Strona startowa | O mnie | Blog | Linki | Napisz do mnie
 
Archiwa
 

Archiwa

A to ja
 

Marek Szewczyk fot. Włodzimierz Sierakowski


Marek Szewczyk

Wielka Warszawska czy Wielka Bankowa? – polemika

Nadesłany przez Marek Szewczyk 7.10.2019, 18:38:10 (2051 odsłon)

Choć Wielka Warszawska rozegrana została już ponad tydzień temu, do tego tematu wracam dziś, głównie z tego powodu, że dopiero przed ostatnim weekendem przeczytałem tekst redaktora Tadeusza Porębskiego w piśmie „Passa” (a w weekend byłem zajęty zawodami jeździeckimi). Tekst ma wszystko mówiący tytuł, powtórzony w moim tytule.

 

Kiedy pierwszy raz czytałem przywołany artykuł, ze zdziwieniem konstatowałem, że zgadzam się z red. Porębskim prawie w 100%. Ze zdziwieniem, bo na ogół ów procent zgodności jest zdecydowanie mniejszy. Jednak po powtórnym przeczytaniu tekstu oraz po zaczerpnięciu opinii kilku osób, których zdanie na temat wyścigów konnych bardzo cenię, te proporcje uległy sporej korekcie.



 

Zacznę jednak od tych punktów, w których się z red. Porębskim zgadzam. Słusznie pyta on, czy środki pozyskane z wynajmu trafią do wyścigowej służewieckiej puli?.

 

Ujmę to tak – jeśli podczas Derby głównym sponsorem tego dnia wyścigowego (bo to nie tylko Derby) była firma Westminster, która do puli nagród na Derby dołożyła 50 tys. zł, w tym 28 625 zł dla zwycięzcy, to środowisko wyścigowe (hodowcy, trenerzy właściciele koni wyścigowych) miało namacalny dowód, że ten sponsor „dał coś” temu środowisku. Wyłożył te pieniądze w zamiana za reklamę swojej firmy, za możliwość zrobienia – jak to się teraz mówi i pisze – eventu dla pracowników i zaproszonych gości w tak prestiżowym miejscu i czasie. Oczywiście wspomniana firma zapłaciła ze tę reklamę i owo spotkanie towarzyskie podmiotowi, którego pełna nazwa brzmi: Totalizator Sportowy Sp. z o.o. – Oddział Tor Wyścigów Konnych Służewiec – znacznie więcej, ale reszta tych pieniędzy niknie gdzieś w mroku niewiedzy ludzi związanych z wyścigami konnymi.

 

A tymczasem – jak mnie poinformował Dominik Nowacki, kierujący spółką-córką TS, która zarządza torem na Służewcu - w ubiegłym roku przychód z wynajmowania terenu toru i parkingu (w tym na wspomniany przez red. Porębskiego z niechęcią festiwal Orange) wyniósł 2 mln zł.

 

Jednak zgadzam się z red. Porębskim, że jeżeli już udało się namówić taką potężną firmę, jak Bank PKO, aby wynajęła za duże (zapewne) pieniądze część toru służewieckiego na swój event podczas Wielkiej Warszawskiej, to byłoby lepiej z punktu widzenia środowiska wyścigowego, a i wizerunkowo dla Banku także, gdyby firma ta dołożyła kilkadziesiąt tysięcy złotych do puli nagród w WW. To byłby miły gest i szkoda, że go zabrakło, tak jak nie zabrakło go podczas Derby w przypadku firmy Westminster.

O jeden poziom za dużo

Drugi punkt, w którym się zgadzam z red. Porębskim, dotyczy owych nieszczęsnych namiotów rozstawionych na parterze pod główną trybuną, w której Bank PKO podejmowało swoich pracowników i swoich gości.

 

Stali bywalcy wyścigów konnych, właściciele karnetów, nie mieli do tej strefy wstępu, a namioty zasłaniały widok ostatniej prostej. Z drugiej strony, pierwsze i drugie piętro także były zarezerwowane dla specjalnych gości, a więc wspomniani stali bywalcy mogli na parterze przebywać między gonitwami i zagrać w tamtejszych kasach, ale aby obejrzeć gonitwę, musieli przenieść się w przestrzeń między trybunami główną  a pierwszą.

