Dziwna aukcja
Zorganizowana po raz pierwszy w historii aukcja o szumnej nazwie Winter Star Horse Auction miała miejsce w sobotę 7 grudnia na Służewcu. Fizycznie odbyła się w środku trybuny głównej. Organizatorem był Polski Klub Wyścigów Konnych.
Wystawiono na tę aukcję zarówno konie pełnej krwi angielskiej, jak i czystej krwi arabskiej. W tym drugim zbiorze były nie tylko konie pokazowe, także te, które biegały na torze wyścigowym.
A oto wyniki w liczbach. Z 14 koni pełnej krwi angielskiej żaden nie został sprzedany! Z 38 koni arabskich sprzedanych bądź wydzierżawionych zostało 13 za łączną sumę 483 800 euro. Daje to średnią cenę 37 215 euro.
Stadnina Koni Janów Podlaski sprzedała 3 klacze (Adelitę, Amarenę, Bambinę) oraz wydzierżawiła jedną (Pingę) łącznie za 405 tys. euro. Przy obecnym przeliczniku (ok. 4,2) daje to 1 701 tys. zł. SK Michałów sprzedała 7 koni za 69 300 euro. Do tego trzeba dodać dwa sprzedane konia prywatnego właściciela za 9500 euro.
Tyle liczby. Teraz czas na ocenę.
Zaczęło się od Adelity
Wiadomo było od początku, że aukcja jest zorganizowana po to, aby sprzedać przede wszystkim jedną klacz – Adelitę. Przypomnijmy, że klacz ta miała być gwiazdą nr 1 w janowskiej ofercie na tegorocznej Pride of Poland, ale zeszła niesprzedana, gdyż 140 tys. euro, do którego to pułapu doszła jej licytacja, było poniżej ceny minimalnej wyznaczonej przez właściciela. Przypomnijmy też, że działający w imieniu i z upoważnienia ministra Jana Krzysztofa Ardanowskiego prezes Polskiego Klubu Wyścigów Konnych, Tomasz Chalimoniuk, głównodowodzący tegoroczną Pride of Poland, zapewnił, że konie, które nie zostaną kupione podczas aukcji, nie będą potem mogły być sprzedane „z wolnej ręki” bezpośrednio ze stadniny. A tymczasem SK Janów Podlaski za rok 2018 zanotowała stratę aż 3,2 mln zł, a na Pride of Poland zarobiła „jedynie” 1,4 mln zł, więc jest nadal na dużym minusie. To był główny powód, aby wykorzystać ofertę jakiegoś kupca, na razie nam nieznanego, który za pośrednictwem Simone Leo zwrócił się do janowskiej stadniny, że chce kupić Adelitę.
Teraz już wiemy, ile zaoferował – 240 tys. euro. I za tyle Adelita została sprzedana. To była cena wyjściowa podczas aukcji, ogłoszona wszem i wobec. Każdy uczestnik czy widz dowiedział się, że tyle za Adelitę zostało zaoferowane wcześniej (można powiedzieć – pierwszy bid, ale przed aukcją), ale jak ktoś da więcej, to trafi ona do tego kogoś, kto przebije tę ofertę. Ale nikt taki się nie znalazł.
Pomysł na zimową aukcję na Służewcu zaczął się od Adelity, ale janowska oferta zaczęła się rozszerzać. Doszły kolejne gwiazdy. W pewnym momencie było to sześć wspaniałych klaczy, z czego Adelita, Amarena, Bambina do sprzedaży, a Atakama, Palmeta i Pinga – do dzierżawy. Jak się zrobił szum medialny i środowisko zaczęło protestować (vide list Aliny Sobieszak do ministra), to jedna klacz – Palmeta, została wycofana.
Sprzedaż Amareny (za 35 tys. euro) oraz Bambiny (za 90 tys.) wyglądała dokładnie tak samo, jak Adelity. Aukcjoner ogłosił, że ktoś złożył w stadninie daną ofertę, a teraz można te sumy przebijać. Ale chętnych nie było. Więc przybijał młotkiem te sumy złożone jakiś czas temu w stadninie. Jednym słowem żadnej licytacji nie było.
Inaczej to wyglądało w przypadku klaczy oferowanych do dzierżawy. Inaczej, bo ani Atakamy, ani Pingi fizycznie na aukcji nie było! Na Atakamę nie było też wcześniejszej (takie złożonej bezpośrednio w stadninie) oferty. Aukcjoner zaczął więc od 50 tys. euro. Ale zainteresowania nie było.
Z kolei w przypadku Pingi, oferta złożona przez kogoś w stadninie opiewała na 40 tys. euro. Ale chętnych do zaoferowania 50 tys. nie było, więc aukcjoner przybił młotkiem tę wcześniejszą ofertę. Ciekawe przez kogo złożoną?
W przypadku Pingi warto zwrócić uwagę na jedną sprawę. Kiedy Marek Trela wydzierżawił Pingę na rok do Arabii Saudyjskiej w roku 2015 roku, to zgodnie z umową stadnina otrzymała za to 180 tys. euro, a dzierżawca miał prawo do jednego zarodka. Obecnie Pinga jako klacz hodowlana, matka potencjalnych gwiazd, nie powinna mieć niższej wartości niż wówczas. Przypomnijmy, że na ostatniej aukcji Pride of Poland najwyższa cena (za michałowską Galeridę) wyniosła 400 tys. euro. Uzasadniona jest więc teza, że za potomka Pingi w przyszłości jej dzierżawca może uzyskać na aukcji cenę 400 tys. euro. Czy w tym świetle wydzierżawienie jej za 40 tys. euro, czyli za sumę 10-krotnie niższą, ma uzasadnienie ekonomiczne? Czy może powinno być raczej podstawą do skierowania sprawy do prokuratury z zawiadomieniem o możliwości działania na szkodę spółki?
Na aukcji na Służewcu sprzedawane były nie tylko araby z Janowa Podlaskiego. Dołączył Michałów, ale ta stadnina - w przeciwieństwie do Janowa Podlaskiego - nie zaoferowała gwiazd pierwszej wielkości, tylko konie drugiej czy trzeciej kategorii, które normalnie sprzedawane byłyby na zimowym przetargu w domu. I za 7 koni uzyskała dobrą cenę 69 300 euro. Nawiasem mówiąc większość z nich kupili polscy hodowcy, włącznie z tą najdroższą (spośród michałowskich) Elberą, którą za 41 000 euro wylicytował Krzysztof Goździalski.
Dodatek do kożucha
Jak hodowcy i właściciele wyścigowych koni pełnej krwi angielskiej dowiedzieli się o pomyśle na aukcję na Służewcu, zgłosili akces, że ich konie też mogłyby być oferowane na tej aukcji. Prezes PWKK i głównodowodzący zimową aukcją przystał na to. Tylko co teraz, po czasie, odczuwają obie strony? Zażenowanie, złość, czy może zaśpiewają: „Polacy, nic się nie stało.”?
Z 14 koni pełnej krwi angielskiej żaden nie został sprzedany. Większość z nich nie wzbudzała żadnego zainteresowania. Nawet gdy aukcjoner próbował zacząć od 1000 euro. Niestety, dwa przypadki, kiedy była jakaś licytacja, budzą podejrzenie, że to właściciele sami albo ich znajomi podbijali cenę, dobrze wiedząc, do jakiego poziomu mogą bezpiecznie licytować, bo znali cenę minimalną.
Jedynie w przypadku polskiej derbistki, klaczy Nemezis, licytacją była (chyba?) prawdziwa, nieustawiona, ożywiona, z udziałem kilku oferentów, których miałem okazję dobrze widzieć na własne oczy, ale utknęła na poziomie 280 tys. euro, podczas gdy właściciel chciał 300 tys.
Folbluty okazały się nikomu niepotrzebnym dodatkiem do aukcji arabów. Koszty organizacyjne poniesione na tę grupę koni, zarówno przez właścicieli, jak i organizatora, poszły na marne. Na dodatek, konie przed aukcją stały na parkingu przed trybunami w fruwających na wietrze namiotach, wokół których szaleli kierowcy biorący udział w odcinku specjalnym Rajdu Barbórki rozegranym na tymże parkingu. Konie więc też szalały. Dobrze, że nie doszło do jakiegoś wypadku czy uszczerbku na zdrowiu zwierząt.
Pomysł, aby polskie koni wyścigowe próbować sprzedawać na aukcji na początku grudnia, kiedy już jedna aukcja – ta tradycyjna, w weekend kończący sezon wyścigowy, już się odbyła, wydawał się z góry skazany na porażkę. Zwłaszcza, że w tym okresie (grudzień) odbywają się tradycyjne aukcje w krajach przodujących w Europie w hodowli koni wyścigowych. Konkretnie – w ten sam weekend (7-10 XII) Arqana w Deauville, a w okolicy tego terminu – 2-5 XII Tattersalls December Mare Sales w Newmarket oraz Goffs Decemeber NH Sale – 11-12 XII. A na dodatek, ta poprzednia służewiecka aukcja pokazała, że zainteresowanie folblutami z Polski stale maleje. To już nie te czasy, kiedy Skandynawowie czy Czesi masowo odbierali polskiej hodowli (!) stayery, które potem świetnie się sprawdzały w gonitwach płotowych i przeszkodowych u swych nowych właścicieli.
Kolejna sprawa pokazująca, że folbluty były dodatkiem do kożucha – katalog aukcyjny ukazał się w tygodniu, na końcu którego odbywała się aukcja. W tradycyjnych aukcjach koni wyścigowych katalogi są drukowane co najmniej miesiąc przed aukcją, aby był czas je rozprowadzić, aby kliencie mieli czas postudiować ofertę. Ja już nie piszę o Pride of Poland za czasów przed 2016 rokiem, kiedy lista koni aukcyjnych była znana już w lutym-marcu, zdjęcia do katalogu robiono w maju, a katalogi były drukowane w czerwcu – a aukcja odbywała się w sierpniu.
Jednym słowem folbluciarze nie zostali potraktowani poważnie, byli jedynie zasłoną dymną, alibi (nie wiem, jak to ująć) dla sprzedaży kilku bardzo cennych klaczy arabskich z janowskiej stadniny, na które oferenci i tak zgłosili się już dużo wcześniej. Czy w tej sytuacji był w ogóle sens robić aukcję na Służewcu?
Nie to miejsce, nie ten czas
Tym bardziej, że faktów wskazujących, że miejsce i czas nie są sprzyjające aukcji koni arabskich, było sporo. Placyk, na którym były pokazywane konie aukcyjne, był malutki. Nie dawał szans na pokazanie ich w ruchu (w kłusie), co w przypadku pokazowych koni arabskich, jest istotnym elementem zachęcania potencjalnych kupców do zainteresowania się danym osobnikiem.
Dla koniarzy jest oczywiste, że niepracujące konie na początku grudnia wyglądają niekorzystnie, okryte już zimową sierścią, matowe. Aby wyglądały efektownie, muszą być w permanentnym treningu, ostrzyżone. Jednym słowem, trzeba włożyć dużo pracy, aby konie zaplanowane do prezentowania na aukcję, były reklamą hodowli. A tymczasem o ile konie wyścigowe (i folbluty, i araby) wyglądały na ogół nieźle, to pokazowe araby przywiezione ze stadnin, prezentowały się nieefektownie. Widać też było wyraźną różnicę między stadninami, bo te z Michałowa, prezentowały się lepiej, a te z Janowa Podlaskiego – wyraźnie gorzej. A już Bambina, z rozdętym brzuchem, nastroszoną, matową sierścią, wyglądała fatalnie. I może dobrze, że ktoś dobrze znający jej wartość złożył na nią konkretną ofertę już dawno, bo jakby miał się decydować na podstawie jej wyglądu na tej „aukcji”, to mógłby uciec w popłochu.
A swoją drogą, stan koni janowskich wskazuje, że stadnina ta ma kłopoty, bo albo brakuje pieniędzy na wartościową paszę, albo na środki do odrobaczania koni, a może i na jedno i na drugie. No i zawodzi obsługa i nadzór zootechniczny.
Aukcja prowadzona przez Erika Blaaka wlokła się niemiłosiernie długo – ponad 4 godziny, na 52 konie. Blisko ¾ godziny na jednego konia! Zastanawiam się, czy przypadkiem aukcjoner nie był zatrudniony na zasadzie procentu od obrotu, bo walczył o każde postąpienie jak lew. Ale jak powolny lew.
Mariusz Rytel, były już rzecznik prasowy KOWR (ale nadal pracownik tej instytucji) pełnił rolę polskojęzycznego spikera. I o ile podczas letniej aukcji w sierpniu w Janowie Podlaskim spełniał tę funkcję już dobrze (bo podczas głównej jeszcze nie), bo zadbał, aby podawać na bieżąco informację, do jakiego kraju trafia sprzedawana klacz, to na Służewcu zapomniał o tej powinności. O tym standardzie aukcyjnym. Ponieważ kilka osób głośno się tego domagało na początku aukcji, to ogłoszono, że te informacje (za ile i gdzie konie zostały sprzedane) zostaną podane na zakończenie aukcji, zbiorczo. Ale tak się nie stało.
Kiedy z kolei zwróciłem się do Tomasza Chalimoniuka, aby sprawił, żebyśmy otrzymali informację, gdzie trafiły te janowskie klacze, na które oferty były złożone wcześniej, chodzi o Adelitę, Amarenę, Bambinę i wydzierżawioną Pingę – zasłonił się Rodo. Zaskoczyło mnie to i zdziwiło, bo jak do tej pory prezes PKWK w sprawach aukcji koni arabskich działał transparentnie i nie próbował niczego ukrywać przed opinią publiczną. W tym miejscu dodam, że dzień po aukcji prezes Chalimoniuk, do którego ponownie się w tej sprawie zwróciłem, obiecał, że jak otrzyma z Janowa Podlaskiego informację, z jakich krajów pochodziły oferty na wspomniane klacze, to ją poda do wiadomości publicznej. Na razie sam tego nie wie, przynajmniej oficjalnie. A więc Panie Prezesie – czekamy i trzymamy za słowo.
Jak już o prezesie PKWK mowa, to trzeba podać, że dotrzymał słowa i do wzoru umowy dzierżawy klaczy wprowadził zapisy, które dają stadninom prawo do odstąpienia od umowy w razie niezaakceptowania kliniki, w której miałyby być pobierane zarodki, do odstąpienia od umowy w razie niezaakceptowania miejsca pobytu i treningu dzierżawionej klaczy. Te zapisy powstały w ostatniej chwili, zapewne pod wpływem głosów takich osób jak Alina Sobieszak czy Agnieszka Bojanowska (swoje obawy wyartykułowała precyzyjnie na konferencji prasowej przed aukcją). Zapisy te, których nie ma w regulaminie aukcji, zostały więc dodane tuż przed aukcją, i aukcjoner o nich powiedział głośno, więc wszyscy którzy byli na Służewcu, zostali skutecznie poinformowani. Te zapisy zabezpieczające interesy polskiej hodowli są czymś pozytywnym i trzeba je zapisać na plus prezesowi Chalimoniukowi. Drugim plusem była oprawa aukcji.
Szkoda tylko, że te dwa plusy nie równoważą wielu minusów, jakie przyniosła Winter Star Horse Auction. Aukcji, która spełniła tylko jeden cel. Było nim podreperowanie finansów janowskiej stadniny. Żadnych innych celów nie spełniła, a nawet trzeba powiedzieć, że w wielu przypadkach była przeciwskuteczna.
Jakim kosztem?
A jeśli chodzi o ten jeden cel, to trzeba zwrócić uwagę na to, jakim kosztem się to odbyło. Nie mam na myśli finansów, a hodowlę. W janowskim stadzie matecznym, biorąc pod uwagę także sierpniową aukcję, została zrobiona olbrzymia wyrwa w grupie najlepszych klaczy. Primera, Pianova, Anawera (choć de facto po aukcji) i Potentilla podczas Pride of Poland, a teraz Adelita, Amarena, Bambina. Tak liczna grupa wybitnych klaczy sprzedana w jednym roku, a do tego Pinga, która okresowo, ale jednak jest wyłączona z polskiej hodowli – to wydarzenie bez precedensu. Czegoś takiego nigdy polska hodowla państwowa nie doświadczyła. Jeśli to nie jest wyprzedawanie rodowych sreber, aby się utrzymać, to co to jest?
Kolejne pytanie – co janowska stadnina zaproponuje do sprzedaży na Pride of Poland w 2020 roku? Jaką gwiazdę, jeśli w ogóle jeszcze jakieś zostały w Janowie Podlaskim?
No i kolejna kwestia – a co będzie, jeśli nieudolne gospodarzenie sprawi, że spółka rok 2019 ponownie zamknie wielkim minusem? A jeśli w roku 2020 nadal będzie minus to co? Będzie się tę dziurę finansową nadal zasypywać gwiazdami, kosztem programu hodowlanego? Kosztem jakości matecznego stada?
Do Pana Ministra
Aukcję poprzedziło wystąpienie ministra Jana Krzysztofa Ardanowskiego. Aroganckie i kłamliwe. Aroganckie, bo tymi samymi słowy, które już słyszałem na konferencji prasowej, deprecjonował ludzi ze środowiska „arabiarzy”, jako tych mających o sobie zbyt wygórowane mniemanie. Jako tych niegodnych, aby słuchać, co mają do powiedzenia. Jako tych, którzy w obronie swoich stołków zaalarmowali cały świat, wyrządzając tym Polsce wielką szkodę, a przecież powinni wiedzieć, że nie ma ludzi niezastąpionych, a właściciel, czyli Państwo, ma prawo każdego odwołać. Może minister nie używał dokładnie tych sformułowań, ale taki był sens jego wypowiedzi.
