Zagłosuję na Jana Sołtysiaka
Wiem, że po mojej rezygnacji z funkcji prezesa PZJ nie powinienem mówić innym, co należy robić, aby nie pogarszać sytuacji w polskim jeździectwie. Ale mogę mówić, co ja zamierzam zrobić. Jestem delegatem, mam czynne prawo wyborcze i zamierzam z niego skorzystać podczas najbliższego zjazdu.
Dzięki relacji internetowej na portalu „Świata Koni” mogłem obejrzeć wystąpienia obu kandydatów na prezesa PZJ – Jana Sołtysiaka i Jerzego Milewskiego. Utwierdziły mnie one we wcześniejszym przekonaniu, żeby zagłosować na Jana Sołtysiaka. Dlaczego?
Po pierwsze – jest człowiekiem z naszego środowiska. Tkwi w nim od wielu lat i dobrze zna jego bolączki i problemy. Poznał dobrze sport wyczynowy, nie tylko skoki przez przeszkody. Podczas swego wystąpienia pokazał, że wie, do czego służy biuro PZJ, skąd pochodzą pieniądze i ile ich jest. Trafnie wykazywał hierarchię ważności problemów, jakie czekają na rozwiązanie, zarówno tych finansowych, jak i merytorycznych.
Po drugie – przez wiele lat dał się poznać jako bardzo dobry organizator zawodów w Lesznie. Zawodów, na których zawsze była (i nadal jest) wysoka frekwencja zawodników, był porządek i dyscyplina, nie było problemów z wypłatą nagród dla zawodników, a organizator na nich zarabiał. I właśnie te elementy: umiejętność liczenia pieniędzy, wiedza na czym je zarabiać oraz na co trzeba je wydawać – będą bardzo przydatne w kierowaniu Związkiem.
Po trzecie – zadeklarował, że chce pracować z obecnym czteroosobowym zarządem, co gwarantuje najmniejsze z możliwych perturbacje zjazdowo-personalne, których ostatnio nie brakowało, a do których i ja się niestety przyczyniłem. Zrozumiałe więc, iż możliwość, że pan Sołtysiak będzie pracował z koleżankami i kolegami z zarządu, których namówiłem do pracy, a oni z nim, co też deklarują – bardzo mnie cieszy.
Po czwarte – Jan Sołtysiak jest człowiekiem zdecydowanym, twardym, umie sobie radzić z ludźmi, co jest w obecnej sytuacji Związku bardzo potrzebne, a czego mnie brakowało.
Jeśli chodzi o pana Jerzego Milewskiego. Dał się poznać jako człowiek zrównoważony, kulturalny, który spełniony zawodowo chciałby zrobić coś pożytecznego dla środowiska, na progu którego za sprawą swojej córki jeżdżącej konno stanął. Dla mnie pierwszy problem z tym kandydatem jest taki, że wygląda na to, iż nie tyle jest to jego chęć i determinacja co innych, bo jak sam szczerze przyznał „został do kandydowania namówiony”.
Z tym „czymś pożytecznym” merytorycznie dla środowiska też może być kłopot, bo jego wystąpienie wykazało słabą znajomość problemów naszego środowiska. Mało przekonująco też brzmiały odpowiedzi na pytanie, z kim chciałby pracować, bo, że nie z obecnym zarządem – to wyartykułował wyraźnie. Reprezentanci czterech makroregionów oraz dwie wskazane przez niego osoby, ale bez podania żadnych nazwisk, to jego recepta na nowy zarząd. Nie podał też, w jaki sposób te cztery osoby miałyby być wyłonione. A przecież zjazd tuż, tuż. A poza tym, ciągle obowiązuje obecny statut, więc jeśli już, to dobierać do prezesa należałoby nie sześć, a cztery osoby. Nie wygląda to na dobrze przygotowaną koncepcję.
Największym jego atutem, co wyraźnie zostało powiedziane i wprost, i miedzy wierszami – miałaby być potencjalna możliwość pozyskiwania przez niego „zewnętrznych” pieniędzy dla Związku. Pan Milewski jest blisko obecnej władzy. I choć jak sam zadeklarował, nie jest członkiem partii Prawo i Sprawiedliwość, ale jako radny Gdańska jest w klubie PiS. Mówił też coś o przychylności ministerstwa rolnictwa.
No cóż, wybieranie kogoś głównie dlatego, że jest mu po drodze z obecną ekipą rządzącą, kogoś, kto przychodzi z polityki – to już przerabialiśmy w przeszłości. Czy to otwierało drzwi ważnych urzędów? Czy sprawiało, że PZJ stawał się Związkiem uprzywilejowanym w stosunku do innych? Czy sprawiało, że pieniądze zaczęły płynąć szerokim strumieniem do kasy PZJ? Na te pytania niech każdy odpowie sobie sam.
I na koniec chciałbym się odnieść do pewnych określeń dotyczących mojej osoby. „Zdrajca”. Zdrajcą jest ktoś, kto przechodzi na drugą stronę. Ja na drugą stronę nie przeszedłem. „Oszukałem ludzi”. Nie oszukałem, bo słowo „oszustwo” oznaczałoby, że jeszcze przed moim wyborem zakładałem, że zrezygnuję z funkcji, na którą zostanę wybrany. A tak nie był. To co się stało po moim wyborze, było dla mnie samego wielkim zaskoczeniem i jest nadal moim wielkim dramatem osobistym.
Nieprawdą jest także, że zrezygnowałem bez podania powodów. Powody podałem w swoim oświadczeniu i są one zarówno natury osobistej, jak i merytoryczne.
Jeśli już szukać niemiłych określeń dla mnie i dla mojego postępku, to zgodzę się z określeniem „dezerter”. Tak, zdezerterowałem z pola walki. Wiem, że zawiodłem i rozczarowałem wiele osób. Jeszcze raz przepraszam wszystkich tych, którzy na mnie liczyli i głosowali.
Marek Szewczyk



|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 21.03.2017, 20:46 Uaktualniono: 22.03.2017, 8:54 |
![]() Proszę już nie bawić się w komentatora polskiego życia jeździeckiego. Naprawdę proszę. Odrobina ...
|
|
![]() |