Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Czy ktoś jest winny śmierci Pingi?

Nadesłany przez Marek Szewczyk 2.04.2021, 10:37:08 (1894 odsłon)

Wszyscy jesteśmy poruszeni śmiercią Pingi. To już czwarta sławna klacz wyhodowana w Stadninie Koni Janów Podlaski, która odchodzi z tego świata z powodu skrętu jelit w ciągu ostatnich kilku latach. W 2016 roku spotkało to Pianissimę, Prerię i Amrę, a teraz Pingę.

 

Czy ktoś jest temu winny? Czy ktoś ponosi za to odpowiedzialność?



Beata Kumanek zna już odpowiedź. Na portalu „polskiearaby.com” napisała bowiem tak:

 

Odejście na wiecznie zielone pastwiska nieodżałowanej Pingi rodzi kolejne pytania do Anny Stojanowskiej. Wszak wiadomo, że wydzierżawienie Pingi do Cedar Ridge Arabians i Davida Boggsa było jej dziełem. Teraz wszyscy mówią jednym głosem, że ta ostatnia dzierżawa Pingi była niepotrzebna.

 

A więc z jednej strony mamy sprawczynię dzierżawy Pingi do tej konkretnej stadniny i tego konkretnego trenera, a z drugiej mamy sugestię, że gdyby Pinga nie pojechała na tę „niepotrzebną” dzierżawę, to zapewne nadal by żyła.

  

No cóż, pani Kumanek ma na punkcie Anny Stojanowskiej obsesję niczym Jarosław Kaczyński na punkcie Donalda Tuska. Jak coś złego się dzieje w Polsce, to wiadomo, wina Tuska. A jak się coś złego dzieje w hodowli koni arabskich, to wiadomo – winna Anna Stojanowska.

 

Zacznę od sprostowania kłamstwa. Nie jest prawdą, że inicjatorką dzierżawy Pingi do Cedar Ridge Arabians była Anna Stojanowska. Pertraktacje z amerykańską stroną w sprawie dzierżawy Pingi rozpoczął i dłuższy czas prowadził Grzegorz Czochański i gdy przekazywał rządy w janowskiej stadninie Markowi Gawlikowi, przekazał też szkielet tej umowy. Pan Gawlik kontynuował dopracowywanie szczegółów umowy i w tej sprawie konsultował się, owszem, ale z prawnikiem. Anna Stojanowska nie miała z tą sprawą nic wspólnego.

Tak twierdzi Anna Stojanowska. A pan Gawlik to potwierdził. Jak również to, że on tylko dokończył to, co rozpoczął Grzegorz Czochański.

 

Jeśli chodzi o szczegóły dzierżawy Pingi, to z komunikatu ze strony internetowej janowskiej stadniny wiemy, że dzierżawa rozpoczęła się w czerwcu 2020 roku i miała się zakończyć w styczniu 2022 i że klacz była ubezpieczona. Tu muszę sprostować kolejne kłamstwo.

 

Z moich informacji wynika bowiem, że Pinga wyjechała z Janowa dopiero po narodowym pokazie i aukcji, a więc po 9 sierpnia, a nie w czerwcu. Data wyjazdu, a także odległość czasowa między początkiem rozmów w sprawie jej dzierżawy, a datą wyjazdu, ma związek ze źrebakiem (ogierkiem, po Equatorze), jakiego urodziła 18 marca  2020 roku.

 

Gdyby Pinga wyjechała w czerwcu, oznaczałoby to, że odsadzony został 3-miesięczny źrebak. Takich rzeczy się nie robi i nikt by się na to nie zgodził. Normalnie źrebaki odsadza się po 6 miesiącach, a syn Pingi i tak został odsadzony po pięciu. Tego faktu, a mianowicie, że Pinga wyjechała z Janowa po aukcji i narodowym pokazie, jest pewna Anna Stojanowska. Była wówczas doradcą ds. hodowli pana Gawlika. Jak wszyscy wiedzą, podczas pokazu i aukcji nie było jej w Janowie, ale zaraz potem przyjechała do stadniny i była świadkiem przeprowadzania Pingi ze źrebakiem z jednej stajni do innej. Widziała to na własne oczy, a omamów nie ma.

