Wielka Warszawska po raz pierwszy w długiej historii rozegrana została bez udziału publiczności. Pustawy (bo nie całkiem pusty) tor w dniu tak ważnej, gromadzącej zawsze bardzo dużo widzów gonitwy, robił smętne wrażenie. Ja akurat, jako dziennikarz, mogłem być na miejscu, ale setki czy nawet tysiące innych miłośników wyścigów konnych nie miało takiej możliwości.
Tego samego dnia polska reprezentacja piłkarska zremisowała bezbramkowo z Włochami w ramach rozgrywek w Lidze Narodów, ale na widowni stadionu Energa Gdańsk byli widzowie. Zgodnie z wytycznymi mogło być zajętych 25% miejsc. I było. Trochę się więc dziwię władzom Totalizatora Sportowego, że w przededniu tak ważnego dnia wyścigowego zdecydowały się zamknąć tor dla widzów całkowicie, a nie pozostać przy wcześniej obowiązujących obostrzeniach, czyli owych 25% widzów. Można się dziwić, ale trudno krytykować taką decyzję. W sytuacji narastającej fali zachorowań dmuchanie na zimne trzeba przyjąć ze zrozumieniem. Zresztą, kto bogatemu zabroni. Totalizator Sportowy jest instytucją, która może sobie pozwolić na to, aby nie stawiać na pierwszym miejscu aspektu finansowego – wiadomo, gra via internet nie zastąpi obrotów z gry na torze - a względy bezpieczeństwa publicznego, a dokładniej zdrowia ludzi. Jednak wrażenia z tego tak ważnego dnia wyścigowego są smętne nie tylko z powodu pustych trybun. Na ten fakt wpływa wszechobecna pandemia, a na jej pojawienie się, nie mieliśmy wpływu. Smutniejsze jest co innego. Stan polskiej hodowli koni pełnej krwi angielskiej. I poziom naszych wyścigów. W Wielkiej Warszawskiej wystartowało 9 koni. To też coś obrazuje, bo zazwyczaj pole bywało kilkunastokonne. Z tych 9 koni tylko jeden był polskiej, konkretnie prywatnej hodowli. I zgodnie z opiniami fachowców nie miał szans na płatne miejsce i to się potwierdziło. Nie było żadnego konia z państwowych stadnin. Fachowcy typowali, że wygra gość z Czech i tak się stało. Sześcioletni Nagano Gold to rzetelny steyer, ale nie podzielam opinii, że to koń wielkiej klasy. Na 23 starty wygrał 7 gonitw. Wyhodowany w Anglii jest synem ogiera Sixties Icon (po Galileo), który wygrał St. Leger w Doncaster i został uznany czempionem steyerów w Europie w 2006 roku. Nagano Gold został sprzedany do Czech, gdzie trenuje go Vaclav Luka jr. W wieku 3 lat Nagano Gold wygrał St. Leger w Czechach. A potem uzbierał takie wyniki, jak m.in. 3. miejsce w Grand Prix Deauville (G II, 2500), 2. miejsce w Grand Prix de Saint-Cloud (G I, 2400) czy 3. miejsce w Prix Foy (G II, 2400). Startował też w takich gonitwach, jak Preis von Europa, gdzie zajął 6. miejsce, czy nawet w Nagrodzie Łuku Triumfalnego, ale tam był dopiero 8. Stawiam tezę, że gdyby za pomocą wehikułu czasu przenieść wczoraj na Służewiec takie konie, jak Skunks czy Czubaryk, nie mówiąc już o Pawimencie, to każdy z nich pokonałby całą tegoroczną stawkę z Wielkiej Warszawskiej, z Nagano Gold włącznie. Przed WW rozegrana została jedna z dwóch najważniejszych gonitw w Polsce dla koni dwuletnich – Nagroda Ministerstwa Rolnictwa. Nie bez kozery ma podtytuł „Przychówku”, bo kiedyś była ważnym przeglądem najlepszych dwulatków urodzonych w kraju i dawała istotną informację o używanych w krajowej hodowli reproduktorach. Tymczasem w tym roku na 6 koni 3 urodziły się w Irlandii, 2 we Francji, a jeden w Anglii. Polskiej hodowli nie było żadnego! Niewiele lepiej pod tym względem było w dwóch innych imiennych