Aukcja, która ośmiesza ministra Ardanowskiego
Czas zweryfikować ocenę czegoś, co się odbyło na Służewcu 7 grudnia 2019 roku pod szumną nazwą Winter Star Horse Auction. Tę zimową aukcję zorganizowano głównie po to, aby przyklepać sprzedaż trzech klaczy czystej krwi arabskiej z Janowa Podlaskiego, na które rzekomo zgłosił się chętny (dlaczego piszę „rzekomo” wyjaśnię niebawem). Wyniki tej sprzedaży i moją jej ocenę zawarłem w tekście pt. „Dziwna aukcja” (9 XII 2019) i tam odsyłam zainteresowanych po wszystkie szczegóły.
Przypomnę najważniejsze fakty. Janowskie klacze Adelita i Amarena były wystawione na aukcji Pride of Poland w 2019 roku, ale zeszły niesprzedane, a Bambina miała być główną gwiazdą aukcji w 2018 roku, ale także nie znalazła kupca. Podobno na Adelitę jesienią 2019 roku jakiś chętny złożył konkretną ofertę cenową w wysokości 240 tys. euro. Jednak pełniący wówczas obowiązki prezesa janowskiej stadniny, Grzegorz Czochański, nie mógł jej sprzedać „z wolnej ręki”, bo minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski zapewnił opinię publiczną przed Pride of Poland 2019, że klacze, które nie zmienią właściciela podczas tej aukcji, nie będą mogły być potem sprzedane przez co najmniej rok tak po prostu, ze stadniny (co nawiasem mówiąc należy ocenić pozytywnie). A ponieważ sytuacja finansowa janowskiej stadniny jest tragiczna – strata za rok 2017 wyniosła 1,4 mln zł, a za rok 2018 wzrosła do 3,2 mln zł – pan Czochański bardzo chciał Adelitę sprzedać. No to wymyślono tę zimową aukcję, żeby minister mógł dotrzymać słowa, a janowska stadnina podreperować budżet.
Napisałem „Dziwna aukcja”, bo też chyba po raz pierwszy w historii wszelkich aukcji koni, a w każdym razie ja po raz pierwszy widziałem coś takiego: trzy janowskie klacze (Adelita, Amarena, Bambina) wychodziły na ring z informacją, że ktoś złożył w stadninie ofertę w danej wysokości, i jest to tzw. pierwszy bid. Jednym słowem od tej wysokości zaczyna się licytacja, a jak nie będzie chętnych, to aukcjoner przybije młotkiem ten pierwszy bid. I tak się stało. Nie było chętnych do przebijania owych ofert złożonych wcześniej w stadninie i w przypadku Adelity aukcjoner przyklepał cenę 240 tys. euro, w przypadku Amareny – 35 tys., a w przypadku Bambiny – 90 tys. euro. Z kolei w przypadku licytacji dzierżaw, a były to dwie oferty, sytuacja wyglądała tak: za dzierżawę Pingi została przyklepana cena 40 tys. euro, którą ktoś wcześniej złożył w stadninie, a na Atakamę, na którą takiej wcześniejszej oferty nie było, nie znalazł się chętny. Ani Pingi, ani Atakamy fizycznie nie było na aukcji na Służewcu, co tym bardziej czyniły ją dziwną.
Na zimowej aukcji na Służewcu oferowane były też konie wyścigowe pełnej krwi, ale żaden z nich (!) nie zmienił właściciela. W sumie sprzedano 12 koni arabskich, a jedną (Pingę) wydzierżawiono za łączną sumę 483 800 euro. Daje to – przepraszam dawało - średnią cenę za konia 37 215 euro. Wyniki całkiem przyzwoite.
Jak na przetargu
Niestety, na dziś te liczby trzeba zweryfikować. Na Służewcu 7 grudnia 2019 roku sprzedano 8 koni arabskich, a Pingę wydzierżawiono (choć to też nie jest jeszcze pewne) w sumie za 41 000 euro, co daje średnią 4200 euro. Te wyniki (i suma, i średnia) bardziej pasują do comiesięcznych przetargów organizowanych w poprzednich latach, zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym w stadninach koni arabskich w Polsce, na których wyzbywano się koni trzeciej kategorii, a kompletnie nie przystają do szumnej nazwy Zimowa Aukcja Końskich Gwiazd.
