Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

A jednak można!

Nadesłany przez Marek Szewczyk 9.06.2016, 22:30:00 (3024 odsłon)

Od blisko dwóch tygodni noszę się z zamiarem podzielenia się z Państwem pewną, moim zdaniem wielce radosną dla naszego (jeździeckiego) środowiska wiadomością. Jednak dynamika zdarzeń sprawia, że ciągle coś odciąga mnie od tego tekstu, który mam w głowie, i nie mogę znaleźć dość czasu, aby go przelać na ekran komputera. Rzecz dotyczy systemu szkolenia w polskim jeździectwie.

Nieudany zjazd statutowy PZJ, nieoczekiwana rezygnacja prezesa Michała Szubskiego, pogrzeb Rafała Przedpełskiego i inne wydarzenia sprawiły, że dopiero teraz siadłem do pisania. A ponieważ były prezes PZJ jest w tej kwestii istotny, więc pozwolą Państwo, że całość umieszczę w kontekście wywiadu, jakiego udzielił po swej abdykacji. 



Jak już zaznaczyłem na Facebooku, były już prezes PZJ, pan Michał Szubski, po raz kolejny przystawił nam lustro do twarzy. W wywiadzie powiedział wiele gorzkich słów charakteryzując nasze środowisko.  Z wieloma z nich nie sposób się nie zgodzić. Oto kilka cytatów:

„Dobro polskiego jeździectwa” jest postrzegane przez pryzmat tego, co leży w indywidualnym interesie osoby, która to mówi.

 

…po raz kolejny powiem o tej postawie, wspólnej dla większej części środowiska, w której są żądania, wymagania, ale brak jest tej chęci zaangażowania się i współpracy. I o takiej postawie, w której ciągle istnieje irracjonalny lęk, że nie można się otwarcie wypowiadać i angażować w obawie przed byciem „zniszczonym”, cokolwiek to w obecnym środowisku jeździeckim oznacza.

 

W innym miejscu pan Szubski mówi o wielu spotkaniach, jakie odbył, próbując znaleźć partnerów do rzeczowej dyskusji i chętnych do włączenia się do działania i o trzech wnioskach, jakie z tych spotkań wyciągnął.  

Pierwszy jest taki, że zainteresowanie udziałem w tych spotkaniach jest znikome lub żadne. W ogóle zaangażowanie środowiska w to, żeby otwarcie brać udział w dyskusji nieanonimowo, wziąć za swoje wypowiedzi odpowiedzialność – jest nikłe. Drugi wniosek jest taki, że w tych dyskusjach jest mało merytoryki, a dużo emocji i to emocji najczęściej złych: zawiści, złości, frustracji. I trzeci wniosek jest taki, że niektórzy ludzie, a jest ich niestety wielu, nie są zdolni do zawarcia jakiegokolwiek kompromisu.

Do tego trzeciego wniosku za chwilę wrócę.

  

I wreszcie taka konstatacja pana Szubskiego:

Trudno dziś powiedzieć, żeby Związek sprawował jakąkolwiek realną władzę w czymkolwiek. Moim zdaniem Związek tworzy ramy sportowo-organizacyjne rywalizacji i powinien to robić maksymalnie sprawnie.

No właśnie

Szanowny Panie Prezesie, pozwoli Pan, że w tym momencie to ja ocenię Pana. To zdanie o tym, że głównym zadaniem Związku jest tworzenie ram organizacyjnych, i że trzeba to robić maksymalnie sprawnie, jest świętą prawdą. Ale właśnie na tym polu rozczarował mnie Pan najbardziej. Nie oczekiwałem (i pewnie większość podobnie) od Pana znajomości sportu, ale wykorzystania umiejętności menedżerskich, a był Pan menedżerem wysokiego szczebla. Czyli sprawnego zarządzania ludźmi, zwłaszcza tymi zatrudnionymi w biurze PZJ, oraz właściwego nadzoru nad księgowością.

 

W tej ostatniej kwestii – porażka. Świadczą o tym słowa biegłego rewidenta, ale nie te oficjalne, zawarte w końcowej opinii, ale te zawarte w piśmie roboczym z 5 maja, a skierowane zarówno do rady związku, jaki i zarządu PZJ, a zatytułowane „Informacja dotycząca badania sprawozdanie Polskiego Związku Jeździeckiego za 2015 rok.” Przecież to jest cała litania stwierdzonych nieprawidłowości. Pisałem o tej opinii biegłego, którą znam – bardzo  oględnie, bo nie chciałem zaszkodzić PZJ – w tekście pt. „Jaki to będzie zjazd”.

 

Drugie wielkie rozczarowanie to praca biura PZJ. Usługowa w stosunku do środowiska funkcja tej komórki w ostatnich kilkunastu miesiącach uległa znacznemu pogorszeniu.

