A może by tak coś naprawić?
Te słowa, które teraz Państwo czytają, są apelem do nowego kierownictwa KOWR. Co mogłoby być naprawione? Jakiś czas temu zapadła chora decyzja, aby dwa zdrowe organizmy połączyć w jednego potworka – braci syjamskich, których ktoś kazał zszyć kręgosłupami, aby nie mogły normalnie funkcjonować. Mam na myśli „Stadninę Koni Iwno, oddział Golejewko”.
Taki napis widnieje przy wjeździe do stadniny w Golejewku. Stadniny bliskiej memu sercu, bo tam spędziłem pierwszy rok swej zawodowej pracy, na stażu pod ciężką ręką Macieja Świdzińskiego. Stadniny do której przyjechałem po wielu, wielu latach, by wraz z innymi uczestnikami tego swoistego zjazdu, zadumać się nad grobem wybitnego hodowcy, jakim był Maciej Świdziński, a który zginął 30 lat temu w wyniku nieszczęśliwego wypadku z końmi.
Sama treść napisu jest niemożliwa do zaakceptowania dla kogoś, kto przepracował rok w najlepszej stadninie koni pełnej krwi w Polsce, a to co zobaczyliśmy – napawa głębokim smutkiem.
Pozwolą Państwo, że tekst zacznę od podziękowań dla doktora Andrzeja Gniazdowskiego, który przepracował jako lekarz weterynarii z Maciejem Świdzińskim wiele lat, a który zajął się całą logistyką spotkania w Golejewku. Dziękujemy też całej rodzinie Pana Doktora za gościnność i serdeczność, z jaką podejmowali uczestników spotkania. A uczestnikami byli nie tylko koledzy i koleżanki Macieja Świdzińskiego, hodowcy z dawnych czasów, obecnie zażywający zasłużonej emerytury, ale także grupka byłych stażystów. Tych, którzy zdołali zdać „egzamin”, jaki czekał na każdego delikwenta na samym początku stażu. A Maciej Świdziński był bardzo wymagający i nie patyczkował się – ze stażu (bądź praktyki) wylatywali synowie inspektorów czy dyrektorów innych stadnin.
Ad rem. Obecna sytuacja stadniny w Golejewku jest chora. Jak może być zdrowa, jeśli prezes nadzorujący całe przedsiębiorstwo rolne (bo Golejewko to nie tylko konie, ale także wiele hektarów pól uprawnych) urzęduje kilkaset kilometrów dalej – w Iwnie. Jak może być zdrowa, jeśli hodowca przyjeżdża raz na dwa tygodnie na kilka godzin, po czym wraca do siebie, czyli do Iwna. A masztalerze nie mają na co dzień nikogo nad sobą. A wiadomo – jak kota nie ma, to myszy harcują.
Jakkolwiek konie na pastwiskach wyglądają dobrze (jednym z punktów spotkania był obchód po pastwiskach, stajniach i wszystkich kątach), to jednak taka sytuacja musi generować jedno – równię pochyłą w dół. I nie jest to krytyka kompetencji ani prezesa, ani pani hodowczyni z Iwna, ale stwierdzenie oczywistości. Z oddali nie da się dobrze zarządzać niczym.
Dlaczego Golejewko było przez wiele lat najlepszą stadniną koni pełnej krwi w Polce? Nie tylko dlatego, że tam po wojnie trafiły najlepsze konie – grupa klaczy i kilka ogierów włoskich o świetnym pochodzeniu. Także dlatego, że tam trafił taki hodowca, jakim był Maciej Świdziński. Hodowca nie zza biurka, ale taki, który każdego dnia o godzinie 6 rano zjawiał się w stajniach. Taki, który codziennie zaglądał do każdego żłobu, który codziennie był na każdym pastwisku. Z jednej strony po to, aby obserwować konie, wiedzieć, która klacz wchodzi w ruję, który koń jest kulawy, a z drugiej strony po to, aby podejmować decyzje, kiedy konie przenieść na inną kwaterę, bo trawa już została zjedzona.
Wielkim smutkiem napawa widok pałacu. Czterdzieści lat temu, jak byłem tam na stażu, mieszkali w nim pracownicy, a także mieściło się w nim biuro stadniny. Teraz pałac stoi pusty od wielu już lat i niszczeje. Wiem, że sytuacja jest skomplikowana, bo pojawiła się z roszczeniami spadkobierczyni rodziny Czarneckich, ale zapewne przy dobrej woli i chęciach (z obu stron) można by tę patową sytuację rozwiązać. Przynajmniej trzeba próbować. Ale do tego potrzebny jest ktoś, kto poczuje się odpowiedzialny, ktoś, kto poczuje się gospodarzem.
Od niedawna nowym prezesem Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa (instytucja, której podlegają stadniny koni i stada ogierów) jest Piotr Serafin, jak można wyczytać na stronie internetowej KOWR, były dyrektor terenowego oddziału Agencji Rynku Rolnego w Krakowie.
Wiem o jednym z jego ruchów, który świadczy, że chce naprawiać to, co popsuli poprzednicy. Wybaczą Państwo, że poprzestanę na tym zdaniu, ale nie chcę zdradzać szczegółów, bo na tym etapie (dopiero początek drogi) mogłoby to zaszkodzić sprawie.
Wierzę, że Piotr Serafin, jako absolwent Wyższej Szkoły Zarządzania w Warszawie, zdaje sobie sprawę, że nie można dobrze zarządzać stadniną Golejewko zza biurka prezesa stadniny w Iwnie. Pozostaję więc z nadzieją, że znajdzie właściwe rozwiązanie tej chorej sytuacji. A jako człowiek związany sentymentalnie ze stadniną Golejewko będę kibicował, aby takie rozwiązanie znalazł.
Marek Szewczyk