Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Olimpijski komfort

Nadesłany przez Marek Szewczyk 27.05.2019, 13:05:03 (1298 odsłon)

Ekipa polskich wukakawistów wywalczyła prawo startu na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Miało to miejsce podczas zawodów międzynarodowych w Baborówku, gdzie konkurs tzw. czterech długich gwiazdek był wyznaczony przez FEI jako olimpijska kwalifikacja dla państw z grupy C, czyli z Europy Centralnej i Wschodniej oraz Azji Centralnej.

 

Duży sukces, bo ostatnio na IO w WKKW nasi zawodnicy startowali całą ekipą 16 lat temu – w Atenach.

 

Gdy sobie uświadomimy, że rywalami naszych zawodników były tylko dwie ekipy – Białoruś i Rosja – i ta druga przyjechała tylko w 3-osobowym składzie, można było pomyśleć, że nasi nie mają z kim przegrać. Ale to jest WKKW. Wystarczy sobie przypomnieć kadłubowe IO w Moskwie, gdzie Polacy byli faworytami w WKKW, a skończyło się zdekompletowaniem ekipy. Bo w WKKW można przegrać nie tylko z rywalami. Zdarza się – i to nie tak rzadko – że drużyna przegrywa, bo upadki, kontuzje sprawiają, że ekipa nie kończy zawodów. Co prawda obecnie to pojęcie – „nie kończy” – jest już nieaktualne, bo każda jest klasyfikowana, ale z wynikiem nie kilkaset punktów karnych, a kilka tysięcy punktów karnych, nie da się wygrać. A każdy zawodnik, który nie kończy zawodów, to obecnie 1000 pkt. k. I tego doświadczyli przede wszystkim nasi rywale.



W 4-osobowej drużynie Białorusi nie ukończyło zawodów dwoje zawodników (w tym jeden wyeliminowany w ujeżdżeniu, gdyż koń wyskoczył poza szranki!), więc ich końcowy wynik wyniósł 1175,7 pkt. karnego. Z 3-osobowej ekipy Rosji ukończył zawody tylko jeden zawodnik, więc ich wynik wyniósł 2065,1 pkt. k.

 

My też ponieśliśmy jedną stratę. Otóż klaczy Winona odnowiła się podczas krosu kontuzja i Mariusz Kleniuk musiał się wycofać. I w tym momencie zrobiło się nerwowo, gdyż aby zdobyć prawo startu na IO, ekipa musiała nie tylko wygrać kwalifikacje, ale jeszcze ukończyć w co najmniej 3-konnym składzie. A przecież na parkurze mogło się wydarzyć jakieś nieszczęście, na przykład w postaci potknięcia się konia i upadku jeźdźca, nie mówiąc już o odrzuceniu konia na przeglądzie przed skokami na skutek kulawizny.

 

Na szczęście pozostała trójka ukończyła całe zawody i to w dobrym stylu. W najlepszym – Paweł Spisak na Banderasie. Ukończył z wynikiem z ujeżdżenia, a ten był bardzo dobry – 26,8 pkt. k. co dawało mu po tej próbie pierwsze miejsce ex aequo z nie byle kim, bo z samym Michaelem Jungiem (dla Niemców i innych zawodników z krajów zachodnich był to po prostu konkurs CCI4-L). Mistrz olimpijski z Londynu i Rio (w obu przypadkach na koniu Sam) dosiadał w Baborówku konia, który obecnie się nazywa FischerChipmunk FRH. W ubiegłym roku jeździła na nim Julia Krajewski. Wygrała na trzech zawodach, w tym podczas CCIO3 w Akwizgranie, co otworzyło jej drogę do reprezentacji Niemiec na MŚ w Tryon, ale tam jej nie poszło - miała jedno wyłamanie w krosie.

 

Paweł Spisak był jedynym, który ukończył kros w normie czasu, dzięki czemu „oderwał się” od swojego trenera – Michael Jung zanotował bowiem 16-sekundowe spóźnienie. A na parkurze Polak nie miał błędów i tym sposobem ukończył zawody z wynikiem z ujeżdżenia, co w WKKW zawsze jest już cennym osiągnięciem w trudnych klasach. A że – jak już wspomniałem – wynik z ujeżdżenia był bardzo dobry, to i końcowy rezultat także. Biorąc pod uwagę, jak ważny był to start, pod jaką presją byli nasi zawodnicy, ten występ Pawła Spisaka można uznać z jeden z najlepszych w jego karierze, a na pewno najlepszy na Banderasie.

 

Druga w naszej ekipie była Joanna Pawlak na kl. Fantastic Frieda. Ta trudna klacz spisuje się coraz lepiej w ujeżdżeniu, bo 36,9 pkt. k. w tej próbie to niebo a ziemia w stosunku do tego, co oglądaliśmy w poprzednim sezonie. W krosie Polka zanotowała 15-sekundowe spóźnienie i zero na parkurze.

 

Paweł Warszawski uplasował się w indywidualnej klasyfikacji tuż za koleżanką z reprezentacji. Na koniu Aristo A-Z był lepszy w ujeżdżeniu (31,3), ale miał większe spóźnienie w krosie (27 sekund) i jedną zrzutkę na parkurze.

 

Trzeba też pokreślić świetny start Jana Kamińskiego na Jardzie. Startujący bez presji odpowiedzialności za wynik drużyny Polak zajął ostatecznie 3. miejsce w klasyfikacji indywidualnej, z niewielkim spóźnieniem (6 sekund) w krosie, jednym błędem (i niewielkim przekroczeniem normy czasu) na parkurze i przyzwoitym wynikiem (32,6) na czworoboku.

