Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Wspomnienia, wspomnienia…

Nadesłany przez Marek Szewczyk 5.04.2018, 20:57:43 (1751 odsłon)

Pożyczyłem od Marcina Szczypiorskiego Biuletyn Informacyjny Polskiego Związku Jeździeckiego nr 6 z roku… 1958. Pożyczyłem, bo chciałem przeczytać, jak Henryk Leliwa-Roycewicz opisał start na igrzyskach olimpijskich w Berlinie, gdzie Polacy zdobyli srebrny medal. Jeszcze nie przeczytałem tego tekstu, bo jak otworzyłem ten liczący raptem 27 stron skoroszyt składający się z powielanego (?) maszynopisu, to utknąłem na trzech pierwszych tekstach. Ileż one wspomnień przywołały!



Pierwszy tekst to sprawozdanie sędziego głównego, którym był sekretarz generalny PZJ Eryk Brabec, z zawodów ogólnopolskich w skokach, jakie się odbyły na stadionie CWKS na Placu 9 Maja w Łodzi. Ciekawe, czy ten stadion dalej istnieje, i jak się nazywa obecnie ten plac w Łodzi?

 

Każdego dnia weekendu (30 maja i 1 czerwca 1958 roku) rozegrano po dwa konkursy, z czego najpoważniejszy (w niedzielę), czyli na dzisiejsze standardy Grand Prix, to konkurs zwykły o wysokości przeszkód… 130 cm. Pozostałe trzy miały przeszkody o wysokości 120 cm. W konkursach startowało po 10-13 koni. Eryk Brabec wyróżnił w sprawozdaniu dwóch braci ze Stada Ogierów w Kwidzynie, Stanisława i Jana Kubiaków, którzy zajęli 1. i 2. miejsce w „Grand Prix” na koniach Wareg i Botwid, Mariana Babireckiego (choć nie wygrał żadnego konkursu) za to, że bardzo poprawił styl jazdy, oraz jeszcze jednego zawodnika, o którym napisał tak:

 

Rewelacją dla mnie był również Jan Kowalczyk, wygrał on konkurs „16 koni” na Dottim w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych, jak również samo ustawienie parkuru (coś to zgrzyta, może wypadło jakieś słowo – przyp. M.Sz.). Zawodnik ten na klaczy Oskoma zrobił piękny parkur w konkursie szybkości wygrywając go w czasie lepszym o 9 sekund (! - wykrzyknik M.Sz.) od następnego zawodnika. Ponieważ w konkursie tym w kolejności skakało się tylko  pierwszą i ostatnią przeszkodę, kolejność następnych uzależniona była od wyboru, trzeba przyznać, że chłopiec ten obrał sobie ryzykowną trasę o trudnych najazdach, ale tak ona jak Oskoma pokazali się z jak najlepszej strony. Mam wrażenie, że z tej pary powinniśmy mieć w przyszłości pociechę.

 

Prorocze słowa, bo jak wszyscy wiemy, Jan Kowalczyk wiele lat później osiągnął największy sukces w historii powojennego polskiego jeździectwa – złoty medal olimpijski w Moskwie na Artemorze, angloarabie wyhodowanym w Stadninie Koni Janów Podlaski.

W 1958 roku „chłopiec” miał 17 lat i był jeźdźcem ośrodka Wola w Poznaniu. Dotti (Salut – Ottilia) to koń pełnej krwi angielskiej wyhodowany w SK Moszna, na którym Jan Kowalczy zdobył w tym samym 1958 roku tytuł mistrza Polski w WKKW. Niestety, niedługo potem koń ten zakończył życie w ten sposób, że „poniósł” podczas jazdy w terenie i uderzył głową w słup telegraficzny.

 

Inny smakowity kąsek ze sprawozdania sędziego głównego, który generalnie chwalił organizatorów, ale wytknął im to, że stajnie były daleko od stadionu. Jak daleko? Ano tak, że konie stępem i kłusem pokonywały drogę w jedną stronę w trzy i pół godziny!

 

Teraz kilka cytatów bądź myśli z trzeciego tekstu pt. „Aby nie było za późno”. Jego autorem jest Trener Jeździecki I Klasy Henryk Leliwa Roycewicz.