 

Z odpowiedzi, jakiej mi udzielił p.o. prezesa Marek Gawlik 19 sierpnia 2020 roku wynika, że Pinga została wydzierżawiona na 18 miesięcy za 75 tys. euro i że dzierżawca miał prawo pozyskać 3 zarodki. Niestety, nie znam sumy, na jaką została ubezpieczona. Ale z tej odpowiedzi wynika, że stroną dzierżawiącą jest podmiot o nazwie Midwest Trainig Center, a to jest nazwa firmy Davida Boggsa. Czy to ma jakieś znaczenie? Z polskiego punktu widzenia niewielkie. Bo tak czy inaczej Pinga trafiła w ręce tego konkretnego trenera, a jak on się rozliczał z Larą Arms, właścicielką stadniny Cedar Ridge Arabians, to już dla nas drugorzędna sprawa.

 

Czy fakt, że 17-letnia klacz była w kolejnej dzierżawie w Ameryce, w rękach trenera, który ma opinię brutala, a także, że nie tylko była przez niego przygotowywana do pokazów, ale pobierane były od niej zarodki, mogło mieć wpływ na powstanie skrętu jelit? Czy którąś z tych sytuacji możemy wskazać jako bezpośrednią przyczynę śmierci Pingi? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na tak postawione pytania. Stres spowodowany którąś z tych sytuacji, mógł zwiększyć prawdopodobieństwo kolki, ale nikt takiej tezy nie jest w stanie udowodnić. 

 

A propos stwierdzenia trener-brutal. Muszę się wytłumaczyć z tych słów. Gdy Pogrom wrócił z dzierżawy z USA z sukcesami odniesionymi w najważniejszych amerykańskich pokazach, do których go doprowadził David Boggs, po Polsce rozeszła się wieść, że ogier się rzuca na ludzi. Jest niebezpieczny dla obsługi. Z tego co wiem, teraz jest dużo lepiej, ale podobno na wszelki wypadek obsługuje go tylko jeden masztalerz, którego ogier toleruje.

 

Teraz, po śmierci Pingi, zanim siadłem do pisania tego tekstu, postanowiłem zweryfikować opinię o trenerze Boggsie. Zapytałem u źródła, a więc człowieka, który od 40 lat działa w amerykańskim biznesie arabskim, sam był trenerem, a obecnie jest sędzią. I Jerzy „George” Zbyszewski potwierdził, że David Boggs ma w USA opinię jednego z najbardziej brutalnych trenerów. A jako ilustrację tej tezy opowiedział mi o zdarzeniu, jakie miało miejsce kilkanaście lat temu. A mianowicie David Boggs został oskarżony przez Arabian Horse Association o to, że zlecał lekarzowi weterynarii operację wycinania u koni mięśni w górnej (za potylicą) części szyi, aby uczynić ją cieńszą. Jedną z tych operacji nagrał pracownik stajenny zbulwersowany takim traktowaniem konia. A nagranie przekazał Arabian Horse Association.

 

Organizacja ta podała go za to do sądu. Udowodniono mu, że nakazał takie operacje nie tylko jednemu dorosłemu koniowi (Magnum Psyche), ale również dwóm roczniakom. W sądzie zasłaniał się argumentem, że konie te były łykawe. Obalono to stwierdzenie, bo roczniaki raczej łykawe nie są. Sprawa zakończyła się skazaniem Davida Boggsa. Dostał pięcioletni zakaz nie tylko pracy jako trener koni, ale w ogóle nie miał prawa wstępu na pokazy organizowane przez Arabian Horse Association, a także stracił uprawnienia sędziego pokazów.

 

Ale wróćmy do pytań w sprawie Pingi. Czy możemy stwierdzić z całą odpowiedzialnością za słowa, że gdyby nie doszło do tej „niepotrzebnej” dzierżawy, to Pinga by żyła?

Absolutnie nie. Pianissima nie była ani w dzierżawie, ani nie była w treningu. Mieszkała sobie spokojnie w macierzystej stadninie i nic jej nie stresowało. A jednak skręt jelit ją dopadł i nie było ratunku.

 

Z czterech  wspomnianych janowskich klaczy, które odeszły z powodu skrętu jelit, tylko w jednym przypadku można powiedzieć, że błędne decyzje ludzi zwiększyły prawdopodobieństwo skrętu jelit. „Zwiększyły prawdopodobieństwo”, ale nie można napisać, że „na pewno spowodowały”. Chodzi o Amrę i bezsensowne i sprzeczne z zasadami weterynaryjnymi oraz zootechnicznymi wożenie tej wysokoźrebnej klaczy do kliniki w Warszawie, aby tam się wyźrebiła. A jeszcze gorsze było jej przewiezieni z powrotem z Warszawy do Janowa zaledwie w tydzień po wyźrebieniu. Pisałem o tym obszernie w tekście „Jeszcze o śmierci Amry” (4 IV 2016) i tam odsyłam po szczegóły.

