Skostniała struktura PZHK
Konflikt, jaki ma miejsce w Kujawsko-Pomorskim Związku Hodowców Koni, pokazuje, że struktura organizacyjna Polskiego Związku Hodowców Koni jest niewydolna. Nie sprzyja postępowi.
O co chodzi we wspomnianym konflikcie? Jeśli ktoś jest zainteresowany, aby sobie wyrobić zdanie na ten temat, zachęcam do przeczytania listu otwartego, jaki napisał Stefan Wiluś, wiceprezes Kujawsko-Pomorskiego Związku Hodowców Koni. List ten jest dostępny na stronie internetowej tegoż okręgowego Związku.
Na wstępie muszę zaznaczyć, że nie znam obu panów, czyli ani obecnego prezesa K-PZHK Jacka Soborskiego, ani Jarosława Lewandowskiego, kierownika biura K-PZHK. Wiem, jak wygląda pan Soborski, kojarzę nazwisko z osobą ze zjazdu wyborczego PZHK, kiedy to kandydował na prezesa PZHK. Jarosława Lewandowskiego nie znam w ogóle, nawet nie wiem, czy potrafiłbym go rozpoznać na ulicy.
Na czym polega konflikt? Jaki obraz się wyłania z listu otwartego?
Wygląda na to, że jest to typowy konflikt na podłożu ambicjonalnym. Prezes K-PZHK, Jacek Soborski, wyszedł z założenia, że organizowanie imprez hodowlanych w jednym i tym samym miejscu pachnie monopolem, więc zaproponował przeprowadzenie przetargu na organizację trzech najbliższych imprez hodowlanych. Nikt nie kwestionował samej idei przetargów, ale jak to w życiu, sprawa rozbiła się o szczegóły. I jak przyszło co do czego (szczegóły w liście otwartym), to prezes walczący o demokratyczną formę, jaką jest przetarg, sprawę nieudanego przetargu rozwiązał metodami niedemokratycznymi. A kierownika biura K-PZHK oskarżył „o malwersacje finansowe związane z rozliczaniem imprez hodowlanych.”
Nic więc dziwnego, że ten zareagował – zażądał, aby jego przełożony albo przedstawił dowody na rzekome „malwersacje”, albo go przeprosił. Pan Soborski nie zrobił ani jednego, ani drugiego.
W tym miejscu nie mogę nie zareagować. Apeluję do wszystkich członków zarządu K-PZHK (i do wszystkich hodowców z tego rejonu), aby nie pozostawili tej sprawy nie rozstrzygniętej do końca. Albo pan Soborski przedstawi dowody na swoje – poważne bądź co bądź oskarżenia – albo przeprosi pana Lewandowskiego, …albo odejdzie. W tej sprawie nie można być biernym i czekać z założonymi rękami, kto z tej potyczki wyjdzie zwycięsko, by potem stanąć po jego stronie.
Jak na razie w tej potyczce przegraną jest hodowla koni. Jak już wspomniałem, nie znam osobiście Jarosława Lewandowskiego, ale znam opinię o nim. A jest wyśmienita. To głównie za jego sprawą, Kujawsko-Pomorski Związek Hodowców Koni, jeden z mniejszych okręgowych związków w Polsce, wyrósł na prymusa, jeśli chodzi o hodowlę koni sportowych. To tutaj najwcześniej z całej Polski pojawiły się skoki w korytarzu, próby polowe klaczy. Tu trafia nasienie wysokiej klasy ogierów z zagranicznych ksiąg stadnych, a hodowcy mogą liczyć nie tylko na techniczną pomoc w przeprowadzenia tego przedsięwzięcia, ale i na fachowe doradztwo.
Nie bez kozery, to właśnie tutaj wyhodowany został (przez nieżyjącego już Stanisława Szurika) Nevados, koń który obecnie pod Belgiem Gregorym Watheletem bierze udział w zawodach międzynarodowych w skokach najwyższej, bo 5-gwiazdkowej rangi.
Wystawy na tym terenie nie są odfajkowywaniem smętnawej imprezy hodowlanej, na którą trzeba robić łapankę, a wydarzeniem, które gromadzą nadmiar chętnych i są prawdziwą rywalizacją. A ta, jak wiadomo, jest źródłem postępu.
Niestety, w opisanej sytuacji widzę wiele podobieństw ze sprawą wyrzucenia z pracy wieloletniej hodowczyni z państwowej stadniny w Prudniku, Katarzyny Wiszowaty. Ci, którzy są aktywni, którzy walczą o swoje racje, czyli o postęp w hodowli koni sportowych, narażają się wielu innym. Narażają się biernym, ale wiernym, narażają się jakiejś władzy. I niestety, przegrywają. I wraz z nimi przegrywa hodowla koni sportowych.
Nie pozwólmy, aby w Kujawsko-Pomorskim Związku Hodowców Koni hodowla koni przegrała z ambicjami personalnymi.
Opisywany przeze mnie konflikt pokazuje, że – jak to już zaznaczyłem na wstępie - struktura organizacyjna Polskiego Związku Hodowców Koni jest niewydolna. Nie sprzyja aktywnym. Nie sprzyja realizacji jednej linii hodowlanej wypracowanej w centrali, nad realizacją której powinni czuwać kierownicy okręgowych biur ZHK i podlegli im zootechnicy. Każe się zastanowić nad tym, co powinno być priorytetowe? Czy podległość pod lokalne zarządy, czy pod biuro PZHK? Czy ważniejsze są cele, jakie są opisane w programach hodowlanych dla poszczególnych ras, więc powinny obowiązywać wszystkie OZHK, w których konie danej rasy są hodowane, czy ważniejsze jest to, czego chcą lokalni prezesi czy lokalne zarządy? Czy obecna struktura, że do zarządu PZHK wchodzą z urzędu prezesi wszystkich OZHK, a do zarządu OZHK – prezesi terenowych kół, jest dla hodowli korzystna? Zaspakajaniu ambicji poszczególnych ludzi zapewne sprzyja, ale czy sprzyja postępowi w hodowli koni?
Sprzyja biernym. Sprzyja tym, którzy chcą wzmacniać swoje ego, nawet jeśli jest to kosztem postępu hodowlanego. Odpycha hodowców, zwłaszcza tych, którzy mają ambicje hodowania koni sportowych, od tej organizacji, a wpycha ich w zagraniczne organizacje hodowlane. Coraz więcej takich przypadków jest w polskiej rzeczywistości. To powinno niepokoić.
Czy nie czas, aby o tych wszystkich bolączkach na poważnie podyskutować? Czy nie czas, aby się zastanowić nad zmianą struktury organizacyjnej PZHK? Nad zmianą statutu? Nad takimi zmianami, aby cel nadrzędny, a więc poziom hodowli koni, był na pierwszym planie?
Zapraszam do dyskusji.
Marek Szewczyk