Rozumiem konieczność wynajmowania przestrzeni pod i wewnątrz trybuny głównej, ale zajęcie wszystkich trzech poziomów (parteru – w postaci namiotów), pierwszego i drugiego piętra – uważam za przesadę. Chociaż jeden poziom należało zostawić dla stałych bywalców.

 

Tor musi zarabiać

W środowisku wyścigowym i wśród graczy, może nie wszystkich, ale większości, widać postawę roszczeniową. Skoro tak bogata firma, jak Totalizator Sportowy dzierżawi tor i podjął się organizacji wyścigów konnych na Służewcu, to niech płaci. Ma wszak z czego. A tymczasem całoroczna pula nagród od kilku lat pozostaje na poziomie 8 mln zł, co w kontekście rosnących rokrocznie kosztów sprawia, że wyścigi dla właścicieli koni i dla hodowców stają się nieopłacalnym przedsięwzięciem. Panuje więc przekonanie, że TS powinien zwiększyć tę pulę, a najlepiej, aby ją zwiększał co roku.

 

Słabo do publicznej świadomości przebija się coś, co powinno być oczywiste. Jeżeli Totalizator Sportowy założył na torze służewieckim spółkę-córkę, to musi ona działać na zasadach biznesowych, a więc musi przynosić dochód. Totalizator Sportowy nie może w nieskończoność tylko inwestować i dokładać (a na razie dokłada) do tego interesu. Ktoś kiedyś powie – hola, co tu się dzieje? Firma jest nierentowna, to trzeba ją zamknąć. I wyścigi konne znowu staną przed widmem śmierci klinicznej.

 

Są dwa obszary, które mają potencjał, aby tor służewiecki zaczął na siebie zarabiać. Jeden to zakłady wzajemne, a więc obroty w grze na konie. A drugi to blisko 150 ha teren toru i jego infrastruktura. Zacznijmy od hazardu.

Nadzieja w internecie

Przez lata piętą achillesową wyścigów na Służewcu było to, że gros zakładów było przyjmowanych na torze, a tylko znikomy procent poza torem. W tak zwanych ekspozyturach. A w innych krajach europejskich, tych o większych tradycjach wyścigowych i bogatszym społeczeństwie, te proporcje były inne. W niektórych krajach rzędu 50 na 50%, a były (i są) nawet takie, gdzie większość zakładów była (i jest) przyjmowana poza torem.

 

Kiedy Totalizator Sportowy w 2008 roku zaczął dzierżawić służewiecki tor, wydawało się, że kto jak kto, ale ta firma szybko rozkręci ten obszar. Wiele osób wyobrażało sobie to tak, że skoro TS ma kilkadziesiąt tysięcy punktów, gdzie można zagrać w kumulacji totolotka, to nic łatwiejszego, jak wprowadzić tam także możliwość gry na konie. Uproszczone i błędne myślenie. Większość punktów TS to w jedynie maszyna wypluwająca bilecik ustawiona gdzieś w kącie np. sklepu lub w kiosku Ruchu czy na stacji benzynowej.

 

Aby ktoś zechciał obstawiać na konie nie na torze, tylko gdzieś w Polsce, trzeba mu stworzyć warunki. Musi mieć duży ekran, na którym będzie mógł oglądać na żywo relację z toru, kasy, w których może kupić zakłady, no i wreszcie stolik, przy którym będzie mógł usiąść i bar, w którym będzie mógł zamówić coś do jedzenia i do picia.

 

Ale dziś to już nie jest tak istotne. Dziś nadzieję daje internet. Dziś każdy ma smartfona, na którym może oglądać on-line co chce i gdzie chce. Może też zawierać transakcję on-line. A spółka Traf dostała (złe słowo – wykupiła) prawo do zawierania zakładów poprzez internet. To stało się w tym roku, ale jeszcze trochę wody w Wiśle musi upłynąć, zanim system zostanie dopracowany i rozpowszechniony. Nadzieja jednak jest, że to co się nie udawało latami, wreszcie zostanie osiągnięte. Większość zakładów wzajemnych będzie przyjmowana poza torem, a obroty wzrosną na tyle, że roczna pula nagród wzrośnie do tego poziomu, że trenerzy, właściciele koni czy hodowcy zaczną na tym zarabiać.

