Na początku grudnia w Zakrzowie odbyła się – jak to się teraz mówi – klinika z Juanem Jose Verdugo z Królewskiej Wyższej Szkoły Jazdy z Jerez de la Frontera. Dwudniowe szkolenie przeznaczone było dla zawodników specjalizujących się w ujeżdżeniu. Wzięło w nim udział 9 osób, każda z jednym koniem. Wśród nich były trzy zawodniczki z kadry, jedna była w tym momencie w kadrze A, pozostałe dwie w B. Szkolenie, jak szkolenie. Nie pierwsze i nie ostatnie jakie miało miejsce w Polsce. Dwie sprawy budzą jednak wątpliwości: koszty i sposób kwalifikowania na owo szkolenie zawodników z kadry.
Zawodnicy spoza kadry płacili za siebie po 2060 zł, co można wyczytać ze strony internetowej klubu Lewada Zakrzów, organizatora owego szkolenia. Za kadrowiczki płacił PZJ – podobno po 4000 zł. Piszę „podobno”, bo nie sprawdzałem tej informacji w PZJ. Otrzymałem ją od zawodników zbulwersowanych sposobem załatwienie tej sprawy. Zbulwersowani byli nie tylko rażącą różnicą kosztów, ale także, a może przede wszystkim, sposobem rekrutacji. Nie było nigdzie żadnej oficjalnej informacji, że szkolenie owo jest dostępne dla zawodników kadry, dla których będzie ono za darmo, bo koszty pokryje PZJ. Ani na stronie internetowej PZJ, ani na stronie klubu Lewada Zakrzów. A gdyby wiedzieli, to zapewne byłoby więcej chętnych, aby z niego skorzystać. Podobno (znowu „podobno”) aktualna mistrzyni Polski nic nie wiedziała o takiej możliwości. Podobno Wacław Pruchniewicz, który w grudniu był menedżerem ujeżdżenia, indywidualnie zawiadamiał niektóre osoby z kadry, że „widzie je” na tym szkoleniu. Dlaczego właśnie te osoby, a nie inne, to wie zapewne tylko on. W związku z tą sprawą mam kilka pytań: - Czy prawdą jest, że PZJ za trzy kadrowiczki zapłacił organizatorowi szkolenia, czyli klubowi Lewada Zakrzów, po 4000 zł za jedną parę (zawodnik/koń), kiedy tenże sam organizator żądał od innych zawodników (spoza kadry) po 2060 zł za parę?
- Kto w PZJ zatwierdził merytorycznie szkolenie w Zakrzowie dla kadrowiczów?
- Kto podpisał fakturę uruchamiającą płatność dla Lewady Zakrzów na 12 tys. zł?
Ponieważ szkolenie w Zakrzowie miało miejsc w grudniu 2014 roku, a więc kiedy władzę sprawował nowy, zmieniony na zjeździe zarząd, powyższe pytania kieruję do niego. Do zarządu PZJ. Nie do prezesa Łukasza Abgarowicza, jak to robiłem poprzednio. Dlaczego? To proste, gdybym skierował pytanie tylko do prezesa, to albo nie doczekałbym się odpowiedzi w ogóle, albo musiałbym się liczyć z tym, że będzie ona pokrętna i mijająca się z prawdą, jak wiele z tych, jakie udzielał na moje pytania przed zjazdem PZJ. Kolega koledzeNa marginesie tej sprawy jeszcze dwie refleksje. Osoby ze środowiska ujeżdżeniowego, które przekazywały mi informacje na ten temat, nakreśliły taki oto scenariusz. Lewada Zakrzów zorganizowała szkolenie, na które zgłosiło się tylko 6 osób. To było za mało, aby klinika spełniła drugi cel, dla którego została zorganizowana. Aby Lewada Zakrzów mogła na tym zarobić. Aby była jasność – nie widzę nic nagannego w tym, że organizator szkolenia (podobnie jest w przypadku zawodów) chce na nim zarobić. Andrzej Sałacki, gospodarz klubu Lewada Zakrzów, porosił więc kolegę, czyli Wacława Pruchniewicza, o pomoc. No i ten pomógł. Załatwił, że za trzy kadrowiczki PZJ zapłacił 12 tys. zł. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że jedną z tych kadrowiczek była zawodniczka miejscowego klubu, której koń na stałe stacjonuje w zakrzowskich stajniach, to kwota 4000 zł za parę zawodnik/koń robi się tym bardziej dziwna. Ten pierwszy cel szkolenia, to oczywiście podnoszenie umiejętności szkolących się. Tą kwestią nie będę się zajmował, bo po pierwsze – uważam, że szkolić się zawsze warto, a po drugie – nie mam żadnej wiedzy na temat, czy szkolący mógł czegoś nauczyć kadrowiczki. Tej kwestii nie zamierzam zgłębiać - patrz punkt pierwszy. Deficytowy towarPrzy okazji tej sprawy nasłuchałem się na temat, jak działał Wacław Pruchniewicz, do niedawna menedżer konkurencji ujeżdżenia. Że przez dwa lata nie zrobił ani jednego zebrania Komisji Ujeżdżenia. Niczego z nią nie konsultował, nie uzgadniał, nie pytał o zdanie. Kiedy przed zjazdem otworzyły się możliwości i pieniądze dla zawodników, głównie skoków, ale ujeżdżenia też, zaczęły płynąć strumieniem do tej pory nie widzianym, menedżer dysponował nimi wg swojego uznania. Jednym dawał na wszystkie opłaty związane ze startami (startowe, boks, hotel), innym tylko na jeden z tych elementów. Podobno pozwalał wypłacać pieniądze na starty także zawodnikom spoza kadry. Do kadry narodowej powoływał zawodników z łamaniem obowiązującego regulaminu. Podobno w tej chwili w kadrze juniorów jest zawodniczka, która do tej pory wystartował raz w życiu, a regulamin mówi, jaką trzeba mieć średnią z trzech najlepszych startów, aby się w kadrze znaleźć. Podobno, podobno… Tak słucham tego wszystkiego i sobie myślę: dlaczego dopiero teraz, kiedy Wacław Pruchniewicz przestał być menedżerem konkurencji, o tym wszystkim mówicie? Dlaczego nie protestowaliście na bieżąco, kiedy widzieliście te nieprawidłowości? Dlaczego nawet teraz zwracacie się do mnie, a nie napiszecie sami listu otwartego do PZJ? Odwaga cywilna to towar deficytowy w naszym środowisku. Wiadomo, można się komuś narazić. Ja już się narażam od dawna, więc i tym razem spełnię tę rolę upubliczniającego nieprawidłowości. Jednak byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie podał dwóch nazwisk osób, których nie można wrzucić do zbioru owych milczących. Pierwszy to Andrzej Horoszko. Zrezygnował z bycia członkiem Komisji Ujeżdżenia, kiedy zobaczył, że pełni ona tylko rolę listka figowego. Drugi to Bartosz Jura. Od dawna pisze na swoim blogu „Addicted to Dressage” o nieprawidłowościach w powoływaniu do kadry narodowej, o łamaniu regulaminu tejże. Nie zazdroszczę Marii Pilichowskiej, nowemu menedżerowi ujeżdżenia – czeka ją trudne zadanie, aby osuszyć to bagienko. Marek Szewczyk
|