O sytuacji w Janowie Podlaskim i nie tylko
W ten weekend (4-6 stycznia) jednym z tematów, jaki poruszyła większość mediów, był bardzo zły wynik finansowy Stadniny Koni Janów Podlaski za rok 2017. Dlaczego dopiero teraz, skoro zła sytuacja finansowa, w jakiej znalazła się stadnina, była znana od dawna? Ja też o tym pisałem jakiś czas temu („Wnioski z lektury sprawozdania” 9 XII 2018).
Istotne jest to, że strata finansowa za rok 2017 jest potężna – 1 640 587 zł. Potwierdziło się również to, że p.o. prezesa janowskiej stadniny Grzegorz Czochański wysłał do swoich zwierzchników z KOWR alarmujące pismo, że w 2018 roku spółce grozi utrata płynności finansowej. Sam p.o. prezesa nie zgodził się wypowiedzieć się w tej kwestii przed kamerą. Wypowiedziała się za to prof. Krystyna Chmiel, w tonie uspokajającym, że „owszem przejściowe trudności były, ale to już minęło”.
Sprytne. Odpowiedzialny za stadninę nie chce komentować obecnej sytuacji, a pani profesor, znająca się na rodach koni arabskich, ale nie na zarządzaniu przedsiębiorstwem rolnym, w którym pełni rolę doradcy ds. hodowli (nie jest członkiem zarządu spółki, a więc nie ma odpowiedzialności materialnej) uspokaja opinię publiczną, że przejściowe trudności stadnina ma już za sobą. Czyżby?
Moim zdaniem, a swoją opinię opieram na zdaniu ludzi doświadczonych w zarządzaniu stadninami, sytuacja stadniny w 2018 roku była i nadal jest gorsza, niż w 2017 roku. Jestem gotów przyjąć zakład, że strata finansowa spółki wzrosła i przekracza już 2 mln zł.
Mam rację panowie z KOWR? Wy już znacie prognozę wyniku za rok 2018. My – czyli opinia publiczna – poznamy sytuację dopiero, kiedy w KRS pojawi się sprawozdanie za rok 2018. A to będzie miało miejsce za kilka miesięcy. No chyba, żeby posłowie zadali pytanie o stan finansów stadniny na koniec roku 2018 już teraz, w trybie interpelacji.
Al Jazeera
A propos potwierdzenia. Wiceminister rolnictwa, Szymon Giżyński, udzielił odpowiedzi na piśmie na pytania posła PO Stanisława Żmijana, jakie ten zadał podczas posiedzenia sejmowej komisji rolnictwa 8 listopada 2018 roku. Wśród nich jest odpowiedź na jedno, które zadałem jeszcze Sławomirowi Pietrzakowi, który wówczas (aukcja w 2016 roku) był prezesem SK Janów Podlaski. A mianowicie, za ile została sprzedana po aukcji klacz Al Jazeera?
Pietrzak nie chciał odpowiedzieć na to pytanie. Przez ponad dwa lata (!) nie chcieli odpowiedzieć urzędnicy, wcześniej ANR, a ostatnio KOWR. Nie chciał odpowiedzieć też Czochański, kiedy o to pytali 29 listopada 2018 r. posłowie podczas wizyty w stadninie. Ale wreszcie doczekaliśmy się oficjalnej odpowiedzi. Bo tę nieoficjalną poznałem już w 2016 roku i ją podałem do wiadomości publicznej.
O co chodzi? Pisałem o tym w tekstach: „Ile straciła stadnina na sprzedaży Al Jazeery?” (27 IX 2016) czy choćby ostatnio – „Tajemnice, tajemnice…” (2 XII 2018). Kupiec z Kataru, poważny biznesmen (nawiasem mówiąc właściciel hotelu Westin w Warszawie) był aktywnym licytującym na aukcji Pride of Poland w 2016 roku. Najpierw wylicytował za 300 tys. euro janowską Seforę. Klacz ta miała numer 1 (Emira miała numer zerowy). W momencie, jak licytował Seforę, Emira była „sprzedana” za 550 tys. euro, zanosiło się na świetny wynik i nic nie zapowiadało, że aukcja ta przejdzie do historii jako wielkie oszustwo. Jednak kiedy doszło do licytacji Al Jazeery (lot 5), już było wiadomo, że coś jest nie tak. Emira nie została sprzedana, potem ją wyprowadzono na ring jeszcze raz (po tajemnych pertraktacjach na korytarzu). Z kolei jak ów kupiec z Kataru potwierdził 300 tys. euro za Al Jazeerę, a na to Irina Stigler „podbiła cenę” na 350 tys., nabrał on podejrzeń, że jest robiony w balona. I wycofał się z dalszej licytacji. Kiedy pani Stigler, koleżanka Mateuszka-Kłamczuszka, pełniąca rolę „secret bidders” udała, że nie licytowała Al Jazeery, że to jakieś nieporozumienie, ów kupiec z Kataru nie chciał potwierdzić już ceny 300 tys. euro. I tak Al Jazeera nie została sprzedana (potem wyszła ponownie na ring, ale uzyskana cena była za niska i klacz zeszła z ringu).
