Wracam do sprawy pobierania zarodków od klaczy arabskich, które wydzierżawiali za granicę szefowie polskich stadnin: Jerzy Białobok – prezes i hodowca w SK Michałów oraz Marek Trela – prezes i hodowca w SK Janów Podlaski. Obaj zwolnieni przez Agencję Nieruchomości Rolnych na skutek polecenia byłego ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela w lutym 2016 roku. Gdy zrobił się szum medialny po odwołaniu obu panów, uznanych na całym świecie autorytetów w dziedzinie hodowli koni arabskich (a także po zwolnieniu z ANR Anny Stojanowskiej, nadzorującej hodowlę w stadninach państwowych), zaczęło się gwałtowne szukanie argumentów, by te bezsensowne i niesprawiedliwe posunięcia uzasadnić. Jednym z takich argumentów stała się kwestia zarodków.
Z jednej strony padł bezsensowny zarzut o sprzedawaniu większej liczby zarodków od dzierżawionych zagranicznym podmiotom klaczy niż to przewiduje polskie prawo, a z drugiej o szkodliwości procesu pobierania zarodków dla dalszego użytkowania rozrodczego klaczy. Nawiasem mówiąc, wiadomo kto podsunął te argumenty śpiącemu ministrowi – hodowca z Bełżyc. Pierwszy zarzut był (i jest nadal) dlatego bezsensowny, że polskie prawo, w rozumieniu kodeksu karnego bądź cywilnego, nic nie mówi o liczbie zarodków, jakie można pobierać od klaczy (i od zwierząt w ogóle). A jeśli za prawo wziąć zapisy księgi stadnej, to w każdym kraju to wygląda inaczej. Polska księga stadna dopuszcza, żeby w jednym roku klacz mogła mieć dwa źrebaki – jednego urodzonego naturalnie, a drugiego poprzez embriotransfer. Ale np. w USA (gdzie trafiało sporo wydzierżawianych z Polski klaczy) tamtejsza księga stadna nie stawia w tej kwestii żadnych ograniczeń. Teoretycznie można zatem pobrać od klaczy 100 embrionów i zainplantować je w macicach klaczy-nosicielek ciąż i nie złamać zapisów tamtejszej księgi stadnej. Oczywiście, to tylko teoria, bo w praktyce nie byłoby to wykonalne. Dlaczego wracam do kwestii zarodków? Bo te argumenty nadal są w grze. Dwa dni temu pisałem o przedłużeniu śledztwa w sprawie rzekomej niegospodarności w SK Janów Podlaski za czasów, kiedy nią kierował Marek Trela. Jednym z formalnych powodów, dla których to śledztwo jest po raz kolejny przedłużane, jest oczekiwanie na zamówioną opinię biegłych zmierzającą do ustalenia skutków dla interesów finansowych i osiągnięcia celów hodowlanych zawieranych przez Stadninę Koni Janów Podlaski umów zagranicznej dzierżawy klaczy. Nieoficjalnie wiem, że chodzi m.in. o opinię na temat, czy pobieranie zarodków od klaczy nie ma negatywnego wpływu na ich dalszą rozrodczość. Z takim mniej więcej pytaniem prokuratura zwróciła się do Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, a konkretnie do profesora Mariana Tischnera. Pan Profesor potwierdził, że wraz z zespołem pracuje nad przygotowaniem opinii w tej kwestii dla prokuratury. Powstanie ona za kilkanaście dni, będzie pewnie obszerna i naukowa, no i nie wiadomo, czy ją będzie mogła poznać opinia publiczna. Pan Profesor był jednak tak uprzejmy, że przysłał mi dwa opracowania na ten temat. Jedno po angielsku w piśmie „Equine Veterinary Journal” z 3 marca 1985 roku, a drugie z magazynu „Araby”. Ten drugi zamieszczam jako załącznik do tego tekstu, aby każdy mógł go przeczytać i sobie samemu wyrobić opinię. Dla tych, którzy nie znajdą czasu na przeczytanie tego dość długiego tekstu, może wystarczy opinia Pana Profesora, jaką napisał w mailu do mnie przy okazji przysłanie angielskiego tekstu. Jest bardzo krótka, ale jednocześnie bardzo jasna: W załączeniu przesyłam opracowanie nt. wypłukiwania zarodków od klaczy opublikowane w 1985. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Liczba zabiegów niechirurgicznego wypłukiwania zarodków i liczba uzyskanych zarodków nie ma wpływu na płodność klaczy, pod warunkiem, że zabiegi przeprowadzane są w sposób higieniczny i profesjonalny. A tymczasem kolejne dowody na to, że argument o zarodkach nadal jest w grze, znajdziemy w interpelacji przewodniczącego komisji rolnictwa w polskich sejmie, posła Kukiz’15 Jarosława Sachajki. Nawiasem mówiąc, owa interpelacja powstała, jak odwołany prezes SK Michałów Maciej Grzechnik dotarł do przewodniczącego komisji i nakarmił go „rewelacjami” na temat, jak to katastrofalnie się działo w państwowych stadninach za czasów Białoboka i Treli. W interpelacji jest siedem pytań, a oto dwa, które dotyczą zarodków: Pytanie numer 4. Jakie znaczenie dla programu hodowlanego koni arabskich ma praktyka pozyskiwania zarodków? Pytanie nr 5. Jaki wpływ na zdrowie zwierząt i wyniki rozrodu ma praktyka wielokrotnego pozyskiwania zarodków? Argument o zarodkach podtrzymuje też były minister Jurgiel, o czym można było poczytać w „Newsweeku”. Choć w rozmowie z redaktorem Radosławem Omachelem do jednego błędu się przyznał, chodzi o rozdzielenie narodowego pokazu i aukcji, ale przy „zarodkowym” argumencie obstaje. Oto co powiedział: W stadninach trwał handel zarodkami od najlepszych klaczy. Konie dzierżawiono wybranym klientom, którzy dostawali zgodę na pobieranie zarodków. To była działalność na szkodę polskiej hodowli i trudno uwierzyć, by szefowie stadnin byli tak hojni dla kontrahentów zupełnie bezinteresownie. To ostatnie zdanie jest kolejnym bezpodstawnym zarzutem wobec zwolnionych prezesów i kolejnym powodem, dla którego mogliby pozwać do sądu byłego ministra. Przywołuje też polskie przysłowie o źdźble w oku bliźniego, które się widzi i belce we własnym, której się nie widzi. Bo przecież to co wyczyniał protegowany Jurgiela w Michałowie pasuje jak ulał do ostatnich słów byłego ministra – że trudno uwierzyć, że szef stadniny był tak hojny dla kontrahentów zupełnie bezinteresownie (pisałem o tym w tekście pt. „Bezczelność” z 6 października). A gdzie Kali? Hanna Sztuka w tekście opublikowanym na portalu Polskie.araby.com pod dramatycznym tytułem: „Kto zabił Damę Pik?” potwierdziła, że ona i jej pryncypał próbowali pobrać od tej chorej klaczy pobrać embrion. Żeby była jasne – nie krytykuję tego, że hodowcy próbowali pobrać od cennej, ale już chorej klaczy embrion. Mało tego, taka próba wydaje mi się zasadna. Chodzi o co innego. Chodzi o zakłamanie „dobrej zmiany”, o mentalność Kalego widoczną na każdym kroku. Jak Białobok i Trela pozwalali na wypłukiwanie zarodków od klaczy, to było be, jak to samo robił protegowany Jurgiela – to już „dobrej zmianie” nie przeszkadza. Jak afera podsłuchowa ujawniła, co mówili przy ośmiorniczkach i winie politycy PO, to prezes Jarosław Kaczyński grzmiał o taśmach prawdy, i knajackim języku, o brudzie, jaki zlepiał to co mówili i jak mówili. Jak taśmy z tej samej restauracji pokazują obłudę Mateusza Morawieckiego i jego knajacki język i prawdziwe oblicze cynicznego prezesa banku, to Kaczyński mówi już tylko o „pogawędkach, które nie mają żadnego znaczenia”. A Beata Mazurek, rzecznik prasowy PiS, mówi o „odgrzewanych kotletach”. Jak Hanna Zdanowska prowadzi w sondażach z olbrzymią przewagą nad konkurentem z PiS w walce o stanowisko prezydenta Łodzi, to „dobra zmiana” już zapowiada, że nie będzie mogła objąć tego urzędu, jak ją łodzianie wybiorą, bo niedawno została skazana prawomocnym wyrokiem sądowym na karę grzywny. A tymczasem szybko się okazało, że w Rabce burmistrzem jest i ma zamiar ponownie ubiegać się o to stanowisko Ewa Przybyło z PiS, która jakiś czas temu (wyrok jeszcze niezatarty) też została skazana na karę grzywny prawomocnym wyrokiem. Ale to „dobrej zmianie” nie przeszkadza. I tak na każdym kroku. Ludzie – obudźcie się! Nie pozwólmy, aby nami rządzili obłudnicy i kłamcy. Marek Szewczyk
|