Po co są państwowe stadniny koni?
czyli o sytuacji w SK Gładyszów
Gdyby Państwa poprosić, aby wymienić tylko jeden, najważniejszy cel, jaki mają do spełnienia państwowe stadniny koni, to zapewne większość odpowie, że jest nim hodowanie jak najlepszych koni. Ale to nie byłaby prawidłowa odpowiedź. Bo zdaniem rządzących stadniny istnieją po coś innego.
Po to, aby mieli gdzie dyrektorować „nasi”. Aby partyjne kacyki miały możliwość pokazać swoją władzę i rozdawać dyrektorskie posady. Z jednej strony jest to atrybut władzy, przydający prestiżu tym, którzy mają tę możliwość, aby posady rozdawać, a z drugiej formą nagradzania tych, którzy są po „właściwej stronie”, a mają pecha, bo akurat stracili dyrektorską posadą gdzie indziej.
I żeby była jasność. Takie same mechanizmy obserwowaliśmy w państwowej hodowli koni, kiedy naszym krajem rządziły poprzednie koalicje, czyli SLD + PSL, czy PO + PSL, ale skala tego zjawiska obecnie, kiedy rządzi tzw. Zjednoczona Prawica, jest niespotykana do tej pory. Jest olbrzymia. A poza tym ci, którzy poprzednio dostawali dyrektorskie posady, często nie byli fachowcami z branży rolniczej, zaś ci, którzy te posady dostają teraz, nie tylko że też nie są fachowcami, ale często okazują się po prostu szkodnikami. Nie tylko nie potrafią dobrze zarządzać, ale ich rządy to jeden wielki popis nieudolności wyrządzający wielkie szkody stadninom i pod względem gospodarczym, i hodowlanym.
Oto przykład – obecna sytuacja w Stadninie Koni Gładyszów. Stadninie umiejscowionej w okolicach Gorlic, kiedyś w Gładyszowie, a obecnie w Regietowie, w której hoduje się konie huculskie. Stadninie, która kiedyś była samodzielną jednostką, a obecnie jest częścią Kombinatu Rolniczego Kietrz.
Przez wiele lat stadniną kierował Włodzimierz Kario, prawdziwy koniarz. Od 1984 roku jako kierownik stadniny, a od 1992 do 2006, kiedy został odwołany, jako prezes. Za jego prezesowania stadnina miała zyski, a potem, po jego odwołaniu, kiedy zaczęła się karuzela kolejnych prezesów, spółka zaczęła notować starty. Ponieważ były one coraz większe i spółce groziła upadłość, podłączono ją kroplówką do innego, większego i bogatszego obiektu, do wspomnianego Kombinatu Rolniczego Kietrz. Miało to miejsce w 2013 roku.
Jurny dyrektor
Wówczas stadniną kierował Stanisław Ciuba. W latach 2008-2013 jako prezes, a potem, aż do skandalu seksualnego w czerwcu 2019 jako kierownik stadniny. Ciekawa postać.
Wcześniej z hodowlą koni, ani z przedsiębiorstwami rolnymi nie miał do czynienia. Jego wcześniejsze życie zawodowe związane było z przemysłem rolno-spożywczym. Pracował między innymi w browarze w Brzesku i Grybowie oraz w zakładach przetwórstwa mięsnego w powiecie bocheńskim. W Regietowie objawiły się jego dwie pasje. Jedna do muzyki operowej. Co roku z jego inicjatywy w Regietowie występowały zaproszone zespoły operowe, dając miejscowej ludności i zaproszonym gościom przedstawienia znanych oper. Z tego powodu został laureatem w plebiscycie Gazety Krakowskiej. Statuetkę oraz dyplom „Człowiek Roku 2015” otrzymał za – jak można było przeczytać w uzasadnieniu – „troskę o Stadninę na co dzień i otwarcie jej na kulturę”.
Co do „otwarcia na kulturę” – zgoda, ale z tą „troską o Stadninę” – laurka wystawiona przez „Gazetę Krakowską” była chybiona. Przypomnijmy, że to właśnie po pięciu latach rządów pana Ciuby stadnina była w tak złym stanie finansowym, że trzeba ją było ratować poprzez włączenie do Kombinatu Rolnego Kietrz.
No i druga jego pasja, do płci przeciwnej. Nie chcę drążyć tego wątku, gdyż o ile łatwo znaleźć w internecie informacje, co się wydarzyło w czerwcu 2019 roku, o tyle trudniej się dowiedzieć, jak ta sprawa się zakończyła, jeśli chodzi o stronę karno-prawną. A co się wydarzyło? Wystarczy przytoczyć choćby jeden tzw. lead z krakowskich wiadomości portalu onet.pl z 3 lipca 2019:
14 czerwca 2019 roku na Szpitalny Oddział Ratunkowy w Gorlicach trafia 19-letnia praktykantka ze stadniny konia huculskiego w Regietowie. Lekarze od razu zawiadamiają policję, nastolatka zgłasza, że została zgwałcona przez dyrektora stadniny. Mężczyzna kilkanaście godzin po zdarzeniu przechodzi na emeryturę, kolejni prokuratorzy proszą o wyłączenie ze śledztwa, a wokół sprawy panuje zmowa milczenia.
