mogą być tylko współodpowiedzialne. Inna sprawa, że szejk tłumaczył się właśnie tak, że on się tym koniem na co dzień nie zajmował, bo jest zbyt zajęty. Ma od tego ludzi. I to prawda. Ta kwestia to zresztą jeden z zarzutów, jakie rajdowcy z innych krajów stawiają zawodnikom z krajów arabskich. W zachodnim świecie rajdy są taką samą konkurencją jeździecką, jak skoki czy ujeżdżenie w tym sensie, że to zawodnik codziennym treningiem na danym koniu przygotowuje się do wspólnego startu w zawodach. Stanowią parę zarówno na co dzień, jak i od święta. W krajach arabskich, głównie od święta. Powszechną praktyką jest to, co jest normalne w wyścigach konnych: kto inny dosiada konia na treningach, a kto inny w wyścigach. Z tym, że świecie wyścigowym obaj są zawodowcami, z tym że ten drugi z licencją na starty. A w arabskim świecie rajdowym, zawodowiec przygotowuje konia na treningach (a muszą być one siłą rzeczy długie i żmudne), a potem w zawodach startuje na nim najczęściej przedstawiciel kasty rządzącej danego kraju. Jeszcze większy blamaż dopingowy spotkał szejka Mohammeda Al Maktouma w 2013 roku, bo rzecz się wydarzyła w Anglii, w kolebce jego ukochanych wyścigów konnych. Otóż zbadano 45 należących do niego koni, które stacjonowały w stajni w Neewmarket. Okazało się, że aż u 11 stwierdzono albo wspomniany już stanozolol, albo ethylestranol (anboliki). W tym wypadku cała winę wziął na siebie trener Mahmmood Al Zaroni. Zaklinał się, że szejk o niczym nie wiedział, a on popełnił „straszliwy błąd”. Ten błąd miał polegać na tym, że trener rzekomo myślał, że jak konie nie są akurat zapisywane do gonitw, to można im podawać niedozwolone środki! Te wszystkie przykłady obrazują, jakie podejście do koni mają ludzie (zapewne nie wszyscy) z krajów arabskich. Podejście nie do zaakceptowania w zachodnim świecie jeździeckim, który przecież też nie jest wolny od dopingowej plagi. Jednak tej plagi jest zdecydowanie mniej i się z nią walczy. Determinacji do walki z dopingiem w świecie arabskim widać zaś niewiele. Haya jak Łukaszenka?Tej determinacji w zrobieniu porządku z tym, co się dzieje na Bliskim Wschodzie w rajdach, nie było też widać zbyt wiele w dotychczasowych działaniach władz FEI. Ostatnio jednak się uaktywniły, podejmując jedną inicjatywę za drugą. Wygląda na to, że ma to związek z apetytem księżniczki Hayi, aby zostać na stołku prezesa FEI na trzecią kadencję. Kiedy w 2006 roku została wybrana na funkcję prezesa FEI, ogłosiła, że 8 lat, czyli dwie kadencje, to maksimum, jakie jedna osoba może pełnić tę funkcję. I doprowadziła do zmian w statucie FEI, które to gwarantują. Kiedy w 2010 roku została wybrana na drugą kadencję, potwierdziła, że będzie ona ostatnia. Jednak w lipcu ubiegłego roku szefowie 9 grup FEI zgłosili inicjatywę, aby zmienić statut tak, aby księżniczka mogła kandydować ponownie. Poprawki do statutu chcieli zgłosić na jesiennym zgromadzeniu generalnym FEI w szwajcarskim Montreaux, jednak księżniczka Haya ostudziła te zapały, po raz kolejny potwierdzając, że 8 lat prezesowania wystarczy. Inicjatywa upadła, ale niebawem powróciła. W tym roku 100 (!) krajów członkowskich podpisało się pod wnioskiem, aby zwołać nadzwyczajny zjazd FEI, który miałby się zająć dokonaniem zmiany w statucie. Takiej, aby księżniczka Haya mogła być prezesem przez następne 4 lata. Ten zjazd ma się odbyć w końcu kwietnia tego roku, w Lozannie, zaraz po Sports Forum FEI. Księżniczka broni się rękami i nogami, ale lud chce i pewnie biedna będzie musiała spełnić jego wolę. Jeśli ktoś chce wierzyć, że Haya nie chce, tylko kraje członkowskie