Skąd ten zjazd cenowy? Zacznę od informacji, że michałowska Elbera, którą wylicytował Krzysztof Goździalski za 41 tys. euro, też nie została odebrana. Powodem jest to, iż okazało się, że nie jest źrebna, choć w katalogu aukcyjnym podano, że jest źrebna ogierem Morion. Niestety, ten przypadek obciąża byłą już szefową michałowskiej stadniny Monikę Słowik oraz podległy jej personel, zootechniczkę i lekarza weterynarii. Nie chodzi o fakt, że ostatecznie klacz okazała się nieźrebna (resorbcje płodu bądź poronienia się zdarzają), ale o daty. Jeśli pokryta była w czerwcu, a na grudniową aukcję przywieziona została z badaniem źrebności z września, to jest to błąd w sztuce. W czasach przed „dobrą zmianą”, czyli za Marka Treli i Jerzego Białoboka, w takiej sytuacji klacz zostałaby ponownie przebadana na źrebność mniej więcej na tydzień przed aukcją. To tak na marginesie.
Już brak wpłaty za Elberę zmienia mocno wynik aukcji, ale najbardziej na tej korekcie zaważyło co innego. Do dziś, czyli ponad 5 miesięcy od aukcji na Służewcu, rzekomy klient z Arabii Saudyjskiej nie zapłacił za Adelitę, Amarenę i Bambinę. Klacze to stoją w Janowie Podlaskim, oźrebiły się i formalnie są nadal własnością stadniny. Nawet gdyby dziś ów tajemniczy klient zgłosił się i chciał za nie zapłacić (plus koszty utrzymania przez 5 miesięcy), to stadnina formalnie powinna odmówić ich wydania, gdyż zgodnie z regulaminem aukcji niewpłacenie „wylicytowanej” (a de facto uzgodnionej wcześniej) sumy w terminie 5 dni od licząc od dnia uzyskania wyników badań weterynaryjnych umożliwiających wysyłkę konia za granicę (tylko nabywcy zagraniczni), czyni transakcję nieważną.
Na dziś trzeba zweryfikować wyniki zimowej aukcji i uznać, że Adelita, Amarena i Bambina nie zostały sprzedane i są nadal własnością Stadniny Koni Janów Podlaski. Z Pingą jest inaczej. Przede wszystkim dlatego, że umowa jej dzierżawy zakładała, że dopiero po wyźrebieniu się w stadninie i odkarmieniu źrebaka zostanie wydana do dzierżawy. Nie znam dokładnie szczegółów kontraktu, ale wydaje mi się, że fakt, iż w maju nadal stoi w stadninie, jest zgodny z tym kontraktem. Poza tym wiem od pełniącego obecnie obowiązki prezesa janowskiej stadniny Marka Gawlika, że „pertraktacje w sprawie dzierżawy Pingi trwają i ma on nadzieję na pozytywne zakończenie tej sprawy”.
Kto kogo nabił w butelkę?
Dlaczego doszło do sytuacji, że „licytacje” Adelity, Amareny i Bambiny okazały się fikcją. Mam swoją teorię, która nie musi być prawdziwa, ale podzielę się nią z Czytelnikami. Mam też nadzieję, że kiedyś dowiemy się, czy moje domniemania są trafne czy też było inaczej.
Podczas czempionatu Europy włoski handlarz i pośrednik (główny doradca Tomasza Chalimoniuka) Simone Leo i Grzegorz Czochański jedli sobie z dziubków. Simone Leo wychodził nawet do dekoracji janowskich koni – z jakiej racji? Ale podczas odbywającego się w grudniu czempionatu świata panowie Czochański i Leo omijali się szerokim łukiem. Coś się między nimi popsuło.
