Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Dobre aukcje z kilkoma „ale”

Nadesłany przez Marek Szewczyk 13.08.2019, 21:30:00 (3709 odsłon)

Jeśli zatytułowałem ten tekst „dobre aukcje” (ale bez określenia „bardzo dobre”), to mam na myśli przede wszystkim końcowy efekt finansowy obu aukcji. Chodzi oczywiście o Pride of Poland 2019, ale także Summer Arabian Horse Sale 2019.

 

Główna aukcja przyniosła 1 396 tys. euro, zaś letnia – 328 tys. euro, w sumie 1 724 000 euro. Łącznie jest to prawie 7 mln zł.



Minister Jan Krzysztof Ardanowski, choć powołał do rady ds. hodowli Annę Stojanowską oraz Jerzego Białoboka, to na głównodowodzącego tegoroczną całą imprezę (także narodowym czempionatem) wybrał nie wiedzieć czemu prezesa Polskiego Klubu Wyścigów Konnych Tomasza Chalimoniuka. A ten podejmując się zadania z dziedziny, w której nie jest fachowcem i nie ma doświadczenia, nie oparł się na wspomnianej dwójce, a na włoskim handlarzu Simone Leo. Przypominam o tym, bo miało to wpływ na niektóre „ale”, do czego niebawem przejdę.

 

Napisałem jakiś czas temu tekst pt. „Walenie w Jurgiela, czyli sukces za wszelką cenę”. I wyniki aukcji to potwierdziły. Media rządowe odtrąbiły sukces, ale nawet ja muszę przyznać, że Tomasz Chalimoniuk zrealizował cel postawiony mu przez ministra. Jakim kosztem, to już inna sprawa, ale dla ministra, dla PiS, dla rządzących i dla opinii publicznej liczy się przede wszystkim końcowy efekt finansowy. A ten jest dobry.

 

Głównodowodzącego trzeba pochwalić za cztery rzeczy, które walnie się przyczyniły do owego sukcesu. Po pierwsze, chodzi o zapowiedź, że koń wystawiony na licytację, jeśli nie znajdzie nabywcy podczas tejże, nie będzie potem przez rok mógł być sprzedany, po cichu ze stajni. Podjęcie takiej decyzji i jej powtarzanie na każdym kroku było bardzo dobrym posunięciem.

 

Po drugie Tomasz Chalimoniuk dotrzymał – jak się zdaje – słowa co do wysokich cen minimalnych. Oczywiście ich nie znałem i nie znam nadal, ale sądzę tak choćby z tego, że wspaniała janowska Adelita nie została sprzedana, choć jej licytacja doszła do poziomu 140 tys. euro. Przypuszczam, że jej cena minimalna oscylowała w granicach 200-250 tys. euro (a może 300 tys.?).

 

A janowska Adelita i michałowska Galerida to były dwie największe gwiazdy tej aukcji. Galerida została sprzedana za najwyższą na tej aukcji cenę 400 tys. euro, ale chętny do zapłacenie porównywalnej ceny za Adelitę się nie znalazł. Dla wyniku finansowego janowskiej stadniny, która ma nóż na gardle, to było oczywiście niekorzystne, ale dla polskiej hodowli jako takiej i dla przyszłości janowskiej stadniny, może to i lepiej. Adelita powinna dostać szansę na to, aby pozostawić w stadzie następczynię (na razie urodziła jednego ogierka), a dany jej czas należałoby wykorzystać także na to, aby ją lepiej wypromować. A jak osiągnie duże sukcesy na prestiżowych pokazach, a na to ma wielki potencjał, to zawsze ją jeszcze będzie można wystawić jako największą gwiazdę aukcji za kilka lat i sprzedać za wielkie pieniądze.

 

Także to, jak wyglądał kontakt między aukcjonerem a organizatorami aukcji, pokazuje, że głównodowodzący, czyli pan Chalimoniuk, był najważniejszy. Siedział przy stole ulokowanym tuż obok podestu aukcjonera w towarzystwie prezesów stadnin (bądź hodowców prywatnych, kiedy były licytowane ich konie), ale to on przed licytacją każdego konia wstawał, podchodził do aukcjonera i przekazywał mu kopertę, w której była cena minimalna. Wygląda na to, że aukcjoner tych cen wcześniej nie znał. Na pewno znali je właściciele koni, czyli hodowcy prywatni i prezesi stadnin, ale ich rola ograniczała się do kręcenia głową, bądź w geście przeczącym, bądź potwierdzającym, że cenę minimalną aukcjoner może obniżyć w sytuacjach, kiedy osiągała ona jakiś pułap, a dalszych postąpień nie było.

 

Simone Leo przy stoliku decydentów nie siedział. Nie zauważyłem, aby podczas aukcji pan Chalimoniuk szukał kontaktu z włoskim pośrednikiem. Odwrotnie, to Simone Leo raz czy dwa podszedł do stolika decydentów, a z mowy ciała można było wywnioskować, że jest czymś wzburzony. Jeśli coś poszło nie po jego myśli, to można się z tego tylko cieszyć, bo to oznacza, że jak coś było niekorzystne dla niego (bądź jego klienta), to było na pewno korzystne dla polskiej hodowli.

 

A takim niekorzystnym dla Simone Leo faktem był zapewne przebieg licytacji Galeridy. Wszyscy siedzący głębiej w branży „arabskiej” wiedzą, że za czasów, kiedy Michałowem zarządzał duet Maciej GrzechnikHanna Sztuka, stworzyli oni zgrany trójkąt z Simone Leo oraz Raphaelem Curtim z Privilege Arabians. To do jego ośrodka w Belgii trafiły Emandoria, Galerida, Pustynia Kahila czy ogierek Ermitage. Trafiały bez umów, co teraz bada prokuratura. Wygląda na to, że Curti i Leo mieli w planach nabycie Galeridy, ale szyki im popsuła Hilke de Bruycker, menedżerka stadniny Al Thumama z Kataru. Kiedy podniosła numerek (22) na poziomie 300 tys. euro, miny im zrzedły, bo zdali sobie sprawę, że nie uda im się zrealizować swojego celu, czyli kupić Galeridę za dwieście ileś tysięcy euro. I choć Curti próbował jeszcze walczyć, to niebawem wymiękł.

 

Ale wróćmy do Tomasza Chalimoniuka. Kolejną sprawą, za którą trzeba go pochwalić, to fakt, że – w przeciwieństwie do wspomnianego duetu M.G i H.Sz. z Michałowa, którzy chcieli poprzednią aukcję ukryć przed częścią mediów, czy Sławomira Pietrzaka, który chciał z janowskiej stadniny zrobić zamkniętą twierdzę, starał się, aby wszystko było jawne. Przede wszystkim wszystkie media miały swobodny wstęp na czempionat i na aukcję. Co prawda dziwne było to, że osoby ze statusem VIP nie mogły wejść do strefy dla mediów, ale to już drugorzędny szczegół.

