Czwarta kontra pierwsza
Igor Stachowiak zmarł na posterunku policji we Wrocławiu w niewyjaśnionych okolicznościach ponad rok temu - 15 maja 2016 roku. Wówczas informacja o tej tajemniczej tragedii przebiegła przez media, a w ślad za nią komunikaty, że sprawę zbada prokuratura, a niezależnie od tego rozpoczęły się wewnętrzne ustalenia policji. I jak to w życiu bywa – sprawa przycichła. Aż kilka dni temu wybuchła na nowo z olbrzymią siłą. Dlaczego? Bo dziennikarze „Superwizjera” TVN ujawnili nagrania z kamery zamontowanej w paralizatorze, którym policjanci razili prądem skutego kajdankami Igora Stachowiaka w ubikacji wrocławskiego posterunku.
Nie jest moim celem dokonanie rekonstrukcji tragicznych wydarzeń sprzed roku, czy wydanie werdyktów, kto i w jakim stopniu zawinił. Kto i w jakim stopniu przyczynił się do tej tragedii. Każdy mógł zobaczyć na własne oczy wspomniane nagrania i wyrobić sobie własne zdanie.
W tym tekście chodzi mi o coś innego. Burza medialna wokół tego tragicznego wydarzenie sprzed roku jest doskonałą ilustracją zjawiska starego jak świat. Władza - ta pierwsza, wykonawcza - stara się ukrywać niewygodne dla siebie fakty. Przeszkadza jej w tym ta czwarta władza, czyli dziennikarze. Na szczęście często skutecznie.
Chwała dziennikarzom „Superwizjera”, że udało się im dotrzeć do nagrań z kamery zamontowanej w policyjnym paralizatorze. Swoją drogą dobrze wiedzieć, że w ten policyjny sprzęt „przymusu bezpośredniego” są wmontowane kamery, które powinny zabezpieczać zatrzymanych przed nadużywaniem paralizatora przez policjantów o sadystycznych skłonnościach.
Teraz, kiedy cała Polska zobaczyła nagrania z paralizatora, tej smutnej sprawy nie uda się już zamieść pod dywan, na co się zanosiło. I choć minister spraw wewnętrznych, jego zastępca oraz komendant główny policji mówią jednym głosem, że nagranie z paralizatora zobaczyli dopiero na antenie TVN – w co jakoś trudno uwierzyć – i wygląda na to, że nie poczuwają się do odpowiedzialności politycznej i do dymisji się nie podadzą, jednak konsekwencje dyscyplinarne (a być może karne) wobec policjantów nadużywających władzy zapewne zostaną wreszcie wyciągnięte. Wreszcie, bo przecież już 9 czerwca 2016 r., czyli w trzy tygodnie po śmierci Igora Stachowiaka, wiceminister Jarosław Zieliński podczas posiedzenia sejmowej komisji spraw wewnętrznych przyznał, że: Jako niewłaściwe oceniono między innymi drugie użycie paralizatora, które nastąpiło w stosunku do osoby mającej już założone kajdanki. Przebieg wydarzeń więc znał.
Aby było jasne. Patologie w policji zdarzały się, zdarzają i będą zdarzać nie tylko w Polsce. Jest jednak w tej smutnej sprawie coś pozytywnego – chodzi o efekty patrzenia władzy na ręce przez dziennikarzy. I nie ma znaczenia, że akurat teraz przy władzy jest PiS. Czwarta władza kontrolowała pierwszą także za poprzednich rządów i zapewne będzie kontrolować w przyszłości. Tak się dzieje na całym świecie, no prawie na całym, bo wyjątkiem są reżimy totalitarne, których na szczęście jest coraz mniej. Wolność słowa to wartość sama w sobie, a do tego to papierek lakmusowy, który pokazuje, że na szczęście nie żyjemy w państwie totalitarnym.
Marek Szewczyk