Prawdopodobnie już wówczas Czochański „był po słowie” z Geraldem Kurtzem, co było nie w smak Simone Leo. Austriak Gerald Kurtz to znany w środowisku arabiarzy trener i prezenter koni, który – nawiasem mówiąc – ma ośrodek treningowy w Polsce, koło Nowego Dworu Mazowieckiego. Wiemy na dziś, że to on pośredniczył w dzierżawie dwuletniej janowskiej Encariny do Arabii Saudyjskiej. W grudniu 2019 roku odbył się w tym kraju pokaz o nazwie King Abdulaziz Arabian Horse Center Championship. Dwuletnia Encarina najpierw wygrała swoją klasę (było ich 3), a potem zdobyła brązowy medal w kategorii klaczy młodszych. W wynikach z tego pokazu w rubryce owner widnieje: Saleh Abdulrahman Saleh Alwabel. Należy domniemywać, że jest to nazwisko jakiegoś obywatela Arabii Saudyjskiej, który wydzierżawił Encarinę. Trzeba dodać, że w wielu pokazach pod pojęciem owner rozumiany jest zarówno właściciel, jak i dzierżawca. A fakt, że Encarina została wydzierżawiona (a nie sprzedana) potwierdził Grzegorz Czochański, odpowiadając na moje pytania (pisałem o tym w tekście „Musztarda po obiedzie” 7 II 2020).
Prawdopodobnie Gerald Kurtz pośredniczył też między Grzegorzem Czochańskim a jakąś saudyjską stadniną (bądź osobą prywatną) w sprawie zakupu Adelity, Amareny, Bambiny i dzierżawy Pingi. Panowie się dogadali, a ponieważ nie można było tych sprzedaży i tej dzierżawy załatwić tak po prostu, z wolnej ręki, stąd pomysł zimowej aukcji.
Moja teoria jest taka. Albo Kurtzowi (i jego klientowi) zależało tylko na Pindze, ale Czochański nalegał, aby kupili też Adelitę, Amarenę i Bambinę. I klient się zgodził, ale tak naprawdę nie miał zamiaru ich kupować. Albo Kurtz mydlił Czochańskiemu oczy, że jego klient chce też kupić te trzy klacze, ale on dobrze wiedział, że tak nie jest. Albo klient faktycznie pierwotnie chciał i dzierżawić Pingę, i kupić te trzy klacze, ale z jakiegoś, nieznanego nam powodu odstąpił od ich zakupu. Albo to byli różni klienci, ale z Arabii Saudyjskiej, i jeden chce się wywiązać z dzierżawy Pingi, a inny (lub inni) odstąpili od zakupu wymienionych trzech klaczy.
Który z tych scenariuszy jest prawdziwy, być może nie dowiemy się nigdy. Na dziś możemy tylko spekulować, że albo naiwnym okazał się Czochański, albo niewiarygodnym Kurtz. Może też być tak, że obaj mieli dobre chęci, ale niewiarygodnym okazał się ów tajemniczy kupiec (kupcy?) z Arabii Saudyjskiej.
Tak czy inaczej, łańcuszek wstydu wygląda tak: albo Kurtz i/lub klient z Arabii Saudyjskiej wpuścił (li) w maliny Czochańskiego, a ten wpuścił w maliny Tomasza Chalimoniuka, a ten z kolei wpuścił w maliny Jana Krzysztofa Ardanowskiego. Zimowa Aukcja Gwiazd, którą firmował minister, okazała się klapą. A smaczku temu dodaje fakt, że przed rozpoczęciem aukcji minister wygłosił mowę propagandową, gdzie wykrzykiwał pytanie: gdzie są ci, co się dopuszczali dyfamacji wobec państwowej hodowli koni arabskich w Polsce. Pewnie się Państwo zastanawiacie, co minister miał na myśli, bo to rzadko używane słowo. Otóż „dyfamacja” to inaczej oszczerstwo, zniesławienie.
No to pytam ministra Ardanowskiego: kto naraził Pana reputację na szwank przy organizacji Zimowej Aukcji Gwiazd? Kto tą nieudaną aukcją osłabił z trudem odrabianą markę państwowej hodowli koni arabskich w Polsce? Kto po raz kolejny podkopał zaufanie do aukcji organizowanych w Polsce? Czy ci, co się dopuszczali dyfamacji, czyli opozycja i niezależne media, czy może to Pana ludzie?
Marek Szewczyk
PS. A Grzegorz Czochański „w nagrodę” został wicedyrektorem oddziału KOWR w Białymstoku


