Monty Roberts ponownie w Polsce
…człowiek, który zrobił dla koni na całym świecie więcej niż ktokolwiek inny, dotarł wreszcie do nas. Tak pisałem we wstępniaku w majowym numerze „Konia Polskiego” w 2004 roku.
Napisałem wówczas jeszcze tak: Biorąc pod uwagę, jak wielu krajów dotąd nie odwiedził ze swoim przesłaniem: „czyńmy świat lepszym dla koni i ludzi”, następna taka okazja może się już nie powtórzyć.
Na szczęście – powtarza się. Monty Roberts ponownie przyjedzie do Polski.
A konkretnie do Wrocławia, gdzie wystąpi na Partynicach w sobotę, 16 listopada. Z wielką przyjemnością informuję moich czytelników o tym wydarzeniu z dwóch powodów. Pierwszy jest oczywisty – to wielka, a moim zdaniem – największa postać hipologii na całym świecie. Człowiek, któremu konie powinny postawić pomnik, bo nikt nie zrobił dla tych zwierząt tyle, co on.
A drugi – prywatny, bo brałem czynny udział w pierwszej wizycie Montego. Co prawda z tego powodu do dziś mnie uszy pieką ze wstydu, jak sobie to przypomnę, ale niezależnie od wpadki językowej, było to wielkie przeżycie.
A z tą wpadką było tak. Andrzej Makacewicz, który jako szef firmy PDM organizował wówczas wizytę Monty’ego w Polsce, zaproponował mi, ówczesnemu redaktorowi naczelnemu „Konia Polskiego”, abym był prowadzącym ten pokaz. Początkowo odpowiedziałem, że to nie wchodzi w rachubę, bo moja znajomość angielskiego jest niewystarczająca. Nie byłem wówczas (i nadal nie jestem) w stanie swobodnie rozmawiać z Anglikiem czy Amerykaninem. Pan Makacewicz przekonywał mnie, że będzie to możliwe, bo dostaną słuchawkę do ucha, a Aldona Kozłowska, znająca i język, i zagadnienie, będzie mi w razie czego tłumaczyć to, co będzie mówił Monty.
Nie byłem przekonanym, czy to jest technicznie możliwe, więc doszło na Torwarze do próby. I faktycznie, jak stanąłem na środku głównej płyty, a pani Kozłowska weszła wysoko, gdzieś na ostatni rząd miejsc dla widzów i stamtąd zaczęła do mnie mówić przez mikrofon, okazało się, że doskonale słyszę każde słowo. Dlatego się zgodziłem.
Tylko podczas próby hala była puściuteńka i nie działały żadne urządzenia, a podczas pokazu były tłumy widzów (ok. 4000 widzów), a poza tym działało nagłośnienie dla widzów i pewnie jeszcze wiele innych urządzeń. Które z nich zakłócało łączność między tłumaczką a mną, tego nie wiem, nie znam się na tym, ale efekt był taki, że słyszałem co dziesiąte słowo tłumaczki. No i wyszło, jak wyszło, czyli kiepsko.
Ale dość tych prywatnych wspomnień. Wróćmy do głównego bohatera. Choć już biletów na jego występ pozostało niewiele, ale warto, aby wszyscy, którzy do tej pory o nim nie słyszeli, albo słyszeli niewiele, zainteresowali się tą postacią. Monty Roberts napisał kilka książek, z których najważniejsza – moim zdaniem – jest ta pierwsza, czyli „Człowiek, który słucha koni”. Bo tam Monty opisał to, jak doszło do tego, że zaczął poznawać język koni, a przede wszystkim to, jak zaczął to wykorzystywać, aby je lepiej rozumieć i nawiązywać z nimi relacje bez użycia przemocy. W odróżnieniu od swojego ojca, kowboja, który „łamał” młode konia zajeżdżając je, Monty odkrył join up, czyli połączenie. Opisał to jako moment, kiedy koń wybiera to, że chce być z człowiekiem, w przeciwieństwie do sytuacji, kiedy chce być od niego daleko. Join up pozwoliło mu osiągać to, że każdy koń, nawet najbardziej dziki, przyjmuje kiełzno, siodło, a potem człowieka na swoim grzbiecie w kilkanaście minut i bez złych skutków zarówno dla konia, jak i dla jeźdźca.
Od kiedy Monty odkrył język koni i to, że można to wykorzystać dla dobra zarówno tych zwierząt, jaki ludzi użytkujących konie, jeździ po świece z przesłaniem: Moją misją życiową jest zostawić świat lepszym miejscem niż go zastałem dla koni i ludzi. W pewnym sensie jest to spłacanie długu, jaki ludzie mają wobec koni, bo jak napisał we wstępie do wspomnianej książki: …jesteśmy winni przeprosiny temu gatunkowi za to, że przez tysiące lat musiał cierpieć z powodu naszego braku zrozumienia.
