„Konie i Rumaki” w służbie czarnego pijaru
Dostałem informację, że w majowym numerze „Koni i Rumaków” ukazał się paskudny artykuł niejakiej Marty Borowskiej. Paskudny, bo kłamliwy. Tytuł tego artykułu to: „Pianissima i El Dorada: biotechnologia w służbie hodowli, czyli zarodki na wyprzedaży”. Kolejny tekst, w którym chodzi o to, aby oczernić zwolnionych prezesów stadnin koni arabskich, Jerzego Białoboka i Marka Trelę.
Konstrukcja tego artykułu polega na zestawieniu cen, za jakie zostały sprzedane źrebaki od El Dorady i Pianissimy, które urodziły się u dzierżawców w USA i były ich własnością, a ceną za dzierżawę tych sławnych klaczy. To zestawienie ma oczywiście pokazywać, jak niegospodarni byli ci prezesi. Zwłaszcza Marek Trela. Strasznie prymitywny ten czarny pijar. Obliczony na to, że „ciemny lud” to kupi - że zacytuję klasyka dobrej zmiany, który teraz czuwa nad PR w publicznej telewizji.
Bo trzeba byłoby być wyjątkowo ciemnym, żeby uwierzyć, że Pianissima została wydzierżawiona do USA za… 100 euro rocznie. Tak, tak, to nie pomyłka. Tak pisze pani Borowska. Zacytuję ten fragment, bo warto:
Zysk dla Janowa? Otóż, podobno, Pianissimę wydzierżawiono do USA za… 100 euro rocznie (słownie: sto). A więc przychód dla stadniny to 200 euro! Taką sumę podają sobie z ust do ust hodowcy i niestety jestem skłonna im uwierzyć. W ramach tych kosztów dzierżawcy przysługiwało prawo do pobrania dwóch embrionów w każdym roku, czyli zapłacił stadninie po 50 euro za sztukę. Za takie pieniądze każdy polski hodowca chętnie by wydzierżawił Pianissimę, ale szansę dano tylko Jeffowi Sloanowi.
W tym cytacie pani Borowskiej tylko jedno się zgadza – prawo dzierżawcy do dwóch zarodków rocznie. Reszta jest kłamstwem.
Jeśli chodzi o to, jakie korzyści miała janowska stadnina z dzierżawy Pianissimy, to sprawa wygląda tak. Kontrakt dzierżawny stanowił, że po stronie dzierżawcy były takie oto obowiązki:
• wpłata na konto SK Janów Podlaski 100 tysięcy euro za pierwszy rok dzierżawy zanim klacz wejdzie na pokład koniowozu wyjeżdżającego ze stadniny;
• wpłata na konto SK Janów Podlaski następnych 100 tysięcy euro w drugim roku dzierżawy;
• przekazanie janowskiej stadninie 20 stanówek (mrożone nasienie) wskazanych ogierów; rynkowa wartość tych stanówek to 55 tysięcy dolarów. W tym było 10 stanówek ogierem Enzo;
• ubezpieczenie klaczy na wartość 500 tys. euro; koszt ubezpieczenia konia w USA wynosi 3% od sumy rocznie, ale jak się wysyła konia na pokazy do Europy czy np. do Arabii Saudyjskiej (a Pianissima była tam w drodze powrotnej do Polski ) to procent ten podskakuje do 10-17%.
Jakie jeszcze koszty poniósł dzierżawca? Około 200 tysięcy dolarów (po 100 tys. za jeden sezon) za przygotowywanie Pianissimy do pokazów (reklama, trening, wpisowe na pokazy, koszty pobytu trenera na pokazie, itp).
W czasie dzierżawy Pianissima zdobyła dwa tytuły: została czempionką klaczy trzyletnich na prestiżowym pokazie w Scottsdale oraz została czempionką USA klaczy młodszych w Louisville. A jakie dodatkowe korzyści materialne odniosła janowska stadnina? Jak Pianissima wracała z USA do Polski, „zahaczyła” po drodze o pokaz w Arabii Saudyjskiej w stadninie Al Khalediah i wygrała najważniejszy tytuł i mercedesa, którego równowartość trafiła na konto janowskiej stadniny.
Tak więc te cztery embriony wypłukane od Pianissimy kosztowały Jeffa Sloana znacznie, znacznie więcej niż 50 euro za sztukę. A co do cen uzyskanych ze sprzedaży źrebaków, jakie się urodziły z tych embrionów, to nie po 100 tysięcy euro, a po ok. 100 tysięcy, ale dolarów. A to też różnica.
Jeśli chodzi o El Doradę to „nieścisłości” w artykule pani Borowskiej są znacznie mniejsze, ale też są. Jak pisze autorka, „wróbelki spod Pinczowa ćwierkały”, że zysk stadniny za dwuletnią dzierżawę wynosił 20 tysięcy euro. Blisko, ale dokładnie było tak.