coraz mocniej wołają, że tylko ona może nimi rządzić, niech wierzy. Ja tam naiwny nie jestem. Oczywiste, że jest to marzenie Hayi i zapewne poczyniła wiele zakulisowych zabiegów i złożyła wiele obietnic, aby aż 100 krajów członkowskich zgłosiło taką inicjatywę. Jeśli zmiany w statucie zostaną przegłosowane, księżniczka powie: „nie chcem, ale muszem” i stanie w szranki wyborcze po raz trzecie. A szanse ma bardzo duże. Tym większe, że walne zgromadzenie i wybory odbędą się - gdzie? W Dubaju! Już podczas reelekcji w 2010 roku łatwo pokonała dwóch kandydatów z Europy, która nie potrafiła się zjednoczyć i wystawić jednego. Wygrała głównie głosami małych i słabych jeździecko krajów-członków, którzy widzą w niej obrończynię przed hegemonią silnej i bogatej Europy. Ale nie tylko owi maluczcy członkowie na nią głosowali. Anglicy i kilka innych europejskich krajów także. Łatwo zrozumieć zwłaszcza Anglików. Skoro jej mąż i inni potentaci naftowi z Bliskiego Wschodu co roku zostawiają na angielskich i irlandzkich torach wyścigowych miliony dolarów, to należy ich hołubić i nagradzać. Choćby w taki sposób, że żonie jednego z największych graczy wyścigowych na świecie dać zabawkę, jakiej pragnie. Haya poza pieniędzmi na kupowanie głosów biednych ma jeszcze jeden ważny atut – jest członkiem MKOL. Została wybrana do tego szacownego grona w 2007 roku. Została jednak wybrana jako prezes jednej z 15 największych federacji sportowych, a więc na dwie kadencje, czyli do 2015 roku. Ale o tym może nie wszyscy wiedzą, bo zapewne u wielu pokutuje jeszcze przekonanie, że jak ktoś zostanie członkiem MKOL, to już dożywotnio. Faktycznie, kiedyś tak było. Ostatnio MKOL zaczął wprowadzać nieco bardziej cywilizacyjne standardy. I tak, nasza wyśmienita niegdyś lekkoatletka, Irena Szewińska, będzie członkiem MKOL „tylko” do 80. roku życia. A ci sportowcy, którzy wchodzą obecnie do tego elitarnego grona, będą mieli mandaty do 70. roku życia. Ale to tak na marginesie. Członkostwo w MKOL jest dla księżniczki Hayi atutem. Niewątpliwie działa w tym gronie na rzecz jeździectwa, którego obecność w olimpijskim programie – zdaniem niektórych – była lub nadal jest zagrożona. Czy była? Być może nieco tak. Na niekorzyść jeździectwa działały takie sytuacje, jak konieczność budowy dwóch różnych krosów do WKKW, jednego do rywalizacji indywidualnej, a drugiego – do drużynowej, co miało miejsce np. w Atlancie. Na szczęście ten problem (MKOL-u, bo nie środowiska jeździeckiego), który polegał na tym, że nie można za ten sam wysiłek przyznawać dwóch kompletów medali (jak to ma miejsce w WKKW podczas ME i MŚ), został rozwiązany. W sposób sztuczny, bo dodany został drugi konkurs skoków, ale dla MKOL nie ma już problemu. Cień na jeździectwo rzuciły wpadki dopingowe skoczków w Atenach i w Hong Kongu. A jeśli chodzi o Hong Kong, to fakt, że jeździectwo zostało „wyrzucone” poza główną arenę zmagań, czyli poza Pekin, osłabiło pozycję tego sportu w olimpijskiej rodzinie. Jednak Londyn to zmienił. Po pierwsze, jeździectwo zagościło w samym sercu stolicy Anglii, w Greenwich Park. Po drugie, zgromadziło tłumy widzów. A po trzecie, nie zanotowano ani jednego przypadku dopingu w jeździectwie. Wszystko to bardzo wzmocniło pozycję jeździectwa w olimpijskim programie, a przy okazji pozycję księżniczki Hayi jako prezesa FEI, nawet jeśli niewiele było w tym wszystkim jej zasługi. Mówi się, że do programu IO w 2020 roku ma wejść squash. Aby tak się stało, któraś z 26 dyscyplin sportowych będzie musiała mu ustąpić miejsca. W obecnej sytuacji wydaje się pewne, że nie będzie to jeździectwo. Dlaczego