 

No i czwarta i ostatnia pochwała. Pan Chalimoniuk jest człowiekiem, który nie obraża się kiedy się go krytykuje. Mówię to z własnego doświadczenia, bo choć pisałem o nim krytycznie (i jeszcze będę), to nie przyjmuje postawy obrażonej primadonny, ale nadal jest otwarty na rozmowę, na wymianę poglądów, co zapewne pomaga mu unikać błędów, bądź je naprawiać.

Ale, ale, ale…

Czas na wątpliwości, na kilka łyżek dziegciu do beczki miodu.

Ale nr 1

Jak napisałem, wynik finansowy aukcji był dobry. Jednak trzeba sobie zdać sprawę, że przy takim – niespotykanym nigdy wcześniej - nagromadzeniu wielkiej klasy klaczy w czasach przedjurgielowych, czyli za czasów Jerzego Białoboka i Marka Treli, za te same klacze uzyskałoby się zapewne nie 1,4 mln, a blisko 3 mln euro.

 

Ale nr 2

Choć efekty finansowe aukcji były dobre, nie zapominajmy, owoce czyjej pracy hodowlanej się do tego przyczyniły. To konie wyhodowane przez Jerzego Białoboka i Marka Trelę, choć już nie przez nich przygotowane i sprzedawane, przyczyniły się do tego, że minister mógł odtrąbić sukces polskiej hodowli. Ale Panie Ministrze, za tym sukcesem stoją konkretni ludzi, nie tylko obecnie rządzący stadninami, nie tylko wyznaczony przez pana Tomasz Chalimoniuk, ale przede wszystkim ci, których Pana poprzednik tak podle potraktował.

Ale nr 3

Poczekajmy z końcowymi zachwytami nad efektami finansowymi do czasu, kiedy wszystkie klacze zostaną odebrane, czyli zapłacone. Co prawda nie ma podstaw, by po takich osobach z branży, jak Hilke de Bruycker, Christine Jamar czy Frank Spönle, spodziewać się, że nie odbiorą (zapłacą) wylicytowanych klaczy, ale w jednym przypadku takie podejrzenie jest uzasadnione. Chodzi o janowską Anawerę. Otóż kupił ją rumuński klient narajony przez Mateuszka-kłamczuszka. Przypomnijmy, że ten sam (?) klient z tym samym doradcą, „kupili” Anawerę w 2017 roku za 110 tys. euro. Ponieważ jednak pieniądze za klacz nie wpłynęły na konto stadniny, klacz pozostała w stadzie. Tym razem rumuński kupiec wylicytował ją za połowę ówczesnej ceny – za 57 tys. euro.

 

To świetnie ilustruje, jak bardzo „dobra zmiana” przyczyniła się do pogorszenia prestiżu Pride of Poland, jak wiele złego polskiej hodowli wyrządził były członek zarządu janowskiej stadniny, protegowany byłego prezesa ANR, Waldemara Humięckiego.

 

Przy okazji, w obu przypadkach licytację z rumuńskim kupcem przegrywała Nina Szuszkieviczowa, czeska bizneswomen, osoba wielce przyjazna dla polskiej hodowli koni. Za pierwszym razem dawała za Anawerę 100 tys. euro, czyli de facto tyle straciła janowska stadnina za sprawą kogoś, kogo na aukcję przyprowadził Mateuszek-kłamczuszek. W tym roku ponownie z nim przegrała. Dawała za Anawerę 58 tys. euro, a klacz została sprzedana do Rumunii za 57 tys. Jak to możliwe?

 

Na facebooku znalazłem wpis kogoś, kto potraktował ten przypadek za kolejny przekręt, podobny do tych, jakie miały miejsce w poprzednich latach, a zwłaszcza w 2016 roku. Otóż tym razem tak nie było i w tym konkretnym przypadku muszę wziąć w obronę aukcjonera. Jako osoba, która znała cenę minimalną na Anawerę, kiedy licytacja była gdzieś na poziomie 40 tys. euro i wlokła się niemiłosiernie, aukcjoner nie chciał się zgodzić, aby kolejne postąpienia oferować jedynie o tysiąc euro. Zapowiedział, że to musi być co najmniej 2 tysiące euro. I do tej dyspozycji licytujący się dostosowali. Kiedy więc rumuński kupiec doszedł do poziomu 57 tysięcy, a licytująca dla Czeszki osoba zaproponowała 58 tysięcy, aukcjoner się nie zgodził. Chciał, aby to było 59 tysięcy. Czeszka się obraziła i przestała licytować.

 

Rozmawiałem potem z ową reprezentującą Czeszkę osobą z Polski (nie jestem upoważniony podawać kto to był, stąd ta anonimowość), która mnie przekonywała, że aukcjoner popełnił błąd, i jakby poszła z tym do sądu, to by wygrała. Na dowód pokazała mi wpis w regulaminie aukcji, gdzie jest napisane, że: Minimalna kwota postąpienia wynosi 1000 euro dla aukcji Pride of Poland oraz 500 euro dla aukcji Summer Sale. Ja rozumiem to tak, że na Pride of Poland aukcjoner nie może przyjmować postąpień niższych niż 1000 euro, np. 500 euro. Może zaś proponować wyższe, co potwierdzałby kolejny fragment tego samego punktu regulaminu, kiedy jest mowa, że: …jednak pozostawia się organizatorowi prawo zmiany kwoty postąpienia w trakcie aukcji przez aukcjonera.

 

W każdym razie, kiedy cena minimalna na konia oscyluje wokół np. 50 tysięcy euro, zaczynanie licytacji od 10 tys., a następnie przyjmowania postąpień po 1000 euro, byłoby bez sensu. Niepotrzebnie wydłużałoby licytację, czyniąc ją nudną. Zrozumiałe więc, że aukcjoner – znający cenę minimalną - ma prawo proponować postąpienia najpierw po 5000, a dopiero potem, w miarę zbliżania się do ceny minimalnej – np. po 2000 euro, czy ostatecznie po 1000 euro. Jeśli jednak zapowiada, że trzeba podnosić cenę co najmniej o 2000 i jedni klienci się na to zgadzają, to nie można innym pozwalać na odstępstwo od tego.