Za pierwszy rok dzierżawy El Dorady opłata na rzecz michałowskiej stadniny wynosiła 20 tysięcy dolarów. Za drugi zaś 5000 dolarów. Dlaczego o 15 tysięcy mniej? Bo w drugim roku klacz miała być pokryta ogierem wybranym przez SK Michałów, a urodzone w USA źrebię miało być potem wysłane na koszt dzierżawcy do Polski. Te 15 tys. dolarów to koszty stanówki, utrzymania źrebaka w USA przez kilka miesięcy i koszt transportu lotniczego z USA do Polski.
Okazało się potem, że są duże problemy z uzyskaniem embrionów od El Dorady (w sumie udało się ich uzyskać dzierżawcy trzy). Michałów zgodził się więc przedłużyć dzierżawę o pół roku. Ostatecznie El Dorada wróciła do Polski źrebna ogierem Enzo, a dodatkowo dzierżawca przesłał mrożone nasienie na pokrycie tej klaczy wskazanym przez Jerzego Białoboka ogierem w roku 2008.
W czasie dzierżawy El Dorada była ubezpieczona na 500 tysięcy dolarów, a koszty jej promocji (leżący po stronie dzierżawcy) były podobne jak w przypadku Pianissimy – czyli ok. 100 tysięcy dolarów rocznie. Co do tytułów, to została czempionką USA klaczy starszych na tym samym pokazie w Louisville w 2006 roku, gdzie Pianissima triumfowała w kategorii klaczy młodszych, a z kolei w Scottsdale została wiceczempionką klaczy starszych.
Co do cen uzyskiwanych ze sprzedaży potomstwa Pianissimy i El Dorady ciężko z autorką polemizować, bo tu nie ma pewności. Na pewno były to ceny wysokie, ale np. czy faktycznie klaczka Ella Dorada została sprzedana do Brazylii za 1 milion dolarów, jak pisze „Forbes”, nie wiadomo. W środowisku amerykańskich arabiarzy jedni podawali taką kwotę, inni 800 tysięcy, a jeszcze inni 600 tysięcy dolarów. Nabywczyni Elli Dorady, brazylijska hodowczyni Lenita Perroy nie powie nam, ile to było faktycznie, bo już nie żyje. A Manny Vierra (dzierżawca El Dorady) milczy, bo nie ma interesu podawać, ile zarobił.
Autorka, autorka!
Po przeczytaniu artykułu Marty Borowskiej zacząłem się zastanawiać, kim jest autorka. Czy jest starszą, cyniczną, świadomie kłamiącą osobą, czy też może młodą, bardzo naiwną dziewczyną początkującą w zawodzie, która dała się wpuścić w maliny. Teraz po analizie i po czymś w rodzaju śledztwa dziennikarskiego w tej sprawie, mam już swoją teorię.
Ale gdybym założył (jak to pierwotnie rozważałem), że mamy do czynienia z przypadkiem naiwnej, początkującej w zawodzie dziennikarza osoby, to zwróciłbym się do niej tak.
Pani Marto, czy nie zastanowiło Pani, że gdyby faktycznie Marek Trela wydzierżawił Pianissimę za 100 euro rocznie, to cały aparat ścigania uruchomiony i ciężko pracujący od wielu miesięcy, aby znaleźć dowody, które mogłyby potwierdzić haniebne słowa ministra Krzysztofa Jurgiela „Za złodziejstwo zwolniłem, nie za niefachowość”, już dawno by o tym trąbił. Przecież ANR, KOWR, prokuratura i kto tam jeszcze już dawno przetrzepały wszystkie dokumenty, na których widnieje podpis prezesa Marka Treli, w tym oczywiście kontrakty dzierżawne na konie z SK Janów Podlaski. Już dawno bylibyśmy świadkami spektaklu, w którym skutego kajdankami Marka Trelę przewoziłaby brygada zamaskowanych funkcjonariuszy CBA z Lublina do prokuratury, no np. w Szczecinie (bo dalej), a my wszystko to oglądalibyśmy w telewizji.
Jednak nie dawał mi spokoju fragment: A więc przychód dla stadniny to 200 euro! Taką sumę podają sobie z ust do ust hodowcy i niestety jestem skłonna im uwierzyć. Jak dziennikarz, nawet początkujący, może podawać tak ważną informację bez jej sprawdzenia, na zasadzie „Jestem skłonna im uwierzyć”?