 

Odsyłam też do tekstu „Preria jak Pianissima” (17 III 2016) i do tego, co tam napisałem. My koniarze wiemy, jak nieprawdziwe jest przysłowie „o końskim zdrowiu”. Wiemy, jak delikatny jest przewód pokarmowy u konia. Jak łatwo o morzysko. I jak duża ich część kończy się skrętem jelit. I jak duży odsetek skrętów jelit kończy się śmiercią.

 

A więc apeluję, aby nie urządzać polowań na czarownice i nie szukać winnych śmierci Pingi. A jedynie zapłakać nad tą śmiercią.

Marek Szewczyk

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 03.04.2021, 13:14  Uaktualniono: 03.04.2021, 14:28
 Pinga (2004 - 2021)...
Nigdy się już nie dowiemy czy pozostawiona w Janowie Pinga żyłaby dłużej – zamiast ponownie być „cioraną po świecie” (oddawaną w kolejną dzierżawę) - natomiast bez wątpienia nie przysłużyło się jej zdrowiu (życiu) oddanie jej w ręce największego „rzeźnika” wśród amerykańskich prezenterów (traktującemu konie jak przedmioty i idącemu "po trupach" do celu)! Temu nikt (o zdrowych zmysłach) zaprzeczyć nie może!

W istocie druga, obok Palmety, ikona SK Janów Podlaski, z racji swych dokonań, image’u, legendy, jak też wartości hodowlanej i zaawansowanego wieku, ale też określonych konotacji (tj. wywodzenia się z linii o ponadstandardowych skłonnościach do zapadania na kolkę /Pianosa, Pianissima Preria, Perolia, Pianova/) nie powinna być już „przedmiotem jakichkolwiek targów”. Tymczasem nie tylko takim się stała (pierwszego wyboru „towarem obrotowym”), to jeszcze - na etapie parafowania umowy - nikogo nie zainteresowała taka oto okoliczność w ręce kogo, jakiego trenera trafi i że są to – jak raz - "ręce" budzące duże kontrowersje (jeśli nie zasadniczą wątpliwość). Zero reakcji (refleksji) w tym zakresie budzi tym większy sprzeciw, iż zapewnienie jej dobrostanu w dzierżawie było pierwszym obowiązkiem zarządu stadniny, jak też nadzoru właścicielskiego. Ta jawnie pasywna, beznamiętna postawa stoi też w jaskrawej kontrze wobec większości właścicieli zbywanych zwierząt, dla których ważniejszym od samego "dealu" jest to, by „trafiły w dobre ręce”. Jeśli dla szarego właściciela czworonoga taka okoliczność jest pierwszorzędną, to chyba można wymagać od zarządu/nadzoru właścicielskiego, by i dla nich była ważną - w odniesieniu do Platynowej Championki Świata. W tym przypadku (ale też Encariny) nic takiego nie miało jednak miejsca. Nie zaistniała tu jakakolwiek poważniejsza odpowiedzialność za konia, że nie wspomnę o trosce i elementarnej wyobraźni. W tych konkretnych przypadkach (Pingi i Encariny) decydentom szło jedynie o to, by „trafić parę euro” – bez względu na to czy i jak odbije się to na dalszych losach tych klaczy. Zostały potraktowane niczym „towar”, a w żadnym razie jak żywe, dumne istoty, do tego bezcenne w wymiarze polityki hodowlanej (naszego dobra narodowego)...

