Nie zarzynajmy kury!
Artur Bober wpisem na FB sprowokował mnie do zabrania głosu. Chodzi o ostatnie decyzje zarządu PZJ – a właściwie lepiej jest powiedzieć decyzje prezesa Jana Sołtysiaka – co do praw audiowizualnych z zawodów ogólnopolskich czy międzynarodowych organizowanych na terenie Polski. Przy okazji podzielę się z Państwem swoimi przemyśleniami na temat nowej siedziby PZJ.
Ale zacznijmy od praw audiowizualnych, a konkretnie od zapisu:
Wszelkie powstałe zapisy audiowizualne z zawodów Kalendarza PZJ należą do PZJ z chwilą ich powstania, zgodnie z załącznikiem nr 2 „Prawa medialne”.
Niestety, Arturze rozczaruję Cię (i nie tylko Ciebie). Co do zasady zgadzam się bowiem z ideą tego zapisu, który zresztą nie jest czymś nowym w naszym środowisku. Podobne stanowisko próbował bowiem przeforsować były prezes PZJ, Łukasz Abgarowicz wspierany w tej kwestii przez Rafała Wawrzyniaka. Śmiem jednak twierdzić, że inne intencje przyświecały duetowi ŁA i RW, a inne obecnemu prezesowi. Niezależnie od tych intencji – jak już powiedziałem – co do zasady zgadzam się z głównym punktem całej tej awantury – bo że awantura będzie (a właściwie już jest), to jest pewne jak amen w pacierzu.
Tak, PZJ ma prawo mieć prawa autorskie do przekazu medialnego (bo w dzisiejszych czasach to już nie tylko telewizja) z zawodów, które podlegają jego gestii. A wszystkie zawody ogólnopolskie, wpisane siłą rzeczy do kalendarza centralnego PZJ, a więc zaakceptowane przez PZJ, których propozycje muszą się zgadzać z obecnymi przepisami i regulacjami ustanowionymi przez PZJ, podlegają jego gestii.
Jeżeli pójdziemy szczebel wyżej, to mamy to samo. Wszelkie prawa medialne do zawodów międzynarodowych, a więc podlegających gestii FEI, należą do FEI.
Problem nie polega więc na tym, do kogo należą prawa do relacji telewizyjnych (czy audiowizualnych mówiąc ogólniej) z zawodów czy to ogólnopolskich (do PZJ) czy zawodów międzynarodowych (do FEI), tylko na tym, jak się z tych praw korzysta.
Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że PZJ to jest bardzo biedny związek sportowy zarządzający bardzo bogatym środowiskiem. I to jest clou całej sprawy. A diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach.
Jest olbrzymia dysproporcja między prawami i obowiązkami PZJ, który – nazwijmy to – przydziela zawody ogólnopolskie danemu organizatorowi, a prawami i obowiązkami tegoż organizatora. Jeszcze większa dychotomia jest między obciążeniami finansowymi PZJ wynikającymi z przydzielania konkretnych zawodów ogólnopolskich danemu organizatorowi, a obciążeniami finansowymi organizatora ZO, któremu zostało przydzielone miejsce w oficjalnym kalendarzu.
Biorąc to pod uwagę, namawiałbym członków zarządu PZJ, aby zrewidowali swoje stanowisko, a właściwie, aby wpłynęli na zrewidowania stanowiska prezesa, aby złagodzili (zmniejszyli) wymagania, którymi chcą obciążyć organizatorów zawodów ogólnopolskich i międzynarodowych.