 

Piękna wizja, ale czy realna? Ja wierzę, że tak, nawet mając świadomość, że wyścigowy hazard w Polsce nigdy nie osiągnie poziomu, jaki obserwujemy w Azji. Dość powiedzieć, że w Hongkongu obroty w grze w jednej gonitwie są większe niż u nas przez cały sezon! Ale nie musi – wystarczy żebyśmy osiągnęli w skali roku poziom obrotów z jednego tygodnia w Hongkongu.

Infrastruktura

Nie może tak być, aby blisko 150-hektorowy teren w środku miasta służył tylko wyścigom konnym. Jest to na tyle wielki obszar, że może pomieścić inne funkcje, które będą służyć Warszawiakom. Najlepiej, aby to były inne aktywności związane z końmi. Tymi sportowymi i tymi rekreacyjnymi. Do tego potrzebne są odpowiednie obiekty, które trzeba wybudować w tym specyficznym, wyścigowym miasteczku. Odpowiednie plany są.

  

Zawsze byłem i będę przeciwny planom, które godziłyby w egzystencję wyścigów (np. likwidacja toru roboczego, czy oddanie części służewieckiego terenu deweloperom). Ale zawsze będę za rozsądnym planem, który nie likwidując wyścigowych funkcji służewieckiego obiektu, pozwoli na stworzenie infrastruktury dla koni sportowych, na postawienie hotelu z restauracją, które przynosiłyby dochody z czynszu, i inne tego typu inwestycje, które pozwoliłyby Torowi Wyścigowemu zarabiać.

 

Przy okazji – red. Porębski alarmuje, że w ostatni weekend czerwca przyszłego roku, na tydzień przed Derby, wyścigów nie będzie, bo planowane jest coś w rodzaju „poznańskiej Cavaliady”. Szkoda, że red. Porębski nie zadał sobie trudu, aby tę informację sprawdzić, zanim podał ją w alarmistycznym tonie.

 

Jak mnie poinformował Dominik Nowacki, faktycznie w ten czerwcowy weekend na Służewcu rozegrane zostaną międzynarodowe zawody w skokach przez przeszkody (rangi 4 gwiazdek, wtajemniczeni wiedzą, co to oznacza). Cała infrastruktura, niezbędna do tej sportowej imprezy, zostanie rozstawiona na terenie parkingu, ale wyścigi konne w ten weekend odbędą się normalnie!

 

I tu się z red. Porębskim różnimy – ja uważam, że to jest bardzo dobry pomysł. Nie tylko dlatego, że jestem od lat związany ze sportem jeździeckim bardziej niż z wyścigami konnymi. Nie o moje odczucia tu chodzi. Chodzi o tę dalekosiężną wizję, aby służewiecki teren przynosił więcej dochodów z wynajmu pod różnego rodzaju wydarzenia (a najlepiej końskie), a poza tym, aby Służewiec służył Warszawiakom także w inny sposób. Oczywiście z zastrzeżeniem, że to nie godzi w wyścigi konne.

Patronaty – jak to bywało

Tradycja rzecz ważna, ale czy pozbawienie prezydenta Warszawy patronatu nad Wielką Warszawską jest takim wielkim grzechem? Na ten temat red. Porębski napisał kilka akapitów i wszystkie w bardzo krytycznym tonie.

 

Między innymi przywołał taki oto przykład, że kiedy w Polsce rządził Sojusz Lewicy Demokratycznej, nikomu nie przyszło do głowy, aby ówczesnego prezydenta Warszawy, Lecha Kaczyńskiego, pozbawiać patronatu nad WW. Strzał niezbyt celny. Dlaczego? Lech Kaczyński, kiedy był prezydentem Warszawy, nigdy na Wielkiej Warszawskiej się nie zjawił. Podobnie, jak już był prezydentem RP,  gonitwy Derby też nigdy nie zaszczycił swą obecnością.

