Historia kilku paszportów

Data 26.04.2016, 15:03:30 | Temat: Felietony

Jacek Bobik wysłał jakiś czas temu paszporty czterech nowych koni ze swej stajni do biura PZJ i wpłacił stosowną opłatę. No i zaczęło się.


Paszporty zginęły. Przez jakiś czas nikt nie wiedział gdzie są. Choć nadawca wysłał je listem poleconym, a wspierający go w stolicy sprawdzili, że ktoś z biura PZJ poświadczył odbiór tej przesyłki 12 kwietnia. Już zaczęły się rozmowy na temat konieczności wystawienia duplikatów i tego, kto będzie ponosił tego koszty, gdy paszporty się znalazły.

 

Znalazły się w… Biurze Rzeczy Znalezionych 26 kwietnia. Nie czas i miejsce, aby dociekać, jak się tam znalazły. Istotne jest, że przy okazji tej sprawy wyszło, jak pracuje biuro PZJ. Otóż okazało się, że osoba przyjmująca pocztę nie sprawdza zgodności liczby przesyłek poleconych zostawionych przez listonosza z liczbą na jego dokumencie, nie sprawdza też numerów tych przesyłek. Dlaczego? No bo to tak zawsze było. Zawsze, czyli od kiedy ta osoba pracuje w biurze PZJ. A pracuje od niedawna. Od niedawna też pracę osób zatrudnionych nadzoruje nowy sekretarz generalny Łukasz Jankowski.

Diabeł tkwi w szczegółach

Zguba się znalazła w Biurze Rzeczy Znalezionych, ale to nie koniec korowodu. Okazuje się, że paszportów tych nie może odebrać PZJ. Może to zrobić tylko osobiście właściciel lub osoba upoważniona przez niego notarialnie. Jacek Bobik musi się zatem udać albo do notariusza (i zapłacić), albo przyjechać do stolicy, co też kosztuje. Kto poniesie tego koszty? Drobny incydent, ale nie jedyny. Podobno zaginionych paszportów i przesyłek poleconych jest więcej.

 

Ten incydent dobrze ilustruje pewną prawidłowość. Łukasz Jankowski jest wybitnym fachowcem, ale od stawiania parkurów. Wie ile foulée musi być między okserem a stacjonatą w szeregu, jak zaplanować zadania dla koni na danym poziomie wyszkolenia, jaką „optykę” przeszkód zastosować, ale wielu innych rzeczy nie wie. No bo skąd osoba, która – o ile się nie mylę – nigdy nie pracowała na etacie, ma nagle wiedzieć, co to jest dziennik podawczy. Jeśli nigdy wcześniej nie miał z czymś tak banalnym do czynienia, to skąd nagle ma wiedzieć, czego wymagać od podwładnych. Nie miał też wcześniej do czynienia z czymś takim, jak zakres obowiązków.

 

Diabeł tkwi w szczegółach. I na tych szczegółach potyka się sprawność działania biura PZJ. A potyka się, bo nieznający się na sporcie zarząd jest zakładnikiem sekretarza generalnego, który ma jakie takie pojęcie o całym jeździectwie, a o parkurach – doskonałe, ale nie ma pojęcia, co to jest dziennik podawczy czy zakres obowiązków. A my wszyscy na to pozwalamy. No to nie narzekajmy.

Marek Szewczyk 





Ten artykuł pochodzi ze strony HipoLogika Marka Szewczyka
https://hipologika.pl

URL tej publikacji:
https://hipologika.pl/modules/news/article.php?storyid=189