Duża część odpowiedzialności za oba te „grzechy” spada na Pana. Być może to, że miał Pan tego świadomość i zdał sobie sprawę, iż stał się w tych kwestiach zakładnikiem trzech nieudolnych członków zarządu i równie nieudolnego sekretarza generalnego skłoniło Pana do rezygnacji. To są jedynie moje spekulacje, ale jestem przekonany, że w wywiadzie nie powiedział Pan wszystkiego o powodach swojej decyzji.

 

Jeszcze na koniec, bo już więcej nie będę pisał o panu Szubskim, taka oto konstatacja. Podczas swego wystąpienia na zjeździe wyborczym w sierpniu 2015 roku w Poznaniu pokazał się jako człowiek miły, kulturalny, na poziomie, pełen empatii i dobrej woli. Miałem okazję kilka razy rozmawiać w sprawach związkowych z panem Michałem i to wrażenie się potwierdziło. Mało tego, odniosłem wrażenie, że prawidłowo ocenia sytuacje, ludzi i motywy ich działania. Widziałem dużo dobrej chęci, jednak czegoś zabrakło. Czego? Skuteczności? Determinacji? Szkoda.

To jest to

Wrócę teraz do owego wniosku byłego prezesa, że „niektórzy ludzie, a jest ich niestety wielu, nie są zdolni do zawarcia jakiegokolwiek kompromisu.” Faktycznie, często tak właśnie jest. Ale tym bardziej trzeba docenić i nagłośnić to, co wydarzyło się w naszym środowisku w kwestii systemu szkolenia.

 

Przypomnijmy najogólniej jak to było. Były dwa obozy lansujące dwie przeciwstawne szkoły: Centralna Komisja Egzaminacyjna pod kierunkiem Wacława Pruchniewicza i „stary” system szkolenia opracowany przez to ciało oraz powołany jeszcze przez prezesa Łukasza Abgarowicza Zespół Szkoleniowy pod kierunkiem Huberta Szaszkiewicza, który przygotował „nowy” system. Oba systemy znacznie się od siebie różniły się w pryncypiach. Obaj panowie obstawali przy swoim. Były prezes Michał Szubski doprowadził (i za to mu chwała) do serii spotkań i do tego, że Marcin Szczypiorski  podjął się roli mediatora i koordynatora. W rezultacie trzej panowie, czyli Pruchniewicz, Szaszkiewicz i Szczypiorski,  usiedli do stołu i stworzyli projekt „Zasad szkolenia kadr instruktorsko-trenerskich w jeździectwie”.

 

Przeczytałem, ba przestudiowałem, ten projekt i jestem pod wielkim wrażeniem.

Po pierwsze tego, że koledzy Wacław Pruchniewicz i Hubert Szaszkiewicz osiągnęli kompromis. A więc jednak można! Wielka w tym zasługa Marcina Szczypiorskiego, który zawsze znany był z tego, że chce ludzi godzić. A że wszyscy trzej znają się na zagadnieniu, jakim się zajmowali, jak mało kto, to stworzyli coś bardzo wartościowego. Pozwoliłem sobie wysłać im: jedno pytanie, jedno zastrzeżenie i sugestię, aby poprawić polszczyznę tego dokumentu (głównie chodzi o chwast językowy „posiadać”). Oni sami podkreślają, że jest to projekt i że czekają na uwagi.

 

Ale zapewne nie takie, jakie się pojawiły na portalu „Świata Koni”, gdzie ów projekt już kilka dni temu został opublikowany. Mówię o anonimowych wpisach (no właśnie, to jest ten brak odwagi cywilnej, aby głosić swoje poglądy pod swoim nazwiskiem, o czym mówił m.in. pan Szubski), w których oczywiście proponowany system jest potępiany w czambuł. Bo znowu ogranicza dostęp do zawodu „trenera”, a przecież minister Jarosław Gowin sprawił, że ten dostęp stał się prawie nieograniczony. Zwłaszcza nieograniczony wiedzą i kwalifikacjami.

 

Wyjaśnijmy sobie jedno. Każdy, kto ma skończone 18 lat, wykształcenie średnie i nie był karany, może trenować innych. Może, bez ograniczeń. Może na tym zarabiać i tego się nie zmieni. Ale Polski Związek Jeździecki (podobnie jak inne związki sportowe) ma nie tylko prawo, ale i obowiązek, stawiać wymagania tym, którzy chcą być instruktorami lub trenerami z licencją Polskiego Związku Jeździeckiego!

Trzech członków już mamy

A wracając do owoców pracy panów Pruchniewicza, Szaszkiewicza, Szczypiorskiego. W paragrafie 1, ustęp 3 projektu Zasad Szkolenia Kadr PZJ jest mowa, że: Rada Szkolenia Jeździeckiego (RSJ) składa się z 7 członków, w tym przewodniczącego i sekretarza. Członków Rady powołuje i odwołuje zarząd PZJ.