Ale nr 4

W mediach można było znaleźć informację, że lot nr 1, czyli zarodek od klaczy Pustynia Kahila (po og. RFI Farid) został wycofany z aukcji. Owo „wycofanie” – to eufemizm. Ktoś inny znalazł, że stało się tak z powodu wyźrebienia się klaczy i nie mógł tego zrozumieć. A sprawa jest prosta. Czyjaś niekompetencja sprawiła, że klacz surogatka, nosząca ciążę z owym zarodkiem, urodziła ogierka jakiś czas przed aukcją. Więc zarodka nie można było sprzedawać, bo już się przemienił w źrebaka. Ot i cała tajemnica. Swoją drogą nie wiedzieć, że ciąża u klaczy trwa 11 miesięcy! Ktoś tu się nie popisał.

Ale nr 5

Usłyszałem wiele pozytywnych opinii o aukcjonerze, a był nim Frederick De Backer (chyba z Belgii) oraz o spikerze (na narodowym pokazie) oraz współaukcjonerze Eriku Blaaku (chyba z Holandii). Ja się do tych głosów zachwytu nie przyłączę.

 

Aukcjoner irytował mnie dziwną manierą. Otóż, jak pamiętam z czasów, kiedy licytację prowadził Marek Grzybowski, to było tak, przykładowo: Mam 10 tysięcy, czekam na 15. I potem następowała seria powtórzeń, ale tylko tej sumy, jakiej aukcjoner wypatrywał. A tymczasem De Backer robił to dokładnie odwrotnie: 10 razy powtarzał, jaką sumę już ma, a tylko raz – czego teraz wypatruje. To dziwne odwrócenie proporcji między tym, co już jest na stole (mniej ważne), a tym, czego się oczekuje (ważniejsze), nie jest szczytem profesjonalizmu. 

 

Poza tym głównie na aukcjonerze spoczywała odpowiedzialność, aby aukcja miała tempo. I z tym sobie nie poradził – licytowanie 20 pozycji z katalogu trwało blisko 4 godziny! Momentami myślałem, że umrę z nudów. Nawiasem mówiąc aukcja rozpoczęła się z godzinnym opóźnieniem, bo zrobił się niezrozumiały dla mnie wielki korek przy wpuszczaniu do hali. Okazało się, że wszyscy, choć już raz policzeni, zaobrączkowani, zaopatrzeni w identyfikatory, muszą się jeszcze raz rejestrować.  Coś tu poszło nie tak.

 

Z kolei Erik Blaak był bardzo aktywny, moim zdaniem nawet za bardzo, ale trzeba przyznać, że ciągle starał się podgrzać atmosferę. Tylko widok faceta, który zdjął marynarkę (w hali było gorąco), któremu wielki brzuch wylewa się ze spodni podtrzymywanych na szelkach, w koszuli lepiącej się od potu, raził moje poczucie estetyki.

A co do jego hiperaktywności. Zastanawiam się, po co było trzech innych ringmasterów, skoro Erik natychmiast zjawiał się przy każdym kupcu, który się zastanawiał nad przebiciem oferty poprzedniego kupującego. Biegał nieustanie z jednej strony na drugą i spychał w cień rigmastera z danej sekcji. Ostatecznie często mieliśmy taki oto widok – dwóch facetów jednocześnie molestuje jakiegoś kupca, aby się zdecydował na kolejny „bid”. Mnie to raziło.

 

Przy kupowaniu dzieł sztuki, a do takiej kategorii można zaliczyć konie arabskie, powinno być więcej elegancji i dyskrecji. A gdyby aukcjoner wymagał, aby licytujący podnosili wysoko bardzo duże i wyraźne numery, jakie otrzymali po wpłaceniu wadium, to przy tak małej powierzchni i przy takim usytuowaniu podestu aukcjonera, ringmasterzy w ogóle nie byliby potrzebni. Wszystko byłoby widać jak na dłoni.

 

No może w jednym byli potrzebni. W hali był bardzo słaby sygnał telefonii komórkowej, a ponieważ konie kupowali głównie trenerzy w  imieniu swoich klientów, musieli się ciągle z nimi kontaktować telefonicznie. A ponieważ zasięg i słyszalność (przy muzyce i hałasie) były bardzo słabe, to wszystko wydłużało aukcję. A ringmasterzy ciągle musieli pokazywać aukcjonerowi, aby poczekał, bo „jego” klient właśnie próbuje się skontaktować telefonicznie ze swoim zwierzchnikiem.

Ale nr 6

Aukcja i narodowy pokaz to widowisko. Jak się na widowisko sprzedaje bilety, to trzeba zadbać o widzów. Ponieważ przyjechałem do Janowa Podlaskiego z żoną, która nie jest dziennikarzem jak ja, kupiłem dla niej karnet na całość. Za 120 zł. Podczas narodowego pokazu publiczność mogła słyszeć obok angielskojęzycznego spikera, także polskiego. Tę funkcję pełnił Mariusz Rytel, rzecznik prasowy KOWR. Nawiasem mówiąc ma bardzo dobry timbr głosu i przyjemnie się go słuchało. A to, że w wielu momentach nie był w stanie powiedzieć tego, co byśmy chcieli usłyszeć, to już nie jego wina, bo nie jest z branży.

 

Mnie np. choć nie jestem fachowcem, a jedynie jako tako obeznanym z tą branżą, zabrakło istotnych informacji w dwóch momentach, podczas wręczanie nagród specjalnych.  Nagrodę WAHO otrzymała janowska klacz Pętla. To taka nagroda za „całokształt”, na który się składa wiele elementów. Gdyby spikerem była np. Anna Stojanowska (a w dawniejszych czasach Izabella Pawelec-Zawadzka), to w takim momencie popłynęła by z głośników opowieść o rodowodzie Pętli, o jej sukcesach na pokazach, o jej potomstwie i jego sukcesach. A tak padła tylko sucha informacja, że to właśnie Pętla tę nagrodę dostała, ale za co, tego się nie dowiedzieliśmy.

 

Drugi moment miał miejsce, kiedy była wręczana nagroda dla konia o najlepszym ruchu. Dla mnie był nim zdecydowanie ogier Pomian. Jednak trzy „20” za ruch w swojej klasie dostała także El Bellisima. Wyobrażałem sobie, że teraz oba te konie wyjdą na ring i sędziowie dokonają bezpośredniego porównania, które zapewne wypadłoby na korzyść Pomiana. Byłem więc rozczarowany, że ktoś zdecydował inaczej. Ale ważniejsze, że chciałbym wiedzieć, co w takich sytuacjach decyduje o wyborze. Ale się nie dowiedziałem i publiczność też.

 

Najgorsze – z punktu widzenia polskich widzów – miało miejsce podczas aukcji. Nie skorzystałem z sektora wyznaczonego dla mediów, tylko usiadłem wraz z żoną na widowni. Jak już przedarliśmy się przez zasieki kolejnej rejestracji, o miejsca na trybunach było już ciężko. Ale jakoś się udało. Jednak po godzinie trybuny zaczęły się przerzedzać, a po dwóch godzinach już chyba połowa miejsc była wolna. Dlaczego?

