Janów i prezes Pietrzak „bohaterami” NIE
O Stadninie Koni w Janowie Podlaskim i jego obecnym prezesie, Sławomirze Pietrzaku, pisze tygodnik „Nie”. Tytuł artykułu napisanego przez redaktora Andrzeja Sikorskiego – „Arabka sika z bólu” – jest chwytliwy, ale nieco mylący, bo rzecz jest tym razem nie o koniach arabskich, a o angloarabach. Nie będę streszczał tego artykułu, ale go po prostu zacytuję, na co uzyskałem zgodę redakcji „Nie” i autora. A więc zapraszam do lektury.
Marek Szewczyk
Pęknięte wargi sromowe, czyli jak robi w konia stadnina w Janowie
Arabka sika z bólu
Jeszcze w 2015 r. państwowa Stadnina Koni w Janowie Podlaskim cieszyła się renomą na całym świecie. Do prowincjonalnej mieściny na wschodzie Polski tłumnie ściągali bogacze z całego świata, aby wydawać miliony euro na zakup koni czystej krwi arabskiej. Po dojściu do władzy Kaczyński i spółka wymienili kierownictwo stadniny. Wieloletniego prezesa i doświadczonego hodowcę Marka Trelę zastąpił działacz Solidarnej Polski, niejaki Marek Skomorowski, ekonomista z wykształcenia, który nie miał pojęcia o hodowli koni. Za jego rządów padły dwie klacze warte kilkaset tysięcy euro, należące do Shirley Watts, żony perkusisty zespołu The Rolling Stones. Do Janowa wkroczyła policja i prokuratura, a z aukcji Pride of Poland wycofało się kilkudziesięciu biznesmenów, stadniny z Arabii Saudyjskiej i Kataru. Skompromitowany Skomorowski szybko został odwołany, a na jego miejsce przyszedł prof. Sławomir Pietrzak, który akurat na koniach się zna.
Nowy prezes miał uzdrowić sytuację. Wiedza to nie wszystko, trzeba jeszcze potrafić ją wykorzystać i mieć smykałkę do prowadzenia biznesu, jakim jest stadnina. Pride of Poland zakończyła się klapą finansową i skandalem w związku z ujawnieniem „ustawienia” licytacji jednej z klaczy. W 2016 r. sprzedano tylko 16 koni za niecałe 1,3 mln euro. W 2017 r. nabywców znalazło zaledwie 6 koni za 410 tys. euro.
Siki na wszystkie strony
Oprócz Pride of Poland stadnina w Janowie organizuje także inne aukcje. W listopadzie 2017 r. odbyła się „Jesienna aukcja konia”, na której wystawiano konie półkrwi angloarabskiej. Tomasz Mackiewicz reprezentował interesy włoskiego kupca. Za 2,5 tys. euro wylicytował ciemnogniadą klacz Emaritę, a za 3,5 tys. siwego wałacha Morisa. W katalogu aukcyjnym podano, że Emarita jest koniem wyścigowym. Nie było informacji o jej kondycji, co wskazywało, że jest zdrowa. Wszelkie ewentualne dolegliwości powinny być szczegółowo opisane.
Gdy Emarita trafiła do słonecznej Italii, nowy właściciel chciał ją dosiąść. Okazało się to niemożliwe, gdyż po założeniu siodła klacz wierzgała jak oszalała, sikając na wszystkie strony. Miejscowy weterynarz orzekł, że Emarita była poddana poważnemu zabiegowi chirurgicznemu i nie nadaje się, ani do rozrodu ani nawet do weekendowych przejażdżek po łące, lecz jedynie do rzeźni.