 

Ojcowie sukcesu

Wywalczenie kwalifikacji olimpijskiej przez drużynę naszych wukakawistów jest jednym z większych sukcesów polskiego jeździectwa w ostatnich latach. Oczywiście największymi autorami tego sukcesu są zawodnicy. I im należą się największe gratulacje.

 

Ale trzeba też wymienić przy tak ważnej okoliczności i innych, bez których ten sukces nie byłby możliwy. A więc w pierwszej kolejności właścicieli koni. Bo z wyjątkiem Joanny Pawlak, która jest właścicielką Fantastic Friedy, pozostali zawodnicy dosiadali koni użyczonych im przez wiernych fanów tej trudnej, ale bardzo widowiskowej konkurencji, jaką jest WKKW. Remigiusz Makowski, hodowca i właściciel Winony, wspiera swoimi końmi nie tylko Mariusza Kleniuka (w tę niedzielę Jarosław Skrzyczyński wygrał Grand Prix na CSI2 w Ciekocinku na innym koniu wyhodowanym przez pana Makowskiego – Jerico).

 

Marek Jodko kupił kiedyś Banderasa z myślą o swojej córce, ale kiedy ta przestała startować, nie sprzedał czym prędzej tego konia, aby się pozbyć kłopotu, ale dał go do jazdy Pawłowi Spisakowi. I lojalnie go wspiera na dobre i na złe (bo i smak porażki też dzielił z zawodnikiem).

 

Podobna sytuacja ma miejsce z koniem Aristo A-Z, którego dla córki, Zuzanny Burkert (ona jest formalną właścicielką), kupił Janusz Burkert. I kiedy córka zakończyła przygodę ze sportem jeździeckim, ojciec przy nim pozostał w roli wiernego kibica i tego, który się emocjonuje startami swoich koni pod innymi zawodnikami.

 

Bez panów Makowskiego, Jodko, Burkerta nie moglibyśmy się dziś cieszyć z olimpijskiego awansu naszych zawodników i o ich olbrzymim wkładzie w ten sukces trzeba pamiętać. Panowie – dziękujemy wam za to!

 

Jak wiadomo, od stycznie tego roku funkcję trenera kadry i menedżera drużyny zarząd PZJ powierzył Marcinowi Konarskiemu. Kiedy do niego zadzwoniłem, aby mu pogratulować niewątpliwego sukcesu, do którego się walnie przyczynił, prosił, aby podkreślić dwa elementy, jakie legły u podstaw wyniku z Baborówka.

 

Po pierwsze, chodzi o rolę jaką odegrał (i odgrywa nadal) Andreas Dibowski. Przez ponad dwa lata był formalnym trenerem naszej kadry, a choć obecnie już nie jest, to nadal pomaga naszym zawodnikom. Mogą do niego przyjeżdżać na konsultacje (i robią to), on wpada do Polski na krótkie szkolenia. No i podczas zawodów w Baborówku, gdzie sam startował, nadal służył radą i pomocą tym naszym zawodnikom, którzy z tej pomocy chcieli skorzystać. Chodził po krosie z naszymi zawodnikami, przychodził na rozprężalnię przed ich startami.

 

Po drugie, chodzi o mistrzostwa Europy z 2017 roku, jakie odbyły się w Strzegomiu, a na organizację których PZJ wyłożył niemałe środki. I to była inwestycja, które procentuje teraz. Bo fakt, że organizacja ME została przyznana Polsce, był bodźcem, który zmobilizował wiele osób w Polsce, zawodników, właścicieli koni. Dał im nadzieję, że kontakt ze światową czołówką jest na wyciągnięcie ręki i warto się pofatygować i tę rękę wyciągnąć. A dziś możemy powiedzieć, że w tej ręce mamy konkret – olimpijski awans.

 

Co teraz? Teraz trener, a właściwie bardziej menedżer Marcin Konarski i zawodnicy mają komfort, że mogą się spokojnie do olimpijskiego startu w roku 2020 przygotowywać. Po drodze tegoroczne mistrzostwa Europy w Luhmühlen, gdzie w planach jest start 4-konną ekipą, ale bez obciążenia, że trzeba wykonać jakieś konkretne zadanie, bo od tego zależy olimpijski awans (jak to bywało w przeszłości).

 

A 30 czerwca w Moskwie o olimpijski awans będą walczyć nasi skoczkowie. Czeka ich znacznie trudniejsze ze sportowego punktu widzenia zadanie, bo rywale są zacznie lepsi, a awans wywalczą tylko zwycięzcy. Teoretycznie drużyna Israela wydaje się być poza zasięgiem. Ale w sporcie nie ma rzeczy niemożliwych, wszystko może się zdarzyć. Trzeba zrobić swoje, i mieć nadzieję, że los sprawi, że inni nie będą mieli swojego dnia, a szczęście uśmiechnie się do nas…

Marek Szewczyk

 

 

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 06.06.2019, 8:11  Uaktualniono: 06.06.2019, 15:16
 Przygotowania do aukcji
Dwie posłanki PO skrytykowały ofertę jako wyprzedaż. Ziemkiewicz i Świetlik w "W tyle wizji" TVP Info wyśmiali je, nie mając pojęcia o hodowli.
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 03.06.2019, 7:48  Uaktualniono: 03.06.2019, 18:54
 Moszna
Odpowiedz
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5