Koło mnie siedział mężczyzna, który mnie co chwila pytał, to ile teraz dają za tę klacz, za ile w końcu została sprzedana i gdzie? Po prostu nie znał języka angielskiego, a brak polskiego komentarza podczas głównej aukcji, był wielkim niedopatrzeniem. Jak się bierze pieniądze za bilety na widowisko, to ma się obowiązki wobec widzów. Tego podstawowego obowiązku, dostarczenia widzom najważniejszych informacji, organizator nie dopełnił. I to jest poważny grzech.

 

Starałem się mojemu sąsiadowi przekazywać to, co sam wiedziałem i słyszałem. Ale jednej informacji nie byłem w stanie mu dostarczyć – gdzie została sprzedana klacz. Bo tej informacji po prostu w ogóle nie było. To kolejne poważnie niedopatrzenie. Złamanie standardów aukcyjnych, których przestrzegał Polish Prestige i Marek Grzybowski, a potem Barbara Mazur z firmy Polturf. Nawet jak głównym aukcjonerem był ktoś z Irlandii czy Anglii bądź USA, to polski spiker zawsze te podstawowe informacje, za ile ostatecznie dany koń został sprzedany i gdzie – podawał.

 

Na szczęście tegoroczni organizatorzy, bo to dotyczy nie tylko pana Chalimoniuka, są otwarci na uwagi. Po aukcji podszedłem do rzecznika prasowego KOWR i mu przekazałem swoje krytyczne uwagi. I następnego dnia, podczas aukcji letniej, Mariusz Rytel stał się ważnym, już szóstym członkiem ekipy obsługującej aukcję. Chodził z mikrofonem w ręku i co jakiś czas po polsku mówił, jaka jest sytuacja, a po tym, jak aukcjoner przybijał młotkiem ostateczną cenę, szedł do danego kupca i za chwilę już dostawaliśmy informację, do jakiego kraju koń został sprzedany.

  

Dopiero więc letnia aukcja wyglądała tak, jak powinna wyglądać też ta ważniejsza. No ale lepiej późno niż wcale.

 

Tym niemniej apeluję do Tomasza Chalimoniuka, aby odrobił to zaniedbanie i sprawił, żeby pojawił się oficjalny komunikat, do jakich krajów zostały sprzedane konie podczas Pride of Poland. To się należy widzom i miłośnikom koni arabskich w Polsce, a takich nie brakuje.

Ale nr 7

I ostatnia sprawa – koszty. Za czasów kiedy aukcję organizował firma Poltur jedyny koszt, jaki ponosiły państwowe stadniny, było najpierw 10%, a potem 12% od utargu. Przypomnijmy, że minister Jurgiel grzmiał, że jest to okradanie skarbu państwa, a nad Markiem Trelą ciągle wisi haniebne śledztwo w sprawie rzekomej niegospodarności w janowskiej spółce (na szczęście „w sprawie”, a nie przeciwko).

 

No to apeluję do Tomasza Chalimoniuka, aby do końca wszystko było jasne i przejrzyste – poprosimy o koszty organizacyjne. Wszystkie! Począwszy od kontraktu dla Simone Leo, przez koszty pracy prezesa PKWK i jego ludzi, którzy zostali oddelegowani do kilkumiesięcznego zajmowaniem się czymś innym, niż obowiązki wynikające z zatrudnienia w PKWK, koszty przygotowania hali do aukcji, a trybun do pokazu, ochrony imprezy, koszty hoteli i przelotów co poniektórych kupców, bo jak donoszą janowskie wiewiórki, organizatorzy pokryli koszty ich przyjazdu i pobytu, itp., itd.

Panie Prezesie napiszę do Pana w tej sprawie oficjalne pytania w trybie prawa prasowego, ale sądzę, że bez tego przynaglania, powinien Pan te informacje upublicznić. A ja się jestem gotów założyć, że suma tych wszystkich kosztów przekroczy 12% utargu.

Marek Szewczyk

 

 

 

 

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 15.08.2019, 12:24  Uaktualniono: 15.08.2019, 16:52
 Generalnie pozytywnie i do przodu (myślę, sądzę, oceniam)...
Raz jeszcze chciałbym odnieść do Pride of Poland i Summer Sale - jednak tym razem już od innej strony, a mianowicie od strony ich wpływu na stan i kondycję państwowej hodowli koni arabskich. Chcę to uczynić tym bardziej, iż od dobrych kilku miesięcy, tj. od momentu ujawnienia tegorocznych list aukcyjnych, w wielu mediach, w tym także na tym portalu, toczyła się emocjonalna dysputa o samej ofercie, jak też mechanizmie jej powstawania. Wielu zainteresowanych snuło tu różne wizje i scenariusze, przy czym najczęściej "czarne i posępne (katastroficzne)". Ba, odbywała się tu niemal regularna "bitwa" między tymi, którzy najchętniej nie sprzedaliby większości z zaoferowanych klaczy, a tymi, którzy życzyli sobie jak największego sukcesu tej edycji (by sprzedaż polskich arabów mogła wreszcie wyrwać się z trwającej już 3 lata zapaści). W tej swoistej "walce" naturalnie przeważali ci pierwsi, w związku z czym najczęstsze były głosy o "wyprzedaży najlepszego materiału hodowlanego" oraz takie, iż po owych aukcjach "hodowla już się nie podniesie". W tej mierze pamiętam też swoje wpisy, w których wyrażałem dezaprobatę wobec wystawienia do sprzedaży młodych gwiazd, tj. Galeridy i Adelity, 4 córek Edena C i tak cennych matek, jak Cheronea czy Wieża Marzeń. Mocno irytował mnie też fakt, iż obsadę list sprzedażnych i dobór większości partnerów klaczy aukcyjnych tworzył - wg mniej i bardziej oficjalnych głosów - Simone Leo znad Tybru (a kysz)...

Tych kilka miesięcy minęło "jak z bicza trzasł" (gdyż czas ma to do siebie, że nieustannie płynie i upływa) i tak oto nastały już dni po Pride of Poland i Summer Sale. Czas więc by wstępnie (zrazu) "ogarnąć ów krajobraz po bitwie" i odpowiedzieć sobie na pytanie i jak ich wyniki mogą wpłynąć na aktualny stan i najbliższą kondycję państwowej hodowli koni arabskich. Co poszło i co nam zostało po tegorocznej edycji?...