Ponieważ ów Katarczyk nabrał podejrzeń, że i przy licytacji Sefory ktoś mógł sztucznie podbijać cenę, więc – już po jakimś czasie - zadał organizatorom aukcji pytanie, z kim rywalizował przy licytacji tej klaczy. Odmówiono mu odpowiedzi. Zagroził więc, że nie odbierze Sefory, chyba że mu stadnina sprzeda za 160 tys. euro Al Jazeerę. No i prezes Pietrzak, z pistoletem przystawionym do głowy, musiał się zgodzić.
Co do ostatecznej ceny są rozbieżności. Moje polskie wiewiórki twierdziły, że Al Jazeera została sprzedana za 168 tys. euro i taką cenę podałem we wspomnianym tekście z 2016 roku. Potem dowiedziałem się, że nabywca Al Jazeery powiedział, że kupił ją za 160 tys. euro (wiem to nie bezpośrednio od niego, ale od osoby wiarygodnej, która rozmawiała z owym Katarczykiem). A w piśmie podpisanym przez wiceministra rolnictwa widzimy cenę 180 tys. euro.
Tak czy inaczej, stadnina na próbie oszustwa przy sprzedaży Al Jazeery podczas aukcji straciła co najmniej 120 tys. euro. Gorsze jest to, że marka Pride of Poland straciła na wiarygodności. Arabiarze na całym świecie zobaczyli, że na janowskiej aukcji organizatorzy zaczynają oszukiwać. Fatalne skutki tego przeświadczenia, które się rozlało po całym świecie, polskie stadniny odczuły boleśnie podczas aukcji w 2017 roku, a jeszcze boleśniej – w 2018 roku.
Niestety, można się obawiać, że w tym roku może nie być lepiej, mimo że nowy minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski wysłał w świat (i w Polskę) ważny sygnał. Powołanie do rady ds. hodowli koni Jerzego Białoboka i Anny Stojanowskiej, fachowców, których zwalczał Krzysztof Jurgiel, nie można odczytać inaczej, niż uznania ruchów poprzedniego ministra za błędy.
Informacja o cenie za Al Jazeerę ma pewien optymistyczny wydźwięk. To co władza próbuje za wszelką cenę ukryć, prędzej czy później, zostaje ujawnione. W tym wypadku było to raczej później. Jak już ta informacja nie mogła zaszkodzić Jurgielowi, jako ministrowi, bo już nim przestał być.
Pinga
Nie należy więc tracić nadziei, że i inne informacje, które "dobra zmiana" próbuje ukryć, niebawem poznamy. Wśród pytań zadanych przez posła Żmijana, jedno dotyczyło Pingi. A konkretnie treści aneksu do umowy dzierżawy tej klaczy (pisałem o tym wielokrotnie). Na to pytanie wiceminister odmówił odpowiedzi, zasłaniając się tajemnicą handlową. Ale wiemy, że w tej sprawie, a także w sprawie 70 tys. euro wygranych przez Pingę na pokazie w Arabii Saudyjskiej w 2016 roku, które to pieniądze do tej pory nie wpłynęły do kasy janowskiej stadniny, posłanka PO Joanna Mucha złożyła zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienie przestępstwa. Więc i te zagadki zostaną za jakiś czas rozwiązane. Jak nie w tym roku, to może po wyborach.
Prokurator w Michałowie
Wiceminister potwierdził też to, że obecny zarząd Stadniny Koni w Michałowie złożył zawiadomienie do prokuratury z podejrzeniem popełnienia przestępstwa przez byłego prezesa, Macieja Grzechnika, z dwóch powodów. Jednym jest to, że Pan Maciej Grzechnik akceptował sytuację bezpłatnego utrzymywania koni Pani Hanny Sztuki w Stadninie - jak możemy przeczytać w piśmie wiceministra. A drugim, kwestie dzierżaw koni bez podpisanych umów i bez ubezpieczenia.
Pod nadzorem
I na koniec jeden „kwiatek” jeśli chodzi o logikę. Wiceminister Giżyński na pytanie, kto sprawuje opiekę weterynaryjną nad końmi i nad bydłem w janowskiej stadninie, podaje nazwiska lekarzy. W przypadku koni jest to lekarz z miejscowej (janowskiej) lecznicy, a w przypadku bydła dwóch lekarzy ze spółki cywilnej z Brańska, którzy świadczą usługi jako podmioty zewnętrzne.
Jak pisze wiceminister: Zwierzęta są pod stałym nadzorem weterynaryjnym. Ponadto, w każdej nagłej sytuacji lekarz przyjeżdża na wezwanie. No to jak to jest Panie Ministrze? Czy bydło jest pod „stałym nadzorem weterynaryjnym”, czy lekarz weterynarii przyjeżdża dopiero w sytuacji, kiedy coś się dzieje?
Marek Szewczyk