A w ogóle zaczął swoje wystąpienie od stwierdzenia, że: Nie było żadnej zapaści hodowli koni w Polsce. Mamy ogromny zasób koni i chcemy się tym dobrem dzielić, ale za odpowiednią cenę – dodał minister. – Nigdy nie dopuścimy do tego, aby wyprzedawać to co najlepsze.
I to ostatnie zdanie jest powodem, dla którego nie waham się użyć określenia, że wypowiedź ministra Ardanowskiego jest kłamliwa. Nazwy klaczy, które przytoczyłem kilka akapitów wcześniej (Primera, Pianova, Anawera, Potentilla, Adelita, Amarena, Bambina) przeczą jego słowom.
Z ministrem Ardanowskim jest pewien kłopot. Z jednej strony niektóre jego ruchy były rozsądne i z korzyścią (bądź dawały taką nadzieję) dla państwowej hodowli koni arabskich. Mam na myśli danie zielonego światła do odwołania Macieja Grzechnika ze stanowiska prezesa SK Michałów, czy powołanie do rady hodowlanej (choć tutaj skończyło się na nadziejach) Jerzego Białoboka i Anny Stojanowskiej, osób wyrzuconych za sprawą jego poprzednika, Krzysztofa Jurgiela.
Ale gdy minister Ardanowski zabiera publicznie głos w sprawach hodowli koni arabskich, to z rozsądnego urzędnika zamienia się w partyjnego aparatczyka, który napastliwymi i aroganckimi wypowiedziami usiłuje zakrzyczeć rzeczywistość. Jakby dostał partyjne polecenie, że publicznie musi bronić poprzednika, którego zastąpił, nawet gdyby prywatnie uważał, że poprzedni minister był szkodnikiem. Najważniejsza jest linia partii, a ta nie myli się nigdy, więc tych, którzy krytykują jej linię, należy atakować. Należy udowadniać, że linia partii jest słuszna. A jak się nie ma argumentów merytorycznych, aby to wykazać, to pozostaje publiczne atakowanie wrogów partii i argumenty siły, czy może raczej aroganckiego krzyku. Mnie jako żywo w takich momentach przypomina się głęboka komuna i towarzysz Wiesław.
Panie Ministrze! Ma Pan rację, twierdząc, że nie było zapaści w hodowli. W tym sensie nie było zapaści, że w tym roku (i w latach poprzednich) nie zobaczyliśmy efektów żadnej zapaści. Hodowla działa bowiem z pewną bezwładnością i efekty działań – czy to negatywne, czy pozytywne – przychodzą dopiero po kilku latach.
Na razie na sierpniowej aukcji, po której mógł Pan obwieścić sukces finansowy, jak i 7 grudnia na Służewcu, janowska stadnina uzyskiwała wysokie ceny za klacze wyhodowane przez Marka Trelę, a Michałów za klacze wyhodowane przez Jerzego Białoboka. Czy podobne ceny będzie można uzyskiwać za konie wyhodowane przez ich następców, przekonamy się dopiero za kilka lat.
Zapaść miała miejsce, ale w dwóch innych obszarach. Pierwszy to finanse stadnin. Przypomnijmy, że przez 15 lat rządów panów Białoboka i Treli obie stadniny zawsze miały dodatni bilans finansowy. A teraz? Za rok 2018 SK Michałow zanotowała stratę 1,3 mln zł, a SK Janów Podlaski stratę notuje już kolejny rok z rzędu: w 2017 roku wyniosła ona 1,6 mln, a za 2018 - 3,2 mln zł.
Drugi obszar to marka i wyniki finansowe Pride of Poland. Rok 2019 daje nadzieję, że utrata marki nie była bezpowrotna, ale oszukańcza aukcja w 2016 roku oraz fatalne finansowo i prestiżowo aukcje w latach 2017 i 2018 – to są fakty.
I tych wszystkich faktów nie zakrzyczy Pan swoimi aroganckimi i napastliwymi wypowiedziami publicznymi!
Marek Szewczyk



|
|
|
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 31.12.2019, 17:46 Uaktualniono: 01.01.2020, 14:16 |
![]() Duża stadnina koni arabskich; zwłaszcza tak głośna jak janowska i będąca do tego spółką z o.o., to prawdziwe wyzwanie dla każdego jej zarządu. To tyleż złożona, co ambitna misja, gdyż z jednej strony odpowiedzialnej polityki hodowlanej (postępu biologicznego), w odniesieniu do założonych celów, a z drugiej – utrzymania bieżącej płynności finansowej. Nie może więc być tak, iż zarządzanie taką placówką powierza się ludziom zupełnie przypadkowym, a tym samym kompletnie nie przygotowanym do tego rodzaju wyzwań – choćby nawet wywodzili się z pionu kontroli nad spółkami strategicznymi. Zaczęło być źle i coraz gorzej, w janowskiej stadninie, już za rządów (VI 2016 r. - III 2018 r.) p. Pietrzaka – czego efektem był m.in. dług stadniny, sięgający kwoty 1,64 mln zł (na koniec 2017 r.). Po jego dymisji 7 III 2018 r. (nie z powodu złych rządów, a w rezultacie pewnej nielojalności, tj. kontestacji planów przeniesienia Narodowego Pokazu na Służewiec) – tu posłużę się fragmentem cytatu z komunikatu KOWR – „Do pełnienia obowiązków Prezesa Zarządu Stadniny Koni Janów Podlaski oddelegowany został Grzegorz Czochański, dyrektor w departamencie nadzoru nad spółkami strategicznymi w Krajowym Ośrodku Wsparcia Rolnictwa. Grzegorz Czochański swoje obowiązki sprawować będzie do czasu wyłonienia Prezesa Zarządu SK Janów Podlaski Sp. z o.o. w drodze postępowania kwalifikacyjnego. Nastąpi to w ciągu kilku miesięcy” – koniec cytatu… Ów człowiek nie był dotąd znany tzw. „środowisku”, gdyż przed objęciem stanowiska w KOWRze robił m.in. karierę w show-biznesie (w teledysków disco-polo). Z jego delegacją ewidentnie wiąże się też nie dotrzymanie przez KOWR zapowiedzi krótkiego terminu wyłonienia oficjalnego już Prezesa Zarządu, gdyż delegacja pana Czochańskiego trwa już prawie 2 lata, a końca nie widać... Ten ostatni nie tylko nie zdołał zatrzymać postępującego zadłużania spółki czy choćby go spowolnić, to jeszcze – swą nieudolnością, błędnymi decyzjami oraz szeregiem zaniechań i zaniedbań – przeszedł z nim w galop (błyskawicznie podwoił). Tym sposobem, na koniec 2018 r., dług stadniny sięgnął nie notowanego dotąd poziomu ponad 3 mln 327 tysięcy złotych! W istocie (w świetle tego o czym pisałem na wstępie) nie mogło się to potoczyć inaczej, gdyż takie efekty są regułą w sytuacjach, gdy do rządzenia spółkami SP zostają oddelegowani całkowici dyletanci. W tej mierze powierzyć stadninę janowską Czochańskiemu w zarząd, oznaczało tyle – nie przymierzając – co dać zapałki dziecku do zabawy...
W całej już serii swoich wpisów (tekstów) tutaj – będących swoistym „aktem oskarżenia” – odniosłem się dość skrupulatnie i merytorycznie do większości przyczyn tego stanu rzeczy (większości, gdyż nie rozwinąłem np. zaniedbań po stronie szeroko pojętej medialności). Ujawniłem tak – jak mi się wydaje – klarowny obraz zatrważającej wprost nieudaczności (niekompetencji i indolencji) p.o. prezesa zarządu oraz głównego hodowcy w janowskiej stadninie – generujący, z każdym tygodniem i miesiącem, szereg nowych problemów, ale też kosztów i strat. To jednak nie wszystko, co mam tu do powiedzenia, gdyż najbardziej drastyczny wątek tej już degrengolady zostawiłem na koniec (który „wieńczy dzieło”)... Jak wiadomo: SK Janów Podlaski Sp. z o.o., to nie tylko hodowla arabów i angloarabów, ale także wielkoobszarowe i wielopłaszczyznowe gospodarstwo rolne, z potężną oborą krów mlecznych i wydzielonym cielętnikiem. Wiele razy w przeszłości to właśnie wpływy z ich mleka ratowały bilans finansowy tej placówki, co doceniał nawet ex-prezes M. Trela (pełen nonszalancji na co dzień). On bardzo dbał o tę sferę janowskiego gospodarstwa, o dobrostan mlecznego stada (nieraz może nawet bardziej, niż... koni). Ta sytuacja zmieniła się diametralnie za rządów Pietrzaka, który okazał się tyleż złym gospodarzem, co wręcz bezwzględnym wobec losu (niedoli) „bydlątek”. Po nominacji (III 2018 r.) nowego zarządcy, w osobie p.o. prezesa G. Czochańskiego, zaświtała nadzieja na poprawę jawnie już złego stanu rzeczy, tj. na przywrócenie normalności („dobrostanu”) w oborze. Niestety, okazała się ona dalece płonna, gdyż gehenna krów jeszcze się pogłębiła. Przybyli do stadniny (w maju 2019 r.) kontrolerzy zetknęli się z istnym koszmarem w tamtejszej oborze. Jak można przeczytać w raporcie pokontrolnym (www.rmf24.pl): „prawie 800 sztuk bydła przebywa w stadninie w Janowie Podlaskim w dramatycznie złych warunkach sanitarno-higienicznych i żywieniowych”… W zakresie hodowli bydła stwierdzono: 1. nieporządek w pomieszczeniach socjalnych dla pracowników, obuwie ochronne (gumowce) brudne, oblepione zaschniętymi odchodami zwierzęcymi 2. w pomieszczeniach gdzie przebywają zwierzęta ściany są wilgotne silnie zabrudzone odchodami 3. odchody zwierząt nie są usuwane odpowiednio często 4. ściółka wilgotna wymieszana z odchodami 5. zabrudzone odchodami są zwierzęta w różnym wieku, dotyczy to krów dojnych jak i młodzieży 6. zaschnięte, zeskorupiałe odchody w okolicy nóg i tułowia dowodzą, że proces ten trwa od długiego czasu 7. brak dezynfekcji i białkowania ścian 8. w poidle dla krów dojnych woda wymieszana z odchodami (gnojówka) 9. zadawana pasza (TMR) organoleptycznie mało wartościowa 10. sianokiszonka w silosie organoleptycznie przypomina obornik 11. brak zapasów pasz objętościowych – puste silosy (źródło: fragmenty raportu pokontrolnego) Pierwsze i najważniejsze (najbardziej „palące”) zalecenie pokontrolne odnośnie bydła brzmiało: „należy bezzwłocznie podjąć działania mające na celu przywrócenie stanu zgodnego z wymogami obowiązującymi w hodowli zwierząt”. Co jednak znamienne – w swej konstatacji – kontrolerzy przewidują „możliwość nasilania się negatywnych skutków obecnego stanu”. To absolutnie wstrząsające opinie; dowodzące niezbicie, iż doszło tam do chronicznych (w części pewnie nieodwracalnych) zaniedbań w opiece nad stadem, jak też totalnej indolencji w wymiarze zapewnienia mu paszy (ta była albo gówniana, "przypominająca organoleptycznie obornik", albo nie było jej wcale, "puste silosy") – co jest niewyobrażalnym wręcz skandalem. Nie mieści się wprost w głowie, że sowicie opłacani przez państwo urzędnicy – począwszy od p.o. prezesa zarządu w Janowie, po tych „sprawujących nadzór właścicielski” z Warszawy – mogli dopuścić do tak skrajnego zlekceważenia „wymogów obowiązujących w hodowli zwierząt” (do jawnej patologii), a tym samym do ewidentnego zlekceważenia obowiązków! Fraza, iż: „kontrolerzy przewidują możliwość nasilenia się negatywnych skutków obecnego stanu rzeczy” oznacza w pierwszym rzędzie wotum nieufności wobec ludzi, którzy doprowadzili do takiej sytuacji. Po wtóre zakłada ona nawet upadki zwierząt z powodu ich zamorzenia i chorób – nieuchronne skutki braku paszy (pustych silosów), a jeśli już karmienia, to paszą przypominającą "obornik" i pojenia wodą z gnojówką. Jak się jednak okazało, nie tylko stado krów padło ofiarą karygodnych praktyk/rządów Czochańskiego, bo ucierpiały także konie (ujawniono nieprawidłowości oraz zaniedbania w ich obrządku)... W zakresie kontroli koni: 3. pomieszczenia stajenne i utrzymanie – zastrzeżenia budzi jakość słomy używanej do ścielenia 4. stajnia koni wyścigowych – w trakcie karmienia stwierdzono bardzo złą jakość siana 5. stajnia czołowa – brak porządku w rejonie karuzeli i budki sterowniczej (źródło: fragmenty raportu pokontrolnego) Tak oto, w środku Europy, w słynnej na cały świat państwowej stadninie koni arabskich – doszło do czegoś niewyobrażalnego („nie mieszczącego się w pojęciu cywilizowanego człowieka”), a mianowicie drastycznych zaniechań (wręcz barbarzyństwa) w odniesieniu do stada krów, skutkujących nawet perspektywą ich zamorzenia. Praprzyczyną tego „aktu dehumanizacji” są skandaliczne i całkowicie nieakceptowalne zaniechania w nadzorze: bezpośrednim (zarządu), jak też pośrednim (komórka Nadzoru Właścicielskiego KOWR). Zastane przez kontrolerów: bród, smród i ubóstwo z jednej, a puste silosy – z drugiej, to niewybaczalny (karygodny w ujęciu kodeksowym) dowód indolencji, jak też niewypełniania obowiązków. To również jawny wyraz braku odpowiedzialności nie tylko za majątek spółki jako takiej, ale też za majątek państwowy (SP) oraz dziedzictwo narodowe… W każdym cywilizowanym państwie, tj. takim, w którym respektowane są standardy, reguły i normy je (i jego organy) tworzące – wnioski z raportu pokontrolnego byłyby wystarczającymi, by doprowadzić do natychmiastowej dymisji (w trybie dyscyplinarnym) tego zarządu, jak też wystąpienia do prokuratury z zawiadomieniem o możliwości popełnienia przestępstwa. Tymczasem absolutnie nic takiego nie ma miejsca. Wiele już wody upłynęło w Wiśle, a w tej sprawie zupełnie nic się nie dzieje. Ani wydział Nadzoru Właścicielskiego KOWRu, ani nikt z MRiRW, z panem ministrem na czele – nie zareagowali dotąd w żaden sposób. Ów „parasol ochronny” rozciągnięty nad Grzegorzem Czochańskim (wprawdzie nieudolnym i niekompetentnym, ale za to lojalnym i nad wyraz chętnym służyć sprawie) ma się dobrze. Nawet pomimo tego, iż ocena tej sytuacji oraz wyciągnięcie konsekwencji dyscyplinarnych z niej płynących, są nie tylko ich prerogatywą, ale też ich obowiązkiem (w świetle zapisów regulaminowych jak też polskiego prawa). Na chwilę obecną pan Czochański ma się dobrze i nawet coraz lepiej – sądząc po tym, gdy ostatnimi czasy posuwa się do jawnych gróźb wobec adwersarzy. Najwyraźniej więc jego mocodawcy – decydenci z KOWRu i Ministerstwa Rolnictwa nie mają nic przeciwko temu, by także w Janowie powtórzyła się historia z Falent pod Warszawą, gdzie – w państwowym ośrodku hodowlano-doświadczalnym – doszło do okrutnego zagłodzenia cieląt... Tak się zastanawiam: co jeszcze musi się wydarzyć złego w janowskiej stadninie; jakiego aktu niekompetencji i naruszenia obowiązków musi się jeszcze dopuścić G. Czochański; ile jeszcze strat przysporzyć i jakich nowych długów narobić – by ktoś raczył w końcu zareagować w tej sprawie?! Nie znajduję też sensownej odpowiedzi na pytania: w imię czego (jakich „wyższych racji”, jakich względów) lekceważony jest fakt, że p.o. prezesa: 1. nie ma podstawowej wiedzy i żadnej świadomości odnośnie hodowli koni w ogóle, a arabskich w szczególności 2. nie sprawdza się w praktyce na powierzonym mu stanowisku; nie wypełniając należycie swych obowiązków 3. stał się zagrożeniem dla właściwego funkcjonowania stadniny; jej najsłabszym ogniwem 3. swą indolencją doprowadza do drastycznego łamania praw zwierząt oraz reguł hodowli 4. swą nieudolnością przyczynia się do wymiernych strat i szkód w majątku spółki 5. swą bezwolnością doprowadza do wyzbywania się najcenniejszych klaczy stadniny, skazując tak stado na degradację wizerunkową i biologiczną 6. swą bezwolnością na polu promocji, reklamy i marketingu dewastuje image i markę stadniny 7. popełnia zasadnicze błędy w procesie zbywania nadwyżki hodowlanej (po wielokroć je też powiela) – będąc impregnowanym na rzeczywistość oraz mechanizmy i realia rynkowe 8. razi niekomunikatywnością i niekompetencją A swoją drogą: ile jeszcze będzie trwać w Janowie Podlaskim okres zawieszenia, w którym funkcję p.o. prezesa sprawuje człowiek, tylko doraźnie wyznaczony do jej pełnienia? Ten stan tymczasowości rozwiązań, niepewności perspektywy, jak też braku ostatecznych uregulowań nie służy dobrze janowskiej stadninie – tymczasem trwa nieprzerwanie 2 lata. Jakimi więc przesłankami kierują się tu decydenci, iż czynią go permanentnym? Jako się rzekło, absolutnie żaden z organów sprawujących rolę nadzoru właścicielskiego nie przejął się niedolą janowskiego stada krów potraktowano wręcz nieludzko, ani też koni, karmionych zepsutym sianem. Nikt też nie wyraził swej dezaprobaty wobec takich praktyk w stadzie, jak też wynikających z nich strat i szkód w spółce. Tymczasem jest to nie tylko nieakceptowalne moralnie, ale też sprzeczne z polskim porządkiem prawnym (obowiązkami właściciela z ramienia SP). Co więcej, KOWR, nie reagując na ów raport (wnioski z niego płynące), dopuścił się także naruszenia prawa – polegającego na niewypełnianiu obowiązków i niedostatecznej kontroli właścicielskiej. Swą biernością w tej mierze nie tylko akceptuje fatalny stan rzeczy, ale też sam w nim (poniekąd) uczestniczy... SK Janów Podlaski Sp. z o.o. (państwowa hodowla koni arabskich czystej krwi) nie jest niczyim prywatnym, ani też partyjnym folwarkiem, a niezbywalną częścią naszego dziedzictwa narodowego. Nie ma więc żadnego powodu (ani usprawiedliwienia), by nią jakkolwiek grać i używać do partykularnych celów – bez względu na straty i koszty. Te ostatnie muszą być absolutnie rozliczone, może więc - zamiast przyglądać się biernie jej degradacji/dewastacji i krzywdzie zwierząt - dobrze byłoby wystąpić do prokuratury z obywatelskim zawiadomieniem o możliwości popełnienia przestępstwa (wnioskiem o przyznanie statusu oskarżyciela posiłkowego z dostępem do akt); choćby z tytułu: - działania na szkodę spółki / narażenie jej na straty znacznych rozmiarów - niekorzystnego rozporządzania mieniem - niedopilnowania obowiązków / niewydolności funkcyjnej i organizacyjnej - drastycznego złamania przepisów o ochronie zwierząt („dobrostanie”) Faktem jest, że jeśli nie wszystko, to na pewno większość z tego, co miało miejsce w stadninie janowskiej – od marca 2018 do końca 2019 r. – jednoznacznie i absolutnie obciąża, a tym samym dyskwalifikuje p.o. prezesa zarządu i głównego hodowcę. W związku z powyższym nie ma żadnego racjonalnego powodu, by także w Nowym Roku mieli oni kontynuować swą misję (w istocie „dewastacji janowskiej hodowli”)... DO SIEGO ROKU! R. Raznowiecki |
|
![]() |
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 30.12.2019, 19:29 Uaktualniono: 30.12.2019, 20:40 |
![]() Tym razem rozwinę temat (wątek), który tylko zasygnalizowałem w poprzednim tekście, a ze wszech miar wart jest pogłębienia. Mianowicie chcę opowiedzieć o tym, jak wygląda w praktyce „czochańska rzeczywistości”, gdy – koniec końców – „coś tam” jednak (z płci żeńskiej) znajdzie się w ofercie przetargowej. Jako się rzekło, w Janowie wystawienie koni do przetargu to jedno, a ich skuteczne zbycie to już zupełnie inna historia. O ile z wałachami czy (po)wyścigowymi ogierami idzie relatywnie dość gładko, to już ze zbyciem klaczy słabszej jakości – tych „drugoligowych” i niżej – występuje ogromny (wielowątkowy) problem. Ilustracją tego stanu rzeczy niech będą przykłady Wereny czy Elsandry – tkwiących od miesięcy w ofercie trybu przetargowego (tą ostatnią wystawiano też na aukcjach, bo gdybym napisał, iż próbowano sprzedać, to bym cokolwiek przesadził). A przecież nie jest tak, iż te klacze nie wzbudzały żadnego zainteresowania kogokolwiek. Na pewno byli (zgłosili się) chętni by je nabyć. Cóż jednak z tego, skoro zaraz potem zderzyli się tam „ze ścianą”, w postaci zbyt wygórowanych (nierealnych) żądań cenowych – zaczynających się w Janowie zwyczajowo od progu 10 tys. euro za klacz. W praktyce żadne mniejsze kwoty (inne opcje i rozwiązania) dla pana Czochańskiego nie istnieją – jako zbyt odległe jego percepcji (rozumieniu rzeczywistości) – czego ofiarą padają też inne janowskie klacze (na zbyciu), jak choćby Barta, Biruna czy Eufrazja...
