Krajobraz po bitwie
Okazuje się, że im bardziej konkretny, merytoryczny program, tym gorzej. Im mniej konkretów, tym lepiej. Takie wnioski można wyciągnąć po wyniku głosowania na prezesa PZJ. Wiem, że to niezręcznie oceniać swoje wystąpienie, ale częściowo usprawiedliwia mnie liczba ludzi, jaka mi gratulowała tegoż. Tak duża, że aż mnie to zaskoczyło. Gratulował mi nawet jeden z moich oponentów, który otwarcie też przyznał, że na mnie nie głosował. Taką szczerość sobie bardzo cenię. Oczywiście dziękuję tym, którzy oddali na mnie głosy.
Niestety, było ich żałośnie mało – tylko 6! Michał Szubski dostał ich aż 54 i wygrał już w pierwszej turze, co zaskoczyło chyba nawet samych hermanowiczów, bo zdaje się, że liczyli się z dogrywką. Wojciech Pisarski dostał 19 głosów.
Ja przed zjazdem nie spotykałem się z delegatami, nikomu nic nie obiecywałem, nie zawierałem żadnych sojuszy. Miałem nadzieję, że zaczniemy odchodzić od demokracji WZJ-towskiej, kiedy delegaci głosują tak, jak im nakazują prezesi WZJ-tów. Ci zaś zawierają sojusze, „kupują” głosy, obiecując, że w razie wygranej, to… Tu sobie każdy może dośpiewać, co wie, co przypuszcza, co podejrzewa.
Liczyłem, że zacznie się liczyć program i jego merytoryczna zawartość. Ktoś powie, że się wykazałem naiwnością. Zgoda, choć ja wolałbym się określić idealistą.
Co dalej
Cóż, taka jest rzeczywistość i nie zamierzam się na nią obrażać. Nadal będę interesował się życiem naszego środowiska, będę recenzentem tego, co się będzie w nim działo.
A co będzie się działo w najbliższym czasie?
Zacznijmy od tego, że błędne jest przypuszczenie pojawiające się tu i ówdzie, m.in. na stronie „Świata Koni”, że:
Jeszcze w tym roku należy spodziewać się co najmniej jednego Nadzwyczajnego Zjazdu, który uzupełni wakat w Zarządzie PZJ (po rezygnacji pana Sławomira Pietrzaka) oraz upora się z realizacją wniosku złożonego przez Radę PZJ (Uchwała nr 4 Rady Związku PZJ z dnia 2.07.2015 r.).
Wystarczy uważnie przeczytać treść tej uchwały. Rada wnioskowała o rozszerzenie porządku obrad Nadzwyczajnego Walnego Zjazdu w dniu 3 sierpnia 2015 r. o wprowadzenie do porządku obrad głosowania nad wotum zaufania dla poszczególnych członków Zarządu PZJ. Ten wniosek nie zyskał uznania na zjeździe. Nie był w ogóle głosowany. Większość delegatów podzieliła opinię, że byłoby to niezgodne ze statutem, gdyż zjazd nadzwyczajny może obradować tylko nad sprawami, dla którego został zwołany. To kończy tę kwestię.
Teraz, aby odwołać ten zarząd, rada związku musiałaby podjąć nową uchwałę, albo ponad 1/3 delegatów musiałaby podpisać wniosek o taki zjazd. W obecnej sytuacji wydaje się to mało realne.
Osobnym zagadnieniem jest konieczność uzupełnienia vacatu w zarządzie. Statut w tej kwestii mówi: W przypadku zaistnienia w czasie kadencji vacatu/ów na stanowisku/ach któregokolwiek z pozostałych członków zarządu, najbliższy doroczny walny zjazd delegatów dokonuje wyboru nowych członków w miejsce tych, którzy ustąpili.
A który zjazd będzie najbliższy? Powinien być nim ten, który ma się zająć zmianami w statucie. Powinien się odbyć jeszcze w tym roku. Można będzie do niego „przykleić” sprawę dokooptowania brakującego członka zarządu. A jeśli nie ten zjazd?
To następny najbliższy, a będzie nim zjazd sprawozdawczo-wyborczy, który się odbędzie po igrzyskach olimpijskich w Rio, jesienią 2016 roku. Czyli przez najbliższy rok i kilka miesięcy zarząd może działać w czteroosobowym składzie i nie będzie to niezgodne ze statutem, choć byłoby niezgodne ze zdrowym rozsądkiem, z poczuciem przyzwoitości.
Spokój w twierdzy
Wydaje się, że nowy prezes i trzech członków zarządu, mogą być spokojni, że nikt im władzy przez rok i kilka miesięcy nie będzie w stanie odebrać. Ma to tę dobrą stronę, że jest szansa, aby teraz zniknął syndrom oblężonej twierdzy. Zarząd może teraz nie martwić się o swoje stołki, a może zacząć naprawiać błędy, jakie popełnił. Ich lista jest całkiem spora. Jeśli naprawi ich choć dwa-trzy, to już będzie coś. Jeśli zaś okopie się na zdobytych pozycjach i nie cofnie się ani o krok, to będzie to stracony rok.
Dużo będzie zależeć od nowego prezesa. Nie wiadomo, czy mu zależy tylko na ładnej wizytówce, czy może jednak będzie chciał zrobić coś konkretnego dla środowiska. Nie wiadomo, bo jego wystąpienie było okraszone ładnym uśmiechem, empatią emanującą z mówcy, ale bardzo mało konkretne. Na dobrą sprawę pan Szubski nie wyjaśnił nawet, dlaczego zdecydował się kandydować.
Trzeba się uzbroić w cierpliwość. Trzeba dać kredyt zaufania nowemu prezesowi i uwolnionemu od konieczności walki o przetrwanie zarządowi. Czekać, ufać, ale patrzeć na ręce.
Marek Szewczyk