Gdybyśmy byli boksem, żużlem, albo piłką nożną, taka postawa prezesa byłaby całkowicie uzasadniona. Dlaczego na sprzedaży praw do pokazywania w telewizji (czy dziś także w internecie) ma zarabiać jakiś pośrednik, skoro powinien zarabiać przede wszystkim podmiot, który tym wszystkim zawiaduje, czyli związek sportowy, czy to żużla, czy bosku, czy piłki nożnej. Ale jeździectwo jest w trzecim albo nawet w czwartym koszyku sportów, ocenianych pod kątem tzw. oglądalności. O prawo do transmisji telewizyjnych z zawodów jeździeckich żadne telewizje się nie biją. Odwrotnie, jeśli ktoś chce (jak np. Cavaliada), aby organizowane przez niego zawody były pokazywane w telewizji, to musi tej telewizji zapłacić za to, że zechce postawić wozy transmisyjne i uruchomić przekaz telewizyjny. I to nie mało.
A niszowość jeździectwa objawia się jeszcze czymś, poza tym, że na dziś żadna telewizja nie zrobi relacji z zawodów organizowanych w Polsce, jeśli organizator nie pokryje choć części kosztów tej transmisji. Objawia się też tym, że pojawiły się lokalne media, w postaci np. "Świata Koni" (już dziś jest to ClipMyHorse.TV), które mają już odpowiednie wyposażenie, aby przeprowadzać relacje internetowe (pod względem technicznym stojące na wysokim poziomie) z tych zawodów. Ale zdajmy sobie sprawę, kto jest odbiorcą tych relacji? One nie docierają do osób postronnych. One docierają tylko i wyłącznie do ludzi z naszego środowiska. I nie jest to kwestia jakichś ograniczeń technicznych, a jedynie zainteresowania. Odbiorcami tych przekazów są jedynie ci, którzy sami startują w zawodach bądź jeżdżą konno, albo rodziny dzieci, które wchodzą w ten sport. To nadal jest bardzo wąskie grono w porównaniu do odbiorców relacji z piłki nożnej, żużla czy boksu.
I dlatego jeżeli nawet PZJ ma prawo (a ma) do ustanawiania regulacji, którym powinny podlegać internetowe transmisje, to powinien z tych praw korzystać z umiarem. Proporcjonalnie do obciążeń finansowych PZJ i do obciążeń finansowych tych, którzy te relacje internetowe przeprowadzają i do obciążeń finansowych organizatorów zawodów.
Ujmę to tak. PZJ ma prawo do wprowadzenia - nazwijmy to – podatku od pokazywania w internecie relacji z zawodów ogólnopolskich. Mowa o profesjonalnych relacjach. Zapomnijmy o takich sytuacjach, kiedy rodzic dziecka (czy ktokolwiek zainteresowany) nagrywa swoim telefonem jeden przejazd i umieszcza go np. na facebooku. Gdyby PZJ chciał ściągać haracz od takich sytuacji, to by się ośmieszał, a poza tym byłoby to niewykonalne. Rozumiem, że jako ludzie rozsądni mówimy o sytuacjach, kiedy „Świat Koni” czy inny podobny podmiot przeprowadza relacje internetowe z zawodów ogólnopolskich.
Tak, jakaś wpłata na rzecz PZJ za prawa do pokazywania tych zawodów w internecie jest uzasadniona. Ale problem jest następujący – jakiej wysokości? Opłata ta powinna być na tyle wysoka, aby w ogóle się opłacało uruchamiać całą procedurę, ale na tyle niska, aby podmiot przeprowadzający relację internetową mógł ją opłacić. Jednym słowem, aby nie zarżnąć kury, która znosi jajka (na pewno nie złote). Chodzi o to, aby nawet jeśli to formalnie organizator zawodów musiał te pieniądze wpłacać do kasy PZJ, to aby one były na tyle niskie, żeby organizator mógł te pieniądze pobrać od tego podmiotu, który będzie przeprowadzał relację internetową, albo aby się oni solidarnie podzielili tą opłatą. Jednak chodzi o to, aby oba te podmioty – i organizator zawodów, i podmiot przeprowadzający relację internetową – nadal były na plusie. Aby nadal były zainteresowane prowadzeniem tej działalności korzystnej dla polskiego jeździectwa, które przeprowadzały do tej pory. Jeśli podatek będzie za wysoki, to może spowodować skutki odwrotne do zamierzonych. Może doprowadzić do zarżnięcia kury.