Chronologicznie wyglądało to tak: 13 czerwca (czwartek) dyrektor Ciuba (71 lat) zaopatrzony w bimber zabrał praktykantkę na przejażdżkę bryczką na tzw. Górny Regietów. Podobno to była taka tradycja na zakończenie praktyk. Dzień później (piątek 14 VI) sprawa rzekomego gwałtu trafia do prokuratury.
A propos tej ostatniej instytucji – Prokuratura Rejonowa w Gorlicach szybko złożyła wniosek o wyłączenie jej z tej sprawy, z powodu możliwości pojawienia się w toku śledztwa zarzutu o brak obiektywizmu. Potem pojawił się wniosek, aby ze sprawy wyłączyć wszystkie prokuratury w okręgu nowosądeckim. Ostatecznie sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej w Staszowie, jednostce podległej Prokuraturze Regionalnej w Krakowie. Dlaczego tę sprawę prokuratorzy odrzucali niczym gorący kartofel – możemy się tylko domyślać.
W piątek w stadninie rozpoczynała się konferencja „Europa Karpat”, na której mieli być wiceministrowie, posłowie, naukowcy oraz goście z zagranicy. Tymczasem gospodarz, czyli dyrektor Ciuba wyjechał ze stadniny, co w świetle tego, co się wydarzyło kilka godzin wcześniej, staje się mniej dziwne.
W sobotę (15 VI) przed południem przyjechała do stadniny posłanka Barbara Bartuś, liderka lokalnego PiS. Oznajmiła zebranym, że pan Ciuba nie jest już dyrektorem, a będzie nim Mirosław Waląg. Kiedy po kilku godzinach przyjechał do Regietowa prezes Kietrza Mariusz Sikora i próbował oponować, że o tym, kto będzie dyrektorem w podległej mu stadninie, decydować będzie on, usłyszał, że albo pan Waląg będzie dyrektorem, albo on nie będzie prezesem Kietrza.
To co mówiła pani poseł Barbara Bartuś, która formalnie nie ma tytułu, aby decydować o sprawach kadrowych stadniny, słyszeli pracownicy Urzędu Gminy Uście Gorlickie obecni na konferencji „Europa Karpat”.
No i 17 czerwca (poniedziałek) Mirosław Waląg został powołany na stanowisko dyrektora Stadniny Koni Gładyszów, a dzień później zarząd spółki Kombinat Rolny Kietrz przekazał Polskiej Agencji Prasowej informację, że stosunek pracy poprzedniego dyrektora stadniny rozwiązano na podstawie porozumienia stron.
Zwolnienie nastąpiło na prośbę dyrektora - od jakiegoś czasu nosił się z tym zamiarem jako człowiek, który kilka lat temu nabył prawa emerytalne. Nie został pozbawiony stanowiska z powodów dyscyplinarnych - podkreśliły władze spółki.
No to zamykamy rozdział pod tytułem „Stanisław Ciuba”, a otwieramy „Mirosław Waląg”.
W momencie, kiedy dostał nominację na dyrektora Stadniny Koni Gładyszów, Mirosław Waląg był dyrektorem miejscowego oddziału Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa oraz przewodniczącym Rady Powiatu Gorlice. Oczywiście wcześniej ani z hodowlą koni, ani z kierowaniem przedsiębiorstwem rolniczym nie miał do czynienia.
Dlaczego zdecydował się zrezygnować z dyrektorowania oddziałem ARiMR, a rozpocząć dyrektorowanie w stadninie – to oczywiste. Pensja dyrektora stadniny jest dużo wyższa niż dyrektora oddziału ARiMR.
A jakie miał i ma kompetencje oraz wykształcenie, aby być dyrektorem czegokolwiek? Zanim dostał pracę w ARiMR był przez jakiś czas magazynierem, a także okresowo bezrobotnym. Wykształcenie miał średnie. W którymś momencie robił licencjat, ale czy go ukończył i kiedy oraz z jakiej specjalności, nie udało mi się ustalić. Wiadomo jednak powszechnie, że jego żona była pracownicą biura poselskiego Barbary Bartuś, co jest kluczem do zrozumienia jego dyrektorskich awansów.