1. SK Janów Podlaski udało się sprzedać ogółem 12, z 18 wystawionych do zbycia klaczy (oraz jednego ogiera), za ogółem 634 tys. euro (tj. 2 mln 725 tys. zł). Konkretnie: Atandę (30), Primerę (90), Pianovę (52), Anawerę (57), Potentillę (215), Graciosę (15), El Safiję (10), Estonię (26), Eterykę (39), Patty (15), Pragę (30), Włodawę (45) i Pistolero (10). Z tej stawki szkoda mi wybornej Atandy, tym bardziej, iż poszła za relatywnie niską kwotę. Tym niemniej pozostawiła ona ostatnio w stadzie córkę po Paris (jedyną klaczkę po nim w tym roczniku). Swe następczynie w Janowie zostawiły najgłośniejsze w tej stawce: Primera (Princelę po QR Marc), Pianova (Polanicę po EKS Alihandro) i Anawera (Angurię po Ascot DD i Andrianę po EKS Alihandro). Aż 3 córki (w tym Paolilę po Pogrom i odsadkę po Ecaho) pozostawiła w macierzystym stadzie największa janowska chluba aukcyjna, Potentilla. Niestety, nic nie zdążyła dać cenna Praga (po Vitorio TO), więc szkoda jej najbardziej. Generalnie nie jest jednak źle z obowiązkiem sukcesji, gdyż w dużej mierze został on dotrzymany. Jeśli nad czym - en block - nieco ubolewam, to nad tym, że Janów pozbył się większości ostatnich już córek Edena C, gdyż są to bardzo cenne reproduktorki (poszły wszystkie wystawione). Jako że nie wyprzedawano stąd koni na siłę, stąd kilka cennych klaczy zostanie w nadbużańskim stadzie, w tym Adelita i Akia (źrebne Magic Magnifique) i Bernadetta (źr. Emeraldem J). Generalnie nie można powiedzieć, by te aukcje poczyniły jakiś większy (tym bardziej nieodwracalny) uszczerbek w tamtejszym stadzie - przy 2 mln 725 tysiącach przychodu, która to suma bardzo podratuje finanse stadniny borykającej się ostatnio z różnymi niedostatkami :)

2. SK Michałów udało się sprzedać 10 z ostatecznie 12 wystawionych klaczy (Eskariolla została wycofana) oraz jeden embrion (już nie embrion, a ogierek od Pustynii Kahila został wycofany) za ogółem 1 mln 35 tys. euro (tj. 4 mln 450 tys. zł), w tym: Cheronea (65), Galerida (400), Embrion od Emandorii (100), El Gotta (60), Emanolla (135), Karola (122), Wieża Marzeń (65), Elgora (17), El Dorra (35), Editha (22) i Wizawa (14). Tu tylko w pewnym stopniu zostały zachowane zasady sukcesji najcenniejszych klaczy, gdyż tego warunku nie spełniły ani Galerida (jedyna klasowa dotąd córka Galilei), ani Emanolla, ani też (siłą rzeczy) świetnie rokująca El Gotta. Reguła sukcesji indywidualnej nigdy nie była bezwzględnie przestrzegana w naszej hodowli, stąd nie musi być także w tym przypadku. Ważniejszą bowiem jest zasada sukcesji linii/rodu, a w tej mierze nie doszło do nieodwracalnych uszczerbków, gdyż Galilea jest źrebna Al Ayalem, a od złego jest tu jeszcze Guernika po Vitorio TO. Z kolei Emanolla i El Gotta mają - oprócz matek - pełne siostry w macierzystym stadzie. Należy przy tym podkreślić, iż oferta michałowska spotkała się z dużym zainteresowaniem (wybitną podażą), gdyż praktycznie nie sprzedano jedynie dwóch klaczy, tj. Pustynnej Malwy (źr. Morionem) i Formiss (źr. Muranas Jassehrem). Jakkolwiek na to wszystko nie spojrzymy, to nie możemy zapominać o tym, że sprzedaż Galeridy pozwoliła pozyskać michałowskiej stadninie naprawdę imponujące środki (ponad 1 mln 720 tys. zł), tak potrzebne do jej należytego funkcjonowania (coś za coś).


Szczęśliwie większość elementów składowych tutaj dobrze (należycie, pomyślnie) się ułożyła, w związku z czym aukcje te można uznać za absolutnie dobry impuls dla państwowej hodowli koni arabskich, jak też jej znaczący sukces (o takim nie może mówić w żadnym razie hodowla białecka, a wręcz przeciwnie, niestety)... R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 14.08.2019, 15:04  Uaktualniono: 14.08.2019, 17:28
 Ja tam wierzę (temu com widział i słyszał)...
Wprawdzie nie byłem fizycznie na tegorocznych Dniach Konia Arabskiego, ale byłem tam sercem i poprzez "oko kamery". Oczywiście nic nie zastąpi bycia samemu na miejscu, jednako także dostępna mi perspektywa ma swoje plusy, gdyż poprzez obraz internetowy można być często w centrum "akcji", jak też zobaczyć takie szczegóły, których to nie sposób byłoby dojrzeć z innej perspektywy. Dni Konia Arabskiego, to - jak dla mnie przynajmniej - przede wszystkim Narodowy Pokaz (i championaty), skoro jednak ktoś zaczął od aukcji (od Bacha) to pozostanę w tej konwencji...