Każdy, kto chce się uważać za koniarza, powinien przeczytać wszystkie cztery książki, jakie napisał Monty Roberts, bo dzięki temu będzie w stanie je lepiej rozumieć. No i najlepiej przeczytać je zanim się ktoś wybierze na pokaz 16 listopada.
A pokaz organizuje Magdalena Stanik, która odbyła już dwa kursy u Monty Robertsa i została zakwalifikowana przez niego na staż instruktorski. Więcej szczegółów znajdą Państwo na stronie:
Marek Szewczyk



Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 27.09.2019, 10:50 Uaktualniono: 27.09.2019, 10:56 |
![]() https://www.salon24.pl/u/marcin-tyc/986358,janow-podlaski-ponad-3-2-mln-zl-straty-stadniny-koni-za-2018-rok
|
|
![]() |
Autor | Wątek |
---|---|
marek_szewczyk | Wysłano: 26.09.2019, 17:50 Uaktualniono: 26.09.2019, 17:50 |
Webmaster
![]() ![]() Dołączył: 22.05.2013
Skąd:
Liczba wpisów: 666
|
![]() Skąd ma Pan te niepokojące wiadomości?
Marek Szewczyk
|
![]() |
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 26.09.2019, 16:49 Uaktualniono: 26.09.2019, 17:48 |
![]() Niestety, Monty Roberts nie dotarł do wielu, do których powinien był dotrzeć (co oczywiście nie jest jego winą) ze swoim przesłaniem "by czynić świat lepszym dla ludzi i koni". Mam tu na myśli np. urzędników "dojnej zmiany" sprawujących pieczę właścicielską nad polską hodowlą koni arabskich poprzez takie (obce naszej tradycji, kulturze, zwyczajom i normom) ciało, jak KOWR. Jak słyszę odgórnym jego zarządzeniem przeglądy koni w arabskich stadninach państwowych (nie PISowskich) mają być odtąd zamknięte dla tzw. "ludzi z zewnątrz" (trenerów, hodowców prywatnych, klientów stadnin, publicystów i sympatyków koni arabskich). To niesłychane, jak można tymże grupom, żywo zainteresowanych stanem i kondycją polskiej hodowli oo zabraniać wstępu na teren jakby nie było państwowych stadnin? Komu tak bardzo zależy, by wszystko co się tam odtąd będzie działo było tajemnicą (tajne przez poufne)? Kto i co ma tu do ukrycia? Jakim prawem i w imię czego ktoś śmie czynić teren owych stadnin strefą zamkniętą (zoną) dla opinii publicznej i niby komu ma to służyć, bo ani ludziom, ani koniom?! Jest rzeczą haniebną że tuż przed zapewne ostatnią wizytą Monty Robertsa w naszym kraju zapadają tak haniebne decyzje. W ich świetle zasadne staje się pytanie, czym od tej chwili mają być owe ośrodki hodowli koni arabskich (od zawsze gościnne i otwarte dla wszystkich) i komu, tak naprawdę, mają teraz służyć? Komu przeszkadza te raptem kilkanaście osób zjawiających się regularnie w Michałowie, Białce czy w Janowie na dorocznych przeglądach? Dlaczego nagle stali się oni dla KOWRU (pisowskiej władzy) "personami non grata"? Co to ma być w ogóle? Po co te restrykcje; te ograniczenia, tajemnice, blokady i zakazy? Po co i w imię czego, bo na pewno nie w celu jawności i transparentności? W tym szaleństwie niech jeszcze ogrodzą teren stadnin drutem kolczastym lub wysokim murem, jak też ustawią wieżyczki strzeleckie przy bramach, by można było łatwiej strzelać do chcących je odwiedzać (ośrodki hodowli będące własnością całego narodu, a nie tylko pisowskich wybrańców)...
To się w głowie nie mieści. Zamiast popularyzować, tzn. otwierać polską hodowlę jak najszerzej na społeczeństwo i świat, a tym samym kreować rynek, to się ją - szemranym nakazem - zamyka i izoluje od tegoż (pewnie w takim celu, by łatwiej ją było następnie zwinąć)! Nie ma mego przyzwolenia na to co się teraz dzieje; na to, by mała i mająca jak najgorsze intencje, grupka ludzi zawłaszczała polską hodowlę koni arabskich - dumę i chlubę całego narodu, niezbywalny element naszego dziedzictwa narodowego. Nie pozwalam, by różnej maści prymitywy (niewiele wiedzące, a jeszcze mniej rozumiejące) kładły swe brudne, lepkie łapy na naszych utartych zwyczajach, tradycjach i wolnościach (świętościach)... R.R. |
|
![]() |