uaktywnienie się FEI w kwestii problemu rajdowego świadczy - moim zdaniem - o tym, że księżniczka Haya poważnie myśli o trzeciej kadencji? Głosy maluczkich to za mało. Musi pokazać najważniejszym jeździecko krajom, że jest w stanie rozwiązać ten problem, że będzie rządzić przez kolejne 4 lata w stylu zachodnim, a nie wschodnim (bliskowschodnim). Separacja arabskich rajdów długodystansowych?Uaktywnienie się FEI w kwestii rozwiązania rajdowego problemu na Bliskim Wschodzie wyglądało chronologicznie rzecz biorąc tak. Najpierw władze FEI zainicjowały powołanie „strategicznej grupy” która miała za zadanie przedyskutować i opracować plan ewolucji rajdów na najbliższe 10 lat. Właśnie ten pomysł, jako za mało skuteczny wobec skali problemu, skrytykował wspomniany Pierre Arnould, członek Komisji Rajdów FEI. Okazało się, że miał rację, bo lutowe spotkanie w Lozannie zostało zignorowane przez kraje arabskie (VII grupa). Następnie FEI powołała kolejną „grupę roboczą”, ale już w znacznie mocniejszym składzie, bo pod przewodnictwem obu wiceprezesów FEI, Johna McEwana i Pablo Mayorga oraz z udziałem wspomnianego już sekretarza generalnego Ingmara de Vosa. Grupa ta 30 marca spotkała się z szejkiem Mohammedem Al Maktoumem. Komunikat, jaki po tym spotkaniu opublikowała FEI, mógłby stanowić podręcznikowy przykład w szkole dla przyszłych dyplomatów. Mowa w nim o tym, że szejk: „docenia pracę, jaką wykonała grupa robocza”, że deklaruje „pełną współpracę” i inne tego typu gładkie słowa. Fakty świadczą jednak o czymś innym. Szejk oświadczył, że „jego” Meydan w tej sytuacji musi się wycofać ze sponsorowania rajdów podczas tegorocznych Światowych Igrzysk Jeździeckich w Normandii. Co trzeba mu jednak przyznać - nie zostawił organizatorów na lodzie. Pomógł im znaleźć szybko inną firmę, która zastąpi Meydan. Będzie to Sobha Group, międzynarodowa korporacja z siedzibą w indyjskim mieście Bangalore, która to grupa nadzoruje i kieruje inwestycjami i budowami w takich krajach, jak: ZEA, Oman, Katar, Bahrajn czy Tanzania. Wycofanie się szejka Mohammeda Al Maktouma ze sponsorowania MŚ w rajdach może być pierwszym sygnałem, że kraje arabskie nie będą chciały się podporządkować wyeliminowaniu dopingu z rajdów. Z „ich” rajdów. Stanowią w nich potęgę. Wystarczy popatrzeć na liczby. W rejestrach FEI figuruje 3788 zawodników uprawiających endurance. Z tego aż 1734 (48%) przypada na kraje z VII grupy. Nawet malutki Oman ma więcej zawodników (103) niż Wielka Brytania (76) czy Niemcy (90). W zachodnim świecie potentatem jest Francja (350), ale daleko jej do wielokrotnie mniejszych Zjednoczonych Emiratów Arabskich (928)! Czy trudno jest sobie wyobrazić, że kraje arabskie postanowią bawić się w rajdy na swoich zasadach, nawet kosztem odłączenia się od FEI? Czy ten scenariusz zostanie zrealizowany, przekonamy się zapewne do końca tego roku. W tym terminie rozstrzygnie się też to, kto będzie prezesem FEI. Czy będzie to trzecia kadencja księżniczki Hayi (przyjmuję zakłady, że tak się stanie), czy też będzie to ktoś inny. Oto kalendarium najważniejszych wydarzeń dotyczących opisywanych zjawisk: - koniec kwietnia 2014, Lozanna - nadzwyczajny zjazd FEI z próbą zmiany statutu, aby prezesem można było być przez trzy kadencje; - początek grudnia, Monaco - zjazd MKOL z głosowaniem nad programem IO 2020; - koniec grudnia, Dubaj – zgromadzenie walne FEI i wybór nowego prezesa; - 1 stycznia 2015 – ewentualny początek obowiązywania nowych, zaostrzonych (?) rygorów dotyczących endurance, co przypadnie na środek sezonu rajdowego na Bliskim Wschodzie. Marek Szewczyk
|