Psucie jeździectwa
Na kongresie FEI w Porto Rico zaprezentowane zostały propozycje zmian jeśli chodzi o jeździectwo począwszy od igrzysk olimpijskich w 2020 roku w Tokio. O tym, że takie zmiany są szykowane, pisałem już w maju tego roku w tekście „Zmiany, zmiany…” i do niego odsyłam po szczegóły.
O dokonanie zmian w regulaminach rozgrywania konkurencji jeździeckich na igrzyskach naciska MKOL, a FEI się temu bezkrytycznie poddaje. Niestety, ze szkodą dla naszego pięknego, mającego długą tradycję sportu. I w imię czego? W imię osiągnięcia nieosiągalnego celu.
Na stronie FEI można znaleźć dokument pt. „Olympic formats”, a w nim szczegóły dotyczące propozycji zmian w sposobie rozgrywania poszczególnych konkurencji.
Tylko po trzy konie
Jedna zmiana dotyczy wszystkich konkurencji i wydaje się, że jest przesądzona. Rezygnuje się z zasady odrzucania najsłabszego wyniku czwartego zawodnika. Drużyny mają się składać tylko z trzech par jeździec/koń.
W momencie kiedy liczby startujących w poszczególnych konkurencjach (a są one różne) zostają na dotychczasowym poziomie, daje to przede wszystkim taki efekt, że igrzyska staną się dostępne dla większej liczby państw. Przykładowo, jeśli ostatnio w IO mogło w skokach wystartować 15 drużyn, to przy nowej formule będzie ich 20. Osiąga się w ten sposób jeden z celów, jaki przed FEI stawia MKOL – zwiększenie zasięgu jeździectwa na świecie. Ale jest i druga strona medalu – pociągnie to za sobą obniżenie skali trudności konkursu drużynowego. Parkury będą musiały być nieco łatwiejsze, aby ci „nowi” nie kosili połowy przeszkód, co byłoby niemiłym widokiem dla widzów na całym świecie.
Bo wszak drugim celem MKOL-u jest to, aby relacjami telewizyjnymi z konkurencji jeździeckich na igrzyskach pasjonowało się więcej ludzi na świecie niż obecnie. Ten cel być może uda się osiągnąć, choć nie wierzę, aby to nastąpiło w stopniu, jaki satysfakcjonowałby MKOL.
Być może uda się też osiągnąć trzeci z celów MKOL-u – łatwiej będzie widzom na trybunach i przed telewizorami bądź internetem śledzić, kto wygrywa. Które drużyny sięgną po medale. Przy obecnych przepisach, kiedy trzeba na bieżąco robić obliczenia i ciągle odrzucać najgorszy wynik, trzeba mieć nieco wprawy, aby zdawać sobie sprawę, która drużyna ma szansę na zwycięstwo, a która już nie. Ale czy przy proponowanej formule każdy widz będzie w każdym momencie świadomy, jak wygląda aktualna klasyfikacja – mam wątpliwości.
Bez sensu
Większość pozostałych zmian jest bez sensu. Aż trudno uwierzyć, że mogły się zrodzić w głowach ludzi, którzy na jeździectwie zjedli zęby.
• W skokach proponuje się, aby konkurs indywidualny rozegrany był wcześniej niż drużynowy. Kłóci się to z koniecznością (bo to jest konieczność, a nie wzięty z sufitu przepis), aby konkurs drużynowy był łatwiejszy niż indywidualny, skoro w konkursie drużynowym (przynajmniej w jego pierwszej odsłonie) muszą mieć prawo startu wszyscy, a dopiero w finale indywidualnym ograniczona liczba najlepszych.
• W ujeżdżeniu w jednej z wersji proponuje się, aby indywidualnym finałem był konkurs Grand Prix Freestyle dostępny dla 18 najlepszych par (logiczne i mniej więcej tak jak dotychczas), ale konkurs drużyny ma być rozegrany dopiero po GPF, a ma nim być Grand Prix Special … „do muzyki”. Ale co to znaczy „Grand Prix Special to music”, tego już nie wyjaśniono.
