Z Brazylią niczym Brazylia
Co za wieczór! Jakich wspaniałych emocji dostarczyli nam siatkarze. Po 40 latach znowu zostali mistrzami świata. A w finale pokonali nie byle kogo, bo najlepszą drużynę świata ostatnich lat, czyli Brazylię.
Kiedy oglądałem ten historyczny dla nas finał, przypomniał mi się inny. Zwłaszcza sety drugi i czwarty z katowickiego Spodka przypomniały mi wspaniałą walkę, jaką stoczyły drużyny Brazylii i Włoch w olimpijskim finale w 2004 roku. Ale w jakże odmiennych warunkach.
Niestety, Grecy nie interesowali się siatkówką, w przeciwieństwie do koszykówki. W czasie finału hala świeciła pustkami. A poziom był niebotyczny. Walka była wspaniała. Wymiana ognia przez cały mecz. Punkt za punkt. Sporadyczne błędy. Jak było dobre przyjęcie zagrywki, to musiało być piękne rozegranie akcji, a potem następował atak. Najczęściej nie do zatrzymania. Jak jedna drużyna „wbijała gwóźdź” nie do zatrzymania, to ci z drugiej strony siatki nie wpadali w panikę, tylko szykowali odpowiedź. Pamiętam, z jakim spokojem udane akcje Włochów przyjmował najlepszy siatkarz świata ostatniej dekady Gilberto Amauri de Godoy Filho, czyli Giba. Za chwilę Brazylijczycy odpowiadali tym samym. A na koniec uzbierali tych „gwoździ” nieco więcej i wygrali 3:1. Giba, który z Canarinhos 8 razy wygrał Ligę Światową, 3 razy mistrzostwo świata, zakończył już karierę. Ma dziś 38 lat. Z tego ateńskiego finału w Spodku wystąpił tylko Murilo. 33-letni dziś siatkarz odebrał nagrodę dla drugiego najlepszego przyjmującego całych mistrzostw. Tym pierwszym przyjmującym został także Brazylijczyk, młodszy o dekadę Ricardo Lucarelli.
Ale my mieliśmy najlepszego atakującego, Mariusza Wlazłego. Polak został też najwartościowszym (MVP) graczem mistrzostw świata 2014. Ale wspaniale grali też wszyscy nasi reprezentanci. I doświadczony Paweł Zagumny, który rozdzielał piłki jak za najlepszych lat, i nieopierzony Mateusz Mika, który rozegrał mecz życia, i skuteczny kapitan drużyny Michał Winiarski, i najlepszy blokujący Karol Kłos i inni. A wszyscy pod wodzą człowieka, który jeszcze kilka miesięcy temu grał w jednej drużynie klubowej z Wlazłym. Człowieka, który nie zawahał się i wziął hetmańską buławę, choć nie miał żadnego doświadczenia w dowodzeniu wojskiem. Prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej wiele ryzykował, oferując tę buławę Francuzowi Stephanowi Antidze, ale – jak to jest w sporcie – kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.
I Polacy wygrali. Ale w jakże innych warunkach, niż te, w których po wspaniałym meczu wówczas wygrali Brazyliczycy z kapitanem drużyny Gibą na czele. To jak kibice w Polsce kochają siatkówkę, jak licznie chodzą na mecze, jaką atmosferę stwarzają na trybunach, jak wspaniale dopingują naszych reprezentantów, to jest coś niepowtarzalnego. Coś trudno wytłumaczalnego, bo przecież do tej pory (mowa o ostatnich latach) takich wyników, jak Brazylia – trzykrotni mistrzowie świata - nie mieliśmy. Tymczasem kilkadziesiąt tysięcy widzów w Spodku. Podobnie było we wcześniejszych fazach turnieju w innych miastach. Na finale Bronisław Komorowski, który powiedział, że jest szczęśliwym prezydentem, szczęśliwego państwa, a przed telewizorami – wreszcie przekaz odkodowany – miliony telewidzów.
Boże, daj nam jeszcze kiedyś przeżyć coś takiego. Tak wspaniałego. Niepowtarzalnego.
Marek Szewczyk
.