Rozpoczyna swoje wywody od przypomnienia, jak to było, kiedy on startował.

 

W zawodach olimpijskich przed wojną Polska była reprezentowana tylko w dwóch gałęziach sportu konnego, a mianowicie: w Pucharze Narodów i we Wszechstronnej Próbie Konia Wierzchowego /…/ Z tych dwóch gałęzi sportu w Pucharze Narodów nigdy nie osiągnęliśmy takich sukcesów, jakie uzyskaliśmy we Wszechstronnej Próbie Konia Wierzchowego.

Sukcesów tych moim zdaniem nie mogliśmy osiągnąć tylko dlatego, że jeźdźcy polscy z różnych powodów w Pucharze Narodów nigdy nie dosiadali takiej klasy koni, jakie posiadała zagranica. Natomiast w WKKW konie nasze jak najbardziej odpowiadały a jeźdźcy potrafili na tych koniach tak pojechać, żeby zdobyć medale olimpijskie.

 

Czyż nie są te słowa aktualne do dziś? Czyż nie były aktualne przez cały czas od kiedy je autor napisał, czyli od 1958 roku?

 

Inny fragment.

Koń biorący udział w Pucharze Narodów musi skakać bez pudła parcours do 160. Tak było przed wojną i tak jest teraz. Trzeba mieć przynajmniej trzy takie konie, żeby można myśleć o zajęciu jednego z trzech pierwszych miejsc w tych zawodach. W Polsce jeszcze takich koni nie ma. /…/

Natomiast w drugiej gałęzi w WKKW potrzebny jest koń pewnie skaczący do 130 cm, naskakany i wprawiony w jeździe terenowej, galopujący i dobrze wyjeżdżony. Tych wszystkich zalet musi go nauczyć jeździec, ponieważ w tych zawodach, w przeciwieństwie do Pucharu Narodów, decyduje jeździec. Takie konie mieliśmy w Polsce przed wojną i może jeszcze lepsze mamy teraz pod dostatkiem.

 

Czyż trafności tych słów nie potwierdzały powojenne wyniki? O ile więcej cennych wyników zanotowali polscy wukakawiści na polskich koniach (z brązowym medalem ME w Horsens w 1981 roku na czele) w porównaniu do wyników ich kolegów skoczków (z wyjątkiem IO w Moskwie).

Teraz jeszcze bardziej ta tendencja jest widoczna. Polskiej hodowli konie na poziomie 160 cm w skokach są dużą rzadkością, a ciągle mają duże szanse w WKKW.

 

Jedno się zmieniło zdecydowanie. Henryk Leliwa Roycewicz narzekał w swoim artykule, że jeźdźcy uprawiający WKKW mają bardzo mało okazji do startu? Jak mało?

 

Natomiast zawodów poprzedzających Mistrzowski WKKW w ogóle nie ma i dopiero tylko w samych Mistrzostwach raz do roku można zobaczyć jeźdźca i konia w tej konkurencji.

Tego nie może być. Zawodnicy w WKKW muszą mieć możność startowania przynajmniej dwa razy do roku, żeby nabrać wprawy i pewności siebie oraz umiejętności przeprowadzania konia w terenie, gdyż tutaj w tych zawodach decyduje dobry zawodnik na zupełnie średnim koniu, a na olimpiadę musi wyjechać ten, który będzie miał lepsze wyniki.

 

„Co najmniej dwa razy do roku” – jakże dziwne brzmią te słowa dziś. A mnie zwłaszcza, gdyż jestem akurat sędzią na zawodach międzynarodowych w Strzegomiu i piszę te słowa w przeddzień ich rozpoczęcia. Obsada jak zwykle wyśmienita – jutro będę miał okazję oceniać na czworoboku złotą parę z ostatnich MŚ, Sandrę Auffarth na Opgun Louvo.

A w samym Strzegomiu imprez WKKW w tym sezonie będzie siedem! Coś się jednak zmieniło na lepsze. Może się doczekamy takich sukcesów, jakie były udziałem autora cytowanych słów.

Marek Szewczyk

 

 

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5