Nie jest to jednak jedyny problem problem tutaj (związany z tym zagadnieniem otwartej oferty przetargowej), gdyż każdy nią zainteresowany natknie się na pierwszą „przeszkodę” już przy próbie dodzwonienia się pod numer specjalnie dedykowany tejże (sic!). Gdy już – w obliczu bezskuteczności poprzednich prób – dodzwoni się w końcu na sekretariat, to albo natknie na p.o. prezesa, z rozmowy którym zrazu nic nie wyniknie (poza zdawkowym „proszę złożyć ofertę”), albo też na panią Stefaniuk, która jest w stanie „zblokować” niemal każdego kwotami „wziętymi z sufitu” (kilkunastu tysięcy euro za klacz wartą kilka tysięcy euro). Co jednak, tyleż niebywałe, co przerażające – do tych państwa nie trafiają żadne racje, fakty i argumenty, jak choćby takie, że inne są kryteria wyceny konia „aukcyjnego” (aukcje rządzą się swoimi prawami), a inne „przetargowego”; iż w procesie zbywania konia nie ma prawa wystąpić takie zjawisko, jak jedna, sztywna cena „wbrew wszystkiemu i ponad wszystko”; iż w mechanizmach sprzedaży zachodzą ciągle procesy wartościujące, w których grają rolę nie tylko stałe reguły, ale też bieżące okoliczności i uwarunkowania rynkowe; iż decyzja o wyselekcjonowaniu (w rezultacie zbyciu) konia musi być spójna i konsekwentna, więc też charakteryzować dobrą wolą oraz determinacją (rozumianą jako umożliwienie) jego sprzedaży; iż sprzedający powinien wychodzić „frontem do klienta”, a nie odwracać się do niego plecami i robić wszystko, by mu zohydzać swą ofertę… Po takim „powitaniu” zainteresowanego, jakie ma dziś miejsce w Janowie, jego chęć zakupu tam konia drastycznie maleje; co więcej, drugim razem dwa razy się zastanowi nim znów odważy się zadzwonić tam ponownie… Poznajmy historię Parimali, by lepiej wczuć się w tę (dość duszną i mało przyjemną) atmosferę – procesu nabywania klaczy na przetargu w „czochańskiej rzeczywistości”. Ta córka Polona i Papui (zdecydowanie nie wybijająca się ponad poziom „drugiej czy nawet trzeciej ligi”) „wisiała” dłuższy czas, obok Wereny i Elsandry, w owej ofercie przetargowej – nie ciesząc się zbytnim zainteresowaniem, szczególnie na tle swej półsiostry. Nawet jednak jako taka „wpadła ongiś w oko” pewnej pani – tak oto potwierdziło się w praktyce stare przysłowie pszczół, mówiące iż „nie to ładne, co ładne, tylko co się komu podoba”. W tym przypadku miały miejsce właśnie takie – niepojęte z racjonalnego punktu widzenia, gdyż inspirowane zasadniczo metafizycznie – procesy biologiczno-chemiczne (między tą panią i klaczą). Zaangażowana emocjonalnie pani zapragnęła nabyć tę właśnie, a nie inną córkę Polona – w efekcie czego złożyła swą ofertę (sensowną i racjonalną; rynkową). Ani wtedy (biedna) nie pomyślała, w co – tym samym – się „pakuje” oraz ile zdrowia i nerwów/stresu (nie licząc kasy) będzie ją kosztować przeprowadzenie tej transakcji… Jej oferta została oczywiście odrzucona, gdyż nie sięgnęła jedynie akceptowalnego dla janowskiego zarządu, poziomu 10 tys. euro. Gdy więc zadzwoniła do Janowa, by bliżej zorientować się w ich oczekiwaniach, to okazało się, że janowscy włodarze chcą za Parimalę, 11 tys. euro (!), a więc dokładnie tyle, na ile rok wcześniej wylicytowali ją (na aukcji) Mongołowie (sic!) Tak się zafiksowali na tej kwocie, iż ani nie chcieli słuchać argumentów klientki, iż wszak tamci jej nie odebrali; iż aukcja to jednak coś innego, niż przetarg i rządzi się ona swoimi prawami, których nie można przenosić na inne tryby/okoliczności sprzedaży; iż taka kwota nie jest obiektywną wyceną jej wartości rynkowej; iż już dłuższy czas zostaje w tej ofercie i nie ma na nią chętnych; wreszcie, iż zwyczajnie nie jest warta tych 11 tys. euro! Wszystko jak grochem o ścianę… Zniechęcona tym klientka dała więc spokój (nie chcąc się „kopać z koniem”), a klacz kolejne miesiące „wisiała w zakładce do zbycia”, gdyż nikt więcej się o nią „nie zabijał”. W końcu, już na dobre zdesperowana klientka, podjęła ostatnią już próbę zawalczenia o bliską jej emocjonalnie klacz – składając nową, wyższą od poprzedniej, ofertę. Ta również została odrzucona, ale tym razem doszło już do bezpośrednich i tyleż trudnych negocjacji między stronami. W ich wyniku Parimala przeszła ostatecznie w dobre, może nawet w najlepsze ręce, jakie tylko sobie mogła wymarzyć (kochających ją ludzi) – tym samym dobiegła końca jej „janowska odyseja” i tyleż taka gehenna klientki. Co znamienne żadna ze stron nie uznała tej transakcji za sukces i obydwie zamknęły ją zdegustowane. Klientka, gdyż ze świadomością faktu, że była zmuszona zapłacić cenę powyżej realnej wartości rynkowej (iż wykorzystano jej uczucia, by wyciągnąć od niej ile tylko się dało). Janowscy włodarze, gdyż nie udało się im "wydrzeć więcej", a tym samym dobić do absolutnie mitycznego dla nich poziomu 10. tys. euro. (na którym to „świat” się dla nich zatrzymał)... Co gorsza, ani wnioski płynące z tej choćby historii, ani też upływający czas niczego nie zmieniły w głowie/postawie p. Czochańskiego, gdyż kilka miesięcy później – 7 XII na Służewcu – zademonstrował dokładnie taką samą (tępą) postawę: „człowieka jawnie oderwanego od rzeczywistości”, którego filozofia sprowadza się do prostego mechanizmu: „albo płacisz co najmniej 10 tysięcy euro, albo spadaj”... Zastanawiam się jakim „kodem” (jak bardzo „intelektualnym”) należałoby rozmawiać z tym człowiekiem, by cokolwiek do niego dotarło? By był w stanie przyswoić proste prawdy, reguły czy mechanizmy? A może byłaby to kolejna „mission impossible”, gdyż niemożliwe jest dotarcie do umysłu człowieka tak zaimpregnowanego na rzeczywistość? Może byłoby to „jak rozmawiać ze ślepym o kolorach”? Już tego nie sprawdzę (zresztą nie miałbym na to najmniejszej ochoty)… Wyłączną zasługą klientki jest, że doszło do ostatecznego zbycia Parimali – jej ogromnej determinacji i dobrej woli, gdyż zarząd zrobił wiele, by nie miała ona miejsca (by klacz została „kisić się” w Janowie). W tym stanie rzeczy rodzą się pytania: 1. Czy faktycznie ma to tak wyglądać? 2. Czy nabywanie klaczy na janowskim przetargu musi się wiązać z gehenną każdego, kto na dzień dobry nie „przyniesie w zębach” 10 tys. euro (bez względu na to, jakiej kategorii czy gatunku klacz chce nabyć)? 3. Czy akt nabywania tam klaczy musi się sprowadzać do ich „wyrywania stamtąd”? 4. Jaki „mądry” wmówił owemu, p.o. prezesa, iż nie może zbywać przedstawicielek płci żeńskiej poniżej tych głupich 10 tysięcy euro – że ten się tak tego trzyma jak „pijany płotu”?! 5. Co zrobi z tymi klaczami, które nie pójdą za taką kwotę (kiedy nie znajdzie się więcej zdeterminowanych romantyczek skłonnych przepłacić, byle tylko nabyć wymarzonego konia)? 6. Tak ma wyglądać „selekcja” w janowskim stadzie; w taki sposób ma przebiegać zbywanie ich nadwyżki hodowlanej? 7. Co to ma być w ogóle? Przecież to jakiś obłęd! Czy do tego człowieka, ani też do instytucji sprawujących nad nim nadzór właścicielski nie dociera, że to jawne (prymitywne) działania na szkodę finansową spółki?!… Na ostateczny wybór danego ogiera wpływa kilka elementów, jak choćby jego typ, image, klasa reproduktorska, dopasowanie do klaczy czy zakładane cele hodowlane, ale na samą decyzję o jego ostatecznym użyciu wpływają już bardziej prozaiczne powody/okoliczności, tj. możliwości finansowe właściciela klaczy oraz „geografia” i „logistyka”. Dla hodowców mniej zamożnych; siłą rzeczy rozsądniej podchodzących do swych poczynań, każdy tysiąc złotych w tę czy drugą stronę, nie jest bez znaczenia. Tym bardziej wtedy, gdy nie ma się żadnej pewności, że wydając tysiąc zł więcej, zagwarantujemy lepszy efekt końcowy. Gdy więc taki hodowca stanie przed wyborem czy wydać 4500 PLN na Paladida, czy 3240 PLN na El Omariego; czy wyłożyć 4500 PLN na Piaffa lub Poganina, czy wystarczy 2160 PLN na Kabsztada lub Złotego Medala, to raczej wybierze tańsze rozwiązania, idąc tak „śladem michałowskim” ( w większości tych przypadków, w których „geografia/logistyka” nie będzie przemawiać jednoznacznie, pomimo wszystko, na korzyść Janowa)... Na pewno więc do erozji bilansu finansowego janowskiej stadniny przyczyniła się też decyzja (obowiązująca od sezonu rozpłodowego 2018, a więc co najmniej parafowana przez Czochańskiego) o zmniejszeniu upustu na nasienie janowskich ogierów dla klaczy wpisanych do PASB: z 50% do 30 %. Z tą chwilą każdy krajowy hodowca, zainteresowany realnie ich ofertą jest zmuszony wydać od 600 do 2400 zł więcej (w zależności od ogiera) za porcję nasienia. Chyba nie muszę nikogo przekonywać, iż tym sposobem ich oferta stała się nie tylko mniej atrakcyjną (konkurencyjną) w relacji do michałowskiej (z 50 % upustem), ale też generalnie wobec rzeczywistości, tj. rosnących kosztów utrzymania i hodowli koni w Polsce. W naszym kraju tylko niewielka grupa prywatnych hodowców nie musi się liczyć z takimi „detalami”, jak dodatkowe, extra koszty. Rzecz jednak w tym, iż nie jest ona „grupą docelową” wobec janowskiej oferty, a wręcz ma z nią niewiele wspólnego – korzystając od lat z tyleż najmodniejszych, co najdroższych reproduktorów na świecie. Taką „grupę docelową” (najbardziej zainteresowaną janowskimi ogierami), tworzą głównie hodowcy o średnim lub małym potencjale finansowym (choć ci ostatni najczęściej jednak sięgają po ogiery własne lub sąsiada) – ludzie o mniej zasobnych portfelach, więc też liczący się z każdym dodatkowym wydatkiem. Tyleż więc sztywne, co bezrefleksyjne obniżenie owego upustu, musi się wiązać nieuchronnie ze „schłodzeniem produktu” na rynku, a tym samym – per saldo – z mniejszymi wpływami (przy tak dużej konkurencji). W ten sposób – zamiast większych zysków – raczej zetkniemy się z odwrotnym zjawiskiem, a tym samym pogorszeniem bilansu finansowego spółki... Reasumując. Rzadko „pazerność” przynosi najlepsze (pożądane) efekty. Najczęściej bowiem jest tak, że (jednostkowo) mniej daje (w efekcie) więcej. Można sporo zyskać, ale też stracić na dobrze i/lub źle ułożonej ofercie – by ją jednak właściwie ułożyć, wpierw trzeba mieć jednak pojęcie o zagadnieniu. Jak długo można wszystko (swą nieporadność i rosnące długi) tłumaczyć tylko suszą i dekoniunkturą na rynku koni?!... R. Raznowiecki |
|
![]() |
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 21.12.2019, 13:20 Uaktualniono: 21.12.2019, 16:22 |
![]() Ponieważ z nikim mi się tak dobrze nie rozmawia (nie pisze) jak samym sobą, więc jeszcze jeden (ostatni, taki na deser) wątek - z tych, które należało poruszyć czy też bardziej składnie ująć (ogarnąć), w tym kontekście...