• W innej wersji zamiast konkursu drużynowego proponuje się albo… kadryl, albo pas-de-trois.
• W WKKW jest najmniej zmian. Ale co ma dać ta dotycząca ujeżdżenia – koniecznie 65 przejazdów na czworoboku ma się odbyć jednego dnia. Oczywiście pociąga to za sobą nowy, krótszy program ujeżdżenia. To z kolei, czyli mniej ruchów do ocenienie, spowoduje spłaszczenie wyników, mniejsze różnice między zawodnikami.
• Ujeżdżenie i kros mają być wspólne dla obu klasyfikacji. Druga różnica jest w skokach. Dwa parkury (tak jak obecnie), ale odwrotna kolejność. Pierwszy parkur decydować będzie o końcowej klasyfikacji indywidualnej, a dopiero drugi (dla 6-7 najlepszych ekip) o wynikach klasyfikacji drużynowej. To co, ten drugi będzie łatwiejszy od tego pierwszego? A jeśli będzie trudniejszy, na co wskazywałaby logika, to jakie będzie tego uzasadnienie?
• No i ostatnia propozycja zmiany, w przypadku konkursu drużynowego na parkur wjeżdżają wszyscy trzej członkowie drużyny i startują jeden po drugim. Być może ułatwi to widzom obliczanie wyników drużynowych, a zatem śledzenie walki o medale drużynowe, ale czy będzie to zdecydowane ułatwienie?
Skórka nie warta wyprawki
Proponowanych zmian jest więcej. Nie będę wchodził zbyt głęboko w szczegóły. Każdy może to zrobić sam. Bardziej chodzi mi to, aby uzmysłowić rozdźwięk między zakładanymi celami a szkodliwymi skutkami ubocznymi, jakie powstaną przy osiąganiu tych celów. Jak mówi nasze stare przysłowie: skórka nie warta wyprawki.
Kiedy Ingmar de Vos, prezes FEI, podczas forum w Lozannie mówił o konieczności zmian, uzasadniał to m.inn. tak:
Musimy zapytać siebie samych, czy nasz sport nie jest zbyt skomplikowane dla widzów bez jeździeckiego przygotowania? Czy jest wystarczająco globalny? Czy obecny format jest zrozumiały i wystarczająco ekscytujący, aby przyciągnąć nowych fanów? Chodzi o to, aby znaleźć równowagę między koniecznymi zmianami, a tym, by nie utracić tego, co jest esencją naszego sportu.
Kiedy byłem na kongresie European Equestrian Federation, jaki miał miejsce niedawno w Warszawie, uzmysłowiłem sobie, że jest to wielkie wyzwanie dla nas, ludzi związanych z jeździectwem. Wszyscy o tym mówili w duchu; skoro MKOL żąda od nas zmian, to trzeba je wprowadzić, bo inaczej grozi nam wypadnięcie z programu olimpijskiego. Dyskusja była ożywiona, ale głosy w dyskusji od Sasa do Lasa. Wszyscy się poddawali tej presji, ale proponowane zmiany były często przeciwstawne.
Uważam, że całe środowisko jeździeckie na świecie powinno sobie postawić pytanie, czy faktycznie musimy ulegać bezkrytycznie żądaniom MOL? Czy w przeciwnym razie jeździectwu grozi wypadnięcie z programu olimpijskiego?
Zwłaszcza po IO w Londynie ta obawa jest moim zdaniem bezpodstawna. Jeździectwo na tych igrzyskach było jednym wielkim sukcesem. Po pierwsze, od bardzo dawna, konkurencje jeździeckie nie odbywały się gdzieś na peryferiach (czy wręcz w innym mieście), a w samym sercu stolicy państwa gospodarza igrzysk. Trybuny na wszystkich konkurencjach były pełne, a liczby widzów przy telewizorach olbrzymie.
Oczywiście, wszyscy chcieliby, aby te liczby były jeszcze większe, ale czy to jest wykonalne?