Przecież to łatwo sprawdzić. „Dobra zmiana” nie wystrzeliła w kosmos Jerzego Białoboka i Marka Trelę. Mieszkają w Polsce i można się do nich dodzwonić. Można się w sprawie weryfikacji takich informacji zwrócić do stadnin w Janowie i Michałowie. Ja zacząłem od telefonów do panów byłych prezesów. I tu mnie spotkało zaskoczenie. Oczywiście potwierdzili, że artykuł zawiera nieprawdę, ale nie chcieli rozmawiać o szczegółach kontraktów. One były poufne i poczuwają się do zachowania tajemnicy. Swoją drogą podziwiam ich – „dobra zmiana” kopnęła ich w pewną część ciała, teraz ich opluwa na każdym kroku, a oni nadal są lojalni w stosunku do swoich byłych stadnin.
Nie naciskałem dalej, aby ich nie stawiać w niezręcznej sytuacji. Nawiązałem więc kontakt z wymienionym w artykule Georgem Z Zbyszewskim i bez trudu uzyskałem od niego odpowiedzi na postawione przeze mnie pytania dotyczące szczegółów kontraktów dzierżawnych Pianissimy i El Dorady.
Drążąc temat, kim jest pani Marta Borowska, wykonałem wiele telefonów do arabiarzy w Polsce – nikt tej pani nie widział na oczy. Nikt jej nie zna. Pytanie – czy ona fizycznie istnieje? Czy też jest to inna osoba, która pisuje pod przybranym nazwiskiem. Zadałem to pytanie również Małgorzacie Waliszko, redaktorce naczelnej „Koni i Rumaków”. Stwierdziła, że osoba o takim nazwisku istnieje i współpracuje z nimi.
Jednak po lekturze dwóch innych tekstów „Marty Borowskiej”, których wcześniej nie znałem („Umiarkowany sukces, niejednoznaczna ocena, czy spektakularna klęska?” oraz „Co wynika z pokazów tytularnych w 2017 r.?”), po dalszej kwerendzie internetowej i dzięki pomocy przyjaciół (cóż byśmy bez nich zrobili, wielkie dzięki), wszystkie puzzle ułożyły mi się w całość. Wszystkie tropy prowadzą do Stadniny Koni Michałów.
W grudniu 2014 roku Marta Borowska napisała w „KiR” o trasach konnych nad Wartą. Ale nie pisywała o koniach arabskich. W „KiR” pisywał kiedyś o koniach arabskich Jerzy Dudała. Po pamiętnym 19 lutego 2016 roku o arabach było w „KiR” niewiele, ale liczba publikacji (nawet po kilka w numerze) wzrosła po tym, jak w Michałowie fotel prezesa zajął Maciej Grzechnik.
Tymczasem osoba, która obecnie pisze pod nazwiskiem Marta Borowska, niewątpliwie siedzi głęboko w środowisku arabiarzy. Świadczy o tym jej bardzo dobra znajomość tematyki. Jest jasne, że była na pokazie w Akwizgranie. Jest też jasne, że jest za „dobrą zmianą”. Nie znała szczegółów kontraktu dzierżawy Pianissimy (bo to Janów), ale zdradza ją znajomość szczegółów kontraktu dzierżawy El Dorady. Faktycznie, w tym kontrakcie nie ma zapisu o liczbie zarodków, jakie może wypłukać od tej klaczy dzierżawca. Wiemy po czasie, że ostatecznie z trudem udało mu się wypłukać trzy, ale teoretycznie można napisać „o nieograniczonym prawie do pobierania zarodków” bez narażania się na sądowe konsekwencje. Skąd ta osoba wiedziała, że akurat w tym jednym wypadku nie było w kontrakcie określonej liczby zarodków?
No i te pinczowskie wróbelki. A one ćwierkają, że panowie Maciej Grzechnik oraz Piotr Filipiuk (wydawca „KiR”) są bliskimi kolegami. Moja hipoteza jest następująca: osoba fizyczna, która się nazywa Marta Borowska, pozwala, aby teksty, które pisze albo Hanna Sztuka, albo duet Maciej Grzechnik i Hanna Sztuka, podpisywać jej nazwiskiem. Jest to oczywiście naganne z dziennikarskiego punktu widzenia i obrzydliwe moralnie.
Niestety, co innego w tej całej historii jest smutne. Wiemy, że kilku Nisztorów i Gmyzów jest na usługach „dobrej zmiany” i uprawia czarny PR. Ale oni to robią dla wymiernych korzyści. Ale jakie korzyści ma pismo „Konie i Rumaki”, że się w ten proceder opluwania przyzwoitych ludzi włączyło?
Ponieważ mój blog czytają nie tylko arabiarze, ale koniarze w ogóle, poddaję wam pod rozwagę: czy „Konie i Rumaki” pod obecnym kierownictwem zasługują na to, aby je czytać? Aby je w ogóle brać do ręki?
Marek Szewczyk
|