Stadnina koni jest niczym ludzki organizm. By była „zdrowa i wydolna”, to muszą w niej dobrze funkcjonować wszystkie elementy (organy) na ów się składające. Wystarczy więc, iż są problemy już z jednym z nich, by cała struktura popadła w kłopoty. Cóż dopiero jak chorych/nieprawnych/niewydolnych organów jest więcej? Tymczasem w janowskiej stadninie, pod aktualnym zarządem, występują określone problemy/deficyty na co najmniej kilku polach, więc tylko można sobie wyobrazić, w jak złym stanie musi być ów organizm! Zacznijmy od tego, iż praktycznie nie istnieje tam takie „zjawisko”, jak zdrowy (skuteczny) mechanizm selekcji – niezbędny do należytego funkcjonowania organizmu – czego dowodem jest fakt, iż nie odbywa się tam eliminacja (optymalnie poprzez sprzedaż) jakichkolwiek młodych koni (do 3 roku życia). Co więcej, gdy – w końcu – jakieś (klacze) trafią już na listy aukcyjne czy przetargowe, to z powodu zbyt wygórowanych żądań/wycen (nie przystających do realiów rynkowych), są bardzo duże problemy z ich zbyciem (mówię tu o „normalnych”, średniej jakości klaczach, a nie o „gwiazdach”, ale to właśnie z tych pierwszych, a nie z tych ostatnich składa się zasadniczo stado mateczne). Przecież to jawna patologia – absolutnie karygodne zaburzenie podstawowych norm i funkcji (zasad) selekcji!… Stadnina to z reguły dom bardzo wielu koni. Część z nich pozostanie w niej przez długie lata (niektóre nawet na zawsze), jednak zdecydowana większość podlegać będzie (musi) tyleż nieubłaganemu, ile nieodzownemu procesowi rotacji, gdyż jest to naturalny element ustrojowy (oczyszczanie się i odradzanie) każdego, bez wyjątku, zdrowego organizmu. Selekcja jest swoistym krwioobiegiem takiego. Musi więc tu zachodzić tyleż nieprzerwane, ile niezakłócone „krążenie”, gdyż inaczej powstaną „zatory” skutkujące poważnymi problemami, z „zawałem” włącznie. Dlaczego stadnina janowska jest – od kilku lat – w permanentnym „stanie przedzawałowym”? Właśnie dlatego, iż zarządzający nią (przez swą niewiedzę i ignorancję, gdyż nie zakładam tu złej woli) blokują jej podstawowe funkcje, tj. swobodny przepływ krwi; wręcz „kisząc”, gdyż upychając na siłę, tyleż niezbędne stadu, ile całkowicie niepotrzebne konie. Praktycznie nie istnieje tam takie pojęcie, jak „nadwyżka hodowlana”, gdyż najchętniej wszystko by u siebie zatrzymali – bez jakiejkolwiek refleksji, iż wyrządzają tak „niedźwiedzią przysługę” stadu i jego funkcjom. Tak oto nie tylko nie redukują kosztów i nie generują przychodów, to jeszcze czynią życie/bieżącą działalność stadniny (jej koni i załogi) nieznośnie uciążliwym (dyskomfortowym). Logiczną (nieuchronną) konsekwencją takiego stanu są, wspomniane wcześniej, „zatory”, w wyniku czego „porażony organizm” musi koniec końców – pod koniec roku – trafić „na OIOM” (tę czy inną aukcję). Tam, w mniejszym czy większym zakresie dochodzi dopiero do udrożnienia zaczopowanych „żył” i jego „dotlenienia” (kosztem odejścia najgłośniejszych klaczy)... Pytanie jak długo tak można? Na ile starczy tych ostatnich? I co będzie po tym, gdy już ich zabraknie? Rodzi się tu też pytanie zasadnicze: komu i dlaczego tak bardzo zależy na niewydolności janowskiej stadniny, skoro nie robi nic (z katalogu rzeczy niezbędnych do zrobienia), by zmienić ów patologiczny stan rzeczy? A przecież ułomna (niewystarczająca) selekcja nie jest jedynym problemem tego stada, gdy ewidentne deficyty istnieją też w opiece weterynaryjnej (weterynarz na telefon już dawno okazał się niewystarczającym i nieskutecznym rozwiązaniem), jak też w podstawowej opiece nad koniem. Nie jest wszak tajemnicą, iż stadnina ma duże problemy ze skompletowaniem należytej obsady kadrowej; ze zbyt małą liczbą masztalerzy, co skutkuje już nawet zawieszaniem, przesuwaniem stadninowych przeglądów. Do zapaści wręcz doszło natomiast w grupie mającej/mogącej prowadzić trening pokazowy i prezenterkę (załamało się to, po odejściu Wojteckiej i Kozikowskiego, a jeszcze pogłębiło wraz z ubytkiem K. Biernata). Całkowicie pomijanym przez zarząd obszarem, w konsekwencji niezmiernie zaniedbanym jest cały zakres komunikowania się stadniny „ze światem” (przedstawiania swej narracji), czego symbolem jest indolentna, siermiężna i wręcz dogrywająca strona internetowa. W świadomości, a więc też w polu działania obecnych władz, nie zaistniały dotąd takie (nieodzowne współcześnie) elementy społeczno-medialne i wizerunkowe, jak m.in. reklama, promocja, marketing, budowanie marki czy PR. Tymczasem wszystko to są rzeczy, zjawiska, tryby, okoliczności, procesy i mechanizmy, bez znajomości (wdrożenia) których zwyczajnie nie ruszy się z miejsca… Zasadnym jest więc pytanie, jak w tych warunkach; w takim, a nie innym stanie rzeczy, ta stadnina ma normalnie funkcjonować? Jak ma (należycie) wypełniać swe zadania (misję), utrzymując przy tym minimalną płynność finansową?! Gołym okiem widać, iż przy tym zarządzie jest to awykonalne (absolutnie niemożliwe)...Gdy jakaś drużyna nie radzi sobie w rozgrywkach, jak kiepsko jej idzie, to co się wymienia wcześniej: drużynę czy trenera? Ponieważ niemożliwym jest zmiana stada oraz „okoliczności przyrody” w jakich ono funkcjonuje, to jedynym logicznym (koniecznym) rozwiązaniem wydaje się zmiana "trenera". Nie ma innego wyjścia, jeśli ma być tam lepiej. No chyba, że... nie ma być lepiej! Iż „jest dobrze tak, jak jest”; że "im gorzej, tym lepiej"... Może faktycznie o to tutaj chodzi. A, to przepraszam – nie skumałem (nic nie wiem, nie rozumiem, a się rzucam). Przyznaję, że do tej pory (może naiwnie) nie brałem tego pod uwagę i to pewnie był mój błąd. No cóż. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, iż nie byłem tu pierwszy (przede mną był Don Kichote). Tak czy inaczej Izwinitie pożałujsta. R. Raznowiecki |
|
![]() |
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 20.12.2019, 13:55 Uaktualniono: 20.12.2019, 16:26 |
![]() Nim odniosę się do tej iście już paranoi osoby tracącej kontakt z rzeczywistością, to zrazu krótka dygresja. Gdy w maju tego roku wiozłem panie: Sztukę i Kumanek z Wygody na Folwark Podlesie, to pomyślałem sobie wtedy, iż taka sytuacja (te panie ze mną w jednym aucie) – najpewniej nie będzie miała już szans kiedykolwiek się powtórzyć (wykrakałem)…
Od 1983 r. „buszuję dość intensywnie” w temacie arabskim. Za mną wieloletni proces zdobywania wiedzy w tej kwestii, m.in. poprzez kontakt z hodowcami i praktykami (przede wszystkim ze śp. Romanem Pankiewiczem), zgłębianie dostępnej literatury z tego tematu, jak też bezpośrednią styczność z końmi arabskimi w Janowie Podlaskim czy Michałowie. Za mną także ponad 100 tekstów o koniach arabskich (m.in. cyklu o rodzinach i rodach męskich), jak też pewna liczba analiz i opracowań, w tym monografii rodziny żeńskiej Szamrajówki (”linii P”) czy metody klasyfikacji klaczy stadnych pod względem ich wartości hodowlanej. By pogłębiać swą wiedzę również na polu już czysto praktycznym, nabyłem roczną klaczkę arabską, inwestując w pasjonujące mnie od lat zagadnienie (prócz czasu i serca) także środki finansowe. Pomimo tego, w opinii H. Sztuki, „nie mam stosownych kompetencji do zabierania głosu w temacie koni arabskich”, jak też do krytycznej oceny działań/zachowań człowieka ściągniętego z planu zdjęciowego do kolejnego teledysku disco-polo, który piastuje dziś funkcję p.o. prezesa zarządu SK Janów Podlaski Sp. z o.o. Jej zdaniem, którego jednak nie jest do końca pewna, gdyż tak w ogóle nie jest jej intencją obrona tegoż (tak jej tylko wyszło z kontekstu wynurzeń), nie mam prawa krytykować pana Czochańskiego, choć nigdy wcześniej „nie wąchał końskiego ogona”, a z arabami czystej krwi zetknął się pierwszy raz 2 lata temu (z chwilą oddelegowania do Janowa). W żadnym razie nie mogę tego robić, gdyż jest on wystarczająco rozwinięty intelektualnie, a o jego roli zdecydowali „mądrzejsi” ode mnie (nie mogli więc nie mieć racji w swym wyborze; a gdyby nawet nie mieli, to nikomu nic do tego). Wedle mniemania pani Sztuki (ale nie jest to mniemanie „za free”, by była jasność); nie nam, maluczkim cokolwiek kontestować, bo władza pragnie spokoju (komfortu rządzenia). Poza tym ona zawsze wie lepiej, co robi (siłą rzeczy także ów jej człowiek w Janowie), więc nie ma powodu, by przyznawała się do błędów. No ale przejdźmy do konkretów... 1. Byłbym dość ostrożny w formułowaniu takich oto śmiałych tez, iż pan minister osobiście mozoli się czytaniem listów. Myślę, że raczej ma od tego „ludzi i sprzęt”. Nie wierzę też w słowa ministra, iż „często przychodzą do niego ludzie, którzy znają się na koniach”, bo cokolwiek orientując się w realiach wysokiego urzędnika państwowego (także partyjnego), to nie widzę pola do takich „częstych wizyt”. Bardzo bym się zdziwił, gdyby okazało się prawdą, że pan minister Ardanowski (z jego temperamentem i obcesowością) podejmuje przy herbatce i ciasteczkach przychodzących do niego „znających się na koniach”. Moim zdaniem to zwyczajna „licencja poetica” pana ministra; wypowiedziana w przekonaniu, iż „ciemny lud wszystko kupi”, w czym zresztą – w dużej mierze – się nie myli (wystarczy poczytać H. Sztukę)… 2. Gdy się już pisze o rzekomym „osłupieniu hodowców arabów”, to – by być wiarygodną – wypadałoby wymienić choćby kilku takowych (z imienia i nazwiska), gdyż bez tego owa anonimowość zjawiska nie jest warta nawet funta kłaków. Nie wyobrażam też sobie, by ktokolwiek z hodowców arabów – dobrze życzących państwowej hodowli koni arabskich – mógł wprawić w osłupienie: primo – list otwarty do ministra rolnictwa apelujący zrazu o chwilę refleksji, jak też o wycofanie klaczy (Palmety) będącej ikoną i symbolem janowskiej hodowli (postaci dotąd „nietykalnej” z racji na szacunek dla jej szczególnej wartości, charyzmy i klasy); secundo - apel do tegoż samego ministra rolnictwa o odwołanie absolutnie nieudolnego i niekompetentnego (z powodu zerowych kwalifikacji) p.o. prezesa zarządu janowskiej stadniny, której jest „najsłabszym ogniwem” (na co wskazują jego poczynania z jednej, a zaniechania z drugiej strony)... Jeśli takie sytuacje/zjawiska w ogóle miały miejsce, to wyłącznie w gronie osób obojętnych na los państwowej hodowli, czy wręcz źle jej życzących (pewnie są tacy w różnorodnym gronie prywatnych hodowców), no ale z takimi nie mam o czym rozmawiać. 3. Każdy, z licznego wszak grona sympatyków polskich (państwowych) arabów, w tym też Alina Sobieszak, ma prawo wyrazić swoje zdanie i swą troskę o los janowskiego stada. Tym bardziej jeszcze, iż ma bez wątpienia większą wiedzę odnośnie jego stanu i wartości, niż każdy minister tego rządu. Mega infantylne jest założenie, iż minister (jako minister) jest tak mądry i wszystkowiedzący w swym „ministrowaniu”, iż pod żadnym pozorem nie wolno mu nic doradzać/odradzać czy sugerować, by nie narażać się na śmieszność w rozumieniu Hanny Sztuki.To jakiś piramidalny absurd. Trudno uwierzyć, iż tak infantylną i całkowicie kuriozalną „logiką” ktokolwiek może się kierować (choćby z przekory). 4. Gdybym miał się czuć „mocny” tyko wtedy, gdy Marek Grzybowski o mnie wspomni na swoim blogu, to już dawno zmarłbym z wycieńczenia… Do wystąpienia już oficjalnie (z otwartą przyłbicą) przeciwko Czochańskiemu skłoniła mnie ostatecznie relacja i wnioski płynące z niesławnej aukcji grudniowej oraz cynizm i arogancja bijące na kilometr od tego pana. W poczuciu troski za bliskie mi stado janowskie, najlepszym będzie położyć kres jego prymitywnym i tyleż dewastacyjnym, szczególnie w odniesieniu do elity matecznej – rządom w janowskiej stadninie. Co więcej, jeszcze do niedawna sama pani Hanna miała identyczną z moją (jednoznacznie krytyczną) ocenę wobec tego człowieka, tylko akurat w tym momencie było jej „na rękę” stanąć po jego stronie, gdyż dzięki temu „sprytnemu manewrowi” mogła mnie (nas) zaatakować. Jest więc Hanna Sztuka niczym Wielka Brytania, która „nie ma wiecznych przyjaźni, a tylko wieczne interesy”. Posiadła znajomość także „Il Principe” N. Machiavellego, a już szczególnie frazy, iż „cel uświęca środki”... 5. W niezrozumiałym dla H. Sztuki fragmencie tekstu miałem na myśli to, iż w odniesieniu do charyzmy i formatu dotychczasowych włodarzy Janowa (Pohoskiego, Krzyształowicza, nawet Treli); ich fachowości, klasy, pasji, ambicji, zaangażowania i troski, a tym samym stworzonego przez nich etosu pracy hodowlanej (związanego nierozłącznie z oddaniem i poświęceniem), to ludzie pokroju wcześniej Pietrzaka („pomyłki”), a teraz Czochańskiego („showmena disco-polo”); nie posiadający żadnej z tych cech/wartości, są swego rodzaju „obelgą” dla tego miejsca i tego, co ono uosabia; „policzkiem” zadanym historii i legendzie tego stada; swoistym „aktem barbarzyństwa”, a już na pewno braku szacunku wobec spuścizny Janowa. W tej mierze są też „zaprzeczeniem” obowiązujących tam do tej pory norm, reguł i zasad, jak też imponderabiliów owej (polskiej) „Mekki konia arabskiego”… 6. Na poziomie wszechogarniającej ogólności praktycznie wszystko można zapodać, ale w ten sposób nie poznam konkretnych przykładów owych „nieprawdziwych informacji, które puszczam w obieg na temat janowskiej stadniny”. Ileż można bazować tylko na frazesach? 7. Nie można nie mieć frustracji mając w sercu troskę o los państwowej hodowli (stadniny janowskiej). Jest ona oczywista i normalna w tych okolicznościach, więc w tym kontekście nie rozpatrywałbym jej w kategoriach pejoratywnych. W przeciwieństwie do frustracji pani Sztuki, opierającej się zasadniczo na jej pretensjonalności wobec rzeczywistości, świata i ludzi, jak też nie pogodzeniu się z losem za „wygnanie z raju” (X 2016 – VIII 2018). Poza tym, to naprawdę bardzo zabawne, iż krytykę (apel o dymisję) Czochańskiego, wytyka mi osoba, która najgorszymi słowy spotwarzała M. Słowik (by doprowadzić do jej zwolnienia z funkcji p.o. prezesa). Przyganiał kocioł garnkowi... 8. Nie jestem osobą „szkalującą Janów w mediach”! Co więcej praktycznie nie ma takich osób. Są natomiast ci, i ja się do nich zaliczam, którzy „krytykują”, ale nie „Janów”, a jego „nieudolny zarząd”, a to fundamentalna różnica. Autorka tych oskarżeń posunęła się tu do tyleż perfidnego, co szeroko stosowanego zabiegu socjotechnicznego, mającego na celu zdyskredytować (zneutralizować) tzw. „hejnalistę”. Takie nikczemne „myki” (odwrócenie odpowiedzialności) są często wykorzystywane choćby przez hierarchów kościoła (oskarż jakiegoś księdza o czyny pedofilskie, to zaraz usłyszysz, że dopuszczasz się „ataku na kościół”). To są haniebne „translacje”; niegodne „kulturalnego człowieka”... 9. Cyniczna próba wmówienia opinii publicznej, iż to Sobieszak, Bojanowska i Raznowiecki wyrządzają największe szkody polskiej hodowli koni arabskich, jest nie tylko absurdalna, ale i przeciwskuteczna, gdyż większość zainteresowanych już zdążyło się zorientować „co tu jest grane”. Ci już dobrze wiedzą, iż największym dla niej zagrożeniem są nieudolnie i bezrefleksyjnie zarządzający (ręcznie sterujący) państwową hodowlą. Pani Sztuka dla swoich (niecnych) celów nie cofnie się przed największym nawet łgarstwem, jednak skala tej desperacji staje się tyleż nieakceptowalna, ile żałosna... 