Czy ktoś jest winny śmierci Pingi?
Wszyscy jesteśmy poruszeni śmiercią Pingi. To już czwarta sławna klacz wyhodowana w Stadninie Koni Janów Podlaski, która odchodzi z tego świata z powodu skrętu jelit w ciągu ostatnich kilku latach. W 2016 roku spotkało to Pianissimę, Prerię i Amrę, a teraz Pingę.
Czy ktoś jest temu winny? Czy ktoś ponosi za to odpowiedzialność?
Beata Kumanek zna już odpowiedź. Na portalu „polskiearaby.com” napisała bowiem tak:
Odejście na wiecznie zielone pastwiska nieodżałowanej Pingi rodzi kolejne pytania do Anny Stojanowskiej. Wszak wiadomo, że wydzierżawienie Pingi do Cedar Ridge Arabians i Davida Boggsa było jej dziełem. Teraz wszyscy mówią jednym głosem, że ta ostatnia dzierżawa Pingi była niepotrzebna.
A więc z jednej strony mamy sprawczynię dzierżawy Pingi do tej konkretnej stadniny i tego konkretnego trenera, a z drugiej mamy sugestię, że gdyby Pinga nie pojechała na tę „niepotrzebną” dzierżawę, to zapewne nadal by żyła.
No cóż, pani Kumanek ma na punkcie Anny Stojanowskiej obsesję niczym Jarosław Kaczyński na punkcie Donalda Tuska. Jak coś złego się dzieje w Polsce, to wiadomo, wina Tuska. A jak się coś złego dzieje w hodowli koni arabskich, to wiadomo – winna Anna Stojanowska.
Zacznę od sprostowania kłamstwa. Nie jest prawdą, że inicjatorką dzierżawy Pingi do Cedar Ridge Arabians była Anna Stojanowska. Pertraktacje z amerykańską stroną w sprawie dzierżawy Pingi rozpoczął i dłuższy czas prowadził Grzegorz Czochański i gdy przekazywał rządy w janowskiej stadninie Markowi Gawlikowi, przekazał też szkielet tej umowy. Pan Gawlik kontynuował dopracowywanie szczegółów umowy i w tej sprawie konsultował się, owszem, ale z prawnikiem. Anna Stojanowska nie miała z tą sprawą nic wspólnego.
Tak twierdzi Anna Stojanowska. A pan Gawlik to potwierdził. Jak również to, że on tylko dokończył to, co rozpoczął Grzegorz Czochański.
Jeśli chodzi o szczegóły dzierżawy Pingi, to z komunikatu ze strony internetowej janowskiej stadniny wiemy, że dzierżawa rozpoczęła się w czerwcu 2020 roku i miała się zakończyć w styczniu 2022 i że klacz była ubezpieczona. Tu muszę sprostować kolejne kłamstwo.
Z moich informacji wynika bowiem, że Pinga wyjechała z Janowa dopiero po narodowym pokazie i aukcji, a więc po 9 sierpnia, a nie w czerwcu. Data wyjazdu, a także odległość czasowa między początkiem rozmów w sprawie jej dzierżawy, a datą wyjazdu, ma związek ze źrebakiem (ogierkiem, po Equatorze), jakiego urodziła 18 marca 2020 roku.
Gdyby Pinga wyjechała w czerwcu, oznaczałoby to, że odsadzony został 3-miesięczny źrebak. Takich rzeczy się nie robi i nikt by się na to nie zgodził. Normalnie źrebaki odsadza się po 6 miesiącach, a syn Pingi i tak został odsadzony po pięciu. Tego faktu, a mianowicie, że Pinga wyjechała z Janowa po aukcji i narodowym pokazie, jest pewna Anna Stojanowska. Była wówczas doradcą ds. hodowli pana Gawlika. Jak wszyscy wiedzą, podczas pokazu i aukcji nie było jej w Janowie, ale zaraz potem przyjechała do stadniny i była świadkiem przeprowadzania Pingi ze źrebakiem z jednej stajni do innej. Widziała to na własne oczy, a omamów nie ma.
Z odpowiedzi, jakiej mi udzielił p.o. prezesa Marek Gawlik 19 sierpnia 2020 roku wynika, że Pinga została wydzierżawiona na 18 miesięcy za 75 tys. euro i że dzierżawca miał prawo pozyskać 3 zarodki. Niestety, nie znam sumy, na jaką została ubezpieczona. Ale z tej odpowiedzi wynika, że stroną dzierżawiącą jest podmiot o nazwie Midwest Trainig Center, a to jest nazwa firmy Davida Boggsa. Czy to ma jakieś znaczenie? Z polskiego punktu widzenia niewielkie. Bo tak czy inaczej Pinga trafiła w ręce tego konkretnego trenera, a jak on się rozliczał z Larą Arms, właścicielką stadniny Cedar Ridge Arabians, to już dla nas drugorzędna sprawa.
