Pytania w sprawie Emiry, cz. IV, czyli wyjaśnienia ringmena
Zanim ja spróbuję podsumować to wszystko, co udało mi się ustalić w sprawie niefortunnej sprzedaży Emiry, zamieszczam kilka uwag, jakie nadesłał z prośbą o opublikowanie Andrzej Pietruszyński. Jedna z tych osób, na które winę próbuje zrzucić amerykański aukcjoner Greg Knowles.
Marek Szewczyk
Nie korzystam z portali społecznościowych. Nie zamieszczam komentarzy w internecie. Cenię sobie swoją prywatność. I moje opinie zachowuję dla siebie. Ta sytuacja wyjątkowo zmusiła mnie do napisania kilku zdań.
Słowa użyte pod moim adresem przez Grega Knowlesa uważam za głęboko niesprawiedliwe i w pewnym zakresie obraźliwe. Nikt nie wyrzucił mnie 14 lat temu z Janowa. Przeprowadziłem kilka licytacji dla firmy Polturf w latach 1999-2001. W roku 2002 nie nawiązaliśmy już współpracy, bo obie strony nie były już nią zainteresowane. Ja, ponieważ od 2002 roku podjąłem się bardzo wymagającej pracy, która trwa jeszcze do dziś. Nie ma ona nic wspólnego, ani z aukcjami, ani z końmi arabskimi. Mam swój zawód – jestem absolwentem wydziału handlu zagranicznego SGPiS (SGH). Polturf miał swoje powody.
Nie jestem też chyba tak okropny w mojej pracy jak opisuje to Greg Knowles. Od roku 1983 do 1990 przez 8 lat byłem zawsze środkowym ringmenem w Janowie i nie sądzę, żebym robił to źle. Następnie, do 1995 prowadziłem tam licytacje. Gdybym to robił źle, nikt specjalnie nie sprowadzałby mnie co roku przez te 5 lat z Tokio tylko po to, żebym mógł sobie pomachać młotkiem pod namiotem w Janowie. Od roku 1983 do dzisiaj przeprowadziłem setki aukcji, a przez moje ręce przeszły tysiące koni i dzieł sztuki. Jeden koń nawet w restauracji warszawskiego hotelu na charytatywnej aukcji w czasie balu polskich sił zbrojnych. Zrobiłem w swoim życiu ustawioną licytację, która wynikała ze scenariusza, a ja po prostu zostałem zatrudniony jako aktor do odegrania epizodu w filmie Janusza Zaorskiego „Haker”. Gdybym był tak okropny, nie zatrudniałby mnie także do prowadzenia licytacji przez 17 lat znany warszawski dom aukcyjny. A tak na marginesie, jak się udało z tak okropnym ringmenem osiągnąć praktycznie najlepszy w historii Summer Sale wynik następnego dnia? Pomogło święto państwowe czy moje urodziny?
Mimo prawie 2 metrów wzrostu i 110 kg wagi nie sądzę, żebym kogokolwiek przerażał. Spędziłem z ludźmi z "Arabian Horse World" cały tydzień w lutym 2001 roku na ich stoisku w Scottsdale. Nie zauważyłem, aby byli przerażeni. Ponieważ mieszkaliśmy w tym samym motelu, codziennie przez ten tydzień podróżowałem na teren pokazów samochodem z panem Jerzym Zbyszewskim. On także nie był przerażony. Jestem bardzo łagodnym człowiekiem i nie sądzę, żebym wzbudzał w kimkolwiek strach. Gdyby tak było, uciekliby wszyscy klienci na wszystkich aukcjach, które prowadziłem w życiu.