10. Nie aplikuję do roli następcy Czochańskiego w Janowie, choć z oczywistych względów byłbym od niego lepszy o milę (mając pojęcie o zagadnieniu). Tak się jednak niefortunnie składa, iż dziś wiedza/świadomość to wada; że nie wspomnę o mojej nieprawomyślności politycznej, całkowicie rozbieżnej z linią aktualnie rządzącej partii. Natomiast chciałbym, by do Janowa zawitał: 1. menadżer z prawdziwego zdarzenia; 2. hodowca przygotowany do wyzwań (może pani Magdalena Helak-Kulczyńska?); 3. by powrócili nad Bug fachowcy od pielęgnacji i układania koni (Wojtecka-Kozikowski); 4. by janowska strona internetowa była znów żywa treścią i bogata formą (znów pod redakcją L. Pawłowskiej?). Jednak moim pierwszym życzeniem (na Nowy Rok) jest, by pan Czochański jak najszybciej wrócił tam skąd przyszedł (na plany teledysków disco-polo, gdzie będzie się mógł naprawdę spełnić). 11. W najmniejszym nawet stopniu charakterystyka p/o prezesa w Janowie nie pasuje do p/o prezesa w Michałowie. Taki sąd to blef i blaga, co wynika choćby z moich tekstów, w których (na przykładach) porównuję filozofię, metody i sposoby zarządzania stadninami. Z wszystkich tych analiz jednoznacznie wynika, iż to zupełnie odmienne (nieporównywalne) i tyleż nie przystające do siebie „światy”. 12. Właściwie powinienem wystąpić wobec H. Sztuki na drogę prawną (i być może tak się stanie), z tytułu absolutnie karygodnych insynuacji wobec mnie oraz zarządu SK Michałów. Nie może bowiem być tak, iż ktoś publicznie i z całą swoją złą wolą, bezkarnie rzuca cień oskarżeń na niewinnych ludzi, usiłując niedwuznacznie zasugerować opinii publicznej, iż na styku moich kontaktów z zarządem SK Michałów mogło dochodzić do aktów jakkolwiek naruszających interes tej stadniny. Osnowa tych wątków (intrygi H. Sztuki) sprowadza się do tego, iż swymi pochlebnymi opiniami o M. Słowik i W. Sosnowskiej „kupuję sobie łaskę” skutkującą następnie nie tylko upustami na nabywane tam przeze mnie konie, ale w ogóle stworzeniem mi możliwości ich zakupu, gdyż – w opinii intrygantki – „bez szczególnej łaski zarządu nie mógłbym nabyć tam żadnego konia”… Cóż powiedzieć na ten stek kłamstw, pomówień i insynuacji? Może tylko tyle, iż wszystko ma swoje granice; także skala fałszu, cynizmu i chorych oskarżeń, i że w tym miejscu Sztuka tę granicę przekroczyła (co jest jeszcze o tyle ohydne, iż znała prawdę w tej sprawie, a mimo to „rżnie głupa” na całego)... Za roczną klaczkę, wyselekcjonowaną w lutym i zapisaną do trzeciego przetargu z rzędu, zapłaciłem ponad 4 tys. euro (brutto) – co wprawiło w osłupienie nawet główną księgową, bo była to jedna z większych sum, jaką dostali za roczniaczkę z przetargu i tyleż znacznie przekraczająca tę kwotę o jakiej myśleli (jaką mieli nadzieję pozyskać) w odniesieniu do tej konkretnej klaczki. O jakiej (czyjej) więc „łasce” mowa? Kto miał robić mi łaskę sprzedając niemal oseska za takie pieniądze?! Nich ktoś wreszcie stuknie się w ten „pusty sagan”, gdy nadal będzie chciał wmawiać ludziom podobne brednie! Występując z tak „szaloną” ofertą za 15. miesięczną klaczkę, nie tylko nie szukałem możliwości przyoszczędzenia, to jeszcze znacząco przydałem sobie wydatków, gdyż doprowadzenie jej do roli matki zajmie mi dobrych kilka lat, a tym samym zamknie się kwotą nie mniejszą, niż 10 tys. euro (w tym stanie rzeczy o wiele bardziej by mi się opłaciło, patrząc z perspektywy wydatków, kupić źrebną klacz, tyle tylko, iż nie u Czochańskiego, gdyż u niego najtańsze „chodzą” od 10 tys. w górę). Zaszalałem świadomie, chcąc tak nie tylko sprawdzić swój "nos" (instynkt) w praktyce, ale też osobiście i na bieżąco uczestniczyć w jakże fascynującym procesie przeobrażania się młodego osobnika czystej krwi arabskiej w dorosłego. Przy tym czerpać z tego nie tylko satysfakcję emocjonalną i estetyczną, ale też naukę (zainwestowałem więc w proces nabywania wiedzy, której bym nie pozyskał nabywając już uformowaną klacz). I na marginesie. Ludzie oszczędzają na wielu rzeczach, ale żaden pasjonat nie wpadnie na pomysł, by oszczędzać na tym, co daje mu radość. Stąd insynuacje, iż podlizuję się M. Słowik, by finalnie (przy okazji) oszczędzić parę euro, są tyleż niegodne, co po prostu śmieszne (nie zniżam się do takich metod). Nie należę nawet drugiego „kręgu relacji” z michałowskim zarządem, czego dowodem jest choćby fakt, iż zapewne byłem jedyną osobą zobowiązaną (decyzją prezes Słowik) do wystosowania specjalnej prośby w celu otrzymania zgody na moją obecność na jesiennym przeglądzie koni. W efekcie, gdy P. Umińska, w mojej obecności, dziękowała M. Słowik „za zaproszenie”, to ja mogłem jedynie podziękować za „łaskawą zgodę” na moją tam obecność. Chyba jednak nie ten rodzaj „łaski” miała na myśli H. Sztuka próbując bezczelnie wikłać nas w jakieś podejrzane relacje, a tak naprawdę w swoją brudną grę, której to staliśmy „przedmiotem”… 13. Mój przychylny komentarz do strategii przyjętej przez panie Słowik i Sosnowską, jak też ich elastycznego, tzn. jedynie słusznego, podejścia do zagadnienia (osiągnęły sukces odrzucając a priori sztywne zasady i wygórowane limity cenowe) – był wyrazem uznania dla ich wyobraźni, konsekwencji i skuteczności. Tych, jak wiadomo, zabrakło choćby ekipie z Białki (z progami licytacyjnymi na poziomie 5 tys. euro za ogierka), a głównie właśnie Czochańskiemu, który „popisał się” wybitną indolencją na tych polach. Skutkiem tego była niewyobrażalna dotąd porażka janowskiej hodowli (straty na jej wizerunku i marce). Z racji zbyt wygórowanych żądań cenowych (sztywno ustawionych progów wyjściowych) nie udało się wylicytować na Służewcu ani jednej janowskiej klaczy (rzecz nie do pomyślenia dotąd)! Ewidentny rezultat tego, iż p.o. prezesa niewiele myśli i jeszcze mniej rozumie (jest jak to „błądzące dziecko we mgle”). Dla mnie (i zarządu z Michałowa) jest oczywiste, iż lepiej jest sprzedać konia za 7 tysięcy euro, niż nie sprzedać za 10 tysięcy czy sprzedać za 3,4 tys. niż nie sprzedać za 5 tys. Na tym polega „mądrość praktyczna” niektórych. Ta powoduje, iż dana stadnina nie tylko skutecznie neutralizuje koszty generując też (krok po kroku) przychody, to jeszcze zwalnia tak miejsca w stajniach pod kolejne roczniki (co jest rzeczą nieodzowną dla komfortu stada i go obsługujących). Tych prostych, zdawałoby się, prawd/zasad nie są w stanie pojąć ani w Białce, ani w Janowie Podlaskim, co musi rodzić określone (negatywne) konsekwencje. Przez właściwą (aktywną i bieżącą) selekcję/zbycie nadwyżki hodowlanej i racjonalne/elastyczne podchodzenie do uwarunkowań rynkowych, w Michałowie nie muszą, na koniec roku, uciekać się do żadnych drastycznych działań, sprowadzających się w praktyce (patrz SK Janów Podlaski) do sprzedaży/dzierżaw swych „gwiazd”. Miałem więc pełne podstawy, by pochwalić owe Panie i zrobiłem to bez żadnych interesownych intencji, które bezczelnie imputuje mi H. Sztuka (pewnie mierząc mnie swą miarą). 14. Autorka „paranoi w praktyce”, w jednym z akapitów, przekonuje, iż: „politykom zależy, by wokół Janowa panował spokój”. Doprawdy? A jak, rozumiany, przepraszam? Iż "mordka w kubeł" i nic nie widzieć, nic nie słyszeć? Iż udawać, że jest dobrze, by wypełnić tak wolę prezesa, który wszak prosił: "nie przeszkadzać, tylko co najwyżej popierać". To nic nowego pod słońcem, iż politykom zależy na spokoju (rozumianym też jako bierność społeczna), bo każdy protest, każdy głos obywatelskiego sprzeciwu, to zagrożenie nie tylko dla ich rządów, ale też dla tej władzy komfortu, który uwielbiają. No proszę jak H. Sztuka „dba” o należyty komfort władzy. Rozumiem, że to tak wcale nie przypadkiem; że kolejny plusik z tytułu „podlizania się” ma być gdzieś tam zapisany (żenujące). Nieco niżej twierdzi też, iż: „nie można opluwać ludzi, z którymi nie potrafi się nawiązać kontaktu intelektualnego”. Tu zgoda. Tyle tylko, iż by taki mógł być nawiązany, to (po drugiej stronie) niezbędny jest jednak jakiś intelektualista... 15. Co znamienne, już pod koniec swego „dzieła” (inna sprawa, że paranoicznego), pani Sztuka nagle – ze zdziwieniem – konstatuje, iż „wyszła jej obrona Czochańskiego, choć nie było to jej intencją”. To przykre, gdyż to jawny dowód tego, iż już ewidentnie nie panuje nad tym, co pisze (w innym przypadku prowadziłaby narrację zgodną ze swą intencją). W osobliwej próbie obrony przed samą sobą (swymi słabościami i totalnym pogubieniem) – dodaje jednak, iż rzeczonego „musi rozliczyć pracodawca, a jest nim KOWR”. Rzecz w tym, iż znowu wykazuje się tak niekonsekwencją, bo sama nie wierzy w to co mówi (to pewnie straszne tak wić się w zapętleniu duszy). Problem w tym, droga pani, że KOWR jako instytucja – z tego punktu widzenia – w pełni fasadowa, sam z siebie nigdy nic nie zrobi, bo nie spełnia tu roli twórczej, a jedynie odtwórczą (jest typowym „pośrednikiem”, instytucjonalnym „listkiem figowym” między zarządami stadnin, a MRiRW). Nie ma więc prerogatyw, by autonomicznie, bez odgórnego polecenia z ministra rolnictwa, cokolwiek rozliczać. Z tego prostego powodu kierujemy swe listy/apele nie do KOWRu, gdyż byłoby to „pisaniem na Berdyczów”, a bezpośrednio do decydentów, z panem ministrem na czele. Proszę też nie straszyć nikogo – moim „brakiem kompetencji i doświadczenia w hodowli” – w sytuacji, gdy wcześniej broniła pani (osłaniając własną piersią) kogoś takiego, jak G. Czochański (osobę bez kompetencji i doświadczenia do potęgi entej)! Co więcej, ową „beznadziejną obroną” odebrała sobie pani prawo do oceniania innych z tego punktu widzenia, a w wyniku swych ostatnich „rewelacji” stała się też pani ostatnią (z etycznego punktu widzenia) na liście uprawnionych do krytykowania kogokolwiek. Niech to wreszcie do pani dotrze! Resume. Oczywiście rozumiem, iż czego bym tu nie napisał oraz ile razy nie udowodnił Hannie Sztuce fałszu, obłudy, zakłamania oraz składania fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu, to i tak nie zawrócę jej z wytyczonego (desperacko, po trupach) celu, jakim jest powrót na białym koniu do Michałowa jej najulubieńszego szefa, tudzież idola, bohatera, przyjaciela (etc.), dr Macieja Pawła Grzechnika (z powiernicą przy boku). Już chyba wszyscy w Polsce o tym wiedzą, ale znakomita większość nie kibicuje „tej walce”. Choćby dlatego, że nie jest ona czysta i szlachetna; toczona z poszanowaniem reguł oraz w dobrej wierze. Wręcz przeciwnie, To perfidna, wyrachowana i cyniczna gra. To postawa pełna zawiści, nienawiści i pogardy wobec drugiego człowieka. To „wolna amerykanka” charakteryzująca się elementarnym brakiem zasad (chwytami poniżej pasa, brutalnymi faulami). I gdy – a priori – nie jest niczym złym dążenie do szczęścia i sukcesu w życiu, to jednak muszą być tu zachowane zasadnicze reguły, a pierwszą z nich jest ta, iż nie wolno tego czynić kosztem (krzywdą) innych ludzi. Tymczasem co pani robi? Sztukę „deptania ludzi” i „odwracania kota ogonem” opanowała pani do perfekcji – co czyni ją niemożliwą do zaakceptowania przez każdego kulturalnego człowieka (tudzież obrońcę zwierząt)… R. Raznowiecki |
|
![]() |
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 19.12.2019, 9:16 Uaktualniono: 19.12.2019, 9:18 |
![]() Przeczytałam najnowszy tekst H. Sztuki kilka razy. Utwierdził mnie on w przekonaniu, że p. Sztuka może być osobą tak nie do końca zrównoważoną. Pisze ona o "szkalowaniu Janowa" nie zauważając przy tym, że z nazwiska i imienia sama szkaluje kilka osób. Poza tym to nie sama SK Janów Podlaski jest krytykowana przez miłośników koni arabskich, ile jej włodarze. I to nie tylko p.o. pan Czochański, krytyka zaczęła się wiele lat wcześniej i nawet najbardziej zaślepiona jednostka powinna przyznać, że w tych krytycznych opiniach było sporo racji. Osobiście pragnę tego, aby problemy tej stadniny wreszcie się skończyły i była ona zarządzana przez mądrego prezesa i oddanych hodowców, rozwijając się na poletku krajowym, jak i zagranicznym. Niestety, obawiam się, że moje pragnienia są płonne...
Czytam z niesmakiem, jak to H. Sztuka wręcz drwi z p. Raznowieckiego, z p. Słowik, z p. Sobieszak, z p. Bojanowskiej... Pani Hanno, proszę mi powiedzieć, kimże pani jest, co pani zrobiła dla michałowskiej stadniny w jej krótkiej i jakże niechwalebnej (niestety) karierze głównego hodowcy tejże?! Co pani w swoim życiu w ogóle zrobiła dla stadnin państwowych, czym może się pani poszczycić w swojej karierze związanej z końmi? Bo chyba nie wyprzedażą cennych klaczy (zwanej szumnie przez panią Aukcją Zimową, chwaloną przez panią bez umiaru), wypuszczeniem w obieg koni, które są "kundlami" - no bo jak inaczej nazwać krycie małopolaków ogierem arabskim bez licencji na krycie tej rasy? A może wielkim sukcesem jest rocznik odsadków, urodzonych w 2019 roku, a pani autorstwa? Śmiem wątpić... Mogłabym też drwiąco wymienić pani upór, aby nie opuszczać mieszkania służbowego na terenie SK Michałów, pomimo tego, że nie była już pani jej pracownikiem, lub nie płacenia w tejże stadninie za utrzymywanie tam kilku swoich koni? Jeżeli chce pani walczyć takimi argumentami poniżej pasa, to gratuluję małostkowości. Z takiej walki nie można wyjść zwycięsko, można jedynie liczyć na pogorszenie własnej reputacji. Tzw. kopertowe sprzedaże miały miejsce również przed 2016 rokiem i jakoś nie widzę przeszkód, aby nie miało się to tak nadal odbywać. Po co generować koszty związane z aukcjami (poza PoP)? Uważam je za niepotrzebne (koszty). Taką sprzedażą kopertową przecież przez wiele lat była Silent Sale, która była organizowana dzień po głównej aukcji sierpniowej. Pisze Pani, że na tychże sprzedażach konia można kupić za grosze. Przypomnieć pani, jakie ceny były na tzw. zimowej aukcji w Janowie w 2017 roku? 600 euro za araba? Uważam, że jeżeli chodzi o konie słabsze lub nie rokujące w hodowli czasami lepiej się ich w ten sposób "pozbyć", ktoś będzie zadowolony z posiadania końskiego towarzysza, a stadnina będzie miała miejsce na kolejne konie. Kpina mówiąca o kupowaniu konia z łaski p.o. jest co najmniej niesmaczna. W obecnych czasach nie trzeba kupować araba w stadninie państwowej, aby cieszyć się z posiadania poprawnego osobnika tej rasy. I do jego zakupu nie potrzeba niczyjej łaski. Wybór jest ogromny. "Politykom zależy, aby wokół Janowa panował spokój". Zgadzam się. Było to widać podczas ostatniej Winter Star Sale a.d. 2019. Spokój, aby w świetle prawa sprzedawać konie, które niby miały pozostać nadal w stadninie. Spokój, aby po cichu wydzierżawić (sprzedać?) Encarinę. Na szczęście nie do końca udało się ten spokój utrzymać i Palmeta została wycofana z listy dzierżawnej. No i najcięższe działo, kolubryna, rzec by można! Przytyki do wykształcenia są naprawdę poniżej jakiejkolwiek krytyki. A już szczególnie ze strony filologa polskiego, byłej głównej hodowczyni w SK Michałów, Hanny Sztuki. Jak to pani raczyła nazwać? Wykształcenie niewłaściwe? Właśnie także się pani takowym szczyci. Jak się nie ma racjonalnych argumentów, to osoby niskie i płytkie, "z frustracją i pychą pod rękę, oraz dosiadające karła niewiedzy" zaczynają obrażać inne osoby osobistymi przytykami. Wierzę głęboko, że po wszystkich wymienionych osobach artykuł p. Sztuki spłynie jak po tłustej gęsi. Anna. |
|
![]() |
|
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 18.12.2019, 16:29 Uaktualniono: 18.12.2019, 21:12 |
![]() Nim jeszcze odniosę się do "rewelacji" mnie dotyczących - zaprezentowanych w tekście pani H. Sztuki, na polskicharabach.com - pt. "Skoro nie może być lepiej, to niech przynajmniej będzie inaczej", to wpierw kilka kwestii porządkowych (do wiadomości zainteresowanych, by każdy mógł mieć właściwy ogląd sytuacji).