Mackiewicz i włoski kupiec byli w szoku. Wydawało się im to nieprawdopodobne. Pracownik janowskiej stadniny potwierdził diagnozę włoskiego doktora. W przypływie szczerości wyjaśnił, że w 2016 r. klacz miała bardzo trudny poród. Mimo pomocy specjalistów źrebię nie przeżyło. W 2017 r. Emarita była inseminowana mrożonym nasieniem. Nie udało jej się zaźrebić. Lekarz poddał klacz zabiegowi plastyki sromu z powodu pęknięcia warg sromowych po ciężkim porodzie. Jakby tego było mało, przy badaniu USG stwierdzono guza prawego jajnika. Być może jest to nowotwór złośliwy. W pełni świadomy tego, że klacz nie przedstawia żadnej wartości, prezes Pietrzak wystawił ją jednak na aukcji, zatajając stan jej zdrowia.
Żeby było ciekawiej Moris też nie odpowiada opisowi w katalogu. Wałach powinien mieć 167 cm wysokości, a w rzeczywistości ma 161cm. Dla laika może się to wydać niewiele znaczącą różnicą, ale dla profesjonalisty jest istotne. Konia kupuje się tak, aby rozmiarem był dopasowany do wzrostu jeźdźca. Winnym okazał się praktykant z Janowa, który źle przeprowadził pomiary.
Mackiewicz złożył reklamację. Prezes Pietrzak nie poczuwa się do winy. Twierdzi, że prowadząc aukcję i przedstawiając Emaritę poinformował, że „klacz została wycofana z hodowli ponieważ nie może rodzić źrebiąt”. Mackiewicz posiada nagranie, które przeczy tej wersji zdarzeń. Wręcz przeciwnie, prezes zachęcając do kupna, powiedział, że klacz „dała ciekawe źrebięta”. Pietrzak utrzymuje, że wszystko jest OK, a kupujący mógł przed licytacją wezwać weterynarza, żeby zbadał klacz. Tłumaczenie to jest idiotyczne, bowiem w czasie tzw. „otwartych stajni” (czyli dwie godziny przed rozpoczęciem aukcji) można najwyższej zajrzeń koniom w zęby, a nie przeprowadzać specjalistyczne badania. Poza tym absurdalne byłoby, aby kupujący przyjeżdżali do Janowa z wynajętymi weterynarzami i sprzętem diagnostycznym. „Sprzedając konie rzetelnie informujemy zainteresowanych o stanie zdrowia oferowanych na sprzedaż koni, nie kierujemy się chęcią zatajenia informacji” – napisał Pietrzak w liście do Mackiewicza, co brzmi jak ponury żart.
Oszukany kupiec, chciał się dogadać, załatwić sprawę polubownie, ale prezes unika go jak diabeł świeconej wody.
Chleb dla konia
Zdaniem moich informatorów sytuacja Stadniny Koni w Janowie jest tragiczna. Dobrze prosperującą spółkę w ciągu dwóch lat doprowadzono do ruiny. Prezes Pietrzak chwyta się każdej sposobności, aby tylko zarobić parę groszy. Podczas jesiennej aukcji sprzedawano konie po 600 – 800 euro, co jest kompromitacją. Wyższe ceny osiąga się na targu koni w Skaryszewie. Gdzie handlują przyszłą koniną.
Na swoim blogu Marek Szewczyk, były dziennikarz redakcji sportowej TVP i pisma „Koń Polski” opublikował dramatyczny list Beaty Kumanek, miłośniczki koni, w którym opisała sytuację w Janowie. Oto jego fragment:
W tym miejscu przerwę cytowanie redaktora Sikorskiego, bo teraz zacząłbym cytować swój blog, a konkretnie artykuł pani Kumanek. A więc odsyłam do jej tekstu zatytułowanego „Komu zależy na upadku Stadniny Koni w Janowie Podlaskim?” Wróćmy do zakończenia artykułu w „Nie”.
Prezes Pietrzak nie odpowiedział na pytania, które mu przesłałem, nie ustosunkował się do zarzutów. Stosując takie same uniki jak wobec oszukanego handlowca. Tylko koni żal…
Andrzej Sikorski


