Historyczny finał
Występ dwóch Polaków w tegorocznym finale Pucharu Świata w skokach przez przeszkody jest najlepszym w historii startów naszych zawodników w tej prestiżowej imprezie. Zaczęła się ona od startu Rudolfa Mrugały 29 lat temu w Dortmundzie (na Ignamie). I to pod jego okiem, obecnego trenera kadry narodowej, dwaj Polacy tak dobrze się spisali w Goeteborgu.
Do tej pory najlepszym wynikiem Polaka w finale PŚ było 20. miejsce. Taki rezultat zanotował najpierw Grzegorz Kubiak na kl. Djane des Fontenis w Mediolanie w 2004 roku. Powtórzył go dopiero w 2016 roku, w Goeteborgu, Jarosław Skrzyczyński na wał. Crazy Quick.
Teraz poprawił ten rezultat debiutujący w finale PŚ Wojciech Wojcianiec, zajmując w końcowej klasyfikacji miejsce 18. Dosiadał konia Naccord Melloni.
Już ten rezultat jest powodem do wielkiej radości miłośników jeździectwa w Polsce. Tymczasem bardziej doświadczony Jarosław Skrzyczyński – dla niego było to już trzeci występ w finale PŚ - zajął jeszcze wyższe miejsce, bo 12. Dosiadał klaczy Chacclana.
Tym samym wyrównał najlepsze osiągnięcie jakie zanotował kiedykolwiek zawodnik z naszej ligi PŚ. Ten „rekord” ustanowił wiele lat temu, w Kuala Lumpur w 2006 roku, Gunnar Klettenberg na klaczy Novesta.
Obu naszym zawodnikom należą się wielkie gratulacje. Ale nie tylko im. Trzeba wymienić przy tej radosnej okazji nazwiska właścicieli obu koni. Chodzi o Mariolę Dyrek, która jest właścicielką Chacclany i która od lat współpracuje z Jarosławem Skrzyczyńskim, oraz o Grzegorza Mieleńczuka, właściciela og. Naccord Melloni i innych koni dosiadanych przez Wojciecha Wojciańca. Pan Mieleńczuk jest też głównym sponsorem swojego pracownika. Z kolei dużego wsparcia finansowego w tym drogim sporcie Skrzyczyńskiemu (i nie tylko jemu) udziela Jan Ludwiczak, właściciel klubu AgroHandel Śrem.
No i at last but not least – Polski Związek Jeździecki, bo trzeba pamiętać, że to nasza rodzima federacja za pieniądze otrzymywane z ministerstwa sportu pokrywała koszty wyjazdu naszych zawodników do Goeteborga. Bez zaangażowania wszystkich tu wymienionych osób i instytucji nie byłoby możliwe, abyśmy mogli przeżywać takie emocje związane ze startem naszych reprezentantów w tegorocznym finale PŚ i taką radość z uzyskanych wyników.
A tegoroczny finał był bardzo ciekawy. Pozostanę jeszcze przy statystycznej konwencji. Steve Guerdat, który wygrał, dołączył do elitarnego grona trzykrotnych triumfatorów finału PŚ. Do tej pory dokonali tego: Hugo Simon, Rodrigo Pessoa, Meredith Michaels-Beerbaum i Marcus Ehning. Z tym, że Pessoa i Meredith wygrywali na jednym i tym samym koniu – Brazylijczyk na og. Baloubet du Rouet (Helsinki 1998, Goeteborg 1999, Las Vegas 2000), a reprezentantka Niemiec na wał. Shutterfly (Las Vegas 2005, Goeteborg 2008, Las Vegas 2009).
Z kolei Hugo Simon wygrał pierwszy w ogóle finał PŚ w Goeteborgu w 1079 roku na wał. Gladstone, a potem jeszcze dwa razy triumfował na innym hanowerski koniu – E. T. (Geneva 1996, Goeteborg 1997).
Marcus Ehning wygrywał za każdym razem na innym koniu, co trzeba cenić szczególnie. I tak: zaczął od zwycięstwa w Las Vegas w 2003 r. na kl. Anka. Potem wygrał w Kuala Lumpur w 2006 na og. Sandro Boy i wreszcie w Genewie w 2010 dosiadał kl. Noltes Kuechengirl i og. Plot Blue.
Ciekawe, że Guerdat wszystkie zwycięstwa odniósł wcale nie na swoim koniu nr 1 w danym momencie. Do Goeteborga nie wziął klaczy Bianca, na której zdobył brązowy medal MŚ i którą oszczędza, bo z nią wiąże swoje olimpijskie nadzieje. Wygrał na wał. Alamo, obecnym swoim koniu nr dwa.
Podobnie było w przeszłości. Kiedy wygrywał w LV w 2015 roku na kl. Albfuehrens Paille i w Goeteborgu w 2016 na wał. Corbinian – jego koniem nr 1 był Nino de Buissonnets. Na nim z kolei zajmował drugie miejsce w finale w Hertogenbosch (2012) i w Goeteborgu (2013). Jeśli do tego dodamy jeszcze 3. miejsce w LV w 2007 na wał. Tresor oraz 6. w debiucie w LV w 2005 na kl. Pialotta – to zobaczymy, że Steve Guerdat wyrósł na jednego z najbardziej skutecznych uczestników finału Pucharu Świata.
Marek Szewczyk