Lokalna polityka
Mirosław Waląg przez dwa lata był przewodniczącym Rady Powiatu – od października 2018 roku do października 2020 roku. Ostatnie pół roku pełnił tę funkcję, łamiąc prawo. Ponieważ przewodniczącym był kiepskim, w maju radni chcieli go odwołać z tej funkcji. Kiedy zgłosili do porządku obrad taki punkt, Mirosław Waląg przerwał sesję. Potem stosując kruczki prawne nie zwoływał przerwanej sesji Rady Powiatu przez kilka miesięcy. Skargi radnych na jego bezprawne postępowanie do wojewody małopolskiego pozostawały bez reakcji. Wiadomo wojewoda też z PiS. Kiedy wreszcie 1 października 2020 roku nadzwyczajna sesja została zwołana, radni stosunkiem głosów 12 „za” odwołaniem, 9 „przeciw”, jeden głos nieważny, odwołali Mirosława Waląga. Od tego momentu jest szeregowym radnym. A nowy przewodniczącym został Witold Kochan, były wojewoda małopolski z rekomendacji PiS (w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza), były burmistrz Gorlic, obecnie członek PO, ale do Rady Powiatu wybrany z Komitetu „Przyjazny Powiat Gorlicki”.
Akcja odwoływania pisowskiego przewodniczącego miała związek z przegrupowaniem sił w lokalnych władzach. W tym rejonie PiS miał do tej pory większość. Teraz w niektórych miejscach zaczyna ją tracić. Pośrednio wskazuje to, że miejscowa liderka, Barbara Bartuś, kiepsko spełnia tę rolę – oczywiście z punktów widzenia PiS. Z jej rekomendacji Maria Gubała została starostą gorlickim. Jednak ponieważ nie chciała ślepo wykonywać poleceń rekomendującej ją partii, pani Bartuś zażądała, aby Maria Gubała zrezygnowała ze stanowiska. Ta jednak nie posłuchała, a nowo utworzona koalicja antypisowska nie pozwoliła jej odwołać ze stanowiska starosty. I ta sama koalicja odwołała protegowanego pani poseł Bartuś z funkcji przewodniczącego Rady Powiatu. W krótkim czasie pani Bartuś otrzymała dwa mocne ciosy.
Niegospodarność
Jednym z pierwszych ruchów kadrowych nowego dyrektora huculskiej Stadniny było odwołanie kierowniczki stadninowej Karczmy i powołanie na to stanowisko swojego człowieka. Nawiasem mówiąc właśnie karczma i stadninowy hotel były ważnym elementem działań, aby stadniną zarządzał „swój” człowiek. W Karczmie można urządzać imprezy dla „swoich” bez obawy o obecność osób postronnych. W hotelu może wypoczywać pani poseł Bartuś z wnukami. A kiedy są w stadninie wnuki pani Bartuś, to instruktorzy nie mogą przyjmować na jazdy konne nikogo innego, tylko muszą czekać, aż zjawią się owe wnuki i tylko we własnym gronie pojeżdżą sobie na hucułach.
Kolejnym krokiem była likwidacja stanowiska koniuszego! Ponieważ nie mógł zwolnić dotychczasowego, wieloletniego koniuszego Janusza Michalaka (bo pracownicy stadniny są formalnie zatrudnieni w kombinacie Kietrz), zlikwidował jego stanowisko pracy, a utworzył w to miejsce stanowisko „kierownik stadniny” (on sam jest dyrektorem Stadniny). I zatrudnił na tym stanowisku swojego kolegę z ław szkolnych Tomasza Dyląga, młodego emeryta wojskowego. Kolejna osoba, która nie miała wcześniej do czynienia z hodowlą koni, ani z przedsiębiorstwem rolnym. Kolejny przykład, że nie liczą się kompetencje, ważne są znajomości, czy wręcz kolesiostwo.
Pan Dyląg po trzech miesiącach zrezygnował z pracy w stadninie. Czy dlatego, że zdał sobie sprawę, że konie nie „staną się jego pasją”, czy też może dlatego, że zobaczył, w jakiej niegospodarności musiałby brać udział – tego nie wiem. W tej chwili obowiązki kierownika stadniny pełni zootechniczka, a Janusz Michalak, choć ma wieloletnie doświadczenie, a po tym, jak zaocznie ukończył Zootechnikę (czy jak to się obecnie nazywa?) ma wyższe studia rolnicze z tytułem magistra, pracuje jako zwykły pracownik stajenny.
Pan Waląg rzadko zagląda do stajni, bo „w stajni śmierdzi”, a ulubionym jego zajęciem jest rozbijanie się samochodami terenowymi po stadninowych łąkach i pastwiskach. Dosłownie „rozbijanie się”, bo co i rusz samochody muszą być klepane i naprawiane. A jak już jesteśmy przy samochodzie służbowym, to jedną z jego pierwszych decyzji było wydanie polecenia, aby z samochodu ściągnąć grafikę reklamującą stadninę. Dlaczego? Zapewne po to, aby użytkowanie samochodu służbowego w celach prywatnych nie rzucało się w oczy.