Otóż, Pani Sobieszak nie była jedyną, która napisała list do ministra Ardanowskiego w obronie (m.in.) Palmety. Stąd to wiem, iż także napisałem swój list w tej samej sprawie (wysłałem go 18.XI.br.). Co więcej, właśnie otrzymałem na niego odpowiedź z MRIRW (zresztą podobnie jak Pani Alina i co nie dziwne niemal identyczną), do której - jak to u mnie we zwyczaju - postanowiłem się odnieść, pisząc replikę do tej odpowiedzi. To nieco skomplikowane, więc by wszystko to uporządkować i ująć "w karby" chronologii, to najlepiej będzie jak zamieszczę te trzy pisma tutaj (gdyż czwarte już tu "wisi" od kilku dni)... 1. List do ministra (18.XI). Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi RP Jan Krzysztof Ardanowski Warszawa Panie Ministrze Zacznę może od tego, iż jestem osobą krytyczną wobec pańskiego środowiska partyjnego, a tym samym bynajmniej z Pana „politycznej bajki”. Przy tym jednak mam świadomość faktu, iż obydwaj jesteśmy synami tej samej Ojczyzny i tyleż mieszkańcami tej samej Polski, więc myślę iż jako tacy – przynajmniej powinniśmy podjąć próbę porozumienia… Zapewne ma Pan o sobie dobre (jak najlepsze) zdanie i chce uchodzić za człowieka poważnego, honorowego, jak też odpowiedzialnego za swoje słowa i czyny. Rozumiem to i szanuję, bo taka właśnie powinna być postawa każdego wrażliwego, ambitnego członka społeczności. Ja również – przy wszystkich zastrzeżeniach, które wyraziłem na wstępie – chciałbym uważać Pana za takiego. Proszę tylko dać mi (nam wszystkim w naszej ojczyźnie) taką szansę… Mówił Pan Minister i zapowiadał w tym roku różne rzeczy, w tym takie iż Pan osobiście, jak też podległe panu instytucje (Nadzoru Właścicielskiego) będą pochodzić z dużą odpowiedzialnością do państwowej hodowli koni arabskich, jak też każdej ich aukcji pod auspicjami Skarbu Państwa, iż... 1. klacze nie sprzedane na sierpniowych aukcjach: Pride of Poland i Summer Sale pozostaną przez rok w macierzystych stadninach i zasilą rodzimą hodowlę swym przychówkiem; 2. nie będzie dochodziło do wyprzedaży „sreber rodowych” (najcenniejszych, topowych postaci naszej sceny hodowlanej), a tym samym procesu degradacyjnego najbardziej zasłużonych polskich stadnin i rodzimej hodowli jako takiej; 3. z dużą troską i odpowiedzialnością będzie się podchodzić do aspektu zapewnienia ciągłości dynastycznej w obrębie poszczególnych rodzin i linii (ergo będzie się przestrzegało wymogu, by najwartościowsze jednostki pozostawiały swe następczynie w stadzie); 4. jakakolwiek sprzedaż będzie wtórną wobec nadrzędnego procesu hodowlanego i zapewnienia niezmąconego rozwoju biologicznego polskiemu stada... Owe pańskie zapowiedzi były na tyle cennymi i ważnymi, iż wielu w Polsce i na świecie podeszło do nich z nadzieją, powagą i dobrą wiarą. Z tym większym więc rozczarowaniem odnotowaliśmy proponowaną listę aukcyjną, gdyż w kilku wymiarach jest ona z nimi jawnie/drastycznie rozbieżna. Co gorsza jest to lista autorstwa włoskiego wydawcy i pośrednika Simone Leo, z aprobatą Tomasza Chalimoniuka, tj. Prezesa Polskiego Klubu Wyścigów Konnych, który nie wiedzieć w jakim trybie (wedle jakich przepisów czy rozporządzeń) decyduje – a nie żaden z zarządów stadnin – dziś o tym, który koń arabski państwowej hodowli (kiedy, gdzie i za ile) będzie sprzedawany (niebywałe). Co więcej, jej autorzy – w swym nieoglądaniu się na nikogo i na nic – wymyślili nieznaną dotąd formułę ofertową, sprowadzającą się do „sprzedaży/licytacji dzierżaw”, które mogą doprowadzić do całkowicie opłakanych skutków! Nigdy dotąd żaden polski hodowca nie sięgnął po to rozwiązanie i z powodu braku wystarczającej energii i kreatywności (mu polotu czy fantazji), a dlatego, iż dobrze rozumiał jak niekorzystne, ryzykowne i potencjalnie patologiczne jest to rozwiązanie. Tymczasem nie dość że ma do niego dojść dzisiaj, to jeszcze ma ono objąć najwybitniejsze janowskie klacze (ikony i nadzieje nadbużańskiej hodowli)… Tak się zastanawiam ile trzeba mieć w sobie złej woli i jak najgorszych intencji (pazerności, chorych ambicji), by nie rozumieć faktu, że zupełnie co innego jest sprzedawać nawet najbardziej wartościową klacz (kiedy to pełnia własności, praw i odpowiedzialności za jej dalszy los spływa już w całości na nabywcę), a kompletnie co innego jest zdawać się na przypadkowego "nabywcę dzierżawy"?! A przecież to jest kolosalna, bezwzględnie podstawowa różnica. W tym drugim przypadku - pozostając ciągle właścicielem klaczy i tyleż odpowiedzialnym za jej los docelowy - absolutnie tracimy nad nią kontrolę (teoretycznie na czas jakiś, a może się zdarzyć, iż wręcz nieodwołalnie), jak też jakikolwiek wpływ na jej kondycję, zdrowie i stopień wykorzystania. Jest to o tyle zasadniczo ważne/groźne, iż w tym okresie może tu dojść do całkowicie niekontrolowanych, także dramatycznych zdarzeń, o czym polscy hodowcy przekonali się już niejednokrotnie. Jeśli dochodziło do upadków polskich koni w rękach starannie wybranych (w drodze indywidualnych negocjacji) wydzierżawiających, jak np. Empory czy Esparto, jak też okresowej lub zupełnej (vide Olita) utraty wartości hodowlanej, to co dopiero mówić o sytuacji, w której dana klacz "trafi" na niefrasobliwego i nieodpowiedzialnego (pazernego - liczącego tylko na ugranie jak najwięcej dla siebie) - nabywcę dzierżawy?! Nawet nie trzeba dysponować szczególnie dużą dozą wyobraźni, by rozumieć, że może to skończyć się absolutną katastrofą! A jeśli tak, to jak możemy narażać na takie niebezpieczeństwo (podobne historie) najcenniejszą dzisiaj klacz hodowlaną w Polsce (symbol i znak jakości janowskiej stadniny)- Palmetę, najbardziej utytułowaną (obok Emandorii) klacz arabską w polskiej hodowli - Pingę oraz jedną z największych polskich nadziei w wymiarze pokazowo-hodowlanym - Atakamę?! Jak można - w imię doraźnych zysków i czyichś chorych ambicji - wystawiać te wybitne jednostki na tak wielkie/realne niebezpieczeństwo? Przecież to najcięższa zbrodnia na najlepszej tkance polskiej hodowli koni arabskich! To jest tak, Panie Ministrze, iż – także jako Naród – nie zbudujemy nic bez szacunku do swej tożsamości i historii; bez uznania swych legend, jak też rozbudzenia nadziei na przyszłość (bez nich nie będziemy nic warci). Z tego tytułu nie można absolutnie pozwolić, by w imię takich czy innych doraźnych celów (czyichś ambicji) pozbawić natenczas janowską stadninę obydwu tych wartości (legendy i nadziei) jednocześnie. Tymczasem do tego, jakby nie patrzeć, sprowadza się wystawienie na licytację tak wybitnych klaczy, ikon i legend janowskiej stadniny, jak Palmeta i Pinga oraz jej największych nadziei, tj. Atakamy (dzierżawa) i Adelity (sprzedaż)! Co więcej, najnowsza próba wyzbycia się Adelity i Atakamy wpisuje się też w proceder wyprzedawania największych gwiazd z sublinii Albigowej (Altona, Amra, Altamira, Alabama, Alara, Alegra, Al Jazeera, Atanda, Anawera). Podobnie jak Pan Minister jestem członkiem tego samego, ambitnego i wrażliwego narodu. Może więc zrozumie Pan moje obiekcje wobec faktu, iż włoski pośrednik „szarogęsi się” po naszych stadninach, a jego polscy pryncypałowie bezkrytycznie i całkowicie bezdusznie przystają na jego wszelkie wybory (także jawnie sprzeczne z hodowlaną racją stanu). Nie wiem jak Pan, ale ja nie zgadzam się na to, by byśmy w swoich własnych stadninach byli sprowadzani do roli bezwolnych marionetek, biernych sług tych czy innych petrodolarowych klientów, bo pieniądze to nie wszystko. W tym stanie rzeczy, a przede wszystkim w trosce o należyty rozwój i niezmącony los polskiego stada koni czystej krwi arabskiej (najcenniejszych naszych stadnin, z Janowem Podlaskim na czele) – chcę zaapelować do Pana Ministra o pochylenie się nad tą sprawą oraz niezbędne korekty na przedstawionej liście Winter Sale 2019 (a przy okazji też o przywołanie niektórych do porządku)… Stadnina janowska nie ma dziś nic cenniejszego nad Palmetę, Pingę, Adelitę i Atakamę. Jeśli więc ich zbywanie nie jest owym pozbywaniem się „sreber rodowych”, to co nim jest ? Skoro zaś w ich obronie nie chce lub nie potrafi stanąć ich ustawowy opiekun (tj. p.o. prezesa G. Czochański), to przynajmniej stajnę ja – szary człowiek (obywatel)... Robert Raznowiecki 2. Apel do ministra o odwołanie Czochańskiego (został tu już uprzednio zamieszczony) z 13.XII,br. 3. Odpowiedź ze strony MRiRW (z 17.XII) Warszawa, dnia 17 grudnia 2019 Znak sprawy: ŻW.hzg.8601.36.2019 Pan Robert Raznowiecki robertarab@interia.pl Szanowny Panie W odpowiedzi na Pana pismo elektroniczne z dnia 18 listopada 2019 r. dotyczące aukcji Winter Star Horse Auction na warszawskim Torze Wyścigów Konnych Służewiec, Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi uprzejmie informuje, co następuje. Aukcja Winter Star Horse Auction była imprezą publiczną, zatem zrealizowane zostały zapewnienia Pana Jana Krzysztofa Ardanowskiego, Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi, dotyczące niesprzedawania koni w stadninie. Ministerstwo pragnie jednocześnie przekazać, że Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa, sprawujący nadzór m.in nad Stadniną Koni Janów Podlaski Sp. z o.o., poinformował, że zdaniem Zarządu Spółki sprzedaż wybranych koni nie spowoduje negatywnych skutków dla przyszłości hodowli. Ponadto, odnosząc się do Pana wątpliwości dotyczących wystawienia na aukcji możliwości dzierżawy, Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa poinformował, że w związku z zapytaniami od osób potencjalnie zainteresowanych dzierżawą koni będących własnością Stadniny Koni Janów Podlaski, Zarząd Spółki uznał, iż zasadnym jest przygotowanie oferty klaczy do dzierżawy. Zdaniem Zarządu Spółki najlepszą formą zawarcia ewentualnej umowy dzierżawy utytułowanych klaczy jest złożenie publicznej oferty, co służy zapewnieniu transparentności. Dlatego zdecydowano się na wystawienie oferty podczas wspomnianej aukcji. Należy dodać, że zgodnie z informacją przekazaną przez Pana Grzegorza Czochańskiego, p.o. Prezesa Zarządu Stadniny Koni Janów Podlaski Sp. z o.o., zostały przygotowane rygorystyczne wymogi, którym musi sprostać zwycięzca licytacji dzierżawy. Ponadto dzierżawca na czas pobytu konia poza macierzystą Stadniną ubezpieczy go na wskazaną kwotę. Z poważaniem Magdalena Zasępa Dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Żywności i Weterynarii /podpisano elektronicznie/ 4. Moja odpowiedź (replika) wobec powyższego pisma (18.XII) Dn. 18.12.2019 Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi Departament Bezpieczeństwa Żywności i Weterynarii Tytułem repliki do Państwa odpowiedzi (Znak sprawy: ŻW.hzg.8601.36.2019) z dn. 17.12.2019, pragnę oświadczyć co następuje: 1. Odpowiedź MRiRW jest tylko bardzo fragmentarycznym odniesieniem się do mojego pisma i tyleż bardzo powierzchownym ujęciem sprawy, ale staram się zrozumieć, iż taka jest specyfika („uroda”) urzędowych odpowiedzi. Wnoszę z niej także, iż moje poprzednie pismo (z 18 listopada) ostatecznie nie dotarło do adresata (do wiadomości Pana Ministra). Czyżby więc ministrowie tego rządu nie zniżali się do tego, by osobiście zapoznawać się z głosami obywateli, czy też ten mój konkretny list nie wydał się komuś na tyle ważny, by miał ten zaszczyt trafić przed oblicze (do wiadomości, świadomości) samego ministra? A ja myślę, że czasami warto jest też zapoznać się z opinią zwykłego obywatela, a nie tylko opierać się na głosach ludzi, którzy raz że nie mają żadnego pojęcia o czym mówią, a dwa że bezwolność wobec przełożonych mają zapisaną w genach („dworzanach”)... 2. Tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia w jakim trybie i okolicznościach (na przetargu w stadninie, czy aukcji pana Chalimoniuka) klacze nie zbyte na aukcjach sierpniowych są zapisane do sprzedaży jeszcze w tym samym roku kalendarzowym (2019), bo w każdym przypadku dochodzi tak do „złamania” zapowiedzi Pana Ministra, iż „ klacze nie zbyte na sierpniowych aukcjach pozostaną przez następny rok w macierzystych stadninach, a ich potomstwo z rocznika 2020 zasili polską hodowlę”. Co więcej, wbrew nieuprawnionemu mniemaniu „stadninowy przetarg” nie jest formą sprzedaży z „wolnej ręki”, gdyż podlega określonemu trybowi, który z ową „wolną ręką” - w pejoratywnym rozumieniu tej frazy – nie ma nic wspólnego (no chyba, że komuś nie podoba się fakt, iż stadniny autorsko, a nie w oparciu o wytyczne z „góry” i takież pośrednictwo, kształtują swą politykę hodowlaną). Co więcej, jest on równie publiczną formułą, co aukcja, tyle tylko iż mniej spektakularną – za to bardziej humanitarną i tyleż racjonalną, gdyż: a) nie naraża koni na uciążliwe podróże poza stadninę; b) ma znacząco skromniejszą formę organizacyjną, co przynosi określone oszczędności tak co do nakładu pracy, jak też finansowe dla stadniny; c) obywa się też bez bardzo kosztownej „czapy” wszelkiej maści organizatorów, pośredników i agentów; czyli wszystkich tych, z którymi stadnina musi się podzielić zyskami po aukcji, przez co jej przychód netto jest znaczącą mniejszy, niż ten brutto. Poza tym nie wszystkie konie z danych hodowli nadają się, z różnych przyczyn (choćby wizerunkowych), na aukcje, więc przetargi pozwalają w optymalny sposób zagospodarować tzw. „nadwyżkę hodowlaną” (wychowanków słabszej klasy i jakości). W tym stanie rzeczy co najmniej dziwne jest, iż komukolwiek w Polsce (w Ministerstwie Rolnictwa) mogą one w ogóle przeszkadzać... 3. Jeśli chodzi o tzw. „nadzór Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa nad SK Janów Podlaski Sp. z o.o”, to jest oczywiste dla wszystkich zainteresowanych, iż jest on li czysto formalny (prowizoryczny), a w żadnym wypadku realny, skuteczny i faktyczny (spełniający zakładane funkcje i zadania). Ba, w KOWRze najpewniej nie ma dziś żadnego człowieka, który mógłby profesjonalnie wypełniać takie właśnie zadania (nadzoru merytorycznego). 4. Zarząd SK Janów Podlaski Sp. o.o. (p.o. Prezesa, pan Grzegorz Czochański), nie posiada żadnych kwalifikacji merytorycznych, by móc się wypowiadać autorytatywnie w jakiejkolwiek kwestii dotyczącej oceny, formy, stanu i perspektyw hodowli koni arabskich w SK Janów Podlaski (jest bowiem w tych tematach absolutnym dyletantem). Co więcej, nie reprezentuje on nadrzędnego interesu tej hodowli, ale wiele jego decyzji (z drugiej strony jawnych zaniechań) negatywnie odbija się już dziś czy też odbije się wkrótce na jej marce (tym samym wartości) i rozwoju, jak też dobrostanie zgromadzonych tam koni. Poza tym jest to osoba nieudolna, bezwolna, pozbawiona energii i kreatywności; w żadnym stopniu nie nadająca się do kierowania tą słynną i znaczącą placówką hodowlaną (dn. 13.12. br. wysłałem oddzielne pismo elektroniczne w tej sprawie)... 5. W związku z punktem 3. mówienie poważnie o jakichkolwiek merytorycznych wnioskach czy inicjatywach janowskiego Zarządu jest dalekoidącą nadinterpretacją rzeczywistości. 6. Jak się przekonaliśmy 7 grudnia br. na Torze Wyścigów Konnych Służewiec, „złożenie publicznej oferty dzierżawy wybranych klaczy” nie tylko nie spełniło zapowiadanego trybu „transparentości”, ale też nie spotkało się z zainteresowaniem klientów (żadna z 4 ofert tego typu nie była tam licytowana; w efekcie zrealizowano tylko wcześniej przyjętą ofertę dzierżawy Pingi) – okazując się totalnym niewypałem. Co więcej, nie sprzedano tam też, bezpośrednio, ani jednej janowskiej klaczy – głównie z powodu nadmiernie wysokich, nie liczących się z realiami rynkowymi, cen wyjściowych! Patrz punkt 3. 7. O jakiej „transparentności” Państwo mówią, skoro większość transakcji z Winter Star Horse Auction (w tym przede wszystkim dzierżawa Pingi za symboliczną sumę) została utajniona z powołaniem się na RODO?! Sam fakt wystawienia konia na aukcję nie oznacza jeszcze wypełnienia podstawowej normy „transparentności”. Ta aukcja nie tylko nie spełniła standardów tejże, to jeszcze została objęta nigdy dotąd nie praktykowaną „totalną tajemnicą”. Wiele podstawowych informacji nie zostało dotąd ujawnionych, mimo wcześniejszych obietnic organizatorów (ustami pana Mariusza Rytla), iż tak się stanie… Wobec powyższego musi więc rodzić się pytanie: kto, co i dlaczego ma tu coś do ukrycia? Robert Raznowiecki (właściciel koni arabskich; analityk-publicysta w temacie hodowli i użytkowania koni arabskich w Polsce; autor tekstów w „Kurier arabski”, „Koń Polski”, ‘Świat Koni”, „Koński Targ”, „The Arabian Magazine”; polskiearaby.com, hipologika.pl) |
|
![]() |
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 16.12.2019, 11:14 Uaktualniono: 16.12.2019, 16:00 |
![]() Dwie rzeczywistości
Pani Beato jest to mój ostatni osobisty wpis adresowany do pani. Okazuje się, że żyjemy w tak odległych rzeczywistościach (wręcz galaktykach), że płaszczyzna porozumienia merytorycznego jest niemożliwa - ja o sukcesach na pokazie w Arabii Saudyjskiej, a pani o mojej książce telefonicznej. A już publiczne powoływanie się dawne prywatne rozmowy uważam za szczyt ....nietaktu (delikatnie mówiąc). Proszę mnie nie pouczać do kogo i w jakich sprawach mogę/mam dzwonić. Wiem, że nie byłaby pani sobą, żeby nie odpowiedzieć. Otóż informuje panią, że każdy następny pani wpis mnie dotyczyć już nie będzie. Alina Sobieszak |
|
![]() |
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 15.12.2019, 15:33 Uaktualniono: 15.12.2019, 19:29 |
![]() Do obiektywnej inaczej p. Beaty.