W kuluarach zebrania EEF w Warszawie słyszałem takie oto opinie. Musimy dotrzeć do młodych, a oni nie będą siadać przed telewizorem. Oni będą raczej śledzić zmagania olimpijskie na tabletach, smartfonach itp. Zgoda. Ale czy proponowane zmiany sprawią, że zmagania jeźdźców na igrzyskach będą czytelniejsze dla młodych niż to miało miejsce dotychczas? Moim zdaniem nie.
Musimy dotrzeć z jeździectwem do odbiorców w Afryce, Ameryce Południowej i Azji. Zwłaszcza na tym ostatnim kontynencie jest największy potencjał. Nawet gdyby zwiększyć oglądalność jeździectwa w Chinach tylko o 1 procent, to i tak w liczbach bezwzględnych da to więcej niż w całej Europie.
Z tymi potencjalnymi liczbami to oczywiście prawda. Tylko czy jest możliwe osiągnąć te wskaźniki za pomocą proponowanych zmian? Moim zdaniem - nie.
Trzeci koszyk
Jeździectwo jest sportem z tak zwanego trzeciego koszyka jeśli chodzi o oglądalność, nawet w Europie. Nigdy nie dorówna popularnością piłce nożnej i jeszcze kilku innym sportom z pierwszego koszyka. Po pierwsze nie ma w nim rywalizacji bezpośredniej, która zawsze jest czytelniejsza od tego, co mamy w jeździectwie. Po drugie, na całym świecie jeździectwem interesują się głównie ci, którzy albo sami jeżdżą lub jeździli konno, albo mają jeźdźca w rodzinie (najczęściej dziecko). W krajach Europy Zachodniej czy w USA lub Kanadzie, daje to duże liczby bezwzględne, choć nie dorównują one liczbom odbiorców sportów z pierwszego koszyka.
Zwiększenie oglądalności jeździectwa np. tylko w Chinach jest celem wartym osiągnięcia. Ale trzeba sobie postawić pytanie – czy proponowane zmiany w formacie igrzysk olimpijskich sprawią, że jeździectwo teraz stanie się czytelniejsze dla Chińczyków? Moim zdaniem – nie.
Dam taki przykład a rebus. Krykiet jest bardzo popularny w Indiach, a kompletnie nieznany w Polsce. Wiem coś o tym, bo Eurosport od czasu do czasu pokazuje krykiet, a współkomentuje go zadomowiony w Polsce Hindus, gdyż początkowo nie było żadnego polskiego dziennikarza, który miałby pojęcie o tym sporcie. Czy Hindusi poszliby na to, aby zmienić przepisy tej gry, tylko po to, aby stała się ona zrozumiała w Polsce? Oczywiście, że nie. Ale nawet gdyby zmienili mocno przepisy, tak, aby sport ten stał się łatwiejszy w odbiorze, to czy Polacy masowo rzuciliby się do telewizorów, aby oglądać rozgrywki krykieta?
Podobnie z Chińczykami. Liczyć na to, że zmiany w przepisach jeździeckich sprawią, że zaczną się oni wówczas masowo interesować tym sportem, jest utopią. Jest tylko jedna droga – w miarę jak przybywać będzie liczba uprawiających jeździectwo w Państwie Środka, rosnąć będzie też liczba telewizyjnych odbiorców tego sportu. A ten proces nie może być szybki.
Na zakończenie powrócę do wypowiedzi prezesa FEI: Chodzi o to, aby znaleźć równowagę między koniecznymi zmianami, a tym, by nie utracić tego, co jest esencją naszego sportu.
Niestety, proponowane zmiany tej równowagi nie zapewniają. Mało tego burzą ją. Proponowane zmiany nie sprawią, że jeździectwo stanie się nagle czytelne dla ludzi z innych kontynentów, gdzie nie ma tradycji jeździeckich, a niestety, popsują nasz sport. Powinniśmy się jako środowisko jeździeckie na całym świecie proponowanym zmianom przeciwstawiać.
Takie jest moje zdanie. A co Państwo o tym sądzą?
Marek Szewczyk