Inną sprawą jest owe 50 zdjęć! Rozumiem – pięć, ale pięćdziesiąt! To gruba przesada.
Wiemy, że Jan Sołtysiak jest mistrzem fiskalności i umie silną ręką wprowadzać porządek. Udowadniał to przez wiele lat jako organizator zawodów w Lesznie, a teraz udowadnia to jako prezes PZJ. Skądś – no właśnie skąd? – zdobył pieniądze na zakup nowej siedziby PZJ. Ale tym ruchem udowodnił jeszcze coś – że jest autokratą.
Nikt, nawet członkowie zarządu PZJ (może nie wszyscy, bo z wszystkimi na ten temat nie rozmawiałem) nie wiedzą, skąd te pieniądze i ile. Nawet członkowie zarządu PZJ (może nie wszyscy…) nie wiedzieli do niedawna, gdzie ma się mieścić ta nowa siedziba PZJ. Nawet członkowie zarządu (może…) nie wiedzieli, czy to jest mieszkanie w bloku, czy nowy dom wolnostojący, czy może willa, ale stara.
Jako środowisko nadal tego nie wiemy. A brak wiedzy, rodzi plotki. Rodzi obawy.
Swoją drogą, nie rozumiem Prezesa. Robi coś, co mam nadzieję, będzie czymś pozytywnym w historii naszego Związku. Robi coś, co zapoczątkował Marcin Szczypiorski, gromadząc na specjalnym koncie - o ile dobrze pamiętam 300 tys. zł – co miało być zaczynem do pozyskania własnej siedziby, a co roztrwonili Łukasz Abgarowicz do spółki z Rafałem Wawrzyniakiem. Robi coś, co być może będzie jego największym osiągnieciem jako prezesa PZJ, a przy tym zachowuje się jakby chciał powiedzieć: tak, robię coś, ale co wam do tego. To moja sprawa.
Dlatego nazwałem go autokratą, bo demokratą na pewno nie jest. To udowadniał zresztą nie raz. Bo ktoś, kto respektuje prawa demokracji – czyli liderowanie jakiejś grupie społecznej, ale na jej rzecz – nie robiłby takich rzeczy w tajemnicy.
Jako członek społeczności jeździeckiej czuję się zaniepokojony i urażony tym, że nie zostaliśmy poinformowani: gdzie, co, jak i za ile? Chodzi oczywiście o informacje dotyczące nowej siedziby PZJ.
Rozumiem zaniepokojenie Komisji Rewizyjnej PZJ, ale absolutnie nie podzielam jej stanowiska. Wręcz uważam, że nie miała prawa napisać pisma do ministerstwa sportu z żądaniem unieważnienia uchwały co do zakupu owej nowej siedziby PZJ. Miała zaś prawo, a nawet obowiązek, zażądać pełnych wyjaśnień: Skąd pieniądze? Ile ma kosztować owa siedziba? Gdzie ona się będzie mieścić? Co to jest i jaki ma metraż? Czy spełni wymagania i oczekiwania co do funkcjonalności? Itp.
Postawienie veta bez wcześniejszego zapoznania się ze szczegółami tej nowej sytuacji wystawia członkom Komisji Rewizyjnej kiepskie świadectwo.
Marek Szewczyk
PS
Zadzwonił do mnie Sławomir Dudek z sugestią, abym poprawił błąd w moim tekście. Otóż "Świat Koni" nie został wchłoniety przez ClipMyHorseTV, co mogłoby wynikać z mojego tekstu. Otóż po połączeniu sił "Świata Koni" i ClipMyHorseTV powstał nowy podmiot - ClipMyHorseTV Poland. Z przyjemnością o tym informuję, a warto też dodać, że ClipMyHorseTV z kolei polączył się jakiś czas temu z telewizją FEI.