Szkodliwa moda
Człowiek, jako gatunek, ma dziwną wadę. Potrafi dla mody, dla owczego pędu, szkodzić swojemu zdrowiu. Takim jaskrawym przykładem z przeszłości może być choćby zwyczaj w dawnych Chinach, aby krępować stopy dziewczętom, co doprowadzało do zniekształceń owych stóp, do zmian w kościach, a także do bólu i cierpienia tych młodych istot.
Ktoś powie, że to było dawno, a współczesny człowiek nie jest już taki głupi, aby sobie szkodzić. Czyżby?
Poszedłem wczoraj na film „Bohemian Rhapsody”. Okazało się, że grają go w sali IMAX. Ucieszyłem się, bo pomyślałem, że będzie lepsza jakość dźwięku, bo stereo. Jakoś odcierpiałem część bardzo głośnych reklam (bo celowo się spóźniłem, aby je próbować ominąć), ale po nich nastąpiła faza zapowiedzi innych filmów nakręconych w tym systemie. Poziom dźwięku był tak olbrzymi, że musiałem sobie zatkać uszy palcami, aby mi nie rozsadziło czaszki. Zacisnąłem zęby i postanowiłem, że jakoś to przeczekam z zatkanymi uszami. A tych zapowiadanych filmów było kilka, a pokazywane sekwencje długie, więc nie było łatwo to znieść.
No i wreszcie ruszył film. Niestety, okazało się, że poziom dźwięku jest nadal nie do wytrzymania. Musiałem wstać i wyjść. Jak się okazało, nie byłem jedyny, który zrezygnował z oglądania filmu. Pewne małżeństwo przyszło do kasy kina z tym samym żądaniem co ja, aby nam zwrócono pieniądze za bilety. Kasjer wezwał kierowniczkę kina i wywiązała się dyskusja.
My przekonywaliśmy, że natężenie dźwięku w sali kinowej jest na takim poziomie, że szkodzi ludzkiemu zdrowiu, grozi uszkodzeniem słuchu. A pani kierowniczka, że jak idziemy na film IMAX to powinniśmy być przygotowani, że jest głośniej niż w normalnych salach. My na to, że ten poziom na pewno przekracza dopuszczalne normy, a pani kierowniczka, że jest to poziom ustalony przez fachowców i że na pewno nie przekracza tych norm.
Jestem pewien, że przekracza, ale nie miałem ze sobą urządzenia do pomiaru decybeli. A poza tym nie wiem, jaka jest ta dopuszczalna granica. Ale od czego zdrowy rozsądek. Mój mi podpowiedział, że nie mogę pozostać w sali kinowej, bo zapłacę za to, jak nie uszkodzeniem bębenków słuchowych, to potężnym bólem głowy. A ponieważ kino oddało nam za bilety, zaniechałem dalszej, bezowocnej dyskusji z pozbawioną wyobraźni kierowniczką kina.
Zastanawia mnie, jak ci, którzy zostali w sali kinowej, byli w stanie to znieść? Być może są oni z tego pokolenia, które ma już przytępiony słuch z powodu nieustannego słuchania muzyki przez noszone w uszach non stop słuchawki? A może z powodu tego owczego pędu, nie są w stanie wyłamać się ze stada – no bo skoro inni to wytrzymują, a może nawet uznaję, że jest „zajebiście”, to trzeba tak trzymać?
Olbrzymi hałas, to nie tylko filmy IMAX. To także codzienność na różnych masowych imprezach, czy to sportowych, czy na dyskotekach i balach, gdzie muzyka ryczy tak, że nie da się rozmawiać z drugim człowiekiem, nawet, jeśli jego twarz jest kilkanaście centymetrów od naszych ust.
A co imprez sportowych, to najlepszym przykładem są zawody z cyklu Cavaliada. Zawody pod wieloma względami świetne, ale pod względem natężenia hałasu w hali, ciężkie do wytrzymania.
I tak, na każdym kroku, pokazujemy, że nie jesteśmy wcale mądrzejsi od Chińczyków sprzed kilkuset lat, bo też potrafimy w imię mody uszkadzać swoje ciała. W tym wypadku – aparat słuchu.
Marek Szewczyk