gonitwach rozegranych tego dnia. W Nagrodzie Mosznej na 6 koni był tylko jeden krajowej (prywatnej) hodowli, ale nie odegrał istotnej roli. Podobnie było w Nagrodzie Cardei, gonitwie dla 2-letnich klaczy. Na 5 klaczy tylko jedna była polskiej (prywatnej) hodowli, ale nie zmieściła się w „porządku”. We wszystkich czterech wymienionych gonitwach imiennych (Cardei, Mosznej, Min. Rolnictwa i WW) nie wystartował ani jeden koń z państwowej hodowli! Ta państwowa hodowla to obecnie raptem dwie stadniny. Jedna z nich to potworek, czyli połączone stadniny Iwno oraz Golejewko, a druga to Krasne. Profesor Witold Pruski postawił kiedyś tezę, że w naszych warunkach przyrodniczych (chodzi o liczbę dni pastwiskowych i wartość odżywczą trawy, co z kolei wiąże się z liczbą dni z opadami i suszami oraz jakością gleb) nieuchronne jest to, że tylko dolew krwi cennych reproduktorów importowanych z krajów przodujących w hodowli folblutów, czyli z Anglii, Irlandii czy Francji, może powstrzymać wyradzanie się kolejnych pokoleń koni rodzących w Polsce. I miał rację. Jesteśmy teraz świadkami, jak jego przepowiednie się sprawdzają. Paradoksem jest to, że za „komuny” temu wyradzaniu udawało się przeciwdziałać. Państwowych stadnin koni pełnej krwi angielskiej było w szczytowym momencie aż 9. Jednak to nie one kupowały dobre ogiery w Anglii czy Irlandii. Pieniądze dawało ministerstwo rolnictwa, przekazywało je instytucji, która różnie w różnych latach się nazywała (Państwowe Zakłady Chowu Koni, Centralny Zarząd Hodowli Koni, Zjednoczenie Hodowli Zwierząt Zarodowych), a która była „czapką” nad państwowymi stadninami. A pracujący tam fachowcy co jakiś czas udawali się do Anglii i kupowali takie reproduktory, jak: Negresco, Aquino, Mehari, Dakota czy Belenus, żeby wymienić tylko te, które odegrały największą rolę w państwowej hodowli. I chyba Belenus jest „ostatnim Mohikaninem”. Po nim do polskiej hodowli nie trafił już żaden wartościowy reproduktor. Prywatnych hodowców nie stać na takie zakupy. Mogą co najwyżej bazować na odpadach hodowlanych, czyli ogierach bez karier wyścigowych, ale z niezłym papierem, albo na ogierach, których szczytowym osiągnięciem jest płatne miejsce w gonitwach Listed Race. Ostatnio najczęściej do hodowli trafiają konie, które kupione za przystępną cenę jako wyścigowe, zdołały się wyróżnić na polskim torze wynikami. Jeszcze gorzej jest w państwowej hodowli. Obie stadniny, jakie się ostały, czyli Iwno-Golejewko oraz Krasne, zarządzane przez dyletantów, notują straty finansowe (pisałem o tym m. in. w poprzednim tekście pt. „Z kim przegrał Ardanowski” z 6 X 2020 r.). A jak w spółce brakuje pieniędzy, to zaczyna ich brakować na takie rzeczy, jak na podkuwaczy (vide Janów Podlaski), na szczepienia, na odrobaczanie czy na nawozy albo na rekultywację pastwisk. Czyli na rzeczy podstawowe w hodowli koni. A co dopiero myśleć o tym, jak i skąd zdobyć choćby średniej klasy reproduktora. Ten stan rzeczy sprawia, że obie państwowe stadniny skazane są na dostarczanie koni do III i IV grupy konie wyścigowych na torze. A konie z tych grup nie są w stanie zwrócić kosztów ich wyprodukowania. I tak pętla finansowa się zaciska. I będzie się zaciskać coraz bardziej. Aż państwowa hodowla upadnie całkowicie. Tak więc nie ma się co spodziewać, że w przyszłych latach w Wielkiej Warszawskiej zaczną ponownie odgrywać istotną rolę konie polskiej hodowli. To se ne vrati. Marek Szewczyk
|