Wyniki rzeczonych aukcji generalnie, a na pewno w takim, a nie innym kontekście, okolicznościach i warunkach, są przyzwoite, choć z ich ostateczną oceną musimy się wstrzymać do czasu wpłynięcia (lub nie) wylicytowanych kwot oraz odebrania zakupionych koni. Przy tym trzeba zwrócić uwagę na fakt, iż SK Michałów pozyskała 2/3 wszystkich środków, gdy tymczasem SK Janów Podlaski musi się zadowolić ledwie 1/3 (no ale dobre i co - może tak znajdą trochę kasy, by wreszcie posprzątać oborę i zadbać tam o higienę). Ta całościowo pozytywna ocena nie znaczy jednak, że wszystko poszło "gładko" i perfekcyjnie (jak chce widzieć to Beata Kumanek); bez żadnych błędów, uchybień czy nawet zgrzytów – co to, to nie... Przede wszystkim, na podstawie tego, co zobaczyłem, nie pozyskałem przekonania o walorach (wysokim profesjonalizmie) ekipy Erica Blaaka, bo sporo tam było jednak chaosu i niedociągnięć. Z drugiej strony ich próba wyartykułowania pewnej narracji na temat tegorocznej oferty, jak też nawiązania bliższej interakcji z klientami miała jakiś sens i nawet nieco wdzięku. Najbardziej niejednoznacznie wypadł Frederick De Backer, gdyż jego model prowadzenia licytacji jest nie do zaakceptowania na dłuższą metę (zauważył to już M. Szewczyk, ale muszę jeszcze do tego nawiązać, bo i mnie bardzo to zirytowało). Po raz pierwszy spotkałem się z taką sytuacją, że aukcjoner tak bardzo skupiał się na już osiągniętej kwocie (“mieląc” ją i powtarzając bez końca), a tak mało czasu, uwagi, energii i inicjatywy wykazywał wobec nowych postąpień. To coś niebywałego, do tego absolutnie nie zgodne ani z duchem, ani też regułami "optymalnej/właściwej licytacji". W tej mierze mógłby się wiele nauczyć choćby od M. Grzybowskiego, dla którego zawsze liczyło się przede wszystkim każde kolejne postąpienie (momentalnie zapominał on o kwocie już osiągniętej, przechodząc do wyższego poziomu). Dochodziło do tego, że aukcjoner przez tak bardzo przeżywał (przez wiele minut) już osiągnięte kwoty, iż zapominał poprosić o kolejne – w efekcie nieraz sami kupujący, widząc brak jego inicjatywy, proponowali dalsze postąpienia (dochodziło więc do kompletnego odwrócenie ról)! Ów Belg nie był więc ani takim dyrygentem, ani też takim przewodnikiem, jakim powinien być w takiej chwili i w takiej sytuacji. W ten sposób doprowadził do kilku “przestojów” (nie zgadzam się więc z optyką B.K., iż wszytko szło "jak po maśle"), które nie powinny mieć miejsca na tak prestiżowej imprezie, gdzie zawsze niezwykle ważną kwestią jest zachowanie wysokiej skali energii oraz rymu i rytmu (każde zaburzenie tych wartości jest błędem aukcjonera). W istocie żadna z licytowanych klaczy nie powinna być na ringu dłużej, niż kwadrans. Jak więc ocenić przypadek Cheronei, która pozostawała na scenie przez niemal 50 minut (przy ostatecznym wyniku marnych 65 tysięcy)? Jej licytacja była istną mordęgą dla wszystkich i popisem nieudolności/tremy aukcjonera. Ba, w pewnym momencie – w akcie desperacji – pomyślałem, iż licytacje kolejnych klaczy trzeba będzie odłożyć na następny dzień, gdyż jej nie skończy się przed północą. Co więcej styl/tryb/forma licytowania a’ la Frederick De Backer jest nieekonomiczna, czasochłonna, mało kreatywna i wręcz dysfunkcyjna. Jej ofiarą padła też Anawera, przy sprzedawaniu której doszło do sporego zamieszania (by nie rzec kontrowersji)... Już od początku szła ona dość nerwowo, a w jej końcowej fazie "oliwy do ognia dolał" Mariusz Rytel (co z tego, że z fajnym tembrem głosu i znający angielski, jak mało obeznany w temacie i bardzo nieporadny w wielu kwestiach), który – ni z tego, ni z owego – zgłosił się do aukcjonera z tekstem, że jakiś jego klient oferuje za nią 65 tys. euro, jeśli on mu ją sprzeda.. Na takie dictum De Backer najpierw mało nie spadł ze swego podestu, a następnie mu wyjaśnił, że właśnie prowadzi licytację i to na niej będzie się skupiał, a nie na dziwnych "ofertach". Tak czy inaczej to “obłędne”, a do tego pozaregulaminowe zapytanie M. Rytla (-ela) powinno stać się przedmiotem sprawdzenia, bo wyglądało ono na jakąś (nie przymierzając) prowokację. Co więcej, tuż po tym ów licytujący z Rumunii zaczął się nagle "rzucać przy swym stoliku" i coś niefajnego sugerować, po czym wstał jakby chciał opuścić halę aukcyjną w geście dezaprobaty. Ten incydent absolutnie powinien być wyjaśniony, gdyż nie wykluczone, iż w jego efekcie znów może być problem z odebraniem Anawery. Skądinnąd sympatyczny Belg mało też empatycznie zachował się w przypadku bardzo zaangażowanej w licytację Edithy, klientki z Austrii, której – jakby na złość – nie przyklepał sprzedaży; nawet wtedy, gdy cała hala jej tego życzyła, a ona sama stała już gotowa podejść do swego nabytku. Tym samym sprokurował sytuację, w której już "oddający pola" Arabowie z Trypolisu poczuli się sprowokowani do tego, by przebić jej ofertę (płacąc ostatecznie za córkę Edithę ledwie 2 tysięcy więcej. Po prostu “super” się stało, gdyż Libia to zaiste “idealne miejsce” do życia koni/ludzi…

W przeciwieństwie do niektórych tutaj nie uważam za takie genialne rozwiązanie - faktu, iż Ardanowski zakazał sprzedawać niesprzedane klacze przez cały następny rok, bo jest to klasyczne “wylanie dziecka z kąpielą”. Nie uważam tej decyzji za dobrą po pierwsze dlatego, iż PISowski urzędnik/minister uznał się za jedynego właściciela całego państwowego (więc nie pisowskiego) stada koni arabskich, tym samym przejmując nad nim odgórne/ręczne sterowanie (rzecz nie mająca miejsca nawet za czasów komuny). Po drugie dlatego, iż tak oto ubezwłasnowolnił zarządy stadnin w ich planach hodowlanych i decyzjach selekcyjnych. Jeśli nawet założyć, iż miał dobre intencje (w co wątpię), chcąc tak oto udaremnić ewentualne próby “cichych sprzedaży” (zakulisowego dogadywania się) po aukcji, to bardzo długa, bo aż roczna karencja, a przede wszystkim rozciągnięcie tego zakazu na wszystkie klacze (nawet te słabszej jakości, z Summer Stale) może przynieść więcej strat, niż korzyści – nie tylko finansowych, ale też wizerunkowych, gdyż odbiera mobilność, plastyczność zachowań hodowcom i czyni “sztywnym zakładnikiem” jednego człowieka zarządy stadnin. Nie rozumiem jak można być więc entuzjastą takich “porządków”. Przypominam też niektórym, iż w SK Michałów nie ma czegoś takiego jak “cicha sprzedaż ze stajni”, gdyż każdorazowo ogłaszane/rozpisywane są tam oficjalne przetargi. Z kolei w SK Janów Podlaski od dłuższego czasu w ogóle nie odbywa się żadna sprzedaż, gdyż pani Ania Stefaniuk już o to najlepiej (szczególnie) zadbała...