Teraz, co do obecnej aukcji, to pierwszym podstawowym pytaniem jest - kto zdecydował o tym, że ringmeni mają być pozbawieni mikrofonów?! Jest to jedyny w historii Janowa taki przypadek. Wykluczona została jakakolwiek komunikacja ringmenów z aukcjonerem. Krzyk tonął w dźwiękach muzyki i ogólnym hałasie. Zapytanie o cokolwiek aukcjonera i wyjaśnienie jakichkolwiek wątpliwości było całkowicie niemożliwe. Czemu to miało służyć? Chyba tylko nieporozumieniom. W dodatku Greg Knowles nie rozumiał naszych gestów. Gest „T” (prośby o czas) znaczył dla niego, że nasz klient oferuje połowę kwoty kolejnego postąpienia. W odpowiedzi na pokazywanie na zegarek i symbolicznie dłonią słuchawki przy uchu usłyszeliśmy: What does it mean? Rzeczywiście, komunikacja była straszna. Jeszcze dzień przed pierwszą aukcją na wieczornej naradzie technicznej zostało ustalone, jakie mikrofony będą mieli ringmeni, a na 10 minut przed aukcją już nie byliśmy ich godni.
Co do klaczy Emira, to nikt chyba nie zwrócił uwagi na fakt, że przy poziomie 450 000 euro Greg Knowles mówi najpierw, że klacz jest źrebna ogierem Ekstern, co jego zdaniem powinno być warte jeszcze kilka setek tysięcy. Zaraz potem mówi, że ma 500 000 i prosi o 550 000. Potem informuje wszystkich, że klacz jednak nie jest źrebna, a tylko pokryta tym ogierem. Następnie stwierdza: I’m in with 500 000, co oznacza mniej więcej tyle, że to on ma taki bid. Można także powiedzieć to samo poprzez: 500 000 is with me. Jeśli mówi, że to on jest in, znaczy, że ma bid. Twierdzi, że nie miał pojęcia, że Anette Mattsson brała udział w tej licytacji, ale kiedy cena osiągnęła 450 000 i Szwedka definitywnie się wycofała, proponuje, aby klacz podprowadzić do klientki i abym z nią jeszcze raz rozmawiał: You can talk to her.
Jeszcze wyjaśnienia wymaga kwestia numerków do licytacji. Zarówno w pierwszej jak i w drugiej licytacji klaczy Emira klienci nie używali numerków. Nawet po zakupie ostatecznym klaczy za 225 000 euro pani Mattsson miała problem z decyzją, na jaki numer zapisać sprzedaż. Dlatego po rozmowach z nią pada określenie: tymczasowo dla numeru 28.
Co do klaczy Al Jazeera, to licytacja przebiegała bardzo szybko. Wszystko widać na zapisie video. Od początku brali udział klienci z numerami 22, 41, 44 i 17. Akurat w tej licytacji klienci w większości pokazywali swoje numerki, ale była to sytuacja wyjątkowa. Generalnie współpraca pomiędzy ringmenem a klientem opiera się na gestach. Cena 350 000 euro została potwierdzona niemal jednocześnie przez klientkę z numerem 44 i klientów z krajów arabskich z numerem 41. Dlaczego nie udało się sprzedać Al Jazeery?
Wystarczy uważnie popatrzeć na zapis video. Klientka ogląda uważnie klacz tuż przy bandzie, a następnie wraca do swojego stolika i nie uczestniczy już w licytacji. Greg zwracał się bezpośrednio chyba do tej klientki o rozważenie jednak zakupu, ponieważ słyszałem parokrotnie z jego ust słowo madame w wersji american english. Klienci z krajów arabskich z drugiego rzędu stolików uważnie obserwują jej zachowanie, a następnie ignorują już nasze prośby o pokazanie jeszcze raz swojego numeru. Tym samym znikają klienci, którzy potwierdzali 350 000. Kiedy podejmuję rozmowy z klientami po drugiej stronie ringu, którzy przed chwilą oferowali 300 000, oni także wycofują się z licytacji. W tej sytuacji nic nie można zrobić. Nie można zmusić nikogo do podpisania kontraktu, a dopiero podpis klienta oznacza sprzedaż.
Podsumowując, jeśli - w opinii Grega Knowlesa - moja praca była okropna, to czemu po drugiej sprzedaży klaczy Emira przeprasza mnie za to, że tyle się musiałem nabiegać (oczywiście z powodu braku mikrofonu) i stwierdza: Good job. O opinię na temat mojej pracy najlepiej zapytać panią Mattsson, klientów z Namibii, czy też wszystkich innych, którzy znajdowali się w moim sektorze.
Andrzej Pietruszński