Pani Beato to właśnie ci tak obrażani przez panią "wybitni inaczej" hodowcy Marek Trela i Jerzy Białobok wyhodowali "złotą" PEPITĘ, "srebrnego" EQUATORA i "brązową" ENCARINĘ, a także inne klacze, które zajęły czołowe miejsca w klasach i konie, ktorych potomstwo punktowało w tym pokazie. A swoją drogą, tak broniąc p. Czochańskiego, może pani wie kiedy i na jakich warunkach wyjechała jego "ulubiona" Encarina? Dlaczego się z nią rozstał?- tak po cichu. Czy to jest dzierżawa? czy "cicha sprzedaż"? I czy za wyjazdem Encariny i dzierżawą Pingi nie stoi przypadkiem ten sam trener - pośrednik? Dziwna ta dzierżawa Pingi za 40 tys. euro, przy ubezpieczeniu na 750 tys. euro - to jaka jest wartość tej klaczy??? Jak na razie wszystko dobre czym dysponują stadniny to dzieło tych "wybitnych inaczej" hodowców; ciekawe na jak długo to wystarczy i czym pochwala sie za kilka lat obecni zarządcy stadnin. Alina Sobieszak |
|
![]() |
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 15.12.2019, 14:46 Uaktualniono: 15.12.2019, 19:29 |
![]() W kontekście aukcji na Służewcu pojawia się pytanie o Encarinę - i jej ostatni występ. Została sprzedana/wydzierżawiona - kiedy? w jakim trybie?
|
|
![]() |
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 14.12.2019, 11:26 Uaktualniono: 14.12.2019, 19:17 |
![]() Jak się dowiaduję, pan Czochański, z rączkami w kieszeniach i cynicznym uśmiechem na krągłym licu ostrzegł ostatnio "niepokornych", iż właśnie zastanawia się nad tym, by ich "nie wpuszczać za bramę (janowskiej) stadniny" (jak będą nadal "fikać")... A ja myślę, że temu panu najwyraźniej coś się tej główce pomieszało, skoro uznał stadninę janowską - tyleż obiekt państwowy, co niezbywalny element naszego dziedzictwa narodowego - za swój prywatny folwark! Nie mogę więc nie zareagować na coś takiego, bo to oznaczałoby moją zgodę na - zapowiadane - łamanie norm oraz zasad współżycia społecznego, jak też nadużywanie władzy. Uważam, że w janowskiej stadninie (absolutnie zasługującej na coś więcej), nie może być miejsca dla człowieka o tak niskich kwalifikacjach moralnych (i niemal zerowych kompetencjach).
Moim pierwszym krokiem w tej mierze, jest list/apel do ministra Ardanowskiego o odwołanie go w trybie pilnym z Zarządu (funkcji p.o. prezesa) SK Janów Podlaski Sp. z o.o. Oto jego treść: Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi Pan Jan Krzysztof Ardanowski Warszawa Zwracam się do Pana Ministra w imieniu swoim, ale też wielu tysięcy spośród tych, którym bliski jest los państwowej hodowli koni arabskich czystej krwi, a w szczególności nadbużańskiej stadniny – z prośbą o pilne rozważenie dymisji Zarządu SK Janów Podlaski sp. z o.o., tj p.o. prezesa pana Grzegorza Czochańskiego, jak też jej głównego hodowcy – pani Anny Stefaniuk. Proszę o podjęcie takiej decyzji w poczuciu troski oraz odpowiedzialności za należyte funkcjonowanie tamtejszego stada, gdyż urzędnicy ci w najmniejszym nawet stopniu nie radzą sobie ze swoimi obowiązkami, rażąc biernością, nieudolnością, brakiem należytej woli i energii, elementarnym niezrozumieniem reguł procesu hodowlanego, jak też praw, zasad i mechanizmów rynkowych. Cechuje ich znikoma kreatywność organizacyjna, a przy tym jawna indolencja mentalna, już nie wspominając o zupełnym braku elastyczności i nieumiejętności ułożenia właściwych (partnerskich) relacji z ludźmi (w tym z klientami). Nałożone na nich obowiązki (wyzwania) zupełnie ich przerosły, w którym to stanie rzeczy nie dają jakiejkolwiek gwarancji prowadzenia tej jednostki w optymalnym kierunku i stanie. Stadnina janowska, jak żadna inna, zasługuje na to, by kierowali nią ludzie spełniający określone wymagania mentalno-profesjonalne; mający stosowną wiedzę i umiejętności; tacy, którzy będę chcieli i mogli poprowadzić ją na wysokim poziomie; reagując należycie (elastycznie) na wszelkie na tej drodze wyzwania, jak też troszcząc się – już profesjonalnie i z oddaniem - o jej dobry los (dalszy rozwój) ku chwale Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Dufam, iż te moje nadzieje (oczekiwania, intencje) są również Pańskimi i że – w tym duchu, jako gospodarz ze strony państwa polskiego – dokona Pan co rychlej niezbędnych działań na tym polu. Czas reakcji w tym przypadku jest o tyle ważny, iż każdy kolejny dzień tych państwa na czele janowskiej stadniny jest dla niej absolutnie dniem straconym. Robert Raznowiecki |
|
![]() |
|
|
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 13.12.2019, 19:15 Uaktualniono: 13.12.2019, 19:46 |
![]() Pojawiła się w mediach społecznościowych zła wiadomość: pan minister Ardanowski na komisji finansów publicznych wycofał wniosek o dofinansowanie stadnin, o czym poinformowała pani posłanka Krystyna Skowrońska. To bardzo zła wiadomość, bo nadzieja, że zastrzyk finansowy sprawi iż nie będą wyprzedawane najlepsze konie, by załatać dziurę w budżecie.
Agnieszka Bojanowska |
|
![]() |
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 13.12.2019, 17:47 Uaktualniono: 13.12.2019, 19:45 |
![]() W dniu dzisiejszym na portalu polskiearaby.com ukazał się tekst Hanny Sztuki zatytułowany "Dziad o gruszce, baba o pietruszce!". Jak pisze sama autorka, jest to recenzja subiektywna zimowej aukcji koni na warszawskim Służewcu.
Pragnę zwrócić uwagę na jeden niezwykle ważny wątek poruszony przez Hannę Sztukę. Otóż pisze ona tak:"Poprzedni minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel nie miał dobrej prasy,jeśli chodzi o konie arabskie, ale przynajmniej był do końca konsekwentny - to na jego polecenie nadzór wprowadził we wszystkich stadninach zakaz handlu zarodkami. Obecny minister, za sprawą członków swojej byłej już rady, powrócił do tej patologicznej procedury..". Jak pisze dalej Hanna Sztuka: "sprzedaż embrionów jest szkodliwa dla hodowli polskich koni arabskich, bo skoro każdy może kupić z państwowej hodowli embriony od najlepszych, elitarnych klaczy, nie kupi już tutaj innych koni-tych właśnie, których stadniny powinny się pozbyć". Trudno nie zgodzić się ze stanowiskiem prezentowanym przez Hannę Sztukę. Embriotransfery są praktyką, która winna być zakazana w państwowej hodowli koni arabskich. Ta patologiczna praktyka wpisuje się w dziedzictwo, które pozostawili po sobie w PSK hodowcy wybitni inaczej. Beata Kumanek |
|
![]() |
|
|
|
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 10.12.2019, 23:12 Uaktualniono: 11.12.2019, 7:19 |
![]() Na wstępie cytat z wywiadu z Patrycją Berezowską, multimedalistką w biegach długodystansowych: „mój ukochany koń Artbi, czystej krwi arab był stworzony do rajdów długodystansowych. To z nim, i dla niego zaczęłam biegać”.
Jak miło poczytać nie tylko o arabskich sukcesach wystawowych, lecz tak po prostu - o dzielnym janowskim koniu, który zapisał się w pamięci swojej właścicielki jako wybitny koń rajdowy. Nie uświadczysz takich opisów na Araby Magazine czy na innych portalach. W dominującym tonie obecnej narracji polski arab to odpowiednik pudla ufryzowanego „na lwa”, który na wystawach bryluje jedynie dzięki puklom dziwacznie przyciętych włosów. Ta fryzura sprawiła, że pudla powszechnie uważa się za głupiego, tymczasem pudle to przecież bardzo dobre i inteligentne psy użytkowe, które żadną miarą nie zasługują na tak fatalną opinię spowodowaną jedynie przez wystawowy snobizm ich właścicieli. Z arabami jest podobnie. Nie zasługują na szufladę, w której zostały zamknięte. Piękne konie, dawniej chwalone za swoją dzielność i liczne przymioty charakteru i zdrowia, promowane są teraz (prawie) wyłącznie jako wystawowe maskotki obwieszone medalami, które finalnie służą multiplikowaniu ich ceny na aukcjach. Pytam: dlaczego i za jakie grzechy? W nieskończoność można toczyć jałowe dyskusje o Paryżu, o grudniowej niby-aukcji i o niszczeniu hodowli przez krajowych decydentów i zagranicznych pośredników. Jednakże, moim zdaniem, największym wrogiem polskich arabów jest właśnie ta pokazowa szuflada, w której zamknęło nasze araby własne środowisko. W tej szufladzie arab niepokazowy nie ma żadnej rynkowej wartości, bo wystawowa propaganda wmówiła ludziom, że arab do niczego się nie nadaje. Nie dziwi więc zdanie pani Bojanowskiej: „Ale Dębowa Wola była klaczą użytkową, nigdy nie była zaźrebiana i stadnina chciała ją sprzedać. Widać pani Słowik doszła do wniosku, że woli wziąć oferowane 2 tys.€ niż ponosić dalsze koszty utrzymywania konia.” Tak, w tej narracji polski arab z PSK może być mniej cenny niż przykładowo marny dwulatek sp pod siodło czy koń sokólski na mięso, bo nie ma szans na tym czy innym ringu… Szukałam na stronie PZJ informacji o rajdach konnych, znalazłam tylko dwie imprezy w roku (sic!). Czy warto pytać, czemu ten rodzaj aktywności sportowej, do której araby nadają się jak żadna inna rasa, nie jest promowany? Dlaczego ekran komputera moknie od krokodylich łez wylewanych przez uczestników internetowych dyskusji, że rynek padł, zamiast promocji hasła, że arab też potrafi! Że kochać trzeba araba za jego dzielną końską duszę, a nie jedynie za liczne flo, obwieszające jego szyję. Jeżeli nie rozpropagujemy nowego kierunku użytkowania polskich arabów (innego niż wyścigi), to ich przyszłość maluje się w ciemnych barwach. Mody i snobizmy przemijają, co dobitnie pokazuje historia wielu wystawowych ras psów, które teraz tylko z rzadka można dostrzec na wystawach. Oby to nie spotkało też „pokazowych arabów”, który to obrzydliwy termin wielokrotnie powtarzał współprowadzący tę służewiecką niby-aukcję. IG |
|
![]() |
|
|
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 10.12.2019, 8:36 Uaktualniono: 10.12.2019, 12:38 |
![]() Pytania o znajomość znaczenia słów i rozumienie faktów.
Pani Beata Kumanek nie daje za wygraną w obronie rzeczy nie do obrony, a w tym przypadku ustawionej sprzedaży janowskich klaczy. „Adelita i Bambina były już na listach sprzedażowych stadniny. Żal, a jakże, jednak cóż począć? Skoro pojawiła się oferta w wysokości EUR 240 tysięcy za Adelitę i EUR 90 000,00 za Bambinę, stadnina musiała wykorzystać tę szansę. Aby sprzedaż była transparentna, zorganizowano aukcję.” Zatem, żeby nie być gołosłowną, sięgam do słowników i co tam znajduję: „transparentny - . «o działaniu: jawny» (Słownik PWN); „jawny, nieukrywający niczego (Wikisłownik) Transparentność : cecha działań, które są publiczne, ujawnione, ich stan i przebieg jest dostępny dla każdego zainteresowanego, nic w związku z nimi nie jest ukryte, niepewne, niejasne, wątpliwe, nic nie wzbudza podejrzeń. Transparentność w biznesie jest niezwykle ważna - pozwala na zdobywanie zaufania klientów i partnerów (GLOSBE)” Czy to co widzieliśmy w sobotę w przypadku sprzedaży Adelity, Bambiny, Amereny i dzierżawy Pingi miało cokolwiek wspólnego z podanymi wyżej definicjami? NIE ! czy była licytacja – NIE!, czy był obecny klient lub jego przedstawiciel? – NIE! czy był podpisany kontrakt? – NIE! czy poinformowano przynajmniej do jakiego kraju pójdą konie – NIE! – chyba pani nie zaprzeczy, że TRANSPARENTNOŚCI w tym przypadku NIE BYŁO! Aby nie ujawnić klienta mamy „zasłonę dymną” w postaci RODO. Ale chcę przypomnieć, nie sięgając daleko w przeszłość, że ta sama ekipa organizująca tegoroczną sierpniową aukcję Pride of Poland z dumą prosiła klientów o pokazywanie numerków, fotografowała się ze szczęśliwymi nabywcami koni i opublikowała komunikat z informacją o krajach nabywców – wtedy było można – dziś nie! Pani Beato – to się nie broni ! Z sytuacją nieujawnienia klienta mieliśmy do czynienia w 2016 r. przy licytacji Emiry – i co to było – OSZUSTWO, czemu nie zaprzeczył nawet Marek Grzybowski, broniący „licytacji ze ścianą”. A to, że Adelita i Bambina były już na listach sprzedażowych stadniny to prawda, ale to właśnie ta sama ekipa rządząca (wbrew wielu protestom), a nie poprzednicy, zgłosiła te konie wcześniej – teraz są obrońcami we własnej sprawie… A pani ataki na Marka Trelę są wręcz żałosne. Od ilu lat jest pani tak czynnym uczestnikiem aukcji; czy zadała pani sobie trud prześledzenia aukcji pod kątem wystawianych do sprzedaży klaczy, czy sprawdziła pani ile gwiazd wystawianych było jednorazowo, czy sprawdziła pani jak wyglądały kariery hodowlane klaczy. Gdyby było tak jak pani mówi: „Polityka sprzedażowa Marka Treli była również obliczona na zysk, bardziej niż na interes hodowlany. Ale co innego, jeśli to robi Marek Trela. Jemu wolno, innym nie.” - to co mieliby do sprzedania dzisiejsi włodarze stadniny, przecież sprzedają klacze wyhodowane przez poprzedników. To oni wręcz dewastują janowska hodowlę – przykłady, proszę bardzo: 2016r – Sefora –jedna córka, Al Jazeera– trzyletnia, bez potomstwa, 2017 – Prunella – trzyletnia, bez potomstwa, Etira (córka sprzedanej wcześniej Etnologii)- bez potomstwa, Pimenta i Penologia - wnuczki Pianissimy (która podobno(?) nie zostawiła potomstwa), Prometeusz – syn Pianissimy, bez sprawdzenia w polskiej hodowli, 2018 – Pilarosa- zostawiła 3 córki, jedna z nich Pericola oddana do Białki, 2019 – Anawera i Potentilla – zostawiły potomstwo, Pianova – (córka Pianissimy) – jej córka Perlena oddana do Białki, Primera - jedna z jej córek Perenella oddana do Białki, Adelita (jeden syn), Bambina – jedna córka,(odchodzi źrebna Pogromem) mam wymieniać dalej? I jeszcze o dzierżawie Pingi pisze pani: „ poza opłatą za dzierżawę, dzierżawca jest zobowiązany ubezpieczyć klacz na kwotę EUR 750 tysięcy. I to się liczy! „ – Niech pani czym prędzej – jak to się mówi -„wypluje te słowa” – PINGA ma wrócić cała i zdrowa; liczenie na kwotę z ubezpieczenia jest straszne. I to by chyba było na tyle, bo już nie chce mi się polemizować z tym co ważne jest na aukcji – wg pani: „Sama aukcja była dobrze zorganizowana, miała doskonałą oprawę i zgromadziła creme de la creme polskiego światka arabiarskiego.” Alina Sobieszak |
|
![]() |
|
|
|
|
|
|
|
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 09.12.2019, 21:42 Uaktualniono: 09.12.2019, 22:05 |
![]() Na wstępie pytanie do autora. Skoro Pani Agnieszka Bojanowska precyzyjnie wyartykułowała swoje obawy na konferencji prasowej przed aukcją, które to obawy jakoby poskutkowały pospieszną korektą umów dzierżawy, dlaczego nie był Pan łaskaw zdać swoim czytelnikom relacji z tej konferencji, przemilczając tym samym ową epokową interwencję? Z tego co pamiętam, odpowiedzi na zgłaszane przez Panią Agnieszkę Bojanowską obawy dotyczące ilości możliwych do wypłukania embrionów zostały rozwiane na konferencji. To na konferencji usłyszeliśmy również, iż w przypadku licytacji dzierżaw rozstrzygająca będzie nie najwyższa wylicytowana cena, lecz akceptacja przez stadninę dzierżawcy. Nie było relacji, bo nie było negatywnej sensacji.