Co do Adelity, to sprawdziły się moje diagnozy (przewidywania) iż będzie ona miała opcjonalną (podwójną) cenę minimalną (stan rzeczy, czyli przebieg aukcji miał zdecydować o tym, która z tych opcji miała być wdrożona w życie) i że raczej będą chcieli ją zachować (ewentualnie na przyszły rok – mając na względzie fakt, iż nie mamy niewyczerpanego źródła championek do sprzedaży, a żadna “szanująca się aukcja” nie będzie mogła się odbyć bez swojej gwiazdy). Oczywiście nie wiem na ile wyznaczono te jej (dwie) ceny minimalne, ale sądzę, że pierwsza (“zaporowa”) była na poziomie nawet 350 tys., a ta “ratunkowa” na poziomie 150 tys. Euro.

Uważam za kompletnie chybione pretensje do nowych hodowców, że sprzedają konie hodowli tych poprzednich. Tak, jakby Białobok nie sprzedawał nigdy koni hodowli swego poprzednika i nie odnosił nimi sukcesów hodowlanych, a Trela nie bazował przez pierwszych kilkanaście lat na koniach hodowli swych poprzedników. Hodowla państwowa, to sztafeta pokoleń i dorobek wielu ludzi. To naczynia połączone oraz zazębiające się tryby, nie ma więc sensu zarzucać jednym, że korzystają z dorobku hodowlanego innych, bo są to absurdalne (kuriozalne) zarzuty. Już za kilka lat może już ktoś inny sięgnie (na pokazy lub na aukcje) po osobniki hodowli Hanny Sztuki, a za kilka kolejnych duetu Monika Słowik – Weronika Sosnowska-Sidoruk i będzie to normalna, naturalna kolej rzeczy...

Śmiesznym jest robienie tajemnicy z faktu, iż Jaonna Wojtecka była przedstawicielką Suveco Arabians (Niny Suszkiewiczowej), gdy siedziała obok niej podczas aukcji, a poza tym wszyscy ją znają (choćby z prasy) i wiedzą, iż pracuje dla tej ostatniej (ze swoim partnerem, Pawłem Kozikowskim). Był to debiut dla pani Joanny, dlatego nie dziwne, iż była mocno usztywniona (stremowana rolą), stąd pewna nieporadność w tej mierze. Nie zgadzam się też z usprawiedliwianiem aukcjonera, który nie sprzedał Anawery klientowi (w tym przypadku Czeszce) oferującemu najwięcej, bo uznał wyższość ustanowionego przez siebie ad hoc trybu nad nadrzędną zasadą, która opiera się na tym, iż każdorazowo danego konia powinien kupić ten klient, który oferuje najwięcej (choćby miał to być tylko tysiąc więcej)! Czyniąc tak, jak postąpił popełnił jeszcze błąd o tyle, iż być może ten Rumun znowu nie odbierze Anawery (a jeśli ją nawet odbierze, to jakie następnie zapewni jej warunki), a w Suveco Arabians miałaby fajne i godne życie… Co do różnych opłat, to słyszałem, że miała miejsce duża pazerność na pieniądz organizatorów, przy bardzo słabej ofercie kateringowej. Dochodziło do sporów i problemów. Doszło ponoć do tego, że zakupu wejściówek na widownię żądano nawet od ludzi, którzy wpłacili wadium. To bardzo małe i miałkie. Zbytnia pazerność nigdy – na końcu – się nie opłaca... R. Raznowiecki
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 14.08.2019, 9:43  Uaktualniono: 14.08.2019, 11:30
 NAJLEPSZY RUCH POKAZU
W przypadku równej punktacji za ruch - a taki mieliśmy w odniesieniu do El Bellissimy i Pomiana (3 x 20), o tym, który koń otrzymuje nagrodę za najlepszy ruch decyduje punktacja za typ, a tu El Bellissima miała 2 x 20 i 1 x 19,5 pkt, a Pomian miał 20, 19 i 19,5. Może nie jest to sprawiedliwe, ale tak jest w przepisach.
A i tak najlepszy ruch miała Potentilla - ale nie w tej konkurencji.
Alina Sobieszak
Odpowiedz

Autor Wątek
marek_szewczyk
Wysłano: 14.08.2019, 7:16  Uaktualniono: 14.08.2019, 7:18
Webmaster
Dołączył: 22.05.2013
Skąd:
Liczba wpisów: 666
 Oczom nie wierzę
Szanowna Pani Beato,

Nie napisałem, że minister powinien powierzyć organizację aukcji Annie Stojanowskiej i Jerzemu Białobokowi. Ubolewam jedynie, że Tomasz Chalimoniuk wolał korzystać z doradztwa Simone Leo, a nie wspomnianej dwójki polskich fachowców. Chodziło mi jedynie o doradztwo. A co do konfliktu interesów, to czy nie widzi Pani, że taki sam konflikt interesów wystąpił w sytuacji, kiedy doradcą głównego organizatora aukcji jest włoski handlarz i pośrednik, który przez dwa lata robił szemrane interesy z kierującymi michałowską stadnina, które na pewno były korzystne finansowe dla niego, a raczej niekoniecznie dla skarbu państwa? I nadal jest pośrednikiem i handlarzem.


Pani zdanie, że "drożej (niż Polturf) nie brał nikt" jest wysoce nieprawdziwe. Przypomnę tylko, że 2018 roku Maciej Grzechnik przyznał publicznie, że aukcje (obie) kosztowały 723 tys. zł. Na głównej aukcji sprzedano ostatecznie tylko 3 konia za 254 tys. euro. Doliczając wpływ ze sprzedaży koni na aukcji letniej, wyliczyłem, że koszt wyniósł 34,45% przychodu. Czy nie jest to dowód, że byli tacy, którzy brali więcej niż Polurf? Proszę jeszcze raz przeczytać mój tekst "Prawdziwe wyniki aukcji Pride of Poland" z 11.12.2018
Pani zdaje się pracuje w banku. Jeśli tak, to nie chciałbym być jego klientem, skoro jego pracownik ma kłopoty ze zrozumieniem prostych wyliczeń.


A co do reszty, na tym polega demokracja, że każdy może mieć inne zdanie.
Marek Szewczyk
Odpowiedz

Autor Wątek
Gość
Wysłano: 14.08.2019, 6:32  Uaktualniono: 14.08.2019, 6:52
 Oczom nie wierzę
Czytam, i oczom nie wierzę. Byłam na auckji, widziałam wszystko z bliska, dlatego muszę odnieść się do kilku wątków poruszonych przez Marka Szewczyka.

