„Osiodłane wspomnienia”
Tytuł książki, o której chcę napisać kilka słów, wskazuje, o co chodzi. O wspomnienia człowieka, który sporo czasu spędził w siodle. Jest nim Leszek Karpina. Z zawodu prokurator (były, bo już na emeryturze), a z zamiłowania koniarz.
Zabawne wydarzenia, jakie mu się przytrafiły, kiedy wykonywał zawód prokuratora, opisał w książce „Kryminaliki” (pisałem o niej pod tym tytułem 17 II 2020). Teraz zabiera czytelników w podróż sentymentalną, która zaczyna się w czasach jego dzieciństwa we wrocławskiej dzielnicy Partynice, nieopodal tamtejszego toru wyścigowego.
Ta podróż nie ma nic wspólnego z jego życiem zawodowym, a wszystko z jego pasją, jaką stały się konie. I nie chodzi tylko o ich dosiadanie, ale także inne formy aktywności. Leszek Karpina był przez wiele lat przewodniczącym Komisji Technicznej na Partyniach. Był też sędzią jeździeckim oraz spikerem na zawodach konnych i różnych końskich wydarzeniach.
Wybrałem się w tę podróż z tym większą przyjemnością i zaciekawieniem, że była to także wyprawa w moją młodość (jesteśmy z jednego pokolenia). Na tej drodze spotkałem wiele osób, które znam bądź znałem (bo – niestety – niektórych już nie ma między nami). Odwiedziłem wiele stad ogierów, stadnin, torów wyścigowych czy innych miejsc, w których też bywałem. Przeczytałem o wielu koniach, z których niektóre były mi znane, czy to osobiście, czy to ze słyszenia, czy z artykułów w „Koniu Polskim”.
Te wspomnienia to kawał historii. Historii państwowej hodowli koni, czy Państwowych Torów Wyścigów Konnych. Historii sportu jeździeckiego uprawianego na państwowych koniach w państwowych ośrodkach hodowli, czy – jak w przypadku autora – bardziej historii zażywania jeździectwa na tychże koniach. Spędzania urlopów w siodle, czy brania udziału w biegach myśliwskich. W przypadku autora głównie w Państwowym Stadzie Ogierów w Sierakowie. No i różne zabawne wydarzenia, jakie miały miejsce podczas tych eskapad, czy zabawne anegdoty dotyczące ludzi pracujących w tych czasach w stadach ogierów czy stadninach koni bądź na partynickim torze wyścigowym. A że autor pisze dobrą polszczyzną, zwięzłym stylem – co pokazał już w „Kriminalikach” – jego wspomnienia czyta się bardzo dobrze.
Jak już wspomniałem, dla ludzi z mojego pokolenia, to podróż w czasy młodości. Dla młodych adeptów jeździectwa – a jak widać na każdym kroku – przybywa ich co roku, to z kolei lekcja historii. Zapewne wielu się zdziwi, czytając, jak to kiedyś wyglądało i porównując z tym, co mamy dzisiaj. Porównując dawne siermiężne czasy z obecnymi, w których państwowych ośrodków hodowli koni jest już jak na lekarstwo, a sport jeździecki i jeździectwo jako takie rozkwita, ale w prywatnych ośrodkach, z których wiele oferuje luksusowe warunki, jakich w dawnych czasach w Polsce się nie uświadczyło.
Z „Osiodłanymi wspomnieniami” jest jeden problem. Ten sam, jaki był z „Kriminalikami”. Nie jest to książka, którą można kupić w księgarni czy zamówić z dostawą do domu za pośrednictwem internetu. Autor bowiem wydał ją w niewielkim nakładzie (500 egzemplarzy), z zamiarem rozdawania przyjaciołom i znajomym. Trzeba więc być w tym gronie, albo znać kogoś z tego kręgu, kto będzie mógł pożyczyć tę książkę, aby ją przeczytać. Ale warto się rozejrzeć za taką możliwością, bo pozycja jest smakowita. Podobnie jak „Kriminaliki”.
Marek Szewczyk