Konferencja prasowa miała miejsce 28 października w Warszawie. Tymczasem w sieciowej wersji Polsat News z dnia 4 grudnia 2019 przeczytałam te oto słowa dotyczące aukcji: "Odbieram to jako krzyk rozpaczy. W stadninie obowiązywał program hodowlany, który został przerwany, i teraz chaotycznie rzuca się wszystko co można, żeby przeżyć, nie zważając na zubożenie hodowli" powiedział "Rz" Marek Trela, były wieloletni prezes stadniny w Janowie Podlaskim". Przecież te słowa są wypisz, wymaluj tym, co robił Marek Trela. Razem z drugim "wybitnym" hodowcą z Michałowa wyplenili polskie rody męskie, stawiając na jedyny słuszny ród Saklawi I. Polski program hodowlany wyrzucili do kosza. Polityka sprzedażowa Marka Treli była również obliczona na zysk, bardziej niż na interes hodowlany. Ale co innego, jeśli to robi Marek Trela. Jemu wolno, innym nie. Zaś dopóki dzisiejsi gorący obrońcy państwowej hodowli pracowali w Polturfie, byli zainteresowani jedynie jak najwyższą ceną sprzedaży koni, nie zaś ich wartością hodowlaną dla stadniny. Wtedy liczył się interes własnej kieszeni, teraz liczy się interes państwowej hodowli. Koszt programu hodowlanego oraz koszt jakości matecznego stada nie interesował wówczas ani Marka Szewczyka, ani nikogo z beneficjentów panującej wówczas trójwładzy absolutnej. Cytowana jest również Alina Sobieszak apelująca do Ministra o wycofanie dzierżaw, gdyż jej zdaniem, stadnina nie będzie miała wpływu dokąd trafią klacze i czy będą miały odpowiednią opiekę. W chwili, gdy media powielały tę informację było już wiadomo, że nie jest to prawda. Czysta manipulacja. Jednolita umowa dzierżawy koni ze stadnin państwowych jest nowatorskim rozwiązaniem, którego autorem nie jest ani Pani Agnieszka Bojanowska, ani Pani Alina Sobieszak. Minister Ardanowski będzie musiał znaleźć rozwiązania umożliwiające wsparcie finansowe ze strony Państwa dla SK Janów Podlaski, stadniny posiadającej z jednej strony cenną, zabytkową substancję wymagającą ogromnych nakładów, a z drugiej strony kiepskie gleby na terenach od dwóch lat dotkniętych suszą. Adelita i Bambina były już na listach sprzedażowych stadniny. Żal, a jakże, jednak cóż począć? Skoro pojawiła się oferta w wysokości EUR 240 tysięcy za Adelitę i EUR 90 000,00 za Bambinę, stadnina musiała wykorzystać tę szansę. Aby sprzedaż była transparentna, zorganizowano aukcję. Celem Winter Star Sale była również chęć zaktywizowania sprzedaży folblutów przy okazji sprzedaży koni czystej krwi arabskiej. Chodzi tu o promowanie wyścigów poprzez aukcje wspólne. Jest to również ukłon w stronę kupców z zagranicy, bo tak jest taniej i prościej. W tegorocznej edycji Winter Star Sale nie było żadnego zainteresowania folblutami, poza oczywiście licytacją Nemezis. Aukcja była jednak organizowania pospiesznie, to fakt, stąd być może taki efekt. Zobaczymy, jak będzie w przyszłym roku. Próbować trzeba. Autor ubolewa nad niską ceną dzierżawy Pingi snując absurdalne dywagacje, iż za potomka Pingi jej dzierżawca może uzyskać EUR 400 tysięcy, więc dzierżawa tej klaczy za EUR 40 tys. jest nieuzasadniona ekonomicznie. Ta hipotetyczna cena za potomka Pingi to klasyczne gruszki na wierzbie. Nie zapominajmy również, że poza opłatą za dzierżawę, dzierżawca jest zobowiązany ubezpieczyć klacz na kwotę EUR 750 tysięcy. I to się liczy! Zaś Atakama pozostaje w Janowie. Nie wiem jak często Marek Szewczyk bywa w Janowie, ale oczywiście wie, że konie janowskie dostają kiepską paszę, mają kiepską opiekę zootechniczną, kiepską obsługę i co jeszcze? Za to michałowskie konie mają się świetnie! Ani słowa o tym, że na omawianej aukcji michałowska klacz Dębowa Wola poszła za dwa tysiące euro. Jeśli nawet trzeciorzędna klacz z dumnej Michałów Stud osiąga na aukcji taką cenę, jest to marketingowa porażka. Sama aukcja była dobrze zorganizowana, miała doskonałą oprawę i zgromadziła creme de la creme polskiego światka arabiarskiego. Oczywiście organizatorzy będą mieli kilka kwestii do przemyślenia, lecz przynajmniej są innowacyjni i starają się promować polskie konie na wszystkie możliwe sposoby. Nie każdemu się to podoba. Zaś sytuacja w SK Janów Podlaski nie jest taka, jak chcą ją malować osoby, które utraciły posiadane tam wpływy. Wobec tej stadniny uprawiany jest czarny PR w czystej formie. Komu ma to służyć? Beata Kumanek |
|
![]() |
|
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 09.12.2019, 20:57 Uaktualniono: 09.12.2019, 22:04 |
![]() Zapytany co innego mają robić włodarze w SK Janów Podlaski, jeśli nie ratować się sprzedawaniem najlepszych klaczy (by pod koniec roku kalendarzowego nie znaleźć się na minusie finansowym) – odpowiedziałem, iż po prostu sprzedawać na bieżąco te słabsze (stanowiące nadwyżkę hodowlaną)… To pewnie nie jedyne, ale bodaj najlepsze rozwiązanie, gdyż nie tylko najmniej destrukcyjne dla procesu hodowlanego, ale wręcz niezbędne w racjonalnym prowadzeniu stada. Najpewniej jednak nie ma na to większych szans przy aktualnych włodarzach, których deficyty na wielu polach (niezbędnej wiedzy merytorycznej, należytej troski o los stada, świadomości celów i metod ich osiągnięcia, jak też umiejętności odpowiadania na wyzwania rynku) są z każdą chwilą coraz bardziej dojmujące. Po tym co zobaczyłem na Winter Star Sale śmiem twierdzić, iż prowadzenie janowskiego stada w sposób oczywisty przerosło „tych dwoje”, tj. G. Czochańskiego (p.o. prezesa) i A. Stefaniuk (głównego hodowcę)...
Tym , którzy dotąd tego nie wiedzą, chcę powiedzieć, iż nie jest żadną (wielką) sztuką sprzedawanie najwybitniejszych, najcenniejszych klaczy w stadzie. To potrafi „każdy głupi”, bo to rzecz najłatwiejsza pod słońcem. Prawdziwą sztuką (z zachowaniem reguł) jest regularne, bieżące (skuteczne) zbywanie nadwyżki hodowlanej, w tym głównie koni słabszej jakości, ale też czy to już, czy pierwotnie zbędnych stadu. Co więcej, na tym właśnie polega właściwa i mądra, tj. wielowymiarowo korzystna selekcja ! Wyzbywanie się w pierwszym rzędzie najlepszych osobników, z naturalnie ograniczonej elitarnej puli, prowadzi niechybnie (w szybkim tempie) nie tylko do destrukcji (obstrukcji) procesu hodowlanego i biologicznej degradacji danego stada, ale też odbiera mu wszelkie atuty i walory wizerunkowo-marketingowe (markę, godność i przyszłość). Absolutnie jest więc pewnym „krokiem ku unicestwieniu” (zmarginalizowaniu). W rezultacie ta metoda „ratowania” finansów stadniny jest nie tylko najgorsza z możliwych, ale też zasadniczo przeciwskuteczna. Jej przeciwieństwem jest formuła bieżącego (elastycznego) zbywania nadwyżki hodowlanej – generująca co najmniej podwójną korzyść. Przy jej zastosowaniu stado pozbywa się przede wszystkim zbędnych osobników (redukując tak koszty utrzymania), ale też przysparza sobie określonych przychodów – niezbędnych środków na bieżącą działalność. W tym zobrazowaniu zasadnym więc wydaje się pytanie dlaczego obecni włodarze Janowa „ominęli szerokim łukiem” właściwe rozwiązania i postanowili pójść bezspornie „zgubną drogą” (prosto ku przepaści)? Na to pytanie zapewne nie uzyskam nigdy odpowiedzi, więc nie pozostaje mi nic innego, jak porównać dwa różne style, dwie zasadniczo odmienne „filozofie”, dwa różne „modele zarządzania hodowlą”… 1. (SK Michałów Sp. z o.o.) Monika Słowik z Weroniką Sosnowską nie miały żadnego problemu z tym, by – na Winter Star Sale – zaczynać licytacje michałowskich koni, w tym też klaczy stadnych (vide Złota Gaza) – od poziomu tysiąca czy dwóch tysięcy euro. Pokazały w ten sposób nie tylko swą elastyczność, właściwą logikę i konsekwencję (jeśli realnie chcę sprzedać osobniki zapisane na listę aukcyjną/przetargową, to nie utrudniam ponad miarę – wygórowanymi warunkami wstępnymi - pomyślnego skutku każdej kolejnej transakcji). Udowodniły tak, że znają i rozumieją uwarunkowania aktualnej rzeczywistości i należycie odczytują realia rynku (wsłuchują się w jego „mowę” i nastroje).Taka postawa została doceniona przez klientów , skutkując udanymi transakcjami satysfakcjonującymi obie strony. W rezultacie SK Michałów sprzedała połowę zapisanych na listę koni. Co ważne podkreślenia nie było w tej stawce żadnej gwiazdy, a tylko konie będące klasyczną nadwyżką hodowlaną. W ten sposób - bez żadnego zadęcia, a przy tym realizując zakładane cele selekcyjne – udało im się sprzedać nie tylko tyleż piękną, co użytkową Dębową Wolę (za 2 tys. euro) czy obiecującego, efektownego Esmanora (za 3 tys. euro), ale też swą najcenniejszą klacz, tj. klasową Elberę (za 41 tys. euro). Michałowski zarząd, w przeciwieństwie do janowskiego nie obraża się na rzeczywistość i nie gardzi mniejszymi kwotami (rzędu kilku tysięcy euro), gdyż wie, iż pewnym momencie z tych drobniejszych kwot zrobi się pokaźna suma. Po drugie zdecydowanie rozsądniej, (mądrzej) jest sprzedać konia za 5 tys euro, niż nie sprzedać za 10 tys. To jest kwestia nie tylko generowania przychodów i eliminowania kosztów, ale też właściwej organizacji (kontroli) procesu hodowlanego, choćby w wymiarze pozyskiwania wolnego miejsca dla kolejnych roczników. Brawo. 2. (SK Janów Podlaski). Na powyższym tle działania janowskiego duetu Czochański – Stefaniuk wydają się istnym koszmarem „z ulicy wiązów”. Z powodu niczym nie umotywowanego zadęcia tych państwa, jak też ich – przekraczających wszelką miarę – żądań cenowych, na Winter Star Sale nie został sprzedany ani jeden janowski koń (jedynie „przyklepano” wyjściowe oferty za Adelitę, Amarenę, Bambinę i dzierżawę Pingi) ! Co więcej wobec żadnego z nich nie została podjęta jakakolwiek licytacja ! Stadnina/hodowla janowska tylko więc z pozoru wyjechała z tej aukcji, jako „wygrany” (pozyskawszy nominalnie 405 tys. euro), gdyż w istocie okazała się największym przegranym. Co więcej, tak katastrofalnego braku atrakcyjności janowskiej oferty i tyleż nieskuteczności zabiegów w jednym czasie i miejscu „nie pamiętają najstarsi górale” ! Najgorsze, iż rzecz nie była dziełem przypadku, tylko wynikiem jawnej niekompetencji zarządu i jego oderwania od rzeczywistości (całkowitego niezrozumienia zasadniczych uwarunkowań i praw rynku), który ustanowił kosmiczne (w istocie zaporowe) progi wyjściowe. Dość powiedzieć, że licytacja słabej ogólnie („trzecioligowej”) Barty i tylko ciut lepszej, „drugoligowej” Elsandry zaczynała się od 10.000 euro; Eufrazji (następnej z tej kategorii) od 12.000, a Biruny od 15.000 euro (ktoś tu ewidentnie „odleciał”) ! W świetle powyższego można/trzeba wytknąć totalne pogubienie p.o. prezesa i głównej hodowczyni (błądzenie w światach równoległych), natomiast sam ów fakt musi wzbudzić zasadniczy niepokój każdego, komu jest bliski los hodowli janowskiej. To, iż kolejny już raz owe klacze zeszły niesprzedane z ringu aukcyjnego (Elsandry nie udało się sprzedać nawet w trybie przetargowym, w którym „wisiała” przez cały rok), jest nie tylko jawnym dowodem nieudolności (nieskuteczność) tych państwa, ale też realnym problem dla stadniny, gdyż wpływa bardzo niekorzystnie na jej równowagę finansową (jej los). Co gorsze, nie dojdzie do żadnej poprawy na tym polu dopóty, dopóki janowscy włodarze – ci lub inni – nie wprowadzą podstawowych reguł selekcji i nie zaczną szanować realiów rynku (w tym stanie rzeczy muszą m.in. zapomnieć o kwotach zaczynających się od 10.000 euro za konie trzeciej kategorii, bo to i śmieszne i zgubne). W innym przypadku, pod koniec przyszłego roku znów przyjdzie im sięgnąć po kolejne – tylko, że tym razem już ostatnie – gwiazdy janowskich stajni. Pytanie co stanie się potem; co będzie po grudniu 2020 r. - potop?! Z powyższego porównania wynika, iż Zarząd Janowa ewidentnie nie radzi sobie ze złożoną rzeczywistością (sprawami, wyzwaniami i problemami) wielkiej stadniny państwowej. Nie ma on wystarczającej wizji tego co i jak należy robić, jak też stosownej energii, by podjąć niezbędne działania. Jest zasadniczo bierny i apatyczny, a do tego bezwolny. Nie wykazuje najmniejszej troski o należyty bieg spraw; nie ma też większego pojęcia o podstawowych kwestiach współczesnej hodowli (selekcji, marketingu itd.), podobnie zresztą jak i o metodach kształtowania rynku. Wszystko to całkowicie go przerosło. Taka jest moja konstatacja - tylko i aż, gdyż już do żadnych wniosków z tego stanu rzeczy wypływających, nie jestem uprawniony... Jak się okazało, „nowatorskie rozwiązania dzierżaw”, zaproponowane przez zespół Chalimoniuka nie „rzuciły świata na kolana”, gdyż zainteresowanie nimi było umiarkowane, by nie powiedzieć żadne (w efekcie tylko zarezerwowana wcześniej Pinga pójdzie w „takową”). Myślę, że rynek woli jednak bardziej proste i sprawdzone rozwiązania - przedkładając je ponad „wyrafinowane eksperymenty”, gdyż za każdym takim kryje się tyle samo obietnicy, co ryzyka (dla wielu jest to próg nie do przeskoczenia). Jeśli zaś chodzi o datę (7 XII) zorganizowania tej aukcji, to była ona dramatycznie nieodpowiednia choćby z racji na wysoko źrebne klacze (vide Bambina czy Elsandra). W imię czego, pytam, klacze w tym stanie są zabierane ze swych boksów i ponoszą tyle trudu? Czy muszą przechodzić tę udrękę z tego powodu, iż komuś się zamarzyło „przytulić kilka euro extra pod choinkę”? Czy nie ma już żadnych granic w tym bezwzględnym pędzie za pieniądzem i władzą? Apeluję o opamiętanie, a tym samym zejście z kursu dążącego do sukcesu/zysku za wszelką cenę, gdyż ta cena zaczyna już być za wysoka... Proszę również o zrezygnowanie z rozwiązań sprowadzających się do zbyt dalekoidącej ingerencji urzędników w ten wymiar procesu selekcji (do „ręcznego sterowania” państwową hodowlą koni arabskich przez ministra rolnictwa). Nasza duma narodowa nie może być też sprowadzona do roli swoistego "butiku" dla specjalnych klientów, do którego ów może wejść o dowolnej porze i wybrać odpowiadające mu „cacko”. Proszę o pilne przerwanie tego procederu, gdyż w przeciwnym razie (w bliskiej perspektywie) nie będzie już możliwy jakikolwiek happy end tej części naszej historii… R. Raznowiecki |
|
![]() |