Czy fakt, że 17-letnia klacz była w kolejnej dzierżawie w Ameryce, w rękach trenera, który ma opinię brutala, a także, że nie tylko była przez niego przygotowywana do pokazów, ale pobierane były od niej zarodki, mogło mieć wpływ na powstanie skrętu jelit? Czy którąś z tych sytuacji możemy wskazać jako bezpośrednią przyczynę śmierci Pingi? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na tak postawione pytania. Stres spowodowany którąś z tych sytuacji, mógł zwiększyć prawdopodobieństwo kolki, ale nikt takiej tezy nie jest w stanie udowodnić.
A propos stwierdzenia trener-brutal. Muszę się wytłumaczyć z tych słów. Gdy Pogrom wrócił z dzierżawy z USA z sukcesami odniesionymi w najważniejszych amerykańskich pokazach, do których go doprowadził David Boggs, po Polsce rozeszła się wieść, że ogier się rzuca na ludzi. Jest niebezpieczny dla obsługi. Z tego co wiem, teraz jest dużo lepiej, ale podobno na wszelki wypadek obsługuje go tylko jeden masztalerz, którego ogier toleruje.
Teraz, po śmierci Pingi, zanim siadłem do pisania tego tekstu, postanowiłem zweryfikować opinię o trenerze Boggsie. Zapytałem u źródła, a więc człowieka, który od 40 lat działa w amerykańskim biznesie arabskim, sam był trenerem, a obecnie jest sędzią. I Jerzy „George” Zbyszewski potwierdził, że David Boggs ma w USA opinię jednego z najbardziej brutalnych trenerów. A jako ilustrację tej tezy opowiedział mi o zdarzeniu, jakie miało miejsce kilkanaście lat temu. A mianowicie David Boggs został oskarżony przez Arabian Horse Association o to, że zlecał lekarzowi weterynarii operację wycinania u koni mięśni w górnej (za potylicą) części szyi, aby uczynić ją cieńszą. Jedną z tych operacji nagrał pracownik stajenny zbulwersowany takim traktowaniem konia. A nagranie przekazał Arabian Horse Association.
Organizacja ta podała go za to do sądu. Udowodniono mu, że nakazał takie operacje nie tylko jednemu dorosłemu koniowi (Magnum Psyche), ale również dwóm roczniakom. W sądzie zasłaniał się argumentem, że konie te były łykawe. Obalono to stwierdzenie, bo roczniaki raczej łykawe nie są. Sprawa zakończyła się skazaniem Davida Boggsa. Dostał pięcioletni zakaz nie tylko pracy jako trener koni, ale w ogóle nie miał prawa wstępu na pokazy organizowane przez Arabian Horse Association, a także stracił uprawnienia sędziego pokazów.
Ale wróćmy do pytań w sprawie Pingi. Czy możemy stwierdzić z całą odpowiedzialnością za słowa, że gdyby nie doszło do tej „niepotrzebnej” dzierżawy, to Pinga by żyła?
Absolutnie nie. Pianissima nie była ani w dzierżawie, ani nie była w treningu. Mieszkała sobie spokojnie w macierzystej stadninie i nic jej nie stresowało. A jednak skręt jelit ją dopadł i nie było ratunku.
Z czterech wspomnianych janowskich klaczy, które odeszły z powodu skrętu jelit, tylko w jednym przypadku można powiedzieć, że błędne decyzje ludzi zwiększyły prawdopodobieństwo skrętu jelit. „Zwiększyły prawdopodobieństwo”, ale nie można napisać, że „na pewno spowodowały”. Chodzi o Amrę i bezsensowne i sprzeczne z zasadami weterynaryjnymi oraz zootechnicznymi wożenie tej wysokoźrebnej klaczy do kliniki w Warszawie, aby tam się wyźrebiła. A jeszcze gorsze było jej przewiezieni z powrotem z Warszawy do Janowa zaledwie w tydzień po wyźrebieniu. Pisałem o tym obszernie w tekście „Jeszcze o śmierci Amry” (4 IV 2016) i tam odsyłam po szczegóły.
Odsyłam też do tekstu „Preria jak Pianissima” (17 III 2016) i do tego, co tam napisałem. My koniarze wiemy, jak nieprawdziwe jest przysłowie „o końskim zdrowiu”. Wiemy, jak delikatny jest przewód pokarmowy u konia. Jak łatwo o morzysko. I jak duża ich część kończy się skrętem jelit. I jak duży odsetek skrętów jelit kończy się śmiercią.
A więc apeluję, aby nie urządzać polowań na czarownice i nie szukać winnych śmierci Pingi. A jedynie zapłakać nad tą śmiercią.
Marek Szewczyk