No to mamy już trzech członków tejże Rady, przy czym dla mnie oczywiste jest, że przewodniczącym powinien być Marcin Szczypiorski. Dwóch pozostałych już mamy. Pozostaje tylko dobrać czterech innych, o równie wysokim dorobku szkoleniowym i wyższym wykształceniu, najlepiej po AWF-ie lub Zootechnice. I do roboty.

 

Nie rozumiem więc, po co zarząd PZJ zwrócił się do 57 osób w tym wszystkich członków Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, Zespołu Szkoleniowego, Prezesów Zarządów Wojewódzkich, menadżerów dyscyplin i kilku osób reprezentujących różne pokolenia szkoleniowców o przyjęcie zaproszenia do składu Zespołu Konsultacyjnego lub Redakcyjnego. Po co była koncepcja, aby stworzyć dwa zespoły i nawet, jak teraz jest koncepcja, aby je połączyć w jeden zespół, na jej czele stawiać Macieja Wojciechowskiego, powołanego pierwotnie na szefa Zespołu Redakcyjnego?

Czy coś, co stworzyło trzech najlepszych fachowców, jakich mamy w środowisku, może być szkieletem, na którym dopiero zacznie się budowa właściwego tworu? A o tym, co będzie właściwe, ma decydować 57-osobowe ciało? Gdzie tu logika, gdzie sens?

Te pytania chciałem zadać prezesowi PZJ, ale już go nie ma. Komu je zadać w obecnej sytuacji, nie bardzo wiem.

 

A przy okazji rada dla Macieja Wojciechowskiego. Niech Pan się nie zachłystuje swoją dopiero co zdobytą funkcją, za którą idzie wysoka pozycja w środowisku. Niech Pan się skoncentruje na prowadzeniu kadry i nie rozdrabnia na inne zadania. Przykładów tych, którzy łapią zbyt wiele srok za ogon, ze stratą dla środowiska i siebie samych mamy ostatnio sporo (vide niewypał z komisją statutową). Rozumiem, że z racji Pana wieku był Pan faworytem byłego prezesa, który bardzo chciał  uaktywnić pokolenie 30+. Mam nadzieję, że nie odmówił Pan tylko dlatego, że „prezesowi się nie odmawia”, a nie dlatego, iż uznał Pan, że jest najwłaściwszą osobą, aby poprawiać to, co przygotowali starsi, znaczni bardziej doświadczeni koledzy.

Brawo Małopolska

Inny przykład pasujący jak ulał do tytułu tego wpisu („A jednak można”), to wynik zjazdu nadzwyczajnego w Małopolsce. Po pierwsze, wymiana władz nastąpiła na kilka miesięcy przed zakończeniem kadencji. Nowe zostały powołane tylko na kilka miesięcy. Niebawem kolejny zjazd, gdzie nastąpi wybór na 4 lata. I to niech będzie odpowiedzią na pytanie Wojciecha Jachymka, pełniącego obecnie obowiązki prezesa PZJ, jakie zdał na stronie internetowej – dwa zjazdy czy jeden?

Oczywiście, że zgodnie ze statutem muszą być dwa. A gdyby tak na tym pierwszym wybierać na okres przejściowy nie tylko prezesa i piątego członka zarządu (co jest obligatoryjne), ale cały pięciosobowy skład na nowo, jak w Małopolsce… No co pomarzyć nie można?

 

Z Małopolski powiało optymizmem jeszcze z innego powodu. Uaktywnili się czynni zawodnicy reprezentujący ogólnopolski poziom: wiceprezesami zostali Michał Ziębicki oraz Jagoda Turczyńska, a prezesem została Maria Polaczek-Bigaj, reprezentująca to pokolenie, która tak chciał uaktywnić były prezes.

Jeśli do tego dodamy, że w Zachodniopomorskim ZJ prezesem niedawno została Katarzyna Milczarek, zawodniczka poziomu olimpijskiego, to jest nadzieja, że i w innych WZJ-tach zawodnicy wezmą sprawy w swoje ręce. Wejdą do władz, będą delegatami. Choć nie mają czasu, ale może jednak warto poświęcić te 4 w porywach 6 dni na cztery lata (mowa o delegatach), aby zadbać o swoje „interesy”. Tylko, że w przypadku zawodników ich interesem jest sport wyczynowy, a więc to, co powinno być najważniejsze w hierarchii celów Polskiego Związku Jeździeckiego. W tym wypadku nie mamy więc do czynienia z partykularyzmem interesów, a z ich zbieżnością. Tak trzymać.

Marek Szewczyk

 

 

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 11.06.2016, 22:33  Uaktualniono: 12.06.2016, 9:34
 Podziękowania
Dziękuję za radę, bardzo pomocna.
Odpowiedz
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5