Wróćmy do łąk i pastwisk. Stadnina ma ok. 740 ha łąk i pastwisk, jest więc po czym jeździć. I tak dochodzimy do największej niegospodarności. Do początku września, czyli do momentu zbierania przeze mnie informacji do tego tekstu, na ponad 100 ha pastwisk trawa nie była skoszona! Aż trudno w to uwierzyć! Oczywiście ta zdrewniała trawa już nie nadaje nie tylko na siano, ale także na kiszonkę.
Z kolei na ok. 30 ha trawa została skoszona, ale dawno temu i nadal leży niezebrana. Przerośnięta, wielokrotnie wypłukana z wartości odżywczych przez deszcze, też już się do niczego nie nadaje.
A propos łąk i pastwisk. Przez wiele lat stadnina współpracowała z miejscowym rolnikami w ten sposób, że część łąk po pierwszym pokosie mogli wydzierżawiać i wypasać tam krowy. Zwłaszcza te położone w trudniej dostępnym terenie, gdzie maszynom było trudniej wjechać (są to tereny podgórskie). W zamian za to, wiosną stadnina kosiła niżej położone łąki należące do rolników, a siano zabierała na swoje potrzeby. Tej przynoszącej korzyści obu stronom współpracy pan Waląg powiedział „nie”. Za jego rządów stadnina sama będzie się gospodarzyć na łąkach i pastwiskach.
Jak się rządzi? Nie tylko nieskoszone łąki i niezebrane siano pokazuje jak. Także inne sprawy. Magazyny stajenne są pełne niewywiezionych na pola nawozów sztucznych. Z kolei obornik, który można wywozić i gromadzić na polach tylko w okresie od listopada do marca, a potem należy go po tych polach roztrząsnąć, zalega od wiosny i nic się z nim nie dzieje. Tzn. w myśl przepisów na stadninę powinny być za to nakładane kary finansowe (po uprzednich monitach), ale tak się nie dzieje. Jednak zwrot, że z obornikiem na polach nic się nie dzieje, nie jest precyzyjny. Dzieje się. Otóż gnojówka z tych nieroztrząśniętych hałd obornika zalegającego obok miejscowej rzeczki leje się do niej, zanieczyszczając ją i całe miejscowe środowisko.
Nie ma ratunku
I tak dobrnęliśmy do końca tej smutnej historii. I do wniosków. Te też są smutne.
Otóż na oczach wszystkich w kolejnej państwowej stadninie dzieje się źle. Ale państwowe stadniny koni nie działają w próżni. Podlegają kontroli instytucji i osób, pod które ten sektor rolnictwa jest podporządkowany.
Najpierw KOWR (a kiedyś ANR). Teoretycznie tzw. nadzór właścicielski powinien w takich sytuacjach reagować. Na pytanie, czy KOWR wykonuje nadzór właścicielski, odpowiedź brzmi – NIE. Na kolejne pytanie, czy KOWR ma coś do powiedzenia w sprawie obsady szefów stadnin koni, odpowiedź brzmi tak samo - NIE. Nie ma nic do powiedzenia.
Poprzedni minister rolnictwa uczynił prezesa Polskiego Klubu Wyścigów Konnych, Tomasza Chalimoniuka, pełnomocnikiem ds. hodowli konia, a obecny minister nie cofnął tej rekomendacji. Na pytanie, czy pełnomocnik ministra ma coś do powiedzenia w sprawie obsady dyrektorskich (prezesowskich) stołków w stadninach koni, a więc w obszarze teoretycznie mu podległym, odpowiedź brzmi NIE. Nie ma nic do powiedzenia.
Pytanie, czy sam minister rolnictwa ma coś do powiedzenie w takich sprawach? Odpowiedź brzmi NIE. Nie ma nic do powiedzenia.
Kto więc ma coś do powiedzenie? Kto ponosi odpowiedzialność za to, co się dzieje w stadninach koni?
Rządzą działacze tzw. Zjednoczonej Prawicy. Zarówno ci ze szczebla centralnego, jak i lokalnego. I na nich spada odpowiedzialność za tę degrengoladę, której jesteśmy świadkami.
Podtrzymuję swoją tezę, którą już jakiś czas temu wyłuszczyłem na tym forum, że dla państwowej hodowli koni nie ma ratunku. On musi umrzeć. To tylko kwestia czasu.
Marek Szewczyk
Autor | Wątek |
---|---|
Gość | Wysłano: 09.09.2021, 9:09 Uaktualniono: 09.09.2021, 11:25 |
***** ***
Jezus Maria!
|
|