Zacznę od mojego pierwszego i wielkiego ALE. Otóż Marek Szewczyk ubolewa, iż minister nie powierzył organizacji aukcji Annie Stojanowskiej i Jerzemu Białobokowi. Wprost nie mogę uwierzyć, że czytam takie stwierdzenie. Powiedzmy sobie jasno. Gdyby tak się stało, mielibyśmy do czynienia z rażącym konfliktem interesów i łamaniem podstawowych norm przyzwoitości. Przecież Anna Stojanowska i Jerzy Białobok, prowadząc prywatne firmy, zajmują się nie tylko doradztwem hodowlanym, lecz również pośrednictwem w handlu końmi. Jako tacy nie powinni byli zostać członkami rady ds hodowli koni, zaś ewentualne powierzenie im organizacji aukcji Pride of Poland byłoby niebywałym skandalem. Tu nie chodzi o podważanie indywidualnej uczciwości tego czy owego, tu chodzi o zasadę.

Powiem więcej. Otóż w trakcie aukcji Pride of Poland siedziałam przy stoliku obok stolika Christine Jamar. Jerzy Białobok, członek rady ds hodowli koni przy ministrze rolnictwa, nie zajmował miejsca u boku swego pryncypała. Nie, bo całą aukcję spędził przy stoliku Christine Jamar, aktywnie wspierając ją przy zakupach na aukcji. Słyszałam na własne uszy jak kilka razy ponaglał aukcjonera by wreszcie przybił młotek po raz trzeci (wówczas gdy licytowała Christine Jamar). Dla mnie ten właśnie fakt był największym zgrzytem aukcji Pirde of Poland. Skoro Jerzy Białobok zgodził się zostać członkiem ww. rady, elementarne standardy etycznie nie powinny pozwolić mu na aktywne działanie w trakcie aukcji na rzecz jednego z kupujących. Ale kogo to obchodzi? Jerzemu Białobokowie wolno wszystko.
Powtórzę po raz kolejny, J.B. powinien natychmiast ustąpić z rady, bądź zostać z niej odwołany. Zadam jeszcze jedno pytanie, na które z pewnością nie uzyskam odpowiedzi. Otóż jestem bardzo ciekawa, czy Jerzy Białobok otrzymał jakiekolwiek prowizje z tytułu sprzedaży tego czy innego konia na tegorocznej aukcji Pride of Poland. Przy zachowaniu demokratycznych standardów, nie powinien.

Z tekstu Marka Szewczyka jasno wynika, że są kupcy lepsi i gorsi. Ci lepsi to Christine Jamar, Al Thumama Stud, Suweco Stud Niny Suskevicowej. Privilege Arabians i pozostali należą do tych gorszych. Tak się dziwnie składa, iż ww. lepsi to klienci Jerzego Białoboka i Anny Stojanowskiej, która ponoć wyceniała konie aukcyjne. Dodam tutaj jeden zadziwiający fakt. Otóż przed aukcją usłyszałam przy hotelowym śniadaniu od jednej osoby, iż Galeridę kupi Al Thumama Stud za 400 tysięcy euro, zaś Emanolla powędruje do Christine Jamar za 130 tysięcy euro. Powędrowała za 135 tysięcy euro. Podobno środowisko już dawno wiedziało, że tak się stanie. I tak się stało. Bez komentarza. Wszyscy też wiedzą, że owa anonimowa osoba reprezentująca Ninę Suskevic to Joanna Wojtecka, zasiadająca na aukcji przy swojej chlebodawczyni. Dodam też, iż mimo oficjalnego zaproszenia, Anna Stojanowska wolała udać się na urlop niż do Janowa Podlaskiego na Narodowy Czempionat i Aukcję Pride of Poland. Znów bez komentarza.

Marek Szewczyk napisał, że nudził się na aukcji. Jego prawo. Moim prawem jest wyrazić zdziwienie z tego powodu. Aukcja obfitowała w pełne dramaturgii momenty, jak np licytacja klaczy Potentilla, publiczność aktywnie wspierała licytację, atmosfera aukcji była wspaniała, a te kilka godzin upłynęło w moim odczuciu jak ledwie kilka chwil. W mojej ocenie, organizatorzy trafili w dziesiątkę w wyborze aukcjonera oraz spikera aukcji. Okazało się, że pan Nolan nie jest jedynym dobrym aukcjonerem na świecie.

Chciałabym dobitnie podkreślić jedną rzecz. Całe wydarzenie w Janowie, tj. czempionat i aukcje zorganizował zespół liczący jedynie 4 osoby, a więc Agnieszka Iżewska, Tomasz Chalimoniuk, Marek Romański oraz Mariusz Rytel, przy wielkim wsparciu Grzegorza Czochańskiego. Ten niewielki zespół, mając do dyspozycji niewielkie środki, zorganizował imprezę w sposób nie budzący żadnych zastrzeżeń. Wprawdzie oprawa imprezy była skromna, ale w obecnej sytuacji finansowej stadnin wszelkie Bizancjum byłoby nie na miejscu. Tomasz Chalimoniuk i jego zespół wykonali swoje zadanie na piątkę. Grzegorz Czochański pokazał również, iż jest sprawnym organizatorem, a konie z prowadzonej przez niego stadniny odniosły wielki sukces na Narodowym Czempionacie, o czym wiedzą już wszyscy.

Jeszcze jedno słowo o Polturfie. Jakoś ostatnio wszyscy zapominają, lub udają amnezję, lecz wynagrodzenie firmy Polturf za organizację aukcji nie sprowadzało się jedynie do owych 12 procent prowizji od sprzedaży koni. Do kieszeni Polturfu wędrowały również wszystkie wpływy z tytułu sprzedaży biletów wstępu i biletów vip, jak również wpływy z tytułu wynajmu miejsc parkingowych w stadninie, powierzchni handlowej, reklam i absolutnie wszystkiego. Wpływy te można oszacować na dodatkowe około 2 mln złotych, poza prowizją od sprzedaży koni. Mało tego. Na wypadek, gdyby nie sprzedał się żaden koń, Polturf miał zagwarantowaną w umowie minimalną prowizję w wysokości pół miliona złotych. Warunki królewskie, czyż nie? Z całą pewnością nie uda się nikomu udowodnić, że organizacja tegorocznej imprezy wyniosła drożej, niż za czasów Polturfu. Bo drożej nie brał nikt.

Miniony weekend w Janowie był dla mnie wspaniałym przeżyciem, lecz przede wszystkim cieszą wyniki aukcji. Powiem szczerze, że gdyby to ode mnie zależało, nie sprzedałabym Anawery za 57 tysięcy euro czy El Safii za 10 tysięcy euro. Są to jednak moje osobiste odczucia związane z moją preferencją dla tych właśnie klaczy. Najważniejsze jest to, że stadniny otrzymały tak bardzo potrzebny zastrzyk finansowy. Na koniec serdecznie gratuluję więc organizatorom oraz SK Janówv Podlaski.
Beata Kumanek
Odpowiedz
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5