Z tego choćby powodu nie mogę się zgodzić z taką opinią czy sugestią, iż nikt nie jest winny przedwczesnej śmierci Pingi (iż co najwyżej można tylko zapłakać nad tą stratą). Może bezpośrednio nikt nie jest winny, natomiast pośrednio są jej winni wszyscy ci, którzy jakkolwiek przyczynili się do fatalnej sytuacji w janowskiej stadninie (m.in. poprzez desygnowanie tam kolejnych ignorantów na fotel prezesa zarządu), w tym autorzy decyzji o jej dzierżawie do USA. Lista współwinnych jest tu dość długa: począwszy od byłego już ministra Ardanowskiego i jego pełnomocnika ds. hodowli koni (Chalimoniuka), przez urzędników departamentu nadzoru właścicielskiego KOWR, po ex-prezesa Czochańskiego (mega szkodnika) i wreszcie ex-prezesa Gawlika, który parafował jej dzierżawę, To ich działania (z drugiej strony zaniechania) doprowadziły do tego, iż zaawansowana wiekowo klacz, do tego zapewne w nienajlepszej formie, gdyż przez dłuższy czas (co najmniej od jesieni 2019 r. do wiosny 2020 r.) regularnie zaniedbywana na każdym polu (jak i inne konie w Janowie), została zrazu skaza na uciążliwą podróż za ocean, by trafić tam w ręce kwalifikowanego brutala (z sądowym wyrokiem za okrucieństwo wobec koni)! To nie mogło (nie miało prawa) się dobrze zakończyć… RR
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 02.04.2021, 17:36  Uaktualniono: 03.04.2021, 10:10
 Problem linii P
Na dobre trwa roztrząsanie, kto zawinił w sprawie Pingi. Moim zdaniem to niewłaściwe podejscie do problemu. Jeżeli w podobnych okolicznosciach (skręt jelit) ginie koń z tej samej linii żeńskiej, to wniosek nasuwa się sam: winne są genetyczne predyspozycje do wystąpienia takiego schorzenia w linii P...
Jezeli ktoś chciałby na poważnie zbadać ten i poprzednie przypadki, to powinien dokonać dokładnej analizy rodowodów wszystkich koni, u których wystapił ten problem. Taka analiza mogłaby pomóc w odnalezieniu przodka "zero", którego geny przyczyniły sie do rozprzestrzenienia tego schorzenia w populacji. Tylko jaki hodowca udostępni dane stadninowe do takiej analizy? Dane zapewne ukryte pod obszernym pojęciem "tajemnicy handlowej".
IG
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 02.04.2021, 13:32  Uaktualniono: 02.04.2021, 14:16
 Pogrom rzuca(ł) się na ludzi?
Zaskoczyła mnie informacja, że po powrocie z USA (w styczniu 2014 roku) Pogrom rzucał się na ludzi i że z tego powodu mógł (może) go obsługiwać tylko jeden masztalerz. Jeździłam wtedy często do Janowa, spotykałam się z pracującymi tam masztalerzami. Nikt nie mówił o atakach na ludzi. Owszem, problemy zaczynały się, gdy Pogrom widział inne konie. Wyprowadzany ze stajni i dosiadany przez trenera Siergieja Vasytuova albo prowadzony w ręku przez stadninę zaczynał się denerwować na widok innych koni. To, jak się wtedy "spalał" widzieli uczestnicy pokazu narodowego w 2014 roku (mokry Pogrom zdobył wtedy tytuł wiceczempiona, a wygrał Equator). Ale wszyscy też widzieli ufność Pogroma do ludzi. Na tym samym pokazie, podczas prezentacji w kłusie urwał się z linki. Chwilę biegał po ringu i spokojnie dał się złapać. Pierwszy podszedł do niego Kamil Biernat, przekazał linkę Pawłowi Kozikowskiemuu, który kontynuował prezentację konia. W 2017 roku sytuacja się powtórzyła - przy wbnieganiu na ring i wykonywaniu wolty przy wejściu Pogrom na chwilę wymknął się z rąk Kamilowi Biernatowi, który go wtedy pokazywał. Ale sam za chwilę wrócił do prezentera. W stajni treningowej (tzw. Nowe stajnie) opiekowali się nim różni ludzie. W tzw. Lazarecie (stacja), do którego trafił po pokazie w 2014 roku, Pogromem długo opiekował się Andrzej Sieklucki. Bez najmniejszych problemów (co z pewnością wynika z doświadczenia Andrzeja). Prezentował ogiera przed gośćmi w ruchu i na stój, czasami na samym kantarze. Puszczał na wybieg, skąd potem przyprowadzał go na kantarze itd. Ale to nie były "magiczne zaklęcia" Andrzeja -- tam pracowali także inni masztalerze, potem już na stałe, gdy Andrzej trafił do pracy w innych stajniach.

Nie wiem oczywiście co stało się z Pogromem po 2017 roku. W 2019 miałam jeszcze okazję widzieć go w Lazarecie. Opiekował się nim wtedy obecny koniuszy, pan Krzysztof. Nic nie wskazywało na to, że ma z tym koniem jakieś problemy. Raczej bym się spodziewała, że po tylu latach Pogrom zapomniał o stresie związanym z treningiem w USA. Ale legenda żyje. Może podobnie, jak ta o zamiarach kastrowania Baska...

Pozdrawiam
Lidia Pawłowska
Odpowiedz
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5