  

A przy okazji, mam dla Państwa zagadkę. Tylko raz w historii powojennych wyścigów konnych prezydent Polski zjawił się na torze osobiście na Derby. Wiecie kto nim był i kiedy to było?

Tym prezydentem był Bolesław Bierut. Z tego powodu nie użyłem zwrotu „zaszczycił”, bo to postać mocno niechlubna w naszej historii. Skąd to wiem? Sam takiej wiedzy bym nie miał, ale wykonałem telefon do Andrzeja Szydlika, chodzącej historii wyścigów konnych i się dowiedziałem. Nawiasem mówiąc, Andrzej Szydlik wyprowadził z błędu pewnego varsavianistę, który bardzo ładnie opowiadał o stolicy w kontekście 80-lecia toru na Służewcu podczas miłej uroczystości jakiej patronował minister rolnictwa (ale był reprezentowany przez wiceministra). Błąd wspomnianego historyka Warszawy polegał na tym, iż jego zdaniem na otwarciu toru na Służewcu w czerwcu 1939 roku był obecny prezydent Ignacy Mościcki. Otóż akurat nie był, choć wcześniej często bywał na torze na Polu Mokotowskim.

 

Wróćmy do patronatów. Podobnie było i jest w przypadku konkursów o Puchar Narodów, jakie rozgrywa się raz w roku w Polsce podczas międzynarodowych oficjalnych zawodów w skokach przez przeszkody. Puchar Narodów od lat rozgrywany jest pod patronatem prezydenta RP, ale nigdy żaden z nich się nie zjawił na tym konkursie. A tymczasem w innych krajach europejskich wielokrotnie widziałem podczas transmisji telewizyjnych, które komentowałem, jak podczas Pucharu Narodów prezydent danego kraju zasiadał w loży honorowej, a potem wręczał nagrody zwycięzcom.

 

Ja z kolei mam takie wspomnienia z czasów, kiedy z kolegami organizowaliśmy na hipodromie Legii przy ul. Kozielskiej zawody ogólnopolskie o Memoriał mjr. Wiktora Olędzkiego. Zabiegaliśmy zawsze o to, aby mieć patronat prezydenta Warszawy i choć nigdy się na zawodach nie zjawiał, zawsze gościliśmy jedynie jakiegoś jego przedstawiciela, to jednak miało to sens także finansowy. Co roku otrzymywaliśmy bowiem z miasta dotację na te zawody.

 

Tymczasem w przypadku Wielkiej Warszawskiej prezydent stolicy poza pucharem nie dawał wyścigom nic. Co prawda Bank PKO też nie dał bezpośrednio do gonitwy nic poza nagrodami honorowymi, ale zapłacił niemało za wynajem terenu.

 

No i jeszcze na koniec, inni prezydenci Warszawy – poza wspomnianym Lechem Kaczyńskim – na Wielkiej Warszawskiej się zjawiali, ale sporadycznie. Najczęściej wówczas, kiedy był rok wyborczy. W inne lata najczęściej przysyłali swoich podwładnych. Przykładowo, Hanna Gronkiewicz-Walz była prezydentem Warszawy przez dwie kadencje. Raz ją widziałem na WW. Podobno była dwa-trzy razy, ale to i tak rzadziej niż częściej.

 

Nie robiłbym więc takiego alarmu z tego powodu, że w tym roku Wielka Warszawska nie miała patronatu prezydenta Warszawy. Jakby tak już miało zostać na stałe, też bym z tego powodu nie darł szat, oczywiście pod warunkiem, że patronami będą firmy, które będą za to płacić. Bo tor musi na siebie zarabiać.

Marek Szewczyk

Wersja do druku Powiadom znajomego o tym artykule Utwórz .pdf
 
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
Dodaj komentarz
Zasady komentowania*
Zawsze akceptuj komentarz zarejestrowanego użytkownika.
Tytuł*
Nazwa*
E-mail*
Strona www*
Treść*
Kod potwierdzający*

Kliknij tutaj, aby odświeżyć obrazek, jeśli nie jest wystarczająco czytelny.


Wpisz znaki widoczne na obrazku
Kod rozróżnia małe i wielkie litery
Liczba prób, które możesz wykonać: 5