Sponsora racz nam dać Panie
Ten tekst zacznę od przypomnienia wywiadu, jakiego udzielił mi świeżo wybrany na prezesa PZJ Łukasz Abgarowicz w końcu 2012 roku (ukazał się w „Koniu Polskim nr 1/2013). Na moje pytanie, skąd brać pieniądze na działanie PZJ poza stałymi, ale skromnymi źródłami dochodów, takimi jak: dotacje z ministerstwa sportu oraz składki od uczestników życia sportowego, pan prezes odpowiedział tak:
Z rynku. Tyle, że nie mamy porządnej oferty dla sponsorów. Inna sprawa, że do tej pory nikt nad tym poważnie nie pracował. A tymczasem nie jest to wcale prosta sprawa. Firma, która ma wyłożyć pieniądze, musi dostać sprecyzowaną od strony biznesowej ofertę, z której będzie jasno wynikać, jakie korzyści wizerunkowe czy promocyjne będzie z tego miała. Wiceprezes Rafał Wawrzyniak jest odpowiedzialny za stworzenie grupy, która do końca marca ma przygotować kilka ofert. Bo potrzebujemy sponsoringu na trzech poziomach. PZJ potrzebuje sponsora generalnego. Potrzebni są sponsorzy, którzy w sposób systemowy będą współpracować z organizatorami dużych imprez międzynarodowych. No i potrzebujemy sponsorów, którzy będą chcieli inwestować w konie /…/
- Jak pan sądzi, ile pieniędzy uda się ściągnąć z rynku? Czy może pan podać rząd wielkości? Sądzę, że w opinii środowiska to jest najistotniejsze, z tego pan i zarząd będziecie rozliczani.
Dopóki nie zostaną stworzone oferty, o których mówiłem, nie jestem w stanie podać żadnych liczb. Ale nawet kiedy już powstaną, proszę nie oczekiwać konkretnych sum. Jestem przekonany, że wzrost będzie i to wielokrotny, ale pułapu nie jestem w stanie określić.
Termin, w jakim to miało nastąpić, wynikał z kontekstu dalszej części rozmowy. Na moje pytanie, kiedy nastąpi profesjonalizacja, czyli od kiedy rządzić będą ci, którzy będą opłacani, a więc będzie można im stawiać zadania i rozliczać? Padła taka oto odpowiedź:
/…/ Mam nadzieję, że uda się to osiągnąć od drugiej połowy 2013 r., a już od roku 2014 na pewno. Dlaczego od 2014? Bo postawiliśmy sobie taki cel, że od tego roku PZJ powinien mieć sponsora generalnego. A termin ten wynika z wiedzy, kiedy i jak są tworzone budżety wielkich firm.
Mamy połowę roku 2014 i co? Czy PZJ ma sponsora generalnego?
To pytanie retoryczne. Wszyscy wiedzą, że – przynajmniej jak do tej pory – PZJ takowego nie ma. Ma zaś wielką dziurę w budżecie – 597 017 zł za rok 2013. Pisałem o tym w poprzednim tekście i tam po szczegóły odsyłam zainteresowanych.
Na tę dziurę w dużej część składają się wydatki marketingowe (strategia, promocja, grafika, portal, reklama, PR) za rok 2013, które wynoszą 183 323 zł. Do tego trzeba jeszcze dodać comiesięczną pensję wiceprezesa ds. marketingu Rafała Wawrzyniaka. Nie znam wysokości jego poborów, więc precyzyjnie nie obliczymy, ile nowy zarząd PZJ wydał na marketing, ale będzie to suma zapewne powyżej 300 tys. zł. A efekt? Na trzecich zawodach z cyklu Grand Prix Wolnej Polski, a na drugich transmitowanych w telewizyjnej Jedynce, pojawił się sponsor przyprowadzony przez PZJ – firma Apart. Do tego wątku wrócę za chwilę.
Efekty muszą przyjść
Teraz zatrzymajmy się przy wątku braku sponsora generalnego PZJ. Przypomina mi się dyskusja, jaka rozgorzała w naszym środowisku na przełomie lat 2005/2006 po wywiadach, jakie Michał Wierusz-Kowalski przeprowadził z Dominiką Kraśko oraz Grzegorzem Kostrzewskim (ukazały się w „Koniach i Rumakach” nr 22-24/2005). Zarówno odpytywani, jak i pytający, prezentowali stanowisko, które w największym skrócie można ująć tak: trzeba stworzyć komórkę marketingową z prawdziwego zdarzenia, zatrudnić fachowców, dobrze ich opłacić, zainwestować, czyli przeznaczyć duże środki na rozkręcenie działalności takiego ciała, a efekty muszą przyjść.
To wypisz wymaluj sytuacja, jak powstała po odsunięciu od władzy Marcina Szczypiorskiego i poprzedniego zarządu, a po wyborze nowych władz. Przecież wybrany na wiceprezesa ds. marketingu Rafał Wawrzyniak i zatrudniony na tym stanowisku miał i ma za zadanie zajmować się właśnie tylko tym – profesjonalnym pozyskiwaniem sponsorów. Dlaczego zatem po 1,75 roku działalności efekty są tak mizerne?
Ciekawe byłoby poznanie opinii wszystkich troje dziś. Dominiko, Grzegorzu, Michale - czy wyznawane przez Was wówczas założenia nadal są słuszne? A jeśli tak, to dlaczego nie ma efektów? Czy obecny wykonawca tych założeń robi to nieumiejętnie? A jeśli tak, to gdzie popełnia błędy? Czy można je naprawić? Uniknąć ich? A może te założenia były błędne i dziś już inaczej patrzycie na możliwość pozyskiwania sponsorów dla polskiego jeździectwa, dla PZJ jako takiego? Apeluję do Was, zabierzcie w tej materii głos. Łamy mojego blogu są dla Was otwarte.
Bronię Wawrzyniaka
Ja tymczasem spieszę wziąć w obronę Rafała Wawrzyniaka. Pozwolę sobie przytoczyć to, co wówczas napisałem na łamach „Konia Polskiego”, kiedy zabrałem głos w owej dyskusji.
Moje doświadczenie działacza klubowego i organizatora zawodów jeździeckich oraz obserwatora jeździectwa w ogóle, podpowiadają mi, że o ile można pozyskać sponsorów na zawody jeździeckie, to dużo, dużo trudniej jest zdobyć go dla konkretnego zawodnika, a już najtrudniej – dla klubu.
Pisząc to, miałem też na myśli organizację taką jak PZJ. Przytoczyłem wówczas też przykład, że FEI też nie ma sponsora jako takiego. Owszem, potrafi pozyskać sponsorów na poszczególne cykle zawodów, ale dla siebie jako instytucji samej w sobie – nie.
Podobnie mamy u nas. Dzięki Rafałowi Wawrzyniakowi (a zapewne także dzięki Łukaszowi Abgarowiczowi) przy cyklu Grand Prix Wolnej Polski pojawił się sponsor, ale PZJ jako instytucja takowego nie ma. I zapewne mieć nie będzie. Ja w każdym razie w taką możliwość nie wierzę. Dlaczego?
Jeździectwo w Polsce jest sportem niszowym. W konkurencjach olimpijskich nie mamy (i jeszcze długo mieć nie będziemy) sukcesów sportowych. W konkurencjach nieolimpijskich sukcesy się zdarzają (vide wicemistrzostwo świata Bartłomieja Kwiatka w zaprzęgach czy brązowy medal ME w rajdach Kamili Kart), ale nikogo to nie obchodzi. Nikogo poza nami oczywiście, czyli poza naszym, jeździeckim środowiskiem. Taka jest rzeczywistość.
Bronię Rafała Wawrzyniaka w tym sensie: nie uważam, że to jego nieudolność sprawia, iż PZJ nie ma sponsora generalnego. Zdobycie tego sponsora to po prostu mission impossible. Ktokolwiek inny też by tego nie dokonał. Takie jest w każdym razie moje zdanie.
Jednak co innego twierdzić, że nie można mieć pretensji o niewykonanie zadania niemożliwego do wykonania, a co innego stawianie takiego zadania.
Gdybym był prezesem PZJ nie dopuściłbym do realizacji koncepcji, że najpierw musimy zainwestować duże środki w marketing, by po roku powitać sponsora generalnego Związku. Taką koncepcję uważałem i nadal uważam za nierealną. Gdybym był członkiem zarządu protestowałbym przeciwko takiej koncepcji i głosował przeciwko jej realizacji takim kosztem. Ale nie jestem ani jednym, ani drugim. Prezesem jest Łukasz Abgarowicz i to on obiecywał realizację takiej koncepcji. Są też członkowie zarządu, którzy choćby swoją bierną obecnością w tym ciele, żyrują taką politykę i takie wydatki. Wszyscy oni będą z tej polityki i z tych wydatków rozliczeni. Pytanie tylko kiedy. Czy już tej jesieni, czy po upływie całej kadencji.
Transparentność
Próbowałem się dowiedzieć, ile PZJ musi płacić za transmisje w Jedynce. Próbowałem się dowiedzieć, ile Apart płaci za przyjemność bycia sponsorem Grand Prix Wolnej Polski. Jestem dziennikarzem i moim zawodem (i powinnością) jest wiedzieć. Chciałem poznać te liczby także z tego powodu, aby sobie zrobić wyliczenie, czy skórka warta jest wyprawki. Niestety, bezskutecznie. Wiceprezes Wawrzyniak odmówił podania tych liczb, zasłaniając się tajemnicą handlową. Odmówili podania tych informacji także organizatorzy zawodów w Sopocie i Warce, gdzie Grand Prix Wolnej Polski transmitowane było w Jedynce.
No i mamy problem natury ogólnej – czy władze Stowarzyszenia, jakim jest PZJ, mają prawo odmawiać informacji finansowych członkom tegoż Stowarzyszenia. Po pierwsze chcę poznać owe liczby, by je podać członkom Stowarzyszenia, a po drugie sam jestem członkiem tegoż. Gdyby PZJ był spółką handlową, rozumiałbym taką postawę. Ponieważ jest Stowarzyszeniem, taka postawa jest dla mnie nie do zaakceptowania.
Publicznie zatem deklaruję, że prędzej czy później poznam te liczby i je ujawnię. Mam też zamiar ujawnić inne sprawy, które zarząd próbował trzymać w tajemnicy. Ale to niebawem.
Teraz jeszcze kilka słów o transmisjach w Jedynce i sponsorze tych transmisji.
Jak „kupowałem” transmisję telewizyjną
Kiedy w 2008 roku razem z kolegami ze Stowarzyszenia Klub Jeździecki Legia Kozielska organizowaliśmy mistrzostwa Polski w skokach (w trzech kategoriach wiekowych), namówiłem ich do pewnego, ryzykownego ruchu. Były to już kolejne zawody, które robiliśmy, i wiedziałem, że coraz trudniej o sponsorów, jeśli się nie ma 100-procentowej gwarancji, że będzie transmisja telewizyjna. Zaproponowałem więc, że tym razem ją „kupimy”. W poprzednich latach udawało się najczęściej jakąś transmisję załatwić nieodpłatnie, ale był i taki rok, że poza newsami czy krótkim reportażykiem w programie regionalnym, transmisji nie było. Tym razem postanowiłem nie ryzykować braku transmisji i zaryzykować jej kupno. Koledzy z zarządu i komitetu organizacyjnego zaakceptowali ten pomysł. Na kilka miesięcy przed MP miałem w ręku umowę z telewizją i mogłem rozpocząć kwerendę po potencjalnych sponsorach. Cena: 40 tys zł.
Ryzyko było takie, że jeśli od sponsorów zbierzemy – powiedzmy – 50 tys. zł (a nie daj Boże mniej niż 40 tys.), to skórka nie byłaby warta wyprawki. Na szczęście udało się: od 5 sponsorów udało się pozyskać w sumie 102 tys. zł. Dlaczego tym piszę?
Po pierwsze dlatego, że nie wyobrażam sobie, abym jako członek Stowarzyszenia mógł utajniać takie sprawy. Ile wydaliśmy na telewizję, ile zarobili na sponsorach, wiedzieli wszyscy członkowie zarządu. Mógł się dowiedzieć każdy „szary” członek naszego Stowarzyszenia, gdyby chciał. A na jesiennym zjeździe sprawozdawczym wszystkie te liczby były podane w wykazach sporządzonych przez księgową. Dlatego postawa obecnego zarządu PZJ, a właściwie prezesa i wiceprezesa, jest dla mnie nie do zaakceptowania.
Drugi powód jest taki, że chciałbym sobie wyrobić pogląd, czy kupienie przez obecne władze PZJ transmisji w Jedynce było opłacalne, czy nie. Sądzę, że wielu z Państwa czytających te słowa też to interesuje. Jesteśmy członkami Stowarzyszenia, które nazywa się Polski Związek Jeździecki i mamy prawo wiedzieć. Apeluję zatem do członków Rady Związku, aby tę wiedzę od zarządu wydobyło i się nią z nami wszystkim podzieliło.
Po omacku
I na koniec jeszcze jedna uwaga. Ktoś czytający te słowa może odnieść wrażenie, że jestem przeciwnikiem pomysłu Grand Prix Wolnej Wolski. Otóż nie jestem. Mało tego, uważam, że jest to bardzo dobry marketingowo ruch. Na tyle dobry, że nawet gdyby przyszło do niego dopłacić, np. 50 tys. zł w pierwszym roku jego funkcjonowania, to w normalnych warunkach zaakceptowałbym taką dopłatę.
Dlaczego piszę o dopłacie, a nie o zysku? Na moje wyczucie, za jedną transmisję w Jedynce PZJ musi płacić w granicach między 100 a 200 tys. zł. Załóżmy 150 tys. zł. Firma Apart pojawiła się dopiero na drugiej transmisji. Aby PZJ wyszedł tylko na zero, Apart musiałby wnieść za dwie transmisje 450 tys. zł. Wydaje mi się to mało realne. Z kolei nieoficjalnie wiem, że PZJ stara się wymusić na organizatorze pierwszych zawodów z cyklu Grand Prix Wolnej Polski, aby pokrył koszty (albo ich dużą część) tej transmisji, do której nie udało mu się dostarczyć żadnego sponsora.
To wszystko są gdybania wynikające z braku dokładnych informacji. Mogę się mylić. Napisałem, że „w normalnych warunkach” byłaby do zaakceptowania niewielka dopłata do transmisji w Jedynce. Ale nie mamy normalnej sytuacji. Mamy dziurę w budżecie za rok 2013 w wysokości 597 017 zł. Nie możemy sobie pozwolić - jako całe środowisko – na powiększanie się tej dziury. Wiedza o tym, czy cykl Grand Prix Wolnej Polski jest deficytowy, czy dochodowy, jest nam niezbędna. A więc Rado Związku